177947.fb2 Wielki Diament. Tom II - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

Wielki Diament. Tom II - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

Krystyna westchnęła ciężko i z głębokim żalem zdjęła kapelusz z głowy.

– Grzeje, cholernik. Ciekawa rzecz, że zawsze i wszędzie znajdzie się jakiś jeden kapelusz, od którego można dostać szału. Scarlet O'Hara też taki miała, ten, co jej przywiózł Clark Gable…

– Rett Butler.

– Wszystko jedno. Zastanowię się, gdzie i kiedy w tym wystąpić, to musi być wystrzałowa okazja. Co tam było pod spodem?

Dopiero teraz spojrzałam, co trzymam w ręku. Tę starą pederastkę, czymś wypchaną. Krystyna troskliwie włożyła kapelusz do pustego już pudła i usiadła obok mnie na podłodze.

– Pokaż…? Słuchaj, czy to nie było kiedyś żółte…?

Oprzytomniałam wreszcie po kapeluszu i obejrzałam przedmiot. Odchyliłam klapkę, osłaniającą zameczek. Pod spodem była jaśniejsza i rzeczywiście, miała żółty odcień.

– Czyja dobrze pamiętam, że pomocnik jubilera sięgał rączką do żółtego sepecika…?

– Nosił surdut z kieszeniami i taki żółty sakwojażyk – przypomniała Krystyna równocześnie. – Gdyby nie to, że przy kapeluszu osiągnęłam apogeum emocji, teraz bym się chyba udusiła. Zaglądamy…?

– A mogłabyś nie…?

– Głupia jesteś…

Pstryknęłam zameczkiem i odwróciłam sakwojażyk do góry nogami, nie bawiąc się w sięganie ręką. Wytrząsnęłam zawartość na podłogę.

W absolutnym milczeniu obejrzałyśmy wyrzucone z sepecika przedmioty. Jako pierwszy wypadł i odturlał się kawałek mały słoiczek czegoś, co robiło wrażenie pasty, oprócz niego sepecik zawierał niewielką srebrną papierośnicę ze szczątkami papierosów, kłódeczkę z kluczykiem i tobołek z chustki do nosa, z czego już nic się nie turlało, ległszy na kupce. Potrząsnęłam tobołkiem z chustki, fajerwerk nagłej nadziei zgasł już w chwili, kiedy go brałam w palce, był lekki.

Nadal milcząc, przyjrzałyśmy się chustce i jej zawartości, dziwnym strzępkom czerwonego aksamitu i rozsypanym wśród nich drobnym, perłowym muszelkom. Podziurkowane były. Wzbogacały ten skarb kołtunki włosia i niewielkie kawałki gąbki. Aksamit nawet nie spłowiał, płonął żywą czerwienią, a muszelki połyskiwały.

Oderwałyśmy wzrok od znaleziska i popatrzyłyśmy na siebie.

– Myślisz, że taki duży, silny chłop, z zawodu złotnik, nosił przy sobie pomoce krawieckie pierwszej potrzeby…? – spytała Krystyna z powątpiewaniem.

– Szczerze mówiąc, nie czuję się zdolna do myślenia – wyznałam w zadumie. -Jedyne co mi przychodzi do głowy… Nie, właściwie nic sensownego do głowy mi nie przychodzi.

Krystyna oparła plecy o szafę, łokcie na kolanach i brodę na dłoniach. Wpatrzyła się w przestrzeń, a ściśle biorąc, w ozdobny zamek skrzyni czy kufra, stojącego pod przeciwległą ścianą.

– Jeżeli pozastanawiamy się dostatecznie długo, coś nam wreszcie przyjdzie. Dusza się do mnie odzywa, ale strasznie cicho szepce.

– Pokarm dla ducha – mruknęłam i podniosłam się z podłogi. – Mamy jeszcze tu, na górze, trochę wina?

– Za szafą…

Wino chyba pomogło, bo zaczęłyśmy snuć supozycje.

– Że jest to cholerny sepecik tego podejrzanego pomocnika, gotowa jestem prawie się upierać – zaczęła Krystyna już przy drugim kieliszku. – Jakim cudem znalazł się u prababci, pojęcia nie mam…

Wpadłam jej w słowa.

– Nie ma innego sposobu, jak tylko przez narzeczoną. Zostawił u niej, a był tam Marcin Kacperski i pewnie przywiózł. Też nie wiem, po jaką cholerę. I z całej siły wątpię, czy pomocnik jubilera nosił przy sobie coś takiego. Uważałabym w ogóle, że jest to śmieć, gdyby nie to, że prababcia schowała przedmiot pod najpiękniejszym kapeluszem z całej kolekcji.

– Słusznie. Pamiątkowy śmieć powinien leżeć na strychu.

– Nie. Na strychu śmieć ogólny, a pamiątkowy jednak tutaj, ale nie w takim dziwnym ukryciu. Coś w tym tkwi. Na wszelki wypadek zostawiłabym to w pierwotnym stanie, razem z zawartością.

Krystyna odstawiła kieliszek i w skupieniu jęła oglądać wszystkie przedmioty po kolei. Poszłam za jej przykładem, sięgnęłam po odturlany słoiczek. Cały czas siedziałyśmy na podłodze i zaczęło mi być trochę twardo i niewygodnie.

– Bez względu na to, czy widzimy krem do twarzy, czy pastę do butów… – zaczęłam i urwałam. – O rany, nie! Popatrz! Pomada do włosów, najdoskonalszy utrwalacz fryzury firmy Lionne…

Krystyna pochyliła się ku mnie i wydarła mi słoiczek z ręki.

– Nie otwieraj! – ostrzegłam. – Jeśli już, to na dworze. Po tylu latach może śmierdzieć zabójczo!

– Za głupią mnie masz…? Pomada, fakt, to męskie. Mogę zrozumieć. Papierośnicę też, ale to…? Z czego to może pochodzić…?

Wskazała czerwono-muszelkowe szczątki i obejrzała się na bałagan w pokoju.

– Kapelusz… Nie, takiego czerwonego nie było, piękny kolor, wpadłby nam w oko. Kiecka…? Bolerko, ozdobione muszelkami…?

– Sakieweczka – zaproponowałam. – Czerwona sakieweczka, muszelkami obhaftowana! Któraś z tych wszystkich bab sporządziła sobie taką, a resztki zostały.

– Na cholerę jej do sakieweczki włosie i gąbka?

– Tego nie wiem. I nie zgadnę. Szczególnie że reszta wskazuje na chłopa, pomada i papierosy, to ten pomocnik…

– Ale po drodze mamy babę, tę narzeczoną, Antoinette. Mogła się dołożyć z mieniem własnym. W ten sposób cała zawartość jest dwupłciowa i wszystko byłoby prawie jasne, gdyby nie to!

Sięgnęła po kłódeczkę z kluczykiem. Zaczęłyśmy ją oglądać, wyrywając sobie nawzajem z ręki. Urządzenie działało, kluczyk się przekręcał, otwierał i zamykał kłódeczkę, ale na tym się nasza wiedza o niej kończyła.

– Intryguje mnie ten przedmiot – wyznałam, a Krystyna kiwnęła głową. – Coś powinien oznaczać. Taki kluczyk zawsze bywa wstępem do tajemnicy, należałoby szukać czegoś małego, zamkniętego…

– I miałabyś całkiem rację, już się rzucam do szukania małego zamkniętego, gdyby tu leżał sam kluczyk. Ale jak sobie wyobrażasz to zamknięcie, skoro mamy również kłódeczkę?

Wysiliłam wyobraźnię, ale coś zamkniętego na kłódeczkę, która istnieje samotnie, w oddaleniu od skobla, przerosło moje możliwości. Obejrzałam ją jeszcze raz.

– Wygląda prawie jak nowa. Może została świeżutko kupiona…

– Świeżutko kupiona powinna mieć co najmniej dwa kluczyki.

– To nie wiem. Odczep się. Musi istnieć jakaś przyczyna, dla której taki bzdet został starannie przechowany! Gdybyśmy jeszcze wiedziały przez kogo…

– Należało nie dotykać – przerwała mi Krystyna z niezadowoleniem. – Przedmiot ludzką ręką nie tknięty bardzo długo zachowuje odciski palców, a elektronika czyni cuda. Na tych pudłach, na strychu, na papierach, dałoby się może wyodrębnić prababcię, narzeczoną, pomocnika parszywca… o! Na papierośnicy! Musiał być! Popłaczę się z żalu!

Zirytowała mnie.

– Głupia jesteś, niemożliwe, żeby przez sto lat czegoś nie umyli i nie odkurzyli. Gówno byś znalazła, a nie odciski palców! Poza tym, już przepadło, teraz musimy zwracać uwagę na dwie rzeczy. Coś małego ze skobelkiem… Już wiem!

– No? Co wiesz? Uporządkowałam jasnowidzenie.

– Było zamknięte na kłódeczkę, kluczyk został zgubiony, kupiono drugą kłódeczkę z zamiarem wymiany, tamtą oderżnąć, tę zawiesić. Nie zdążyli. Wszystko jedno, kto. Musimy szukać czegoś, zamkniętego na kłódeczkę bez kluczyka!