177999.fb2 Wszyscy jeste?my podejrzani - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

Wszyscy jeste?my podejrzani - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 2

EPILOG

— No wiesz! — powiedział Wiesio, ktуry skończył pierwszy. Położyłam palec na ustach, wskazując mu resztę czytających, i Wiesio zamilkł, kręcąc tylko gło­wą.

W baraku na stokach Cytadeli siedziały niedobit­ki dawnego zespołu, czytające maszynopis kryminal­nej powieści, ktуrą wreszcie udało mi się napisać, dzięki charakterowi nieboszczyka Tadeusza Stolar­ka i zdeterminowaniu Witka. Tu znajdowało się biu­ro, w ktуrym znalazła przytułek część personelu, część przybyła w charakterze zaproszonych gości, kilku osуb w ogуle brakowało.

Dawna pracownia poszła w rozsypkę. Pieczołowi­cie wykańczane niegdyś pomieszczenia przeszły we władanie innego biura, meble rozwłуczono po całym mieście, a my wszyscy poprzenosiliśmy się służbowo i prywatnie do rozmaitych innych miejsc pracy. Wi­told, Wiesio, Janusz, Monika i Kacper pracowali na stokach Cytadeli. Stefan, Włodek, Andrzej i Zbyszek przeszli do innego biura, pokrewnego tamtemu. Ma­rek, Kazio i Anka wyjechali za granicę, każde w inną stronę. Matylda poszła na emeryturę, a Olgierd kontrolował biuro, w ktуrym ja sama pracowałam. Leszek robił olśniewającą karierię jako malarz impresjonista. Ryszard, ciągle nie mogąc jakoś zrealizować swojego wyjazdu, brał udział w imponujących konkursach, Alicja, zdegustowana dyscypliną pracy, przerzuciła się na graficzne zlecenia, Danka siedziała w jakimś wojskowym biurze, Jadwiga leżała w szpitalu. Stola­rek na cmentarzu, a Witek siedział w mamrze.

Od zbrodni minęło prawie pуł roku i lada dzień oczekiwaliśmy wynikуw wniesionej przez Witka rewiz­ji. Zebrałam możliwie dużą ilość byłych wspуłpracow­nikуw i przyniosłam im maszynopis, traktujący o ich własnych poczynaniach, spodziewając się dużego zainteresowania. Nie zawiodłam się, siedzieli i czytali, wydzierając sobie nawzajem poszczegуlne kartki.

Po Wiesiu skończyła Alicja, po niej Monika, Wło­dek, Stefan… Nic już nie zdołało ich powstrzymać od zgłoszenia krytycznych uwag.

Na szczęście byli nieco oszołomieni i otumanieni tą intensywną lekturą i nie reagowali przesadnie ży­wiołowo.

— Słuchaj no — powiedziała Monika. — Jeżeli wydrukujesz to wszystko i nie umieścisz na początku oświadczenia, że to jest wyssane z palca, to oświad­czam ci, że twoi spadkobiercy będą mogli napisać następną powieść. Ja cię zabiję osobiście.

— Ja to nic — oświadczył Stefan złowieszczo. — Ja jestem przyzwyczajony, ale moja żona to tu chyba wkroczy.

— Twoja żona?! — zawołała Alicja. — A Zbysz­ka?! A Kacpra?!

— A Witek?!…

— Witek siedzi!,,.

— Ale wyjdzie! Dożywocia nie dostał!

— Kiedy on tam wyjdzie…

— Złożył apelację i jeszcze go uniewinnią. Zoba­czycie, że go uniewinnią!

— Głupiś! Jakim sposobem?!!.

Zaczęli się wszyscy kłуcić jak za dawnych, dob­rych czasуw, aż mi się przyjemnie na sercu zrobiło. Jako ostatni czytający został jeszcze Janusz, ktуry przyszedł nieco pуźniej i teraz doganiał zespуł.

— Bądź uprzejma uczynić tu jakieś sprostowanie — powiedział do mnie głęboko urażony Włodek. — Zrobiłaś ze mnie ostatniego idiotę!

— Szczerze mуwiąc, nie potrzebowała robić! Nie zełgała tam ani słowa!

— Zełgała! Manuela była rzeczywiście!…

— Mуw to, mуw, niech się twoja żona dowie!…

— Cicho!!! — wrzasnęłam. — Uczynię sprostowa­nie, jak mi pożyczysz pуłtora tysiąca złotych — po­wiedziałam złośliwie do Włodka. Spowodowałam tym dziki wybuch radości.

— Hej, słuchajcie, kto napisze powieść o zamor­dowaniu Joanny?!…

Janusz skończył wreszcie czytać, podniуsł głowę i otarł pot z czoła, patrząc na nas błędnym wzro­kiem. Nasze krzyki poprzednio widocznie do niego nie docierały.

— No, no — powiedział nieco wstrząśnięty. — Że cię Witek zadusi, jak wyjdzie, to pewne. Za nasze wszystkie żony i mężуw też nie ręczę, ale to twoja sprawa. Ja bym na twoim miejscu miał jednak dob­rego pietra!… — I po chwili dodał: — No dobrze, Tadeusz leży na poziomie wody zaskуrnej, kwiatki na nim rosną, msza żałobna załatwiona, ale gdzie drugi wątek?

—                Jaki drugi wątek? — zaciekawiłam się.

Wszyscy inni zamilkli i spojrzeli na Janusza z du­żym zainteresowaniem.

— No, tego diabła! Chciałem powiedzieć, proku­ratora! Co z nim? Pуł roku mija, coś się już chyba wyklarowało?

Wątek diabła… Cуż, diabeł miał rację. Wszystko się zgadza. Dlaczego, swoją drogą, to piekło tak się na mnie uwzięło? Gdybym ciężko grzeszyła, skarałaby mnie opatrzność, ale piekło? Czyżbym była aż tak świątobliwa?…

Ocknęłam się z zamyślenia.

— Diabeł miał rację — powiedziałam niechętnie. — Wątek trwa, rozwija się i kwitnie. Wszystko dok­ładnie według jego przepowiedni. Mam nadzieję, że cholerne piekło będzie miało trochę miłosierdzia w sercu i nie doprowadzi mnie do urzędu stanu cywilnego ze swoim przedstawicielem.

— Co ty powiesz? I rzeczywiście nie ma duszy?

— Duszy! — prychęłam gniewnie. — Nic nie ma! Żadnych ludzkich cech! Nie ma duszy, serca, ner­wуw, sumienia, jest pod tym względem absolutnie doskonały! Wiedzieli, kogo wysłać!

— I trwa przy tobie?

— Nawet twierdzi, że mnie kocha. I tak, kochając, wykańcza. Ale zaparłam się, skoro piekło ze mną zaczęło, no to dobrze. Wchodzę do rozgrywki. Pa­miętacie, co diabeł mуwił?

— Że powinnaś go zdenerwować?…

— Właśnie! Niech pęknę, ale doprowadzę do te­go! Wygram walkę z piekłem albo mnie szlag trafi.

— Albo piekło szlag trafi — powiedział Wiesio z wyraźnym zachwytem.

— Mnie by się nie chciało — mruknęła Monika.

— Jak ją znam, to i piekło załatwi — oświadczył Janusz z przekonaniem. — Wszyscy diabli razem nie dadzą jej rady.

Spojrzałam na zegarek i z westchnieniem podnios­łam się z krzesła.

—                No, trzymajcie się, dzieci, i, na litość boską, nie popełniajcie żadnych przestępstw w mojej nie­obecności. Rozchorowałabym się z żalu. Życzcie mi wszystkiego najlepszego, bo ciężkie chwile przede mną…

Pozbierałam do gromady wszystkie swoje rzeczy i ucałowałam byłych wspуłpracownikуw, oszołomionych jeszcze nieco swoim przejściem do potomności.

-                      Trzymaj się! – powiedział Janusz. – Nie zrуb nam wstydu!

-                      Nic się nie bуj, dołożę wysiłkуw…

Opuściłam barak, z trudem przelazłam przez kamienistą ścieżkę w błocie i z rуwnym trudem zeszłam po zrujnowanych schodkach, odruchowo chroniąc szpilki.

Na jezdni, w taksуwce, czekał na mnie przedsta­wiciel piekła…