178002.fb2 Wy?cig z czasem - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 35

Wy?cig z czasem - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 35

32

Stojąc w szerokim i pokrytym plamami słońca korytarzu na piętrze chateau w dolinie Napa, Carol Manion zapukała do drzwi sypialni syna.

– Todd?

Brak odpowiedzi. Zapukała ponownie.

– Todd, proszę. Twoja mama chce z tobą porozmawiać.

– Ja nie chcę z nią rozmawiać. Jestem na nią zły.

– Nie bądź, proszę. Nie mogę tego znieść, gdy się na mnie złościsz. Obiecuję, że twoje włosy odrosną.

– Ale teraz wyglądam jak palant.

– Ależ skąd. Wyglądasz na przystojnego młodzieńca, którym jesteś. Możesz, proszę, otworzyć drzwi?

– Nie chcę.

– Ale muszę z tobą porozmawiać.

– O czym?

– Todd. Nie przez drzwi, dobrze? Proszę. Powiedziałam proszę.

– Ja też mówiłem proszę, zanim kazałaś mu obciąć moje włosy. Proszę, proszę, proszę, podkreślając każde słowo kopnięciem w drzwi. – To nie fair.

– Wiem. Przykro mi. Razem z twoim tatą pomyśleliśmy, że to dobry pomysł.

– Dlaczego? – przerywane szlochem. – Nikomu nie szkodziło. Niemniej gałka przekręciła się i zamek drzwi zwolnił się, choć Todd nie otworzył ich na oścież. Carol popchnęła je łagodnie.

Todd podszedł do wychodzącego na pola winorośli okna wykuszowego, zrzucił kołdrę z łóżka i zakopał się w niej. Carol usiadła tak, by czuć obok siebie drobne ciało chłopca.

– Dziękuję, że mnie wpuściłeś – powiedziała. – Jesteś bardzo grzecznym chłopcem.

– Nic z tego nie mam. Carol Manion westchnęła.

– Nie jest ci tam trochę za gorąco?

Kołdra poruszyła się, gdy pokręcił przecząco głową.

– O czym chciałaś ze mną porozmawiać? Nadeszła ta chwila. Ponownie westchnęła.

– W porannej gazecie jest zdjęcie chłopca, który wygląda jak ty. Właściwie, to może być nawet twoje zdjęcie, które ktoś zrobił z daleka kilka lat temu.

Spod kołdry wysunęła się głowa o zapłakanych, ale teraz zaciekawionych oczach.

– Dlaczego ktoś by to robił?

– Nie wiem na pewno, ale w gazecie napisane było, że zdjęcie znaleziono w pokoju kogoś, kto został zabity w zeszłym tygodniu.

– Zabity? Tak naprawdę zabity w prawdziwym życiu? Nie jak w TV?

– Nie. Naprawdę zabity.

– Ale fajnie – powiedział Todd.

– Wcale nie, Todd. To raczej przerażające. W każdym razie policja pomyślała, że jeśli ktoś rozpozna chłopca ze zdjęcia, to będą mogli znaleźć rodzinę zabitej kobiety. Czy jesteś z nią spokrewniony. Rozumiesz?

– Ale nie jestem?

– Nie, nie jesteś. Ale twój tata i ja, nie wiemy, kto zrobił to zdjęcie i dlaczego. Ani nawet, co ma to z tobą wspólnego. Chcemy tylko, żebyś był bezpieczny.

– I to dlatego obcięliście mi włosy? Dlaczego mi od razu nie powiedzieliście?

– Ponieważ nie chcieliśmy cię przestraszyć.

– Wcale bym się nie przestraszył.

– Nie. Pewnie nie, wiem. Ale twój tata i twoja mama się wystraszyli, gdy dowiedzieli się, że ktoś, kto został zabity, miał twoje zdjęcie, a zabójca może teraz wiedzieć, jak wyglądasz. Więc pomyśleliśmy, że dobrze byłoby trochę to zmienić, przynajmniej na jakiś czas. Rozumiesz? Naprawdę chcę, żebyś zrozumiał.

– Chyba tak.

– Dobrze. Możliwe, że przyjdą różni ludzie i będą zadawać pytania. Może nawet policjanci. I nie chcę, żebyś się martwił.

– Dlaczego miałbym się martwić?

– Nie powinieneś. Dlatego mówię, że nie ma powodu do zmartwienia. Po prostu powiemy wszystkim, że to nie ty. Może jest do ciebie podobny, ale naszym zdaniem to nie ty.

– Na zdjęciu, znaczy?

– Tak. W ten sposób wcale nie będziemy się w to mieszać. Ponieważ nie musimy. To nie ma z nami nic wspólnego. Chcę, żebyś to zrozumiał.

– Ale jeśli to ja? Mogę je zobaczyć? Założę się, że bym wiedział.

– Ja też. Ale zdjęcie nie jest najważniejsze, Todd. Najważniejsze jest to, że cię chronimy. Musisz zawsze pamiętać, że jesteś bezpieczny, nieważne, co się stanie.

– Wiem, mamo.

– Ponieważ jesteś moim jedynym synem i nigdy nie pozwolę, by cokolwiek ci się stało. Nigdy. Okay? A teraz może wyjdziesz spod tej kołdry i uściskasz swoją starą matkę?

Ward Manion miał twarz kowboja Marlboro, który zaczął pracować dla wielkiej korporacji, ale teraz gościła na niej surowa mina, gdy patrzył na przednie siedzenie, na swą żonę.

– Nie sądzę, iż zgodziłbym się, że to w ogóle dobry pomysł. Szkoda, że rozmawiałaś z chłopcem, nie przedyskutowawszy tego ze mną.

Choć Jay Leno nie pojawi się na scenie, a sama aukcja nie zacznie się oficjalnie przed osiemnastą, oboje zostali zaproszeni na ekskluzywny przegląd niektórych pozycji wina, które zostaną wystawione na aukcji i jechali teraz BMW z opuszczonym dachem na Silverado Trail.

Spojrzał na żonę, którą nadal uważał za bardzo ładną kobietę, choć o nietypowej urodzie, o silnych szczękach, głęboko osadzonych i szeroko rozstawionych szarych oczach. Dwa razy przeszła lifting twarzy z powodu zmarszczek i kurzych łapek, lecz jej kości policzkowe nie potrzebowały i nigdy nie będą potrzebowały ulepszania.

– Zgadzam się co do fryzjera – powiedział Ward – ponieważ nikomu to nie zaszkodziło. Ale nie rozumiem, dlaczego nie chcesz sama skontaktować się z policją. Powiedzieć, że chłopiec podobny jest do Todda, ale, że nic więcej nie wiesz, co jest zgodne z prawdą.

– Nie, Ward, nie jest zgodne z prawdą. Nie z ich punktu widzenia i wiesz o tym. Jak mogę im powiedzieć, że wygląda na Todda, ale nie wspomnieć, że jego biologiczna matka miała na imię Staci?

– Ale nie Staci Rosalier.

Carol zbyła to machnięciem ręki.

– No więc zmieniła. Albo zdzira wyszła za mąż. Dwa albo może i trzy razy.

Ward zacisnął wargi. Dla Carol, dziewczyna, która urodziła dziecko ich syna, teraz ich własne, zawsze była i zawsze pozostanie „zdzirą”. Przeszkadzało mu to, ale nie sądził, że byłby zdolny do zmienienia tego w jakikolwiek sposób.

– No, a jeśli to ona? – spytała. – Staci. Matka biologiczna Todda. Odwrócił się do niej.

– Cóż? Oboje jesteśmy zgodni, że to możliwe. No i co z tego?

– To z tego, że to nas dotyczy, Ward. Ciebie i mnie, i Todda. Wiesz, że nie jesteśmy zamieszani w żadne zabójstwo, ale oni rozgrzebią całą historię, będą sprawdzać adopcję Todda, wszystko. Na pewno pamiętasz tę okropną rodzinę Staci. Nie chcę dawać im jakiegokolwiek powodu, by wracali do naszego życia.

Zdawał się być nieco rozbawiony tym pomysłem, kręcąc głową wobec absurdalności.

– To nie jest śmieszne, Ward. Mówiłam ci, że George Palmer dzwonił do mnie do domu ostatniego dnia…

– Żeby zaprosić nas na przyjęcie, tak?

– Tak, ale dla nich ważne będzie tylko…

– Co znowu za oni?

– Policja. Dla nich ważne będzie tylko to, że dzwonił. Co jeśli zobaczą powiązanie między nami i tą zdzirą?

– Co jeśli? Co jeśli? A skoro już o tym mowa, używanie określenia „zdzira” nie pomaga, by ukryć twoje zaangażowanie. Ta kobieta jest mimo wszystko ofiarą morderstwa. Zasługuje na choć trochę współczucia.

– W porządku. Ale tak czy inaczej George dzwonił do mnie, a także ja dzwoniłam do tej Parisi. To sporo zbiegów okoliczności, sporo interakcji z ludźmi, którzy są w to zamieszani.

– A właśnie, skoro już o tym wspomniałaś – Ward nadal się uśmiechał. – Gdybym nie znał cię lepiej…

– Nawet w żartach nie waż się tego mówić!

– Spokojnie – powiedział. – Nie ma się po co tak unosić. Uspokoiła się, biorąc się w garść.

– Dużo lepiej, jeśli najzwyczajniej pozostaniemy całkiem nie zaangażowani w całą sprawę. Jeśli powiemy, że chłopiec na zdjęciu nie przypomina Todda w tamtym wieku, to zamknie to sprawę.

– Carol – powiedział z takim samym spokojem jak ona

– mimo wszystko nie jesteś jakąś grasującą morderczynią. Myślę, że oboje jesteśmy raczej ponad to, czyż nie? Zachowujesz się jak w paranoi, a to do ciebie niepodobne.

– Chyba nie doceniasz tego, jak bardzo chcą nas zniszczyć

– odparła, kręcąc głową. – Jesteśmy bogaci i dlatego źli. Tylko popatrz, co dziś robimy.

– Niby co takiego?

– Aukcja.

– Darowanie sześciocyfrowych sum na cele charytatywne? Jakoś nie widzę w tym nic złego.

– Płacenie niebotycznych cen za wino, Ward. Popisywanie się przed tymi, którzy tego nie mają. Płacenie siedmiu tysięcy pięciuset dolarów tylko za to, żeby kupić karty do obstawiania. Zdaje się, że nie wiesz, jak nasze bogactwo wpływa na niektórych ludzi, jak podsyca ich zawiść.

– Nie, oczywiście, że rozumiem. Najgorsze, co w niektórych kręgach człowiek może zrobić, to osiągnąć sukces. Ale tacy ludzie są zawsze obecni i nie powinni nas wcale interesować. Są daleko poniżej nas. Nawet poniżej naszej pogardy.

– Aż poczują, że coś zrobiliśmy źle, dzięki czemu mogliby nas zniszczyć. Popatrz na Marthę Steward, w więzieniu za nic. Michael Milken. Sami dyrektorzy naczelni.

– Ale my nie zrobiliśmy nic takiego jak oni, Carol. Moim zdaniem, jeśli przyznamy, że na zdjęciu może być Todd, a nawet, że Staci mogła być jego biologiczną matką, zniszczymy jakiekolwiek dochodzenie w zalążku. Możliwe, że któryś z naszych znajomych i tak już zawiadomił policję, może jeden z nauczycieli Todda, ktokolwiek. Jeśli się sami nie zgłosimy, to będzie wyglądało, jakbyśmy mieli coś do ukrycia – położył dużą, sękowatą dłoń na jej udzie. – Nie chcemy sprawiać wrażenia, że coś ukrywamy, Carol. Nie chcemy nic ukrywać – poklepał ją po nodze. – Jestem za tym, żeby powiedzieć o sprawie jednemu z naszych ochroniarzy w mieście, którzy i tak są policjantami, przy pierwszej okazji, jaka się nadarzy. Powiemy im, co wiemy. Odpowiemy na ich pytania, jeśli będą jakieś mieli i poprosimy o dyskrecję, jak zawsze. Przeżyjemy jakoś małe zamieszanie, które może wyniknąć.

Carol odwróciła twarz w drugą stronę, po czym spojrzała przed siebie. Usta miała zamknięte, szczęki zaciśnięte, oczy złowrogie. Otworzyła parę okularów przeciwsłonecznych, założyła je i spojrzała na Warda, jakby chciała coś powiedzieć, potem jednak zmieniła zdanie i pogrążyła się w złowieszczym milczeniu.

Miłośnicy wina mieszali się, rozmawiali, spacerowali i kosztowali w przepiękne popołudnie na eleganckim terenie Meadowood Resort. Boisko do krykieta wypełniało morze ludzi. Dym wisiał aromatyczną chmurą pomiędzy dębami i sosnami. Sławni kucharze układali swe przysmaki na olbrzymich otwartych grillach, podczas gdy cieszący się podobną sławą producenci win szczodrze nalewali swe najlepsze trunki w kieliszki z kryształu Reidela kolegów oraz reszty zebranych gości – gwiazd sportu i kina, rekinów biznesu i różnych notabli z całego świata, których łączyła miłość do kultury wina i ekstrawaganckiego bogactwa.

Manionowie dyskutowali z parą dobrze ubranych, elokwentnych, czarujących i czujących się bardzo pewnie w oderwanym od rzeczywistości kulturowym światku Napa młodych ludzi. Poznawszy się przy jednym z białych stołów pod ogromnym namiotem, który rzucał cień na Pierwszą Aleję w Meadowood, Ward Manion wziął młodego gentlemana pod swe skrzydło i obaj pogrążyli się teraz w rozmowie nad oszałamiającą, niedawną popularnością szczepu Rhóne w Kalifornii – syrah, mourvedre, carignane – i o konsekwencjach tego dla miejscowej gospodarki, która tyle zainwestowała w cabernet, chardonnay, pinot noir i merlota.

– Szczerze mówiąc, jeśli zapytałby mnie pan o nowy popularny szczep, powiedzmy, dziesięć lat temu – mówił młody człowiek0 imieniu Jason – nawet bym nie spojrzał na Rhóne. Stawiałbym na sangiovese.

– Nic dziwnego – powiedział Ward, uśmiechając się z satysfakcją. – Tak samo postawiłem, właśnie mniej więcej dziesięć lat temu – Ward uwielbiał mówić o winie, szczególnie w takich okolicznościach. – Teraz mam prawie siedem akrów sangiovese, które muszę łączyć z moim cabernet.

– Kalifornijskie super Tuscan – powiedział Jason. – Dobry wybór.

– Mało oryginalny – przyznał Ward – ale to lepsze niż wyrwanie dobrych winorośli, które w końcu owocują, i ponowne błędne postawienie na granache albo inne cholerstwo.

Mężczyzna ewidentnie był w stanie kontynuować w tym samym fascynującym tonie przez jakiś czas, ale nawet tu i teraz, pijąc drugi kieliszek chardonnay, Carol Manion wkładała sporo wysiłku, by się skoncentrować, uśmiechając się lekko, nieobecnie, myślami była gdzie indziej, we własnym świecie.

Stojąca obok Carol, trzymając w dłoni nie tknięty kieliszek szampana, młoda towarzyszka Jasona przysunęła się do niej i szepnęła poufałym tonem:

– Cudownie jest tu być. To nasz pierwszy raz i muszę powiedzieć, że czujemy się, jakbyśmy się tu wprosili. Z technicznego punktu widzenia nie powinno nas tu w ogóle być, ale przyjaźnimy się z Thomasem i to on nas wprowadził.

W tym kontekście Thomasem mógł być tylko Thomas Keller z French Laundry, iiberchef tej doliny, a zdaniem wielu, całego cywilizowanego świata.

– Ale jeśli ma się wystarczająco szczęścia, by dostać dwa bilety w tak przecudowny dzień jak dziś, to raczej się nie odmawia, n’est-ce pasł

– Oui. Sans doute - Carol zdobyła się na uśmiech, który choć zmęczony, wyglądał na szczery. – Przepraszam. Jestem nieco rozkojarzona. Jak ma pani na imię?

– Amy.

Zaczęły odzywać się wrodzone maniery, jak Amy miała nadzieję, a Hunt zakładał. Carol Manion, o czym oboje wiedzieli, spędzała sporo czasu na przyjęciach charytatywnych i obiadach dobroczynnych. Towarzyska rozmowa przychodziła jej tak naturalnie jak oddychanie i cała banalność okoliczności dawała pozorne wytchnienie wobec tego, co jak zakładali, zajmowało ją obecnie najbardziej.

– Cóż, Amy – powiedziała – bardzo miło panią poznać, tym bardziej skoro nie będzie pani konkurencją w czasie aukcji.

– Nie sądzę, by musiała się pani tym martwić – odparła Amy, śmiejąc się z wdzięcznością. – Oboje jesteśmy etatowymi pracusiami.

– Jesteście państwo w przemyśle winiarskim? Pani mąż zdaje się całkiem znać na rzeczy.

– Jason? Nie jest jeszcze moim mężem – pobieramy się we wrześniu. Ale nie tylko na winie, zna się na wszystkim. To rodzaj przekleństwa.

– Wiem, co ma pani na myśli. Mój Ward też jest trochę taki. Raz coś zobaczy, albo usłyszy, albo przeczyta i już mu to zostaje w głowie na zawsze.

– Jak Jason. Ale nie mamy nic wspólnego z przemysłem winiarskim, prócz tego, że lubimy wino. – Wu przesunęła się, cofając, odcięła ich od mężczyzn. – W prawdziwym życiu jesteśmy oboje prawnikami.

Usta Carol Manion zadrżały tak nieznacznie i szybko, że gdyby Wu nie przyglądała się dokładnie, nigdy by tego nie zauważyła. Natychmiast powrócił wyćwiczony uśmiech, ale w ciągu tej sekundy, może mniej, starsza kobieta zdała się stracić rezon, zapadła cisza, aż w końcu Manion wydusiła z siebie – Słucham?

Amy nie widziała nic złego w tym, aby jeszcze raz zadać jej ten sam cios.

– Powiedziałam, że jesteśmy oboje prawnikami – nie przerwała

– Jason pracuje w prokuraturze okręgowej, a ja, już od pięciu lat, w dobrej kancelarii. Uwielbiam swoją pracę, choć ludzie mówią czasami o nas straszliwe rzeczy. Wszystkie żarty o prawnikach, wie pani. Ale ja uważam, że moi koledzy i koleżanki są dużo sympatyczniejsi niż się większości ludziom wydaje. Właściwie

– zupełnie jakby jej się przypomniało – to zabawne, że akurat z Jasonem wpadliśmy na państwa, ze wszystkich tu obecnych, bo zdaje się, że mamy wspólną znajomą – twarz Wu posmutniała i nie było to udawane. – Czy też mieliśmy, powinnam powiedzieć, do tego tygodnia. Andrea Parisi?Tafla wina w kieliszku Carol Manion zadrżała, jakby maleńkie trzęsienie poruszało ziemią pod jej stopami.

– Andrea… tak, ta prezenterka telewizyjna?

– I jeśli się nie mylę, jedna z grona pani adwokatów? Czy też się mylę?

– Nie, nie. Choć nigdy się nie poznałyśmy. Tak… to prawdziwa tragedia, to, co się stało. To znaczy nadal jej nie odnaleziono, prawda?

– Nie. Choć nie sądzę, że ktokolwiek ma jeszcze naprawdę nadzieję. To najstraszniejsze. Była taką wspaniałą osobą. Byłyśmy dobrymi przyjaciółkami – ze zdziwieniem Amy poczuła, jak autentyczne łzy napływają do jej oczu. – Och, przepraszam. Nie chcę wprowadzać żałoby w tak miły dzień jak dziś. Ale pani i ona… Naprawdę miałam wrażenie, że pani również dobrze ją znała. Skoro przyjeżdżała do pani do domu…

– Nie! Nigdy tego nie zrobiła…

– Fakt. Wiem. Rozmawiałam z nią krótko po tym, jak zadzwoniła pani do niej z Saint Francis zasugerować spotkanie u niej w biurze. Obawiała się, że ma pani stracha.

– Z jakiego powodu?

– Jej reprezentowania pani.

– Ale ona mnie nie reprezentowała. Ona… – nagle przerwała, gdy uderzyła ją inna myśl. – Powiedziała pani, że zadzwoniła do pani?

– Mhm. Tuż po rozmowie z panią. Miałyśmy iść na kolację na Avenues, ale zdecydowałyśmy się przenieść do śródmieścia, skoro obie miałyśmy i tak tam pracować. Boże, to było zaledwie w minioną środę? Wydaje się, jakby minęły całe wieki – jakby dopiero zdała sobie z tego sprawę, Wu dodała. – Ale skoro pani jej nigdy nie poznała, to również spotkanie z panią musiała przegapić.

Carol Manion rzuciła ukradkowe spojrzenie dokoła. Szybko oceniła długość i szerokość terenu, po czym spojrzała na Wu.

– Tak. To znaczy nie, nie poznałam jej – przerwała, po czym wydusiła z trudem. – Musiałam odwołać w ostatniej chwili.

– Szkoda – powiedziała Wu. – Na pewno by ją pani polubiła. Nie mogę uwierzyć, że jej z nami już nie ma. Była świetna… świetną osobą.

– Tak, cóż… – Carol Manion zrobiła kilka niepewnych kroków w przód, w stronę męża. – Jestem pewna, że ma pani rację. A teraz, proszę mi wybaczyć, myślę, że najwyższa pora zacząć przyglądać się tym winom. Miło było panią poznać. Ward.

Brandt i Wu zniknęli za połą namiotu i obserwowali oddalających się Manionów. Carol była mocno wsparta na ramieniu męża.

– Miły facet z tego Warda – powiedział Brandt.

– Ona nie jest miła. Jest zabójcą.

– Tak myślisz?

– Założę się o moje życie, Jason. Myślałam, że zemdleje, jak wspomniałam o Andrei. Nie wyparła się telefonu z Saint Francis, a to sporo. Naprawdę myślałam, że zacznie wymiotować. Wiem, że nieźle to nią wstrząsnęło.

– Taki był cel.

– Nie, cel był taki, żeby zmusić ją do opuszczenia aukcji.

– Ale nie za wcześnie. Devin musi mieć czas, żeby tu dojechać. Wu spojrzała na zegarek.

– Miał już dwie godziny. Zdąży.

– Lepiej, żeby zdążył – powiedział Brandt. – Popatrz na to. Manionowie zatrzymali się w drodze na swoje miejsce przy stole licytacyjnym. Carol naciskała dłonią na klatkę piersiową męża, a drugą rękę przyciskała do swojej lewej piersi. Ledwo trzymała się na nogach. Na twarzy Warda malował się wyraz nieskrywanej frustracji i złości, przez chwilę patrzył na sklepienie namiotu. Wziął kieliszek żony i wraz ze swoim postawił na najbliższym stole. Następnie zaczęli oboje iść w stronę najbliższego wyjścia.

– Zaczęło się – powiedział Brandt. Wu przytaknęła z ponurą satysfakcją.

– Na to wygląda.