178003.fb2 Wy?cigi - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Wy?cigi - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Wytypowaliśmy z majorem Wolskim odpowiednie klasy i w strasznych warunkach spędziliśmy dwie przerwy. Trzecia dała rezultat, rozpoznałam chłopca.

– Niech pan go teraz łapie jakoś tak, żeby tego nikt nie widział – poradziłam z naciskiem. – Wygłupiłam się wczoraj i mam obawy, że zbrodniarz wykończy dziecko. Powiedziałam o nim.

Józio Wolski zaniepokoił się mocno i musiałam powtórzyć mu całą rozmowę ze znajomym facetem. Nie pochwalił mnie za to i zażądał rysopisu. Samo nazwisko, które udało mi się zapamiętać, Błażej Figat, okazało się wskazówką niedostateczną.

– Średniego wzrostu, okrągły w sobie, na czubku głowy łysy, a dookoła ma ciemne kędziorki. Numeru butów nie zauważyłam, ale niejasno mi się plącze, że pracował w MSW. Głowy nie dam, z MSW było tam ładne parę sztuk i mogę ich mylić, ale chyba coś takiego o nim słyszałam. Źródło nie jest w pełni wiarygodne.

– A ten drugi?

– Drugiego nie znam wcale. Za to ciekawa jestem bardzo, czy wyłapał pan tych, co grali drugą triplę. Pańskiemu, jak rozumiem, podwładnemu poradziłam to dostatecznie wcześnie, żeby mógł zdążyć. Zdążył?

– Zdążył.

– I kto ją wygrał?

– Dziesięć osób. Z czego cztery po pięćdziesiąt razy, a sześć po jednym.

– Z tych sześciu Marię może pan sobie darować, grała ją przez pomyłkę, a o Derczyku dowiedziała się ode mnie. Zostaje pięć, bez znaczenia. Ważne są te cztery sztuki, które to grały po pięćdziesiąt razy.

– Te cztery sztuki grały po pięćdziesiąt razy dla jednego człowieka, to już wiemy. Nie wiemy natomiast kto to jest.

Zdziwiłam się.

– Żaden z tych czterech nie powiedział?

– Żaden z tych czterech nie był o to pytany. Bardzo bym panią prosił, żeby pani już się nie włączała w dochodzenie. O tych czterech też pani nie powiem, bardzo przepraszam, ale, nie daj Boże, mogłaby się pani z czymś zdradzić i następne dochodzenie byłoby przez panią. Pomijając inne względy, aż taki pracowity to ja nie jestem. Do chłopca też niech się pani nie zbliża.

– Nie mam w sobie skłonności dzieciobójczych. Ciekawa jestem jednak wręcz przeraźliwie, jak pan to załatwi, żeby nikomu to dziecko w oko nie wpadło…

– Tyle mogę pani powiedzieć. Już tu czeka mój człowiek, na wszystko wygląda, tylko nie na policjanta, ma ze sobą butelki do sprzedania i poprosi chłopca o pomoc. Jeśli to nie wypali, podeślemy innego z czymś innym, a w ostateczności przejdzie się przez wszystkich pracowników i pogada ze wszystkimi dziećmi. Nikt się nie zorientuje, które było ważne, chyba że gówniarz sam się z czym wyrwie.

Pokręciłam głową.

– Nie wyrwie się. Na mój rozum był tak przerażony, że organ mowy mu skamienieje. Te tutejsze dzieci w ogóle dużo wiedzą, nie mogą nie wiedzieć, tkwią w atmosferze i wydarzeniach. Nikomu jakoś nic nie mówią.

– Pożegnam panią, przepraszam, ale mam dużo roboty. Z tym moim człowiekiem muszę skontaktować się jakoś nieznacznie…

Ciąg dalszy obejrzałam sobie z pewnego oddalenia, niekoniecznie przypadkiem. Nie ogolona moczymorda z jednym workiem i jednym wózeczkiem bez kółka pogubiła towar akurat w chwili, kiedy chłopczyk koło niej przebiegał. Zwolnił, zainteresowany sceną i niezdarnością pijaka. Do pomocy przystąpił z zapałem, razem udali się w kierunku punktu skupu.

W komendzie podpisałam zeznania dotyczące wyłącznie znaleziska w berberysie. Innych informacji ode mnie nie wymagano, co mnie nawet zdziwiło.

– Myśl logicznie – zażądał wieczorem mój prywatny mężczyzna. – Informacje praktyczne zdobędą bezpośrednio u źródła, a co do plotek, to lepiej, żeby nie pochodziły od ciebie. I tak z tym chłopcem wygłupiłaś się niepotrzebnie.

– Nikt mnie nie zamorduje za to, że widziałam przestraszone dziecko! – zaprotestowałam stanowczo. – Oddałabym natomiast wszystko co posiadam, szczególnie że jest tego niewiele, za zeznania Glebowskiego. Co ten padalec mógł powiedzieć?

– Trener denata, tak?

– I nie tylko. Wspólnik oraz informator łysej małpy. Nie dość usłyszeć te jego zeznania, pytania bym mu chciała zadawać! Głowę daję, że ten przesłuchujący najważniejsze rzeczy pominął!

– O jego zeznaniach coś niecoś wiem. Co to miałoby być, te najważniejsze rzeczy?

Nie miałam żadnych wątpliwości, że z wielką uciechą wykorzystują jego związek ze mną dla trzymania ręki na pulsie. Bez oficjalnych wezwań i innych podobnych sztuk mogą mieć na bieżąco zakulisowe, wyścigowe informacje. W zamian miałam być zaspokajana drobnymi okruchami tajników i zdobyczy śledztwa i całą nadzieję pokładałam w ich przekonaniu o mojej tępocie. Powiedzą za dużo i całą resztę zdołam sobie wydedukować. Ciekawość mnie ssała, jak cięte bańki.

– I co ten Glebowski zeznał? – spytałam niecierpliwie.

– O zabiciu Derczyka nic nie wie. Pracował u niego dawniej dorywczo, a ostatnie trzy lata trwale, jako stajenny dżokej…

Przerwałam mu.

– Takie rzeczy istnieją nawet na piśmie i nic innego nie mógł powiedzieć. Chciałabym wiedzieć, czy padło pytanie, dlaczego, u diabła, zatrudniał go u siebie jako stajennego dżokeja?

– Padło, oczywiście. Bo był bardzo pracowity.

– O Jezu. A to, że jeździł jak paralityk, nie przeszkadzało mu wcale?

– On był innego zdania, ten Glebowski. Normalnie jeździł, bez wielkiego talentu może, ale poza tym, jak każdy. Pół protokółu wypełnione jest narzekaniami, że nie mają dobrych koni, jak ten Derczyk miał wygrywać, skoro nie było na czym! Trzeci rok Glebowski nie ma szczęścia, same łachy mu przydzielają i same łachy losuje…

– I nikt mu nie pokazał programu? Nikt nie zapytał, od kiedy to Dżubar jest łach. Sesja, klacz derby-klasy, Diablotka, Pielgrzym, koń po Pieczęci, Damian, Dżerissa… Reszta owszem, trzecia grupa, nawet czwarta, ale te? Nikt go nie zapytał, czy nie zwrócił uwagi, co się dzieje, jak na jego koniu zamiast Derczyka jedzie Kujawski, Gomorek, byle zdolniejszy amator…

– Nie, tak dokładnie nikt go na razie nie wypytywał.

– Toteż mówię! Mnie trzeba było zatrudnić! Albo wziąć byle którego z przytomniejszych graczy!

– Rzecz do zrobienia, nic straconego. Można go zapytać w każdej chwili. Które to konie, te lepsze? Powtórz jeszcze raz, zapiszę na wszelki wypadek.

– Pokażę ci je – oświadczyłam stanowczo i wywlokłam materiały wyścigowe.

W pierwszym programie znajdowały się wszystkie informacje o stajniach i podane tam były imiona, klasa, oraz wiek koni, trenowanych przez Glebowskiego. Sięgnęłam do swojej prywatnej statystyki. Zaprezentowałam mu karierę każdego z nich po kolei, odnalazłam programy, powiadomiłam o towarzystwie, w jakim biegały. Sama się zdziwiłam, jak jasno wychodzi z tego cała sytuacja, najlepszy cymbał zorientowałby się, że Glebowski łże i nie jakość koni wpływa na jego wyniki, tylko jakość jazdy. Derczyk świecił własnym światłem.

– Mogłabym ci jeszcze pokazać jego jazdy sprzed czterech i pięciu lat, w innych stajniach, mam programy. Ale leżą w piwnicy, wyniosłam w zeszłym roku, bo za dużo już miałam tej makulatury. Dawniejsze przepadły, wymieniłam na papier toaletowy w okresie minionych błędów i wypaczeń, co i tak nie ma znaczenia, bo Derczyk jeździł we Wrocławiu.

– Pożyczysz?

– Które?

– To wszystko. Może być bardzo pomocne…

– Programy owszem, chociaż część już wam dałam, tej reszty mowy nie ma. Używam tego na bieżąco trzy razy w tygodniu. Zróbcie sobie kserokopie.

– No to przecież nie siłą woli…?!

Przełamałam wahania i zgodziłam się wypożyczyć mu to na dwie godziny pod warunkiem, że usłyszę coś więcej o śledztwie. Niech przynajmniej powie, co robią w tej chwili!

– W tej chwili głównie prowadzi się przesłuchania różnych ludzi. Łżą, aż powietrze świszczę. Ani jeden dżokej nigdy w życiu nie wstrzymał konia, ani jeden nie wziął grosza żadnych pieniędzy, ani jeden trener nie zauważył niczego podejrzanego, ani jeden gracz nie usłyszał słowa od kogokolwiek z pracowników. Nie wiem, czy sobie zdajesz sprawę, że udowodnić nie da rady niczego żadnym sposobem. Nie naciska się ich na razie, trzeba uzbierać więcej materiału.

– Trzeba ich śledzić – zaleciłam energicznie, bo w trakcie słuchania coś myślałam i wylęgły mi się liczne wnioski.

– Kogo śledzić? – zainteresował się Janusz.