178003.fb2 Wy?cigi - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

Wy?cigi - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 19

– Co im zależy? Wygrywają w ruletę po kasynach.

– Myśl logicznie i nie mów bzdur. Jakby im nie zależało, w ogóle by się w to nie wdawali!

– Namiętność ich szarpie – podpowiedziała Maria.

– Z pewnością, ale gdzie, w takim razie, podział się ich rozum do zysków? Nie, ja się upieram, że coś tu nie gra i jakaś padlina spod gruntu zalatuje. Nie mówiąc już o tym, że coraz bardziej Derczyk mi patrzy na informatora. Jeśli nie załatwili go bukmacherzy, bo dawał dobre typy, trzasnęła go mafia, bo dawał złe. Szlag ich w końcu trafił i utłukli go z zemsty albo zwyczajnie ze zdenerwowania. Tak mi wychodzi.

– W pewnym stopniu dobrze ci wychodzi, bo jeden z tych trzech jest nerwowy i z upodobaniem rwie się do mordobicia osobistego – przyświadczył Miecio. – Mogło tak być, ale nie wiem, czy się tego dowiedzie.

Przyjrzałam mu się podejrzliwie i przypomniałam sobie, o co go miałam zapytać.

– Mieciu, mów prawdę. Ja mam dwa skromne pytanka. Dlaczego ten Derczyk tak tobą wstrząsnął? Przesadnie podatny na szoki nie jesteś, więc w czym rzecz?

– Bo chciałem się napić koniaku – odparł Miecio bez namysłu. – I taki podstępny sposób wydał mi się najlepszy.

– Już dostałeś po łbie za swoją ukrywaną wiedzę – zwróciła mu uwagę Maria. – Chcesz dostać jeszcze raz?

– Od was?

– Możesz i od nas, ale w pierwszej kolejności miałam na myśli złoczyńców.

– A co tu mają złoczyńcy do moich szoków albo do mojego koniaczku?

– Honorata, czy on codziennie o tej porze prezentuje zaćmienie umysłowe? – spytałam z troską. – Czy może tylko dzisiaj? Zaszkodziło mu coś?

– No co ty sobie myślisz, tu mi brutalnie wredna baba opowiada, że człowieka zabili…

– Mieciu, ona mówi to samo, co ja – przerwała mu Honorata. – Jak będziesz tak głupio milczał, to oni cię trzasną drugi raz. A jak powiesz co wiesz, stracą powód.

– Akurat! – prychnął Miecio gniewnie. – Trzasną mnie przez zemstę. A w ogóle kto powiedział, że ja coś wiem?

– Widać z daleka – rzekłam sucho. – Ślepa komenda zobaczy. I drugie pytanko: kto to jest Bazyli?

Miecio sczerwieniał, pobladł i znów sczerwieniał. Zaczął jakoś dziwnie fukać. Przyglądałyśmy mu się wszystkie trzy wzrokiem pełnym nagany, bez żadnych względów dla jego rozbitej głowy. Honorata ukroiła mu kawałek pasztetu.

– Masz, zjedz, popij i przestań dusić w sobie. Co to za jakiś Bazyli? Nie słyszałam o takim.

– Nikt nie słyszał! – wygulgotał Miecio. – Ona jedna! Czepia się i czepia, wymyśliła to sobie!

– A razem ze mną Sarnowski i Białas – powiedziałam dobitnie.

Miecio zamarł z pasztetem na widelcu.

– Co…?

– Sarnowski i Białas. Akurat z siodłami wychodzili. Zrozumiałam, że Bazyli kazał Sarnowskiemu spuścić gonitwę, chociaż nie był faworytem. Co to za jakiś Bazyli? Przestań udawać głupiego, bo wszystkie mamy oczy w głowie i w te oczy nam bije, że nie tylko wiesz, ale także boisz się jak kanadyjski skunks.

– Ale nie śmierdzę na odległość! – zaprotestował Miecio z ogniem i gwałtownie pożarł pasztet. – No więc dobrze, powiem. Nie wiem, kto to jest, ale wiem, że coś takiego istnieje. Może to symbol, a może pseudonim…

– A może człowiek…

– Parszywa kreatura, nie człowiek! No dobrze, owszem, jest jakiś taki. No niech wam będzie, ja też podsłuchałem. Nie wiem, kto rozmawiał, dwa głosy słyszałem, o Derczyku właśnie gadali. Żadnych cytatów, nie pamiętam, co mówili, ale wyszło z tego, że Derczyk za dużo gębą kłapie i trzeba go zatkać. I jak się dowiedziałem, że zatkali go radykalnie, mogłem się zdenerwować, nie?

– Mogłeś, Mieciu, mogłeś – powiedziała uspokajająco Honorata i pogłaskała go po głowie.

– Ręce precz od Korei! – wrzasnął Miecio. – A, to moja żona… No dobrze, ja cię kocham nad życie. A ten Bazyli to jest, zdaje się, takie coś.

Umilkł nagle. Bezskutecznie czekałyśmy na dalszy ciąg. Miecio zajął się winem.

– I gdzie to było? – spytałam z uporem.

– Co gdzie było?

– Gdzie oni tak rozmawiali o zatykaniu Derczyka?

– W straży pożarnej w Ożarowie.

– Gdzie?! – zdumiała się Maria.

– A cóżeś ty, Mieciu, robił w straży pożarnej w Ożarowie? – spytała podejrzliwie Honorata.

– Klub tam jest czy zwyczajna knajpa? – zainteresowałam się, bo już kiedyś w jednej straży pożarnej istniał klub dżokejów. Dawno to było i przypadkowo, ale jednak.

Miecio wyraźnie nie był pewien, której z nas powinien odpowiadać najpierw. Rozsądnie wybrał żonę.

– W Ożarowie byłem służbowo, kochana żono moja, i tam poszedłem załatwiać sprawy przy śledziku i płynach niewinnych. A ty skąd wiesz o klubie? – zwrócił się do mnie prawie z oburzeniem.

– Nie wiem, tylko zgaduję. Z doświadczenia życiowego. Jest on?

– Jest takie coś zbliżone. W szczegóły się wdawał nie będę, bo dokładnie mówiąc, podsłuchałem to w toalecie i oni opuścili przybytek wcześniej, a ja później, więc nie wiem, kto to był. Jednego może zgaduję, bukmacher taki, w średnim wieku, chudy, włoski ma wybrakowane, a za to w brwiach obfity bardzo.

– A! – powiedziałam ze zrozumieniem, bo znałam takiego z widzenia.

– No dobrze i co dalej? – pomogła mi Maria. – Co ma do tego ten jakiś Bazyli?

Miecio jakby nieco przestał się denerwować. Być może, do ukojenia jego doznań przyczyniło się wino.

– Bazyli jest to postać tajemnicza i wcale nie wiem, mogę się zakląć, że nie żartuję, czy to jest imię, czy może skrót od bazyliszek. Głośno się o nim nie mówi. Nic nie wiem, tylko sobie dedukuję, że on ten przemysł rozrywkowy w garści trzyma. I jak ty mi teraz mówisz, że Sarnowski…!

– Bo co? Bo uważałeś, tak jak wszyscy, że Sarnowski tam rządzi? A teraz ci nagle wychodzi, że Sarnowski też podlega Bazylemu?

– No właśnie, tak mi wychodzi i wcale mi się to nie podoba. I teraz już powiem wam całą prawdę do reszty. Na takim jednym przyjęciu byłem, służbowo, w miejscu pracy, Malinowski zorganizował dla zagranicznego pośrednika i mogę na klęczkach przysiąc, że tam się mówiło o… jak by to określić… o wykantowaniu kontrahenta. Pokazać konie i schować konie…

– Malinowski…?! – zdumiała się Maria.

– E tam, Malinowski! Nie brał w tym udziału i nic nie słyszał. Pośrednik po polsku umiał powiedzieć dżę dobry i wą pętaku. Nie wiem, dlaczego akurat tego go nauczyli. A, jeszcze podnosił kieliszek i mówił „owie”, trzy pierwsze litery nie przechodziły mu przez usta, a nie rozumiał ani słowa…

– Mieciu, ty się nie roztkliwiaj nad zagranicznym pośrednikiem, tylko mów tę straszną prawdę – przywołałam go do porządku. – W grę musiały wchodzić araby?