178003.fb2 Wy?cigi - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

Wy?cigi - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 20

– Wcale nie. On był zainteresowany hodowlą, reproduktory generalnie. I obiecujące trzylatki, głównie ogiery, oni tam biorą straszne pieniądze za krycie.

– Matki też sprzedajemy, jak idioci – zauważyła potępiająco Maria. – Nie wiem, kto o tym decyduje, ale chyba wróg naszej hodowli.

– Pieniędzy im potrzeba.

– No to to jest polityka mało, że krótkowzroczna, ale jeszcze do tyłu! Jeśli patrzą na koniec nosa, chyba ten nos ktoś im odciął! Wgłębiony mają!

– Czy mi się wydaje, czy jakoś odbiegliście od tematu? – wtrąciła niepewnie Honorata.

– Żmiję wyhodowałem na piersi! – jęknął rozdzierająco Miecio. – Nigdzie nie odbiegliśmy, to był właśnie temat. Owszem, najlepsze matki, najlepsze reproduktory należy zostawić sobie, a skoro jakiś kretyn chce je sprzedać, trzeba mu to uniemożliwić. Rozumiecie, co ja mówię?

– Rozumiemy – powiedziałam bezlitośnie, bo Miecio wyraźnie miał zahamowania. – Trzeba zrobić kant, najlepsze konie schować, wyeksponować te gorsze, zagraniczny kupiec poleci na gorsze, a lepszych wcale nie będzie chciał i wrogi kretyn nie zdoła ich sprzedać. Za to dostanie więcej forsy za te gorsze i może go to zaspokoi.

– Z ust mi wyjmujesz te złote słowa! – wykrzyknął Miecio z zapałem. – Twoje zdrowie! Uczcijcie ją!

Pozwoliłam się uczcić, wzięłam w celebracji osobisty udział i nie popuściłam.

– Wal, Mieciu dalej. Gdzieś tu powinien tkwić Bazyli.

– On tam był – powiedział Mieciu po krótkiej chwili wpatrywania się w kwitnący kaktus Honoraty.

Odczekałyśmy następną chwilę.

– Bazyli tam był, na tym przyjęciu? – upewniła się Maria.

– Tak. Głowę daję. Z rozmowy wynikło. To się załatwi bez problemu, to schowanie i pokazanie koni. W ogóle betka, pestka, mięta z bubrem i nie ma sprawy.

– Wynikałoby z tego, że Bazyli jest postacią pozytywną? – zauważyłam z dużym powątpiewaniem.

– Tak – potwierdził Miecio. – A Derczyk jest dowodem rzeczowym.

Dokładnie przez trzy sekundy zastanawiałam się, czy pół butelki wina może dać takie skutki. Nie, niemożliwe, przecież zaczęłam od pasztetu! Nagły zamęt w umyśle musi być wynikiem komplikacji sytuacyjnych, nie zaś nadmiaru alkoholu.

– Mieciu, poczekaj – poprosiłam łagodnie. – Słyszałeś to gadanie. Święcie wierzę, że zrozumiałeś je dokładnie. Kto co mówił, chyba wiesz? Mam na myśli, że odgadłeś, który to jest Bazyli, na bazie słów, jakie z pyska jego padły?

– Jakaś trudna się wydaje ta twoja wypowiedź, ale ja jestem genialny i rozumiem – odparł Miecio. – Nie, nie odgadłem.

– Dlaczego?

– Dlatego, że nie mogłem się połapać, co który mówi. Niewykluczone, że miałem kłopoty z kojarzeniem i byłem do tyłu o jakieś dwie albo trzy osoby. I właśnie nie wiem, o dwie czy o trzy.

– Mieciu, byłeś w drzazgi pijany? – powiedziała z wyrzutem Honorata.

– Byłem. Ale bardzo porządnie udawałem, że jestem trzeźwy. I przez to cierpię. Przez talent.

Pomacawszy się po głowie z męczeńskim wyrazem twarzy, odchylił się do tyłu i zza kotary okiennej wyciągnął kolejną butelkę wina. Podsunęłam mu korkociąg.

– I z takim talentem symulowałeś trzeźwość, że wszyscy w nią uwierzyli – odgadłam. – Teraz Bazyli jest pewien, że go rozszyfrowałeś i dlatego kazał cię unieszkodliwić. I ty naprawdę nie wiesz, kto to jest?

– Naprawdę nie wiem – zapewnił Miecio. – Jeden z czterech. Ale żadnego z tych czterech nie znam i nie wiem, jak się nazywają. Mogę się wam przyznać, pytałem Malinowskiego, on nie ma pojęcia, którzy to byli, a razem brało udział w przyjęciu dwadzieścia siedem osób. Dwóch odpada, Malinowski i zagraniczny kontrahent, akurat gadali ze sobą przy oknie, dwudziestu pięciu zostaje.

– Dwudziestu czterech, bo jeszcze i ty odpadasz. Gdybyś był Bazylim, wiedziałbyś o tym.

– Dwudziestu czterech. Też dobrze. Między nimi znajduje się Bazyli, który myśli, że ja go znam. Uciec do Argentyny?

– Jeden z tych, którzy chodzą na wyścigi – podsunęła Honorata.

– Wszyscy, którzy tam byli, chodzą na wyścigi.

– Jerzy… – zaczęłam. – Pardon, chciałam powiedzieć Malinowski. Powinien wiedzieć, kogo zaprosił na to służbowe przyjęcie. Myślisz, że sobie przypomni? Gliny trzeba napuścić, jakoś dyplomatycznie.

– Bardzo dyplomatycznie, bo to było w zeszłym roku. Nie wiem, czy sobie przypomni, ale ma dobrą sekretarkę, możliwe, że ona będzie wiedziała. Poznamy nazwiska dwudziestu czterech facetów, ściśle biorąc, osiemnastu z tych dwudziestu czterech to ja znam osobiście i co nam z tego przyjdzie?

– Nam nic, glinom przyjdzie. Będą mieli dwudziestu czterech podejrzanych…

– I to ich tak cholernie ucieszy?

– Zawsze lepiej, niż dwieście czterdzieści tysięcy. A z twarzy byś ich nie rozpoznał?

– Kogo?

– Tych czterech, wśród których znajdował się Bazyli. Miecio nalał wszystkim wina, podsunął Honoracie talerzyk, dostał jeszcze jeden kawałek pasztetu i zastanowił się.

– Nie – powiedział stanowczo. – Nie da się ukryć, że organ wzroku funkcjonował mi gorzej, niż organ słuchu. Wyznam wam nawet, że chwilami było ich ośmiu, ale ja pamiętałem, że jest czterech i nawet usiłowałem zgadnąć, którzy są prawdziwi.

– No tak – powiedziałam ze zgrozą. – Teraz rozumiem już wszystko. Wpatrywał się w nich z wytężeniem i nie jest wykluczone, że wpatrywał się właśnie w Bazylego, który to zauważył. Żadna siła go nie przekona, że Miecio go nie zna. Nie wiem, co zrobić.

– Miecio ma zwolnienie lekarskie – powiedziała Honorata. – Zamknę go w domu na klucz. Czy nie można by tego rozwikłać, zanim mu się skończy?

– Jeżeli masz jakieś szansę napuścić na nich policję, uczyń to – poradziła mi Maria. – Każdy ma chyba dość rozumu, żeby im wszystko powiedzieć, a jeżeli ten cholerny Bazyli rzeczywiście istnieje i robi gonitwy, to ja mam go dosyć. Niech go złapią i niech mu uczynią coś złego.

– Amen – ogłosił uroczyście Miecio, podnosząc kieliszek. – Ja bym popatrzył na środę.

– Mam szansę i napuszczę – obiecałam. – Też bym popatrzyła na środę i możecie spokojnie mówić, gdzie Bolek daje siebie, bo ja i tak na to nie zwracam uwagi…

* * *

– W czwartej gonitwie idą dwa konie i nie wiem, po co tam jest zapisane sześć – oznajmił pan Zdzisio natychmiast po przyjściu.

– Które to mają być, te dwa konie? – spytałam podejrzliwie.

– Dwójka i szóstka. Nie ma innych!

– Szóstka może, ale co do dwójki, niech pan się postara o lusterko. Inaczej trudno panu będzie własne ucho zobaczyć.

– A przekona się pani!

– Pan też się przekona! Harcownik, rzeczywiście! Nie widzi pan, co na nim jedzie? Uczeń Sojecki nie wygrał jeszcze nigdy w życiu!

– Owszem, wygrał – skorygował Jurek. – W zeszłym roku.