178003.fb2 Wy?cigi - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

Wy?cigi - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

– Może raz. W tym sezonie dwa razy był drugi.

– Ale wagi nie ma! Koń bez wagi, proszę państwa, tu nie ma innego, Harcownik z Albańczykiem albo odwrotnie! – przekonywał pan Zdzisio z ogniem. – Trafiam dzisiaj kwintę!

– Tym Harcownikiem, tak?

– Tak jest, Harcownikiem!

– Domowej roboty to może być tylko bimber, porządnie oczyszczony – mówił Waldemar na fotelu po drugiej stronie. – A te wszystkie wina…

– Nalewka, panie Waldku, nalewka, nie żadne wino – przerwał mu pan Sobiesław. – Orzechówka na czystym spirytusie.

– Orzechówka to na żołądek, a ja mam katar…!

– I patrz pan, ja go skreśliłem, tego cholernika, trzy miałem wytypowane, dwójka, trójka i szóstka, ten mi przychodzi, dwójki nie ma, powiada, jedynka wisi, zamieniłem dwójkę na jedynkę, a w domu sobie wytypowałem. Rozum tylko człowiekowi odbierze… – skarżył się pan Edzio.

– Trzeba było dołożyć, a swojego nie wyrzucać – pouczył pułkownik. – A orzechówki na miodzie pan próbował…?

– Tu, w drugiej, masz jednego – mówił ktoś przy stoliku za barierką. – Tu masz dwa, ten, o… l ten…

– A ten? – zaprotestował jakiś drugi.

– Łach. Do rzeźni. A tu możesz brać ścianę.

– Wróblewski mówi, że jego się nie liczy – wtrącił trzeci.

– Mówi czy nie mówi, nie wiadomo jak pojadą. Jeszcze nie ustalone. Chcesz wygrać, tylko ściana…

Nie odwracałam się, zajęta typowaniem soboty. Na fotelu za mną ktoś usiadł, przegrodził mnie od głosów za barierką. Nawet byłam ciekawa, co to może być, ten jeden pewniak, ale nie chciało mi się podglądać. Rzuciłam okiem na drugą gonitwę, wedle mojej opinii szansę miały tam cztery konie, skąd im się wziął jeden? Znów te kretyńskie, zakulisowe informacje…

– Proszę pani… – powiedziała nieśmiało osoba za mną. Obejrzałam się i poznałam dziewczynę, tę samą, która była tu pierwszy raz w sobotę, w dniu śmierci Derczyka.

– Bardzo przepraszam, dzień dobry, czy pani nie widziała przypadkiem pana Zawiejczyka?

– Nie wiem – odparłam. – Dzień dobry. Kto to jest pan Zawiejczyk?

– Ten pan, który tu był ze mną, przypomina pani sobie? On gdzieś zniknął, w ogóle go nie znalazłam.

– A… Ten znajomy pani ciotki?

– No właśnie. Od soboty nikt go nie widział, chciałam sprawdzić, czy tu go nie ma. Pani go nie widziała?

– Nie. Widziałam w sobotę przez dwie gonitwy, jak siedział koło pani. Potem już nie. Ale przecież… Skoro to znajomy, może go pani chyba znaleźć prywatnie?

– Właśnie nie. Jego telefon w domu nie odpowiada, a w firmie nikt nie wie, kiedy będzie. Byłam u niego, bo moja ciotka ma do niego jakiś interes, ale go nie ma. Myślałam, że może tu… Podobno on jeszcze nigdy nie opuścił ani jednego dnia wyścigowego.

– Może być na innej trybunie. Niech pani poprosi, żeby powiedzieli przez głośnik, że pani czeka na niego w sekretariacie. Jeśli gdzieś jest, to przyjdzie. Chyba, że się ukrywa?

Dziewczyna zdziwiła się.

– Nie, dlaczego miałby się ukrywać? Te swoje pieniądze ma legalnie. W sobotę trafił dwie pierwsze triple, tak powiedział i potem znikł mi z oczu kompletnie. Ja się pani przedstawię, pani pozwoli?

Pozwoliłam. Nazywała się Monika Gąsowska i mieszkała u ciotki na Asfaltowej albo w stadninie w Łącku. Wydawała się zakłopotana i zaniepokojona, na znalezieniu Zawiejczyka wyraźnie jej zależało, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób go szukać. Wydedukowałam, że właściwie zależy nie jej, tylko tej ciotce i jeszcze raz poradziłam załatwić sprawę przez radiowęzeł. Tą drogą odnajdywano wszystkie pogubione klucze, dokumenty, okulary, dzieci i tatusiów.

Zeszłam na dół zagrać porządek w pierwszej gonitwie i dopiero widok nadkomisarza Jarkowskiego uświadomił mi, co usłyszałam przed chwilą od dziewczyny. Stał przed kasą dwustutysięczną i wpatrywał się w program.

– Coś panu powiem za chwilę, tylko najpierw zagram – szepnęłam mu do ucha.

Oderwał wzrok od programu, spojrzał na mnie półprzytomnie, zupełnie jak prawdziwy gracz, i kiwnął głową. Popatrzyłam na paddock, koń numer dwa chodził w lekkich pląsach i zaczynał się pienić. Moim osobistym faworytem była piątka. Herezja, prawnuczka Hesji, którą prawie uważałam za synową. Mój syn kiedyś na punkcie Hesji dostał istnego szału, twierdził, że jest ruda i zachwycał się nią bardziej, niż wszystkimi dziewczynami, jakie przy jego boku widywałam. Potomstwo Hesji określałam mianem wnucząt i grywałam z uporem, zresztą istotnie były to całkiem niezłe konie. Herezja powinna była już dawno wejść do pierwszej grupy, jako dwulatka pokazała duże możliwości, teraz jednak czegoś jej brakowało i tkwiła w drugiej grupie bez sukcesów. Zaparłam się na nią, dwójka spieniona, ogier wprawdzie, ale nie szkodzi, folblut, może przyjdzie, zdecydowałam się zagrać porządek 2-5. Podwójnie, za 20 tysięcy.

Wróciłam pod kasę i jak zwykle, złe we mnie wstąpiło. Dwa pięć zagrałam raz, a potem, bez racjonalnych przyczyn i przez nikogo nie przymuszona, dograłam jeszcze z dwójką i piątką jedynkę, czwórkę i szóstkę. Razem władowałam w ten pierwszy bieg 70 tysięcy i straciłam wiarę w siebie.

Nadkomisarz Jarkowski cierpliwie przeczekał moje obłąkaństwo.

– No? – spytał półgłosem, kiedy odeszłam od kasy. Wyszliśmy na zewnątrz od strony toru, gdzie było na razie mało ludzi. Wszyscy kłębili się przy paddocku i w okolicy kas.

– Primo, jeden z tych, co wygrali w sobotę triple po Derczyku, nazywa się Zawiejczyk – powiedziałam od razu, nie zadając głupich pytań na temat ich wiedzy. – Secundo, mogę się zaraz dowiedzieć, gdzie mieszka i pracuje. Tertio, od soboty zniknął. Quarto…

– Skąd pani to wie?

– Na górze siedzi dziewczyna, która go zna prywatnie i szuka.

– Wszystko o dziewczynie!

– Wszystkiego nie, ale nazywa się Monika Gąsowska, koniara stuprocentowa. Mieszka w Łącku w stadninie, a w Warszawie u ciotki na Asfaltowej cztery. Zawiejczyk jest znajomym ciotki. Quarto, nie było o tym mowy, ale mam wrażenie, że o panu trąbić nie należy? Zdaje się, że nikt nie wie, że pan jest glina na służbie… najmocniej przepraszam, funkcjonariusz…

– Drobiazg. Zgadza się. Nie wspominałem, fakt, ale myślałem, że dla pani to jasne?

– Owszem, teraz już jasne. Nie wygłupiłam się wcześniej, bo zajęta byłam wyścigami.

– Całe szczęście. Niech pani się dowie, ile można, o tym Zawiejczyku prywatnie. Urzędowo wiemy, że ma produkcję tworzyw sztucznych, grzechotki, rybki i tak dalej, dla dzieci. Adres też znamy. Jakieś plotki, albo co…

– Znaczy, mam robić za wtyczkę?

– Tak. Trochę ma pani porobić za wtyczkę. Chyba, że popiera pani ten cały kant i świństwo?

Kantu i świństwa nie popierałam nigdy w życiu, ale stanowisko wtyczki miałam objąć pierwszy raz. Nie zgłosiłam obiekcji. Wróciłam na górę, do rozpoczęcia gonitw zostało jeszcze dziesięć minut. Dziewczyna siedziała na swoim miejscu.

– I co? – spytałam. – Była pani już w sekretariacie?

– Nie, jeszcze nie. Nie bardzo wiem, jak to załatwić, i mam nadzieję, że może on się pojawi. Przeczekam trzy gonitwy i potem pójdę.

– Daleko chodzić pani nie musi, tu siedzi przy stoliku pani Zosia, ona to pani załatwi. Dobrze, sama do niej pójdę. Jak mu na imię?

– Alfred.

– W porządku, po trzecim biegu pokrzyczą na Alfreda Zawiejczyka, żeby się zgłosił do sekretariatu na dole. Pani go dobrze zna?

– Nie wiem czy dobrze, ale długo, zdaje się, że od urodzenia. To był taki dobiegacz mojej ciotki, znajomość im została. Załatwia dla niej różne interesy.