178003.fb2
Dziewczyna znów się zdziwiła bardzo wyraźnie.
– Legalne? Chyba legalne. Nie wiem. To znaczy, nie przypuszczam, żeby moja ciotka wdawała się w coś nielegalnego. Właściwie ona nic nie robi, ma dochody z willi, którą wynajmuje, ale to było przez Pumę, nie wiem, jak teraz, w każdym razie oficjalnie, dla jakiejś ambasady, czy coś w tym rodzaju. I sprzedaje biżuterię, Zawiejczyk właśnie jej to załatwiał. Nie ma w tym chyba nic karalnego?
– Moim zdaniem, nie. Jeśli natomiast można pani radzić…
– Daj otwieracz – powiedziała Maria, wywlekając z torby butelkę piwa. – Zdążyłam zagrać, co uważam za cud. Miecia nie ma?
Wyrwałam spod niej własną torbę i lornetkę, którymi zajmowałam drugi fotel i wyciągnęłam otwieracz do piwa. Konie przeszły na tor i zademonstrowały próbny galop. Tłum przenosił się na drugą stronę. Waldemar poprzez plecy pana Zdzisia podawał nam talerzyk ze słonymi paluszkami.
– Siedzieć!!! – wrzasnęłam strasznie, bo pan Zdzisio zaczął się podnosić.
Maria rzuciła otwieracz na fotel, zdążyła wyrwać talerzyk Waldemarowi z ręki. Pan Zdzisio zorientował się, w czym rzecz, przeczekał nasze manipulacje.
– Pana Mariana nie będzie – zawiadomił wszystkich. – Spotkałem go na ulicy, wyjeżdża do Francji, chyba nawet już dziś wyjechał. Wygrywa dwójka!
– Teraz? – spytał Jurek z przekąsem.
– Teraz. Zaczynam kwintę!
– On jest rozczulający – powiedziała Maria, nie zniżając głosu i zaczęła rozlewać piwo do szklanek.
Spytałam ją o Miecia. Nie dalej jak wczoraj wieczorem Honorata postanowiła zamknąć go na klucz w domu, widocznie coś się zmieniło. Owszem, zmieniło się o tyle, że Miecio miał się zamknąć sam od środka, a gdyby mu się znudziła izolacja, przyjechać na wyścigi. Gra do spółki z Marią nie tylko to, co wczoraj ustalili, ale także dodatkowo, przez telefon. Natchnienie spłynęło na niego o dziewiątej rano i złapał ją w pracy. Może przyjdzie.
– Jak nie przyszedł do tej pory, to już go nie będzie – zawyrokowałam. – Uspokój się, nie ma przepisu, że trzeba wylać wszystko! O rany…!
Udało mi się upić trochę piany, zanim zalała cały parapet. Głośnik zawył na zamknięcie ostatnich kas. Monika Gąsowska z tyłu dotknęła delikatnie mojego ramienia.
– Przepraszam, pani zaczęła coś mówić…? Przypomniałam sobie, co zaczęłam do niej mówić, dopiero po dłuższej chwili.
– Tak. Jeśli można radzić pani ciotce, byłoby dobrze, gdyby okazała szczerość absolutną. Policja będzie ją pytała o tego pana Zawiejczyka…
– Zawiejczyk coś zrobił?
– Nie, nie przypuszczam. Ale chyba jest cennym świadkiem. Będą o niego pytać. Jeśli pani ciotka nie popełniła wspólnie z nim jakiegoś przestępstwa, niech lepiej powie całą prawdę. Mogę pani zresztą wyjawić, o co chodzi, bo cały tor to wie. Zabito tutaj dżokeja i przesłuchują ludzi, którzy grali w sobotę dwie pierwsze triple, więc pani ciotki to bezpośrednio nie dotyczy, ale Zawiejczyka owszem. Z serca radzę, niech niczego nie ukrywa.
Monika Gąsowska kiwnęła głową. Nie przejęła się zbytnio, widocznie ta jej ciotka rzeczywiście egzystowała bez przekraczania granic kodeksu karnego.
– To bardzo dobrze, może oni go znajdą prędzej, niż ja. Owszem, przekażę jej pani radę. Mnie też będą pytać?
Przyświadczyłam z całym przekonaniem. Każda sekunda ubiegłej soboty mogła okazać się ważna, szczególnie w odniesieniu do tych fartownych triplarzy. Przypomniałam sobie, z jakim napięciem towarzysz dziewczyny wpatrywał się w tor i pomyślałam, że kto wie, jego zeznania mogą stać się kluczowe.
Jurek strącił pod fotel długopis, a pan Zdzisio połowę programu. Obaj rozpoczęli ćwiczenia gimnastyczne, nie ustaliwszy przedtem kolejności, rezultatów zatem nie osiągnęli. Fotele były upiornie ciężkie, przesuwanie i podnoszenie wymagało udziału kulturysty, na włażenie pod spód brakowało miejsca. Długopis Jurka wyłowiłam od swojej strony, dzięki czemu pan Zdzisio uporał się ze zbieraniem programu. Głośnik zawył trzy razy, bomba poszła w górę.
– Ja bym chciała coś zagrać – powiedziała głośno Monika Gąsowska za mną.
– To nie w tej chwili – odparłam z roztargnieniem i przyłożyłam do oczu lornetkę.
Stawka weszła do start-maszyny bez wielkich sztuk, nikt nie uciekł i nikt nie zleciał. Ruszyły równo.
– Prowadzi Dobór, drugi Albatros, trzecia Delia – zaczął głośnik. – Na czwartym miejscu Martyna, piąta Herezja, na ostatnim miejscu Filut. Stawka dochodzi do zakrętu, kolejność bez zmian. Prowadzi Dobór…
– Kto tu gadał o jedynce?! – ryknął z oburzeniem Waldemar. – Z miasta do miasta ma przyjść…?!
– Jedynka ma obowiązek prowadzić…!
– A ja wam mówię, że dwójka to już wisi! – ogłaszał zwycięsko pułkownik.
– Gdzie trójka?! – wrzasnął rozpaczliwie pan Edzio.
– Wróblewski odpada! – jęknął ktoś ze zgrozą. – Wróblewskiego nie będzie!
– A niby dlaczego ma być? – mruknął Jurek pod nosem.
– Stawka mija zakręt – informował głośnik. – Na prostą wyprowadza Albatros, słabnie Dobór…
– Gdzie on idzie, ten kretyn, na duże koło…!
– Zamknęli go! Dał się zamknąć…!
– Albatros, Martyna, polem finiszuje Herezja…
– Herezja!!! – wrzasnęłam z całej duszy. – Dawaj, Herezja!!!
– Dawaj, Albatros!!! – zagłuszył mnie tłum.
– Albatros Herezja – mówił głośnik beznamiętnie. – Albatros Herezja, Albatros Herezja, Herezja Albatros…
Herezja szła jakby miała skrzydła. Trzy długości przed Albatrosem Szczudłowski obejrzał się i ściągnął konia.
– Czego ją trzymasz, kretynie?! – zawyłam dziko.
– Przecież już wygrał, o co ci chodzi? – uciszyła mnie Maria. – No dobrze, mam ją, ale od Albatrosa miałam więcej! Po co ci ta Herezja?!
Z ulgą oparłam się w fotelu.
– Samą jedną ją miałam, zaczynam od niej wszystko. Patrz, chora krowa, postanowiłam sobie grać wyłącznie dwa pięć za wszystkie pieniądze świata, konkretnie, dwoma biletami…
– I nie grasz wcale?
– Owszem, jednym. I tysiąc innych idiotyzmów. Powiedz, ja cię bardzo proszę, co mną kieruje, żeby wybrać dobrze i zagrać jak paralityk umysłowy…?
– Pewnie to samo, co mną, żeby mieć trzy triple od Herezji i dwanaście od Albatrosa…
Herezja z Albatrosem była fuksem potężnym. Tor grał czwórkę, Martynę, a napust był na Delię. Herezji, po jej ostatnich gonitwach, nikt nie liczył. Albatrosa grali głębiej wtajemniczeni albo też ci, co mieli oczy w głowie i patrzyli na paddock. Pan Zdzisio nie patrzył na paddock i nie należał do wtajemniczonych, ale za to grał na szatańskie pomysły i obłąkane fanaberie.
– Mam! – oznajmił z triumfem. – Mam dwa pięć! Proszę państwa, porządek za sto tysięcy!