178003.fb2
– Od kogo słyszałaś?
Doniosłam na Miecia i na pana Mariana. Miecio i tak musiał złożyć obszerne zeznania, a pan Marian stanowił czystą sztukę dla sztuki. Zdzisio mówił, że wyjechał do Francji, nie wiadomo na jak długo, a w dodatku był tylko słuchaczem, nie zaś autorem wypowiedzi. Autora z nazwiska nie znałam i mogłam go najwyżej palcem pokazać.
Zadzwonił telefon. Podniosłam słuchawkę i oddałam ją Januszowi. Zdążyłam przywyknąć, że szukają go u mnie, ilekroć u niego nikt nie odpowiada. Słuchał chwilę, powiedział „dobrze” i odłożył ją na aparat. Wyraz twarzy miał nieodgadniony.
Zanim podniósł się z fotela, udało mi się pomyśleć, że chyba stracę do siebie cierpliwość. Czy ja bym nie mogła wplątać się w normalny związek na przykład z kierowcą, głównym księgowym, inżynierem sanitarnym albo ogrodnikiem, zwyczajnymi ludźmi, którzy przed swoją babą nie muszą mieć tajemnic, a nie uparcie czepiać się prokuratorów, policjantów i pracowników kontrwywiadu. No owszem, zawody mają interesujące, ale co mi z tego, skoro nic nie mówią! Ten też, usłyszał coś ważnego, a nawet okiem nie mrugnął…
– Nie – powiedział, odgadłszy co myślę, prawdopodobnie przy pomocy telepatii. – Nie mam pojęcia, o co chodzi, kazali mi zaraz przyjechać i wysłali wóz. Tyle samo wiem, co i ty, jeśli wrócę o ludzkiej porze, powiem ci wszystko.
Zważywszy, iż dochodziła dziesiąta, na ludzkiej porze od razu położyłam krzyżyk i pogodziłam się z poczekaniem do jutra. Zadzwoniłam do Miecia dla sprawdzenia, czy jest żywy. Był nie tylko żywy, ale nawet rozpromieniony, wygrana tripla, zgodnie z przewidywaniami, przywróciła mu zdrowie. Niemiłosiernie spytałam, skąd wiedział o Grzechotce, Purchawce i uczciwym wyjechaniu wszystkich koni. Wbrew spodziewaniem, Miecio na pytanie odpowiedział.
– Od jednego takiego. Dosyć mam już tego ukrywania i wy macie rację, powiem wszystko, tylko na razie nie wiem komu. Nikt mnie o nic nie pyta, poza tobą.
– Gliny myślą, że jesteś chory – wyjaśniłam. – Możliwe, że jutro zmienią poglądy. Kto to jest ten jeden?
– Ściśle biorąc, dupek żołędny. No dobrze, zacznę mówić od razu. Podejrzewam, że pośrednik mafii łomżyńskiej, chociaż na to nie wygląda. Dał mi do zrozumienia, że spragniony jest mojej wdzięczności i dlatego udziela informacji.
– Coś więcej powiedział?
– Nic. W ogóle nic nie powiedział, wszystko dawał do zrozumienia, w dodatku przez telefon. Poradził mi, żeby zagrać te dwie kobyły i wysunął supozycję, że Sarnowski pojedzie. Wiśniak też. Osobiście podejrzewam, że nikt im nie zapłacił za schowanie koni, nie wiem dlaczego.
– Może ze strachu, Derczyk nimi wstrząsnął.
– Ja wątpię, czy oni mają taką delikatną psychikę, ale może. Powiadomiłam go o własnych spostrzeżeniach i przez chwilę
rozważaliśmy sprawę. Wszystkie mafie mogły się zaniepokoić, a skutki niepokoju bywają rozmaite. Zaciekawiła mnie najbliższa sobota, kazałam się zawiadomić, gdyby spragniony wdzięczności informator Miecia kontynuował użyteczną działalność. Co do ludzkiej pory, odgadłam dobrze…
O odnalezieniu samochodu Zawiejczyka przed dworcem Centralnym dowiedziałam się nazajutrz. Stał sobie, pusty, porządnie zamknięty i pozbawiony właściciela. Wskazywało to na odjazd Zawiejczyka pociągiem nie wiadomo dokąd, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo dlaczego i ciotka Moniki Gąsowskiej została dokładnie i dyplomatycznie przepytana. Pojęcia nie miała o jego jakichkolwiek wojażach i sama była niezmiernie zdziwiona, co nie ulegało najmniejszej wątpliwości. W trakcie przepytywania popadła w ciężką urazę i oburzenie i zażądała odnalezienia tego Zawiejczyka w trybie natychmiastowym. Podała adresy całej jego bliższej i dalszej rodziny, dowalając tym sposobem policji niezłej roboty, po czym wysunęła pełne goryczy przypuszczenie, iż przyczyną jego zniknięcia mogła być jakaś młoda i piękna jednostka płci żeńskiej, jej zdaniem bowiem Zawiejczyk miewał niekiedy ciągoty dziwkarskie.
– Jeśli spotkasz tę Gąsowską w sobotę, masz obowiązek sprawdzić, czy ciotka mówi prawdę – poinformował mnie Janusz w piątek. – Chociaż wszystko wskazuje na to, że tak.
Zaprotestowałam podstępnie.
– Żadnego obowiązku nie mam, tylko najwyżej mogę okazać dobrą wolę. Nic mi nie mówicie i nie czuję się zaangażowana do śledczej pracy. Gdybyście mówili, owszem, poczułabym się i obowiązek odwalałabym z zapałem.
– Przecież mówię wszystko!
– Jakie wszystko? A chłopczyk? A te pozostałe cztery sztuki od tripli? A ćwoki łomżyńskie? A mikroślady…?
– Jakie mikroślady?
– Ten, co trzasnął Derczyka, coś po sobie zostawił, nie uwierzę, żeby nic. Po mnie zostało pobojowisko w pokrzywach, chociaż łaziłam tam delikatnie i niczego nie szarpałam, a on co? Z powietrza się na niego rzucił? Harpia taka uskrzydlona? Goły był, żadnej odzieży na sobie nie miał? Tam jest trudny dostęp, trzeba się przedzierać przez zarośla!
– Przedzierał się, owszem. Przypominam ci, że mżył deszcz…
– Nie wierzę. Mżył, zgadza się, ale nie wierzę, żeby tam poszli w trakcie. Nie łazili po krzakach przy deszczu, poszli jak przestał padać, dobry kwadrans przede mną!
– To nie jest powiedziane. Mógł ten zabójca nakłonić Derczyka, deszcz nie deszcz, coś mu pokaże, byle szybko, ktoś tam czeka, argumentów jest tysiąc. Mikroślady wskazują, że poszli właśnie w czasie deszczu. Bada się. Laboratorium jeszcze nie skończyło, wełnianego swetra żaden nie miał, a ortaliony przechodzą dość gładko. No dobrze, powiem. Bierze się próbki ze wszystkich spodni całego personelu, chyba sama rozumiesz, że nikt się nie może zorientować, wyrzuci te portki albo spali. To wymaga czasu.
Zrozumiałam i odczepiłam się od mikrośladów. Generalna akcja, rzucająca pułk wojska na garderobę pracowników stajennych, nie byłaby może najlepszym pomysłem świata, a działania dyplomatyczne miały prawo potrwać. W dodatku zabójcą mógł być w ogóle ktoś obcy, nie zatrudniony na wyścigach. W kwestii pozostałych pytań nie popuściłam.
– Co do chłopczyka, zgadłaś dobrze. Podsłuchał jakąś rozmowę, treści nie umie przekazać, ale sens jest jasny. Dotyczyła usunięcia Derczyka. Na ile zdołaliśmy się zorientować, głównie przeraziła go atmosfera tej rozmowy. Ton. Nie wie, kto z kim rozmawiał, wydaje mu się, że rozpoznał, czy też domyślił się jednego, nazwiska nie zna, może go pokazać. I znów, jak ci się zdaje, tak jawnie, publicznie, pokaże faceta palcem…?
– No nie, mowy nie ma. Kto to jest, pracownik?
– Nie, gracz. Jeden z uprzywilejowanych.
– Diabli nadali. Może się tam więcej nie pokazać.
– Może. Teraz się szuka świadka. Chłopczyk twierdzi, że widział kogoś w zagajniku od strony drogi, nie rozpoznał, kto to był, ale ów ktoś musiał widzieć Derczyka idącego w te krzaki, a także zabójcę Derczyka, bez względu na to, czy szli razem czy osobno. Oczywiście było to odpowiednio wcześniej. I na miłosierdzie pańskie, nie zdradź się z tym przed nikim, na wszystko cię błagam! Nikt nikogo nie pyta oficjalnie. Oficjalnie to cała policja może się w odwłok ukąsić, najmniejszego dowodu, najmniejszej poszlaki, wyprzeć się mogą śpiewająco, na domiar złego nie jest pewne, kogo brać pod uwagę, personel czy graczy. Gdyby mi kazano kłaść głowę pod topór, nie zaręczyłbym nawet za dyrektora!
– Dyrektor nie, charakterem nie pasuje – powiedziałam z lekkim roztargnieniem. – Już prędzej dyrektorowa, robi dobre wrażenie i taka jest sympatyczna, że mogłaby sobie pozwolić na wszystko bez śladu podejrzeń. Ale wątpię. Dobrze, rozumiem, nie powiem nikomu. Kto grał te cztery triple?
– Dlaczego cztery? Było sześć…
– Jedną Maria przez pomyłkę, jedną Zawiejczyk, który zniknął. Pozostałe cztery kto?
– Jedną taki jeden, co wszystkich podgląda, zagrał za Zawiejczykiem i nawet nie wiedział, co gra. Obie zagrał, pierwszą i drugą. Sprawdzony dokładnie, pilnuje się go jeszcze na wszelki wypadek. Jedną pijany facet, pomylił się, moczymorda autentyczna. Jedną gość, który grał dwie ściany i to coś, co przyszło w środku. Lepiej ode mnie wiesz, co to było, ja nie pamiętam…
– Kujawski. Naród go zawsze gra.
– I ostatnią interesujący facet. Przyznał się, że podsłuchał, jak ktoś komuś mówił, że tych koni trzeba pilnować, z tym że nie usłyszał dokładnie i tak pilnował nie samego Derczyka, tylko trzech koni w każdej gonitwie. Dopuszcza się, że mógł źle usłyszeć i wcale nie jest pewien, czy to właśnie o tym była mowa, grał na wszelki wypadek. Teraz usiłuje się z niego wydoić kogo podsłuchał, ale ci wszyscy ludzie na wyścigach są obłąkani, on się naprawdę szczerze stara i przebiera wśród jedenastu, bo nie pamięta, co którzy mówili, a podsłuchiwał wszystkich. Zwariować można. Chcesz ich nazwiska i adresy?
– Kicham na ich nazwiska i adresy, już bym wolała rozpoznawać gęby. Ale jeśli pochodzą z innej trybuny, nawet i to mi na nic, bo ich pewnie nie widuję. Ćwoki łomżyńskie, co?
– Też się ich obserwuje. Wydają się jakby nieco zdezorientowani i zdenerwowani. Robi to takie wrażenie, jakby stracili wpływ na dżokejów.
Zdziwiłam się.
– Oni stracili? Na nas zrobiło to takie wrażenie, jakby dżokeje przestali od nich dostawać pieniądze. Pojechali w środę zdumiewająco uczciwie, nikt nie chował konia. Czekam soboty, żeby sprawdzić, co będzie. A, to już jutro…
– Czekaj, to ważne, co mówisz. Zgadzałoby się. Mafia nikogo nie opłaciła, jeźdźcy nie dostali pieniędzy, pytanie z czyjej inicjatywy. Łomżyńskie ćwoki pchają się z forsą i są bardzo niezadowoleni, wynikałoby z tego, że dżokeje coś kombinują. Przyjrzyj się jutro bardzo porządnie.
Zgryźliwie spytałam, czy podwładni nadkomisarza Jarkowskiego stracili wzrok, zapewniłam go, że przyjrzę się z całej siły i zainteresowałam się, co zrobili z samochodem Zawiejczyka. Nie zostawili go chyba przed dworcem Centralnym na pastwę złodziei?
– Nie. Został zabrany do komendy i pilnie bada się wnętrze. Zostało już stwierdzone, ze stał tam od soboty wieczorem, więc ostatnią osobą, jaka w nim jeździła… nie tak, przedostatnią, ostatnią był zapewne Zawiejczyk, powiedzmy ostatnią znaną osobą, która jechała w charakterze pasażera, jest ta Monika Gąsowska. Została wezwana dla obejrzenia, nie znam na razie rezultatów.
– Jeszcze Miecio. Na ubój?
– Proszę…?
– Pytam grzecznie, czy zostawiliście go na stracenie. Jeśli nie powie, co wie, złoczyńcy w końcu go załatwią, a wy zwlekacie. Nie lubicie go do tego stopnia, że chcecie mieć z nim spokój na zawsze?
– Przeciwnie, Miecio jest pilnowany jak klejnot bezcenny. Wykorzystuje swoją głowę i siedzi w domu, o czym pewnie wiesz, a ludzie dookoła tylko czekają, żeby mu ktokolwiek złożył wizytę.
– Ostrzegam cię, że jutro pewnie wyjdzie.