178003.fb2 Wy?cigi - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 33

Wy?cigi - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 33

– Nie!!! To już wolę powiedzieć! Jutro powiem wszystko i oprócz tego jeszcze trochę!

Podejrzany z tępą gębą usiadł tam gdzie poprzednio. Obok niego dwie osoby kłóciły się o jakiś artykuł w prasie. Pułkownik przekonywał pana Sobiesława, że Kujawski w piątej wygrać nie może, Waldemar opisywał szczegóły techniczne zabezpieczenia samochodu przed złodziejami i podkreślał zalety żelaznej wajchy umocowanej pod pedałami. Przy stoliku za barierką jakiś facet natrętnie nagabywał Kapulasa, domagając się opinii o koniach, Kapulas odpowiadał mu tak, jakby słowo „koń” słyszał po raz pierwszy w życiu. Osobnik obok pana Edzia tłumaczył mu cierpliwie, skąd się biorą fałszywe informacje udzielane graczom, wywalając przy tym rozwarte wierzeje. Nawet ostatni imbecyl mógł odgadnąć, że nikt się nie przyzna publicznie do specjalnego przygotowania konia, jeśli sam zamierza na niego grać, bo jasną jest rzeczą, że z fuksa zyska więcej, niż z obegranego faworyta. Pan Zdzisio udzielał wszystkim wieści o panu Marianie, spotkał go na poczcie, pan Marian był jakiś zdenerwowany, pewnie miał rajzefiber, bo leciał właśnie do tej Francji i zamierzał tam zostać co najmniej przez rok, u rodziny…

Skoczyłam na dół, znalazłam nadkomisarza Jarkowskiego i doniosłam mu na Karczaka. Byłam zdania, że należy go odnaleźć jak najszybciej, a z pewnością Jarkowski był w kontakcie z kolegami po fachu.

– Karczak? – powiedział z lekkim zaskoczeniem. – Chyba go znamy. Bywa tu różnie i plącze się koło jednego bukmachera. Dziś go nie widziałem, ale dopadnie się go, nie ma sprawy…

Wróciłam akurat na bombę.

Gonitwa ruszyła i pierwszy faworyt. Polonez, od razu zaczął zostawać w tyle. Przez chwilę panowało milczenie, odzywał się tylko głośnik.

– Stracił…? – powiedział ktoś niedowierzająco i z powątpiewaniem.

– Nie, ruszyły równo – odparł Jurek. – Coś mu się stało, odpada…

– Nic mu się nie stało, spuszcza gonitwę łobuz! – wygulgotał z ciężką pretensją pan Edzio i wszyscy zareagowali równocześnie.

Głośnika nie było już słychać wśród krzyków, ale konie wyszły na prostą i każdy mógł je oglądać własnymi oczami. Chimena finiszowała polem, Viola przy bandzie. Prowadzący Trias trzymał się znakomicie, praktykant Dudkiewicz wyraźnie pchał się do przodu, przegrał o długość dopiero przed samym celownikiem. Polonez zakończył gonitwę ostatni, o dobre dziesięć długości z tyłu. Tłum ryczał i gwizdał.

– Odsuńmy się, bo znów zaczną rzucać butelkami – powiedział Jurek ostrzegawczo. – Mam Chimenę, ale jak tego Rowkowicza nie spieszą…

– Dlaczego butelkami? – zainteresowała się Monika Gąsowska.

– Już tak kiedyś było. Faworyty wtedy odpadły, jakiś straszny fuks przyszedł i naród dostał szału. Ryczeli i wygrażali pięściami w kierunku loży dyrekcji. Pan Szymon, jednostka wiekowa, obecnie już świętej pamięci, stanął wtedy w oknie i gestami usiłował im dać do zrozumienia, że myśmy też przegrali, gesty zostały odebrane jako urągliwe i poleciały w okno puste butelki po piwie. Wytłukły szyby, na szczęście wszyscy akurat skupili się pod telewizorem i nikt nie siedział w fotelach, bo byłoby nieszczęście. Motłoch szarżował na drzwi, głośnik wzywał rozpaczliwie pomocy milicji, a co sprawniejsze fizycznie osoby wybierały sobie krzesła do walki. Okazało się to niepotrzebne, rewolta poprzestała na parterze i na piętro się nie przeniosła, ale od tamtego czasu komisja techniczna okazuje dużą miękkość…

Piekło uspokoiło się szybko, bo komisja zgłosiła protest, co zostało wywieszone przy wieży i podane przez megafony. Wszyscy kłócili się jeszcze przez chwilę, kto właściwie z tym protestem wystąpił, komisja czy dżokej, bo Rowkowicz, zjeżdżając z toru, podniósł rękę.

– Coś mu zrobili – suponował Waldemar. – Kopnięty, albo co, bo razem poszły i zaraz zaczął odpadać.

– Żadnej kolizji nie było! – zaprotestował stanowczo pan Zdzisio. – Patrzyłem cały czas!

– Może popręg mu pękł…

– Toby zsiadł, a jechał do końca!

– Udaje, specjalnie spuścił, boi się, żeby go nie spieszyli…

– Oni akurat tacy strachliwi, a pan nie wie…

– Zdejmą czwórkę!

– To Viola będzie! Sześć jeden!

– Sześć jeden to majątek! – ogłosił pan Zdzisio ogniście.

– Sto milionów – podsunęłam zgryźliwie. – Na razie

przyszło cztery sześć…

– Mam obie – zakomunikował Jurek. – Ale coś zrobią, skoro sami złożyli protest, tylko nie wiem, kogo wyrzucą.

– Przegrałam – powiedziała ze zdziwieniem Monika Gąsowska. – Miała pani rację, że trzeba grać trzeci bok, ale temu koniowi coś się stało. Wyglądał, jakby mu się nagle zachciało spać. Ja zejdę, popatrzę z bliska…

Komisja techniczna rozwiązała sprawę polubownie, nie unieważnili gonitwy, tylko zdyskwalifikowali Poloneza, co spotkało się z pełną aprobatą toru. Zwrot stawek ratował pieniądze.

– No to cześć – powiedziała Maria. – Wypłaty ogłoszą pojutrze.

– Ale kwinta będzie potworna! – zawołał z zachwytem pan

Zdzisio. – W kwincie nie ma zwrotów.

– Fakt – przyświadczył Waldemar. – Kwinty nie będzie wcale. I popatrzcie, zacząłem, bo mi wszedł rezerwowy i trzy przeszły, a tu, żeby to szlag trafił, w rezerwie miałem szóstkę!

– A mówiłem o czwórce – wytknął pan Sobiesław.

– Mówił pan, mówił, takie mówienie, to wie pan, co pan może? Nie będę się wyrażał, o jedynce też pan mówił, a grać pan chciał w ogóle dwójkę.

– I porządek kolosalny…! – zaczął pan Zdzisio.

– Niech pan przestanie, bo ja się zacznę wyrażać, zamiast Waldemara! – zagroziłam z irytacją. – Jaki porządek, gdzie pan tu chce mieć porządek, zwrot stawek za Poloneza, z nikim innym go nie grali! Wyłącznie z Chimeną i może trochę z Violą, cała gra z Chimeną spada…!

– Dwadzieścia tysięcy, zobaczy pani!

– Dwadzieścia tysięcy kozich bobków…

– Mamy następne zwroty – oznajmiła Maria. – Jak dotąd, nie przegraliśmy ani jednej tripli, Mieciu, odrywaj! Nie, czekaj, jedną mamy wygraną, skończyliśmy Chimeną.

– Tripla, jak z koziego ogona fortepian! – ogłosił Jurek z gniewem. – I w dodatku w ogóle tego Poloneza nie miałem!

– To i zwrotów nie masz?

– A nie mam. Wyrzuciłem faworyty.

Porządek w końcu obliczyli, 12 tysięcy, tripla wciąż jeszcze była w lesie. Chwyciłam Miecia za rękę i powlokłam na dół.

– Życie mi zatruwa ta opieka nad tobą! Będziesz robił to co ja, bo już tracę cierpliwość! Albo nie mogę grać, albo w nerwach jestem, czy cię gdzie nie utłukli!

Miecio nie protestował, troska o jego życie sprawiała mu wyraźną uciechę. Piąta gonitwa była nagrodowa, imienna, szło sześć koni, z czego grane były tylko dwa, Barnaba i Stojan. Inne wręcz nie istniały. Oba faworyty wyróżniały się tak, że nie mogły przegrać i skóra mi cierpła na myśl, że znów będę musiała pchać się w tę bitą pierwszą grę. Miecio mamrotał coś o Bitynii, owszem, proszę bardzo, Bitynii życzyłam doskonale, Stojana i Barnaby jednakże przegonić nie miała prawa. W normalnej sytuacji zarówno Sarnowski, jak i Białas usiłowaliby zostać z tyłu, nagroda nie zaliczała się do wstrząsających, a obaj byli w tym kierunku utalentowani, ale skoro z tajemniczych przyczyn jadą uczciwie, na ukrycie koni nie ma co liczyć. Co prawda, Bitynię poprzednim razem Szczudłowski schował…

Zanim wróciłam na górę po zagraniu obu faworytów z Bity- nią, zdążyłam tego Miecia zgubić. Facet z tępą gębą plątał się koło niego cały czas i zdenerwowałam się tym dodatkowo. Dopadłam Jarkowskiego, stanowczo protestując przeciwko nałożonym na mnie obowiązkom, gdzie indziej proszę bardzo, mogę od Miecia oka nie odrywać, ale nie tu! Nadkomisarz wygłosił w przelocie uspokajające zapewnienie, że Miecio jest pilnowany wszechstronnie i znikł w gęstym tłumie. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko iść na swoje miejsce i czekać zmiłowania pańskiego.

Miecio siedział na swoim fotelu, co ulżyło mi tak, że nawet mu nic nie powiedziałam. Wróciła Monika Gąsowska.

– Już wiem – oznajmiła. – Polonez dostał prawdopodobnie środek nasenny. Mówiłam, że się wydaje śpiący, ja się nie chwalę, ja naprawdę znam się na koniach, patrzę na nie przez całe życie i czasem nawet coś myślę. A teraz te dwa faworyty wcale mi się nie podobają, wyszły na paddock w świetnej formie i oba gasną. Wycofałabym je z gonitwy…

W tym momencie głośnik brzdęknął i zakomunikował, że koń numer dwa, Stojan, i koń numer cztery, Barnaba, zostały wycofane z gonitwy dodatkowo przez dyżurnego weterynarza. Przez chwilę panowało milczenie, po czym poderwało wszystkich. Pytanie o dzwonek grzmiało echem.

Dzwonka jeszcze nie było, zdążyłam odebrać pieniądze i zagrać trzy porządki z Bitynią. Przy kasach rozgrywało się piekło dantejskie. Monika Gąsowska pochwaliła się, że tych dwóch koni do ręki nie wzięła i gra wyłącznie pięć trzy, Bitynię z Delfinem. Pozazdrościłam jej decyzji, na Delfinie jechał Kujawski, gdybym zdążyła się zastanowić, też bym grała wyłącznie pięć trzy. Skórek na jedynce nie budził mojego zaufania, a uczeń Miazga na szóstce w zasadzie nie miał szans. Koń był dobry, ale Miazga do bani. Po wycofaniu z paddocku faworytów nie pozostało nic innego, jak tylko Bitynią z Kujawskim.