178003.fb2
– Co za dzień jakiś okropny! – zdenerwował się Waldemar. – Podali już pierwszą triplę, czy nie?
– A skąd, mówiłam ci przecież – odparła niecierpliwie Maria. – Jutro podadzą.
– To jest skandal i kretyństwo, żeby ta rachuba liczyła na piechotę! – irytował się Jurek. – Mam Bitynię i co z tego? Przy takich zwrotach to będzie chała, nie tripla! A kwinta mi się złamała Chimeną, bo miałem Violę!
– Taki fuks ta Viola, a wszyscy ją mieli – zauważył z przekąsem pan Edzio.
– Dowiedział się pan, panie Waldku, dlaczego te dwa wycofali? – spytał pan Sobiesław.
– Chore były…
– Nie chore, tylko doping dostały – sprostował pułkownik.
– Przeciwnie – zaprzeczyła cichutko Monika Gąsowska. – Anty- doping…
Przy stoliku za barierką ciągle siedział Kapulas w towarzystwie, które operowało coraz barwniejszym językiem. Na dobrą sprawę, gdyby wykropkować to, co dotychczas omijało się w słownikach, ocalałoby mniej więcej co dwudzieste słowo. Kapulas w pogawędce brał już żywszy udział, trzymał się jeszcze nieźle, ale zaczynał być rozluźniony. Dobił do nich Wróblewski.
– I dobrze! – powiedział z zaciętością.
– Komu dobrze? – rozzłościł się jeden z rozmówców, po czym z wypowiedzi cenzuralnych pozostały mu wyłącznie zaimki. Można było wywnioskować, że wyraża ogólne niezadowolenie ze wszystkiego.
Wróblewski był trzeźwy.
– Zamknij się – zaproponował. – Mnie się to podoba. Zobaczymy, co teraz będzie.
Tknęło mnie. Zajrzałam do programu. Miecio wrócił na fotel z okrzykiem „dawaj. Truskawka” na ustach, Truskawka należała do Wróblewskiego, jechał na niej Kujawski po licznych amatorach i uczniach. Nie czekając na ogłoszenie wypłaty, runęłam na dół.
– Znikła mi pani z oczu, a chciałam pani powiedzieć, że tu się liczy tylko jeden koń – oznajmiła Monika Gąsowska, kiedy wreszcie po odebraniu pieniędzy, obstawieniu gonitwy i stwierdzeniu, że Mieciem opiekuje się Maria, obydwoje zaś podglądają Figata, wróciłam na górę. – Koń numer sześć, to jest Truskawka. Nie rozumiem wprawdzie nic, bo widzę, że ona jeszcze nigdy nie była bliżej niż piąta, ale stwierdzam stanowczo, że jest najlepsza w stawce i w doskonałej formie. Podchodzą do niej dwa, jedynka i dwójka, to jest Granica i Jurgielt, Granica ma świetne babki. Zagrałam ten trzeci bok, ale bardzo tanio.
Znając dokładnie własne szczęście, grałam Truskawkę ze wszystkim i przekonanie, że Miecio zwariował, zdecydowanie we mnie zbladło. W tripli jej nie miałam, dotychczasowe triplę zwracały mi się przez te wycofane konie, a na następne machnęłam ręką. Zagrałam ją także górą dwoma biletami, chociaż pamiętałam poprzednie gonitwy i jej wygranej w ogóle nie umiałam sobie wyobrazić. Opinia Moniki przypomniała mi sytuację.
– Mogę pani powiedzieć, w czym rzecz. Ciągle trwa akcja wyjeżdżania dobrych koni, czego nikt nie rozumie, ale nie szkodzi. Wychodzi mi, że Truskawka była dotychczas ciemniona z całej siły, możliwe, że dzisiaj przyjdzie…
– Dawaj, Truskawka! – wrzasnął z zapałem Miecio.
– Czy jego nie powinno się zamknąć w Tworkach? – spytał niespokojnie Jurek półgłosem.
– Mieciu – powiedziała Maria złowieszczo. – Truskawkę mamy w jednej tripli i raz nią przechodzimy, bo ja się, jak zwykle, pomyliłam. Ale poza tym nie mamy jej nigdzie. Przestań gadać te głupoty, bo ci naprawdę coś zrobię!
– Dawaj, Truskawka! – odparł Miecio.
– Debor tu wisi! – ogłosił gromko pan Edzio. – Glebowski będzie robił widły, szósta i ósma, sam gra sto tripli. Już on wie,
co robi…
– Bolka nie ma – oznajmił z naciskiem Waldemar. – Gdzie jak gdzie, ale tu nie ma szans, wczoraj mówił…
– Dawaj, Truskawka…!
– Tylko jedynka, proszę państwa, a ewentualnie piątka! – informował z zapałem pan Zdzisio. – Małe wagi, młode konie, pełna krew, waga się liczy…
– Na tysiąc dwieście…?!
– Bez znaczenia! Jeden pięć przychodzi…
– Pan naprawdę uważa, że Glebowski tak lekką ręką wyrzuca własne pieniądze za okno…?
– Ludzie, o czym wy mówicie?! – jęczała Maria. – Tu nie może być nic innego, jak tylko Dwójnicki, Pentagon to jest koń z wyższej grupy…!
– Sześćdziesiąt kilo…!
– No to co?! Na ten dystans…?!
– Dawaj, Truskawka…!!!
Konie zaraziły się widocznie ludzkim zdenerwowaniem, bo żaden nie chciał wejść do maszyny. Cofały się, ustawiały bokiem, usiłowały uciec w krzaki i zrzucić jeźdźców. Wprowadzili w końcu dwa. Granicę i Pentagona. Jurgielt stawiał stanowczy opór.
– Włożą mu wreszcie ten worek na łeb, czy nie? – denerwował się pan Edzio. – Worek włożyć, mówię, na co oni czekają…?
– Niech sam sobie włoży worek na łeb! – wymamrotała z gniewem Maria.
– Włóczka zsiadł! Będzie leciał oddzielnie!
– Kacperski też, razem będą się ścigać. Na kogo stawiacie?
– Łeb w łeb przyjdą…
– Wlazły! – zawołał Jurek.
– Wcale nie! – zaprzeczyłam. – Jeden w krzakach, który to…? Wróblewski, Truskawka!
– Dawaj; Truskawka! – uparł się Miecio.
– Jak ten złodziej przyjdzie… – zaczęła Maria z zaciętością.
– Cicho bądź! – przerwałam. – Siedzi za nami!
– No to co? Myślisz, że raz to słyszał?
– Słyszał, nie słyszał, ja go nawet lubię…
– Prywatnie to i ja go lubię, ale co z tego…
– Debor wisi!
– Nie Debor, tylko Wągrowska!