178003.fb2
Pan Edzio trwał w przysiadzie, nakłaniając do wysiłków Czestkowa, pan Zdzisio szalał przed szybą, Miecio uparcie powtarzał „dawaj, Sensacja”, facet od stolika bełkotał coś pełną gębą i prychał flaczkami drobiowymi za kołnierz pana Rysia. Lidery dociągnęły do połowy prostej i wreszcie osłabły, finiszująca stawka, ciągle skupiona, zaczęła przechodzić, na pierwsze miejsce wyszła Marcja, od bandy pchała się Rosiczka, Czestków szedł polem. Pan Rysio ostro zaprotestował przeciwko flaczkom, bełkoczącego zadławiło, jego towarzysze wrzeszczeli „dawaj, Kapulas!!!” Kapulas nadal siedział przy stoliku i nawet nie drgnął.
– Marcja, Rosiczka – dał się słyszeć głośnik i zamilkł.
– Mam! – powiedział Jurek żywo i zaraz się zreflektował. – Żadna wypłata…
– Mam kwintę! – głosił pan Zdzisio. – Proszę państwa, bez Czestkowa, to są pieniądze…!
– Z Marcja, akurat! – parsknęła urągliwie Maria.
– Panie, te pańskie dopingi to ja mam we włosach – mówił z irytacją pan Rysio. – Albo pan żre, albo pan krzyczy, jedno z dwojga…
– A mówiłem, nie grać czwórki! – wypominał zwycięsko Waldemar.
– Dwa sześć, bez Czestkowa, bez Dotacji, to jest porządek…!
– No i wykrakałaś tę Rosiczkę! – stwierdził z uciechą Miecio.
Tripla zapowiadała się nędzna, Marcja z Rosiczka stwarzały większą szansę. Rosiczkę zgadłam sama, Marcję dostałam od Moniki Gąsowskiej, mogłam to grać chociaż z pięć razy, a nie raz. Idiotka.
– Co mną kieruje, na litość boską… – zaczęłam z furią do Marii.
– To samo, co mną – odparła krótko. – Popatrz!
Miała w programie kwintę, wyraźnie wypisaną pojedynczymi końmi. Przyszły wszystkie.
– I co? Grałaś przecież…?
– Jedną, z Mieciem do spółki! A miałam zamiar zagrać trzy takie dla siebie! l dlaczego nie zagrałam?
– No właśnie, dlaczego?
– A skąd ja mam to wiedzieć? Może mi powiesz, co mną kieruje…?!
– To samo, co mną…
– Czestkowem nie jechał – powiedziała za mną spokojnie Monika Gąsowska. – Z jakichś powodów tego konia oszczędzał, nie trzymał go, ale nie zmuszał do wysiłku. I tak by zresztą nie wygrał, Marcja była w wielkiej formie.
Dotarły do mnie krzyki przy stoliku za barierką, posłuchałam chwilę i pocieszyłam Marię.
– Sitwa Kapulasa podniesie ci wypłatę. Z Czestkowem mieli czterdzieści kwint, a z Marcją tylko dwie. Może zapłacą pół miliona.
– I co z tego? Miałabym to trzy i pół rażą, a mam tylko pół. Nawet nie umiem policzyć, ile straciłam.
– Nie licz – poradził Miecio. – Strat liczyć nie należy.
– Pan zwariował, czy co?! – rozzłościł się Jurek na pana Zdzisia. – Z faworytem pięćdziesiąt tysięcy…?!
– Ale kwinta…
– Kwinta będzie dwieście pięćdziesiąt! Wielkie rzeczy!
– Tylko dwie – narzekał pan Edzio. – Z czwórką miałem dziesięć…
Za kwintę w rezultacie dali 480 tysięcy. Od samych kontrastów można było obłędu dostać, wczoraj 180 milionów, dziś 480 tysięcy. Triplę Czestków trochę podniósł, doszła do czterdziestu dwóch. Najlepszy był porządek, bo Rosiczki nikt nie grał, zapłacili 31 tysięcy. W wyniku tych wypłat rzetelny sukces odniosły wyłącznie pani Ada i Monika Gąsowska, obie grały drożej.
– Wygrywa pani dzięki temu, że ciągle jeszcze jadą uczciwie – poinformowałam ostrzegawczo Monikę. – Nie wiem, jak długo to będzie trwało, bo wątpię, czy im w nałóg wejdzie. Lada chwila znów zaczną chować lepsze konie, więc na wszelki wypadek niech pani zachowa ostrożność.
– Zygmuś Osika jedzie – odparła Monika. – Czy to nie jest przypadkiem koń po Derczyku…?
Zgodnie z przewidywaniami toru w młodych arabach wygrała Walkiria, a Osika na Eterze był drugi. Porządek wypadł nieźle, bo głównie grana była Formina, ale tripla utrzymała się na nędznym poziomie. Jurek był pełen rozgoryczenia.
– Popatrz, wystarczyłoby, gdyby przyszły te drugie konie. Miałem je! Rosiczka, teraz ten Eter i masz pojęcie, jak by tripla skoczyła? Nie mam fartu dzisiaj! Dużo brakowało? O łeb!
– Nie wymagaj za wiele – zganiłam go. – Nie co dzień święto.
– Przy kasie nie byłem – powiedział z pretensją pan Sobiesław. – Wygra ten Bolek teraz czy nie? Mówił coś?
– Odjeżdżam – powiadomiła mnie Monika Gąsowska. – Miała pani rację, poprosili mnie, żebym z nimi od razu pojechała, pewnie mi każą rozpoznawać tego Jerczyka, tak zgaduję. Teraz najlepsza jest piątka, a trójka i szóstka nie liczą się wcale.
Zrozumiałam, że nadkomisarz Jarkowski zadziałał, a Józio Wolski poranną wizytę u ciotki Moniki potraktował poważnie. Pomyślałam, że nawet jeśli nie dziś wieczorem, to w każdym razie jutro rano coś usłyszę, a w środę od Moniki dowiem się szczegółów. Zeszłam na dół zagrać coś z tą piątką i nadkomisarz Jarkowski stanął za moimi plecami.
– Mają go – mruknął pod nosem.
– Którego?!
– Zabójcę Derczyka. Pani uważa, że tej szóstki nie będzie?
– W żadnym wypadku. Przedostatnia. I kto to jest?
– Jeden taki łup. Na dwa fronty zatrudniony, średni łomżyniak i Sylwuś.
– Jaki Sylwuś?
– A, prawda, pani nie zna nazwisk. Bukmacher taki. A jedynkę pani liczy?
– Jedynka może być. Głównie liczę piątkę, Monika ją wydłubała z paddocku.
– Ta Gąsowska? Ona dobra, będę grał do piątki, tylko co…?
– Jeden, dwa, cztery. Trójka i szóstka do bani. I co?
– Nic. Już go mieli, bo to on był u tej Jolki Szpulcowej. Pracodawcy go przeznaczyli na stracenie, bo po Derczyku już był nieprzydatny. Moim zdaniem, on tę robotę odwalił bez premedytacji, mam swoje poglądy.
Poglądy nadkomisarza Jarkowskiego zainteresowały mnie żywo.
– Ma pan chwilę czasu? Usiądźmy z drugiej strony i patrzmy w program. I niech pan powie, co pan myśli, bo pan jest, można powiedzieć, tutejszy.