178005.fb2
Stałam jak sparaliżowana, ale zdołałam unieść na niego wzrok. Znak na jego czole wciąż mnie zdumiewał: był tak wyjątkowy i niesamowity, że jeszcze przydawał Erikowi urody.
– Dlaczego? – powtórzył, gdy gapiłam się na niego jak oniemiała idiotka.
– Eriku, tak mi przykro! – wykrztusiłam. – Nie chciałam cię zranić. Nie chciałam, żebyś dowiedział się w ten sposób!
– Jasne – mruknął chłodno. – Dowiedzenie się, że moja dziewczyna, która udawała przy mnie niewiniątko, w rzeczywistości jest dziwką, byłoby prostsze, gdybyś, na przykład ogłosiła to w szkolnej gazetce. Tak, to byłoby znacznie lepsze.
Wzdrygnęłam się na dźwięk nienawiści w jego głosie.
– Nie jestem dziwką.
– W takim razie dobrze ją udawałaś. Wiedziałem! – wrzasnął. – Wiedziałem, że coś jest między wami! Tyle że jak idiota uwierzyłem w twoje zapewnienia, że to nieprawda. – Zaśmiał się ponuro. – Matko, ale ze mnie palant.
– Eriku, my wcale tego nie planowaliśmy! Po prostu zakochaliśmy się w sobie. Próbowaliśmy siebie unikać, ale nam się nie udało.
– Jaja sobie robisz? Naprawdę wierzysz, że ten dupek cię kocha?
– Kocha mnie.
Erik potrząsnął głową i znów parsknął ponurym śmiechem.
– Jeśli w to wierzysz, to jesteś jeszcze głupsza niż ja. On cie wykorzystuje, Zoey. Facet jego pokroju może chcieć od takiej dziewczyny jak ty tylko jednego. I właśnie to dostał. Kiedy się nasyci, rzuci cię i poszuka sobie innej.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz, Erik.
– Ale wiesz, może to i prawda – odparł zimnym, bezwzględnym obco brzmiącym głosem. – Nie miałem pojęcia, o czym mówię, przez cały ten czas kiedy twierdziłem, że jesteśmy ze sobą, i kiedy opowiadałem wszystkim, jaka jesteś świetna i jaki jestem z tobą szczęśliwy. Naprawdę myślałem, że się w tobie zakochuję.
Skręcało mnie w żołądku, każde słowo Erika niemal przeszywało mi serce.
– Ja też myślałam, że zakochuje się w tobie – powiedziałam cicho, mrugając mocno, żeby nie wypuścić łez.
– Sranie w banie! – wrzasnął. Zabrzmiało to bezlitośnie, ale widziałam, że i on ma łzy w oczach. – Przestań pogrywać sobie ze mną. I ty uważasz, że to Afrodyta jest wredna dziwką? W porównaniu z tobą jest aniołkiem.
Chciał odejść, ale go zatrzymałam.
– Erik, czekaj. Nie chcę, żeby to się skończyło w ten sposób – powiedziałam, nie mogąc dłużej powstrzymać łez.
– Nie waż się ryczeć! Sama tego chciałaś. Zaplanowaliście to z Blakiem.
– Nie! Niczego nie planowałam!
Potrząsnął głową, mrugając coraz mocniej,.
– Daj mi spokój. Między nami koniec. Nie chcę cię więcej widzieć.
I oddalił się niemal biegiem.
Płakałam w nieskończoność ze ściśniętym sercem. W końcu nogi same poniosły mnie do jedynego miejsca, do którego mogłam iść; do jedynej osoby, którą pragnęłam zobaczyć. W drodze na Poddasze Poety zdołałam się jakoś pozbierać. No dobrze, może nie pozbierać, ale przynajmniej ogarnąć na tyle, żeby wyglądać normalnie dla mijających mnie osób (dwóch wampirów i kilkorga adeptów) i unikać niewygodnych pytań. Przestałam płakać, przeczesałam palcami włosy i częściowo zakryłam nimi twarz, żeby nie było widać śladów niedawnych przeżyć.
Bez wahania weszłam do budynku, w którym mieściły się kwatery nauczycieli. Wzięłam głęboki oddech i modliłam się, żeby nikt mnie nie zobaczył.
Gdy tylko znalazłam się w środku, zorientowałam się, że niepotrzebnie się bałam. Budynek urządzono, inaczej niż zwykły internat i obyło się bez konieczności przechodzenia przez duża świetlicę, w której wampiry przesiadywały jak adepci, oglądając telewizję. Na dole znajdował się duży hol z kamienną posadzką, od którego odchodziły pozamykane drzwi. Po prawej stronie zobaczyłam schody, ku którym od razu się skierowałam. Wiedziałam, że Loren mógł nie wrócić jeszcze do siebie. Może wciąż szukał Erika. Ale to nic: po prostu położę się w jego łóżku i zaczekam. W pewien sposób dzięki temu znów będziemy blisko. Sztywno, jakby moje ciało nie należało do mnie, weszłam na najwyższe piętro i ruszyłam do drzwi, dużych i drewnianych, od których dzieliła mnie niewielka odległość.
Zbliżając się, zauważyłam, że są uchylone, i usłyszałam dobiegający zza nich śmiech Lorena, który podziałał na mnie jak pieszczota, obmywając z bólu i smutku wywołanego awanturą Erika. Dobrze zrobiłam, przychodząc tu. Niemal czułam już obejmujące mnie ramiona i czekałam na słowa pocieszenia, przekonana, że dotyk Lorena pomoże mi zapomnieć o okropnościach wypowiedzianych przez Erika i sprawi, że przestane się czuć tak podle. Położyłam dłoń na drzwiach, by je pchnąć, wejść i przytulić się do niego.
Wtedy usłyszałam śmiech – niski, melodyjny i kuszący. I cały mój świat się zatrzymał.
To był śmiech Neferet. Tego pięknego, czarującego śmiechu nie dało się z niczym pomylić; był równie charakterystyczny jak głos Lorena. Kiedy przestała się śmiać, usłyszałam jej słowa prześlizgujące się przez szczelinę w drzwiach jak trująca mgła.
– Świetnie się spisałeś, kochanie. Teraz wiem, ile ona wie, i wszystko doskonale się poskładało. Nie będzie problemu z jej dalszą izolacją. Mam tylko nadzieję, że rola, którą musisz odegrać, nie sprawia ci zbytniej przykrości. – Droczyła się z nim, ale gdzieś pod płaszczykiem kpiny pobrzmiewało okrucieństwo.
– Łatwo nią sterować. Wystarczy jakaś błyskotka i parę komplementów, a już dostaje się w zamian jej szczerą miłość i cnotę złożoną na ołtarzu boga oszustwa i hormonów. – Roześmiał się. – Młode dziewczęta są takie zabawne… tak przewidywalne.
Zdawało mi się, że jego słowa przeszywają moją skórę w stu różnych miejscach, ale zmusiłam się, by podejść bezszelestnie i zajrzeć przez szparę w drzwiach. Dostrzegłam duży pokój wypełniony eleganckimi, obitymi skóra meblami i oświetlony mnóstwem wysokich świec. Moje oczy natychmiast przyciągnął główny element pomieszczenia: ogromne żelazne łóżko stojące na samym środku. Loren leżał na plecach wsparty na mnóstwie grubych poduszek i kompletnie nagi.
Neferet miała na sobie długą czerwoną suknię, idealnie podkreślającą jej piękną figurę i odsłaniającą górne partie piersi. Przechadzała się w tę i we w tę, przesuwając długimi wypielęgnowanymi paznokciami po poręczy łoża.
– Odwracaj jej uwagę, a ja się postaram, żeby nieliczne grono przyjaciół odwróciło się od niej. Jest potężna, lecz nigdy nie zdoła zrobić użytku ze swoich darów, jeśli nie będzie mieć nikogo, kto by ją przywołał do porządku, kiedy ugania się za tobą. – Urwała i popukała się palcem po brodzie. – Ale wiesz, to Skojarzenie mnie zaskoczyło. – Zauważyłam, że Loren się wzdrygnął, na co kapłanka odpowiedziała uśmiechem. – Nie sądziłeś, że to wywącham? Śmierdzisz jej krwią, a ona śmierdzi twoją.
– Nie wiem, jak to się stało – rzekł Loren zirytowanym głosem, że dosłownie czułam, jak serce rozpada mi się na maleńkie kawałki. – Chyba nie doceniałem własnych zdolności aktorskich. Co za ulga, że to tylko gra. Nie chciałbym przeżywać tych wszystkich poplątanych emocji i więzów prawdziwego Skojarzenia. – Parsknął śmiechem. – Takiego jak to, które ona miała z tym ludzkim chłopakiem. Musiało go paskudnie boleć, gdy je zerwałam. Dziwne, że potrafiła się tak mocno związać przed ukończeniem Przemiany.
– To jeszcze jeden dowód jej mocy! – prychnęła Neferet.- Nawet jeśli dała się tak łatwo wyprowadzić na manowce w kwestii swego wybrańca. I nie próbuj narzekać, że Skojarzyła się z tobą. Oboje wiemy, że to wzmocniło twoja przyjemność z seksu.
– Cóż, mogę ci jedynie powiedzieć, że było mi cholernie nie na rękę, iż tak szybko przysłałaś szlachetnego Eryczka po jego dziewczynę. Nie mogłaś mi dać paru minut więcej na dokończenie?
– Mogę ci dać, ile tylko zechcesz. Jeśli chodzi o ścisłość, mogę wyjść dokładnie w tej chwili, żebyś mógł pójść do swojej małej suczki i d o k o ń c z y ć.
Loren usiadł, pochylił się do przodu i złapał ją za nadgarstek.
– Chodź do mnie, kochanie. Wiesz, że tak naprawdę wcale jej nie pragnę. Nie gniewaj się na mnie, złotko.
Bez trudu wyślizgnęła się z jego uścisku, ale była raczej rozbawiona niż zła.
Nie gniewam się. Przeciwnie. Dzięki zerwaniu Skojarzenia z tamtym chłopakiem Zoey stała się jeszcze bardziej samotna. Zresztą twoje Skojarzenie z tą siksą przecież nie jest wieczne. Skończy się, gdy ona przejdzie Przemianę. Lub gdy umrze – dodała z cichym śmiechem. – A może wolałbyś, żeby się nie skończyło? Może doszedłeś do wniosku, że wolisz młodość i naiwność niż mnie?
– Nigdy, kochana! Nigdy nie będę pragnął nikogo tak jak ciebie! – zapewnił. – Zaraz ci to pokażę, najdroższa. Zaraz ci pokażę. – Szybko przesunął się na skraj łóżka i wziął ja w ramiona. Patrzyłam, jak jego dłonie wędrują po jej ciele, tak samo jak niedawno wędrowały po moim.
Zatkałam dłonią usta, by nie wybuchnąć szlochem.
Neferet obróciła się w jego ramionach, przywierając doń plecami, a on nie przestawał jej pieścić. Była zwrócona twarzą do drzwi, więc widziałam, że ma zamknięte oczy i rozchylona usta. Jęczała z rozkoszy, powoli, niemal sennie otwierając oczy… i spoglądając prosto na mnie.
Okręciłam się na pięcie, pędem zbiegłam ze schodów i wybiegłam z budynku. Miałam ochotę biec przed siebie w nieskończoność, znaleźć się bardzo daleko, ale zawiodło mnie własne ciało. Już po paru krokach poczułam straszne zmęczenie i zdołałam dokuśtykać w cień jednego z wypielęgnowanych żywopłotów, gdzie zgięłam się w pół i rzygałam jak kot.
Gdy wreszcie przestałam wymiotować i dławić się, ruszyłam wolno przed siebie, ale mój umysł nie pracował jak leży: z szybkością huraganu uderzyły we mnie straszne, dezorientujące myśli, a może raczej uczucia, które tak naprawdę sprowadzały się do wspólnego mianownika. Był nim ból.
Właśnie on pozwolił mi zrozumieć, że Erik miał rację, choć nie docenił Lorena. Myślał, ze chodzi mu tylko o seks. Tymczasem prawda była taka, że Loren nawet mnie nie pożądał. Wykorzystał mnie jedynie dlatego, że kazała mu to zrobić kobieta, na której mu zależało. Nie byłam dla niego nawet obiektem rozkoszy, a wyłącznie przeszkodą. Dotykał mnie i mówił mi te wszystkie rzeczy, piękne rzeczy, po prostu dlatego, że odgrywał rolę powierzoną mu przez Neferet, a ja znaczyłam dla niego miej niż zero.
Dusząc w sobie szloch, uniosłam ręce, wyrwałam z bose z uszu diamentowe wkrętki i z krzykiem odrzuciłam je w dal.
– Do diabła, Zoey. Jeśli miałaś dość tych diamentów, mogłaś coś powiedzieć. Mam kilka pereł, które świetnie by pasowały do tego debilnego naszyjnika z bałwanem od Erika. Zamieniłabym się z tobą.
Odwróciła się z wolna, bojąc się, że jeśli zrobię to zbyt szybko, moje ciało rozleci się na kawałki. Afrodyta nadeszła od strony chodnika prowadzącego do jadalni. W jednej ręce trzymała jakiś dziwny owoc, a w drugiej butelkę corony.
– Co tak patrzysz? Lubię mango – żachnęła się. – W internacie nigdy ich nie ma, ale w lodówce u wampów są. Myślisz, że zauważą brak jednego? – Milczałam, więc po chwili kontynuowała: – Dobra, dobra, wiem, że piwo jest banalne i pozerskie, ale też je lubię. Tylko please, bądź tak dobra i nie mów nic mojej starej. Dostałaby szału. – Dopiero wtedy przyjrzała mi się lepiej i zrobiła wielkie oczy. – Kurde, Zoey! Jak ty wyglądasz! Masakra! Stało się coś?
– Nic. Daj mi spokój – wychrypiałam, ledwie rozpoznając własny głos.
– Dobra, spoko. Idź w swoją stronę, a ja w swoją – mruknęła i oddaliła się niemal biegiem.
Zostałam sama. Wszyscy mnie opuszczali, tak jak przewidziała Neferet. I zasłużyłam na to. Zadałam Heathowi potworny ból. Zraniłam Erika. Oddałam cnotę w zamian za kłamstwa. Jak to ujął Loren? „Poświęciłam prawdziwa miłość i złożyłam cnotę na ołtarzu boga oszustwa i hormonów”? Nic dziwnego, że zdobił tytuł Mistrza Poezji. Zdecydowanie był mistrzem słowa.
Ruszyłam biegiem, nie wiedząc, dokąd biegnę, wiedząc jedynie, że muszę uciekać, pędzić na oślep przed siebie, inaczej mój umysł eksploduje. Zatrzymałam się, dopiero gdy zabrakło mi tchu. Dyszałam ciężko oparta o korę starego dębu.
– Zoey? To ty?
Podniosłam wzrok i zamrugałam, żeby trochę rozwiać mgiełkę cierpienia. To był Darius, ten młody przystojny wojownik olbrzym. Stał na szczycie otaczającego szkołę szerokiego muru, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
– Czy wszystko dobrze? – zapytał w ten dziwaczny, staromodny sposób, w jaki wysławiali się wojownicy.
– Tak – wykrztusiłam. – Po prostu miałam ochotę na spacer.
– Nie spacerowałaś – zauważył logicznie.
– Chodzi mi o to, że chciałam się przewietrzyć. – Spojrzałam mu w oczy i stwierdziłam, że dość już mam kłamstw. – Bałam się, że głowa mi pęknie, więc biegłam tak szybko i długo, jak tylko mogłam. No i wylądowałam tutaj.
Pokiwał wolno głową.
– To siedlisko mocy. Nie dziwi mnie, że cię przyciągnęło.
– Przyciągnęło? – Rozejrzałam się i dopiero w tym momencie zauważyła,, gdzie jestem. – To wschodni mur. Niedaleko furtki.
– W rzeczy samej, kapłanko. Nawet ci ludzcy barbarzyńcy wyczuli jego moc, skoro zdecydowali się pozostawić ciało profesor Nolan właśnie tu. – Ruchem ramienia wskazał miejsce za murem, gdzie Afrodyta i ja znalazłyśmy zwłoki. Tam też znalazłam Nalę (a raczej ona mnie), utworzyłam swój pierwszy krąg, pierwszy raz zobaczyłam nieumarłych i przywołałam żywioły oraz Nyks, by przełamać blokadę pamięci nałożona przez Neferet.
To naprawdę było siedlisko mocy. Nie mogłam uwierzyć, że wcześniej tego nie wyczułam. Oczywiście byłam niezwykle zajęta Heathem, Erikiem, a w szczególności Lorenem… Neferet miała rację, pomyślałam z niesmakiem, jestem żenująco naiwna.
– Dariusie, czy mógłbyś zostawić mnie tu na chwilę samą? – zapytałam. – Chciałabym… chciałabym się pomodlić i mam nadzieję, że jeśli będę uważnie słuchać, Nyks udzieli mi odpowiedzi.
– A to będzie łatwiejsze, jeśli pozostawię cię samą – zrozumiał.
Skinęłam głową w obawie, że jeśli się odezwę, głos mnie zdradzi.
– Zatem udzielę ci owej prywatności, kapłanko. Nie oddalaj się jednak zbytnio. Pamiętaj, ze Neferet objęła czarem cały obszar wokół szkoły, więc jeśli tylko skorzystasz z furtki i przekroczysz granicę, otoczą cię Synowie Ereba. – Uśmiechnął się posępnie, lecz życzliwie. – A to nie pomoże ci w modlitewnym skupieniu, pani.
– Będę o tym pamiętać. – Starałam się nie krzywić, gdy nazywał mnie kapłanką i panią, choć w ogóle nie zasługiwałam na te tytuły.
Jednym płynnym, niespiesznym rucham Darius zeskoczył z wysokiego muru na dwadzieścia stóp muru, lądując z wdziękiem na nogach. Potem zasalutował mi, przykładając pięść do serca, skłonił się lekko i bezszelestnie zniknął w mroku.
Wtedy właśnie moje nogi doszły do wniosku, że nie są w stanie dłużej mnie dźwigać. Usiadłam ciężko na trawie u stóp starego znajomego dębu, przyciągnęłam kolana pod brodę, otoczyłam je ramionami i zaczęłam cicho płakać.
Było mi potwornie przykro. Jak mogłam okazać się tak głupia? Jakim cudem dałam się nabrać na kłamstwa Lorena? Naprawdę mu uwierzyłam. Nie dość, że oddałam mu swoje dziewictwo, to jeszcze Skojarzyłam się z nim, robiąc z siebie podwójna idiotkę.
Brakowało mi babci. Nie przestając łkać, sięgnęłam do kieszeni sukni po komórkę, by do niej zadzwonić i wszystko opowiedzieć. Wiedziałam, że będzie to straszne i wstydliwe, ale wiedziałam też, że babcia nie skrytykuje mnie ani nie odtrąci. Nie przestanie mnie kochać.
Tyle że komórki nie znalazłam. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, ze wypadła mi z kieszeni, gdy byłam z Lorenem. Najwyraźniej zapomniałam ja podnieść. Typowe, co? Zamknęłam oczy i oparłam głowę o szorstką korę drzewa.
– Miau?
Ciepły wilgotny nosek Nali musnął mój policzek. Nie otwierając oczu, rozplotłam ręce, by mogła mi wskoczyć na kolana. Położyła na moim ramieniu przednie łapki i wcisnęła pyszczek w zgięcie szyi, prychając radośnie, jakby sam ten dźwięk miał mi poprawić nastrój.
– O rany, Nalka, strasznie namieszałam – mruknęłam, przytulając kotkę i znów szlochając wniebogłosy.