178005.fb2 Wybrana - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

Wybrana - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 26

Rozdział dwudziesty piąty

Na dźwięk zbliżających się kroków uznałam, że to Darius chce mnie sprawdzić, i próbowałam doprowadzić się do porządku, ocierając twarz rękami i starając się zahamować łzy.

– O rany, Afrodyto, miałaś rację. Obraz nędzy i rozpaczy – usłyszałam głos Shaunee.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam Bliźniaczki, a za ich plecami Afrodytę i Damiena.

– Osmarkałaś się, Zo – zauważyła Erin, kręcąc głową z dezaprobatą. Niestety, ja też muszę przyznać Afrodycie rację.

– Mówiłam – napuszyła się Afrodyta.

– Nie sądzę, aby należało do dobrego tonu komplementowanie jej za to, że miała słuszność w sprawie desperacji Zoey.

– Damien, wyluzuj – jęknęła Erin.

– Skończ z tą uniwersytecką gadką – poparła ją Shaunee.

– Mądrej głowie dość po słowie. Lecz gdy wiedzy zbywa, słownika użycie pożądane bywa – zadeklamował Damien.

Wiem, że to głupie, ale ich kłótnia brzmiała w moich uszach jak cudowna melodia.

– Jako ratownicy jesteście bezużyteczni – stwierdziła Afrodyta. – Proszę. – Podała mi kłębek czystych (a przynajmniej taką miałam nadzieję) chusteczek. – Jestem bardziej przydatna niż cała wasza trójka. Szkoda gadać.

Damien prychnął, po czym odsunął Bliźniaczki na bok, by przykucnąć przy mnie. Wydmuchałam nos, wytarłam twarz i spojrzałam na niego.

– Stało się coś złego, prawda? – zapytał.

Skinęłam głową.

– Co jest, kurde? Znów kogoś zabili? – wystraszyła się Erin.

– Nie. – Głos odmówił mi posłuszeństwa i musiałam odchrząknąć, zanim znów zaczęłam. Tym razem mimo załzawionego tonu bardziej przypominałam siebie. – Nie, to co innego.

– W takim razie nam powiedz – zaproponował Damien, poklepując mnie lekko po ramieniu.

– Właśnie. Wiesz, że razem damy sobie radę prawie ze wszystkim – dodała Shaunee.

– Jak wyżej, Bliźniaczko – poparła ją Erin.

– Co za wiocha. Chyba się porzygam – mruknęła Afrodyta.

– Przymknij się! – rzuciły jednogłośnie Bliźniaczki.

Przyjrzałam się każdemu z moich przyjaciół po kolei. Wiedziałam, że muszę im powiedzieć o Lorenie, choć nie miałam na to najmniejszej chęci. Musiałam też poinformować ich o Stevie Rae, i to zanim spełnią się przewidywania Nefert, w myśl których moje kłamstwa i tajemnice miały ich tak wkurzyć, że odsuną się ode mnie.

– To wszystko jest trudne, pogmatwane i raczej nieprzyjemne – ostrzegłam.

– Znaczy, takie jak Afrodyta – zakpiła Erin.

– Nie ma sprawy. Przyzwyczajamy się – dodała Shaunee.

– Szajbuski nierozłączki – podsumowała Afrodyta.

– Jeśli wszystkie raczycie się zamknąć, Zoey może zdoła nam wyjaśnić, co się stało – wycedził z przesadną cierpliwością Damien.

– Sorry – wymamrotały Bliźniaczki, a Afrodyta tylko przewróciła oczami.

Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam usta, by rozpocząć swoją koszmarną opowieść, gdy przeszkodził mi ożywiony głos Jacka.

– Jest! Znalazłem go!

Jack przydreptał do nas. Na mój widok jego radosny uśmiech trochę przygasł, co znaczyło, że naprawdę wyglądam jak siedem nieszczęść. Potem chłopak szybko usiadł obok Damiena, pozostawiając Erika stojącego samotnie i patrzącego na mnie z góry.

– No mów, kochanie – Damien znów poklepał mnie po ramieniu. – Teraz jesteśmy w komplecie. Możesz nam powiedzieć, co się stało.

Nie mogłam wykrztusić słowa. Siedziałam jak skamieniała, wpatrując się w Erika. Jego twarz była piękną, lecz nieczytelną maską – przynajmniej dopóki się nie odezwał, bo wtedy beznamiętność przeszła w niesmak, a jego głęboki, wyrazisty głos kipiał szyderstwem.

– Sama im powiesz, k o c h a n i e, czy ja mam to zrobić?

Chciałam coś powiedzieć, zawołać, żeby przestał, błagać go o wybaczenie, skomleć, że miał rację, a ja myliłam się tak bardzo, że aż mnie od tego zemdliło. Ale zdołałam tlyko wyszeptać "nie" tak cichutko, że Damien chyba nawet nie usłyszał.

Wkrótce się zorientowałam, że nawet gdybym krzyczała, niczego by to nie zmieniło. Erik przyszedł tu, żeby się na mnie odegrać, i nic nie mogło go przed tym powstrzymać.

– Dobrze. Więc ja im powiem. – Zmierzył każde z nich zimnym spojrzeniem. – Nasza Zoey pieprzy się z Lorenem Blakiem.

– Co?!! – wykrzyknęły chórem Bliźniaczki.

– Niemożliwe – rzekł Damien.

– Nieee… – wyjąkał Jack.

Afrodyta milczała.

– A jednak. Widziałam ich. Dziś. W sali rekreacyjnej. Wiecie, wtedy, kiedy wy myśleliście, że jest taka przygnębiona z powodu mojej Przemiany. No właśnie, Zoey, strasznie byłaś przygnębiona. tak bardzo, że aż musiałaś ssać krew Blake'a i ujeżdżać go jak konia.

– Lorena Blake'a? – wykrztusiła z absolutnym niedowierzaniem Shaunee.

– Pana Ponętnego? Faceta, którego przez cały semestr miałyśmy ochotę zjeść jak czekoladkę? – Erin rzuciła mi zdumione, przerażone spojrzenie, idealnie współgrające z tonem jej Bliźniaczki. – Pewnie uważałaś nas za kompletne debilki!

– Właśnie. Czemu nic nie powiedziałaś? – zapytała Shaunee.

– Bo gdyby wam wyznała, jak bardzo się k o c h a j ą, nie byłybyście takie zachwycone, widząc, jak mnie wykorzystuje i udaje, że jesteśmy razem, żeby tylko móc się potajemnie spotykać z Blakiem. Poza tym pewnie się ciszyła, że robi was w konia – dodał wrednie Erik.

– Nie wykorzystywałam cię – powiedziałam do niego zaskoczona siłą własnego głosu. – A z was nigdy się nie śmiałam. Przysięgam – zapewniłam Bliźniaczki.

– Taaa, jakby twoje słowo było coś warte – prychnął Erik. – To kłamliwa dziwka. Wykorzystała was wszystkich tak samo jak mnie.

– W porządku – rzekła Afrodyta. – A teraz ty się zamknij.

Parsknął śmiechem.

– Rany, ale odjazd. Jedna dziwka broni drugiej.

Afrodyta zmrużyła oczy i uniosła prawą rękę. Gałęzie dębu będące najbliżej Erika gwałtownie śmignęły w dół, wydając ostrzegawcze skrzypienie łamanego drewna.

– Chyba nie chcesz znowu mnie zdenerwować, co? – zapytała. – Niby tak się troszczysz o Zoey, a rzuciłeś się na nią jak wyleniały pies, bo zraniła twoje małe ego. Coś o tym wiem, więc mogę zapewnić, że naprawdę jest ono malutkie. Zrobiłeś, co chciałeś, a teraz wypad stąd.

Błękitne oczy Erika znów powędrowały w moją stronę i przez moment dostrzegłam w nich dawnego wspaniałego faceta, który niemal się we mnie zakochał, ale po chwili obecny w jego spojrzeniu ból zabił resztki łagodności.

– Nie ma sprawy. Spadam – oznajmił i oddalił się.

Spojrzałam na Afrodytę.

– Dzięki – mruknęłam.

– Nie ma za co. Pamiętam, jak to jest, kiedy człowiek robi coś kompletnie pojebanego i wszyscy w kółko mu to wypominają.

– Naprawdę byłaś z Blakiem? – zapytał Damien.

Skinęłam głową.

– Ja pier… – zaczęła Shaunee.

– …dzielę – dokończyła Erin.

– On jest naprawdę bardzo przystojny – wtrącił Jack.

Wzięłam głęboki oddech.

– Loren Blake to największy pierdolony palant, jakiego znam! – wypaliłam.

– Łał. Zaklęłaś – zauważyła Afrodyta.

– Chodziło mu tylko o seks? – próbował zgadywać Damien, znów klepiąc mnie po ramieniu.

– Niezupełnie. – Umilkłam i przetarłam dłonią twarz, jakbym przywoływała jakś magię, która pomoże mi znaleźć właściwe słowa. Czas powiedzieć im o Stevie Rae. Żałowałam, że nie miałam czasu przećwiczyć swojego wystąpienia. Zerknęłam na Afrodytę, pochwyciłam jej wzrok i poczułam idiotyczne zadowolenie z jej obecności. Ona przynajmniej mogła potwierdzić moją prawdomówność, może nawet pomóc Damienowi i Bliźniaczkom w zrozumieniu sytuacji.

Nagle od strony muru za moimi plecami dobiegł dziwny dźwięk. Nie byłam pewna, czy rzeczywiście go słyszę, póki Damien nie spojrzał mi przez ramię.

– Co to? – zapytał.

– Furtka! – rzekła Afrodyta. – Otwiera się!

Potworne przeczucie schwyciło mnie za gardło. Wstałam właśnie, wywołując głośny protest Nali i zdziwione spojrzenia Bliźniaczek, gdy zza otwierającej się furtki dobiegł głos Stevie Rae.

– Zoey? To ja!

Rzuciłam się do furtki wrzeszcząc:

– Nie, Stevie Rae! Zostań tam!!!

Ona jednak zdążyła wejść i przyglądała mi się ze zmarszczonym czołem.

– Zoey, przecież… – zaczęła, po czym zamarła, dostrzegając pozostałych.

Stojąca obok mnie na ziemi Nala prychnęła gniewnie i rzuciła się na Stevie Rae, sycząc i plując jak wściekła bestia. Na szczęścia miałam dość refleksu, żeby ją złapać, nim doskoczyła do ofiary.

– Nala, nie! To Stevie Rae! – zawołałam, walcząc z kotką i usiłując nie dać się podrapać ani pogryźć. Stevie odskoczyła i przykucnęła przyczajona w cieniu pod murem. Jedyną jej częścią, którą widziałam wyraźnie, były rozjarzone czerwone oczy.

– Stevie Rae? – zdławionym głosem odezwał się Damien.

– Spokój, Nala! – rozkazałam kotce, odrzucając ją i podchodząc do Stevie. Nie uciekła, ale sprawiała wrażenie, jakby w każdej chwili mogła to zrobić. Wyglądała fatalnie. Twarz miała wychudłą i bladą, włosy skudlone i matowe. Tylko rozjarzone czerwone oczy wyglądały zdrowo. A wiedziałam już, że ro nie jest dobry znak.

– Jak się czujesz? – zapytałam cichym, spokojnym głosem.

– Kiepsko – odparła, zezując ponad moim ramieniem i krzywiąc się. – Trudno mi znowu na nich patrzeć, zwłaszcza teraz, gdy czuję, że tracę kontakt.

– Nie stracisz go – powiedziałam stanowczo. – Weź się w garść. Oni o tobie nie wiedzą.

– Nie powiedziałaś im? – Wyglądała, jakbym ją spoliczkowała.

– Długa historia – ucięłam szybko. – Czemu przyszłaś?

Zmarszczyła brwi.

– Napisałaś mi eskę, żebyśmy się tu spotkały.

Zamknęłam oczy, by odeprzeć kolejną falę bólu. Loren. Zabrał mój telefon. Wysłał wiadomość do Stevie. Albo, co bardziej prawdopodobne, zrobiła to Neferet. Nie wiedziała, że tu będę, ale dzięki Lorenowi dowiedziała się, że moi przyjaciele nie mają pojęcia o Stevie Rae. I że Loren wcale nie zamierzał przestrzegać Erika, by nikomu o nas nie mówił. Nie wątpiła, że chłopak wpadnie w amok i opowie całemu światu, a przynajmniej naszej ekipie, co zobaczył. Przyłapanie w campusie Stevie Rae byłoby ujawnieniem kolejnej mojej tajemnicy. Już słyszałam, jak wszyscy sobie myślą: "Czy zdołamy jeszcze kiedyś zaufać Zoey?", i czułam, jak się ode mnie oddalają.

Dwa punkty dla Neferet. Zero dla Zoey.

Wzięłam Stevie Rae za sztywną rękę i choć musiałam ją mocno ciągnąć, ruszyłyśmy razem tam, gdzie stali Damien, Bliźniaczki, Jack i Afrodyta. Czworo z nich gapiło się na Stevie z rozdziawionymi ustami. Pomyślałam, że powinnam to załatwić, zanim otoczą nas wampirscy wojownicy i cała cholerna szkoła wszystkiego się dowie, a moje życie lgnie w gruzach.

– Stevie Rae nie jest martwa – powiedziałam.

– Jestem – zaprzeczyła.

Westchnęłam.

– Daj spokój, nie zaczynajmy od nowa tej samej kłótni. Chodzisz i mówisz. Masz materialne ciało. – Uniosłam nasze złączone dłonie, by to zademonstrować. – Więc jak możesz być martwa?

W trakcie przemawiania usłyszałam szlochy. To Bliźniaczki. Wciąż gapiły się na Stevie Rae, ale stały przytulone i płakały jak dzieci. Zaczęłam coś do nich mówić, lecz Damien mi przerwał.

– Jak to?… – Blady jak ściana, z wahaniem zrobił krok naprzód. – Jakim cudem?…

– Umarłam. – Jej głos był równie bezbarwny i pozbawiony życia jak twarz Damiena. – Potem obudziłam się w takiej postaci, czyli, na wypadek gdybyście tego nie dostrzegli, odrobinę zmieniona.

– Zabawnie pachniesz – odezwał się Jack.

Zwróciła ku niemu swoje rozjarzone oczy.

– A ty pachniesz jak obiad.

– Przestań! – Szarpnęłam ją za rękę. – To twoi przyjaciele. Nie powinnaś ich starszyć.

Wyrwała mi się.

– Od początku usiłuję ci to wytłumaczyć, Zoey. To nie są moi przyjaciele. Ty też nie. Po tym co się ze mną stało, już nie. Wiem, że wydaje ci się, że potrafisz to naprawić, ale przyszłam tu dziś tylko po to, żeby ci powiedzieć, że to musi się skończyć. Więc albo napraw mnie raz a dobrze, albo zostaw w spokoju i pozwól mi dokończyć moją przemianę w to coś, czym mam się stać.

– Nie mamy na to czasu. Neferet rzuciła na obszar szkoły czar, dzięki któremu dowiaduje się, gdy ktokolwiek, człowiek, wamp czy adept, przychodzi tu albo stąd wychodzi. Przekroczyłaś granicę, więc lada chwila pojawią się tu Synowie Ereba. Więc lepiej stąd znikaj, a ja przyjadę do ciebie, jak będę mogła, i dokończymy to.

– Wybacz, że się z tobą nie zgodzę, Zoey, chociaż miałaś naprawdę parszywą noc – odezwała się Afrodyta – ale nie sądzę, żeby wojownicy mieli się tu zjawić, bo Neferet wcale nie wie, że Stevie Rae tu jest.

– Co? – zdziwiłam się.

– Afrodyta ma rację – rzekł powoli Damien, jakby jego mózg stopniowo tajał i zaczynał pracować. – Czar informuje Neferet o przekroczeniu granicy przez człowieka, adepta lub wampira. Stevie Rae nie należy do żadnej z tych kategorii, więc czar jej nie dotyczy.

– Co ona tu robi? – zapytała Stevie Rae, wpatrując się w Afrodytę płonącymi oczyma.

Tamta spojrzała na nią z politowaniem, ale zauważyłam, że na wszelki wypadek cofnęła się o parę kroków.

A potem Bliźniaczki nagle podbiegły do Stevie Rae, wciąż cichutko łkając, choć chyba nawet o tym nie wiedząc.

– Żyjesz! – powiedziała Shaunee.

– Tak nam ciebie brakowało! – dodała Erin.

Otoczyły ją ramionami, a ona stała bez ruchu niczym posąg. W pewnym momencie do obejmującej się gromadki dołączył Damien. Stevie Rae nie zmiękła. Nie odwzajemniła uścisku. Zamknęła oczy i stała jak kłoda. Ale spod powieki wypłynęła jej jedna czerwonawa łza i stoczyła się po policzku.