178023.fb2
Trevor wszedł do hallu i dwukrotnie wciągnął nosem powietrze.
– Znowu paliłaś!
– Naprawdę? – zapytała Sissy, udając zdziwienie. – Nic nie czuję.
– Mamo, bądź poważna. Kupiłem ci wiśniowe ciastka.
– Co? Jako nagrodę za niepalenie? Trevor, nie jestem psem. Jeśli będę chciała palić, to będę paliła.
– Przecież nie powinnaś. Doskonale wiesz, że nie powinnaś. – Wręczył jej papierową torebkę z ciastkami i zdjął płaszcz.
Sissy zajrzała do torebki.
– Słodycze szkodzą mi tak samo jak papierosy. Jeśli martwisz się stanem mojego serca, powinieneś mi przynosić świeże owoce.
Trevor przeszedł za nią do salonu. Był bardzo podobny do ojca. Miał jego lekko zaokrąglone ramiona i wiewiórcze policzki. Niestety nie odziedziczył bystrości umysłu ojca. Kiedy wchodził do jakiegoś pomieszczenia, obecni w nim ludzie uśmiechali się do niego, jeszcze zanim się odezwał. Gdy jednak zaczynał im się przyglądać, miał zwyczaj mrugać oczyma w taki sposób, że z miejsca tracili pewność siebie, jakby mieli co najmniej resztki szpinaku na przednich zębach albo ubrudzony nos.
Również nie ubierał się tak starannie jak jego ojciec. Tego dnia miał na sobie obwisły brązowy sweter, zapinany na drewniane guziki i znoszone sztruksowe spodnie. Gerry powiedziałby, że wygląda jak szara torba na jedzenie.
– Może napijesz się herbaty? – zapytała Sissy. Trevor popatrzył na karty rozłożone na stoliku.
– I znów bierzesz się do tych swoich przepowiedni.
– Nic się nie martw, mój kochany. Zabawa z kartami jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
– Mimo wszystko, mamo, to niezdrowe zajęcie. Mieszkasz tutaj sama jak palec, palisz papierosy, szukasz w kartach przyszłości i rozmawiasz z martwymi ludźmi.
Sissy prychnęła lekceważąco.
– Moje karty to moje przyjaciółki. Rozmawiają ze mną, mówią mi, co się będzie ze mną działo. Rozmowa z nimi jest bardzo kojąca. Przynajmniej w większości przypadków. Tym razem… – Sissy urwała. – No, ale nie sądzę, żeby cię to interesowało. Jak się ma mały Jake?
– Jake? Wspaniale się rozwija. Nie poznałabyś go. Ma dwa nowe zęby. Górne, przednie.
– Nie mogę się doczekać, kiedy go znowu zobaczę.
– Taaak – mruknął Trevor. Stał nad stolikiem, przeglądając się kartom. – W gruncie rzeczy w tej sprawie do ciebie przyjechałem. Widzisz, Jean i ja bardzo byśmy chcieli, żebyś spędziła z nami święta.
– W Nowym Jorku, kochanie? Ani mi się śni.
– Nie, wcale nie w Nowym Jorku. Wynajęliśmy domek na Florydzie, niedaleko St Pete. Ma trzy sypialnie, znajdzie się więc miejsce dla wszystkich. Oczywiście jest tam także basen. Ciepła pogoda dobrze ci zrobi. A przy okazji pobyłabyś z Jake’em.
– Chodzi ci o darmową panią do dziecka?
Trevor gwałtownie potrząsnął głową.
– Nie o to chodzi, mamo. To znaczy, oczywiście, trochę byś się nim opiekowała, jeśli tylko byś chciała. Zapłacilibyśmy ci, na miłość boską! Ale nie w tym rzecz. Zimą jest tu tak strasznie zimno, a ty przecież wcale nie młodniejesz i martwimy się o ciebie.
Sissy poszła do kuchni i zapaliła gaz pod czajnikiem z wodą. Trevor ruszył za nią, stanął w progu i uważnie ją obserwował.
– Czego chcesz? – zapytała. – Od 1969 roku spędziłam w tym domu każde Boże Narodzenie. Tracisz czas, namawiając mnie na coś innego. Twój ojciec już dawno kazałby ci iść do swojego pokoju.
– Przepraszam cię, mamo, musisz jednak przyznać, że nie radzisz sobie tutaj sama. Rozejrzyj się tylko dookoła.
– Jest trochę kurzu, przyznaję. Ale jakie to ma znaczenie?
– Mamo, masz w domu po prostu bałagan.
Sissy zacisnęła usta.
– Napijesz się herbaty czy może się boisz, że niedokładnie umyłam filiżanki?
– Mamo, już czas, żebyś pomyślała o przeniesieniu się w wygodniejsze miejsce, gdzie nie musiałabyś gotować i wykonywać tych wszystkich prac domowych. I nie tylko. Mam na myśli miejsce, gdzie nie byłabyś sama i codziennie prowadziłabyś ciekawe rozmowy z innymi ludźmi z twojego pokolenia.
– Nie mów do mnie żargonem łowców głów, Trevor. Chcesz, żebym przeniosła się na Florydę i zamieszkała w domu dla starców.
– To wcale nie jest dom dla starców. Chodzi raczej o monitorowane mieszkanie, w którym wygodnie spędziłabyś jesień swojego życia.
Woda w czajniku zaczęła bulgotać i po chwili w kuchni rozległ się przenikliwy dźwięk gwizdka.
– Jesień mojego życia! – zaprotestowała Sissy. – A cóż to za życie, kiedy się siedzi przez cały dzień w wielkim salonie w towarzystwie dwudziestu innych starych pryków w niebieskich podomkach i ogląda głupie kreskówki w telewizji?
Trevor zdjął czajnik z palnika.
– Mamo, oboje z Jean bardzo się o ciebie martwimy. Tutaj, w tym pustym domu, wszystko się może zdarzyć, szczególnie zimą. Przypuśćmy, że się przewrócisz, złamiesz biodro i nie będziesz w stanie z nikim się skontaktować…
– Pan Boots wezwie pomoc.
– Pan Boots jest taki stary jak ty. Musisz to przyznać, mamo. Nadszedł czas, żebyś raz na zawsze opuściła New Preston.
Sissy otworzyła puszkę z herbatą, jednak gdy chciała nasypać herbatę do filiżanek, zauważyła, że jej ręka się trzęsie. Przerwała na chwilę i wzięła dwa głębokie oddechy. Nie spodziewała się takiej rozmowy przed tegorocznym Bożym Narodzeniem, ale może Trevor ma rację? Może naprawdę szybko zbliżają się jej ostatnie dni?
– Wiesz… Będę musiała to przemyśleć – powiedziała.
– Nie masz na to zbyt dużo czasu. Wyjeżdżamy dziewiętnastego.
Sissy odłożyła łyżeczkę.
– To wcale nie jest kwestia tego, czego ja teraz chcę, Trevorze. Karty przepowiedziały, że wkrótce stanie się coś bardzo złego.
– Co takiego? Karty?
– Tak. Wiem, że uważasz mnie za wariatkę, ale moje karty jeszcze nigdy się nie pomyliły. Sześć miesięcy przed tym, nim poznałeś Jean, powiedziały mi, że spotkasz dziewczynę o kasztanowych włosach i się z nią ożenisz. Powiedziały mi też, że ona cię bardzo kocha. Powiedziały mi również, że twój ojciec zejdzie z tego świata, niemal co do dnia, chociaż nigdy go o tym nie uprzedziłam, Panie, świeć nad jego duszą.
– Mamo, nie możesz pozwalać, żeby talia kart rządziła twoim życiem! To szaleństwo!
– Zdaje się, że utrzymujesz się z ubezpieczeń, prawda? A przecież ubezpieczenia opierają się na przewidywaniu tego, co wydarzy się w przyszłości.
– Tak, różnica polega jednak na tym, że ja używam statystyki, a nie magii.
– Naprawdę? W takim razie statystyka przepowiada gorzej niż karty. – Sissy złapała go za rękaw i poprowadziła do salonu. – Popatrz tylko na te dwie Karty Przepowiedni. Chodź i popatrz. Odkryłam je dzisiaj po południu.
Ponieważ Trevor nie chciał na nie spojrzeć, podniosła kartę z dwoma mężczyznami, skulonymi pod wielkim parasolem i podetknęła mu ją pod nos.
– Les Deux Noyes – powiedziała. – Dwóch tonących mężczyzn. Ta karta przepowiada nagłą i nieprzewidzianą śmierć. Mężczyźni próbują schronić się przed deszczem, jednak bez skutku.
Wzięła do ręki drugą kartę, z mężczyzną i chłopcem na zasypanym śniegiem cmentarzu.
– Les Visages Endeuilles. Twarze żałobników. Ta karta przepowiada, że umrą dziesiątki ludzi. Dziesiątki! Tyle, ile jest płatków śniegu.
Trevor delikatnie wyjął jej z rąk karty i odłożył je z powrotem na stolik.
– Mamo, to tylko hokus-pokus.
– Możesz mówić, co chcesz, Trevor. Zważaj jednak na to, co mówię ja. Wkrótce wydarzy się coś strasznego, i to bardzo niedaleko, a ja jestem być może jedyną osobą, która jest tego świadoma. Jak sądzisz, jak bym się czuła, opalając się na Florydzie i słuchając w wiadomościach, że ludzie w hrabstwie Litchfield mrą jak muchy?
Trevor otworzył usta i zaraz je zamknął, nie wypowiadając ani słowa.
– Rozumiesz mnie, prawda? – kontynuowała Sissy. – Mój szczególny talent nakłada na mnie również szczególną odpowiedzialność.
– Co więc, tak naprawdę, się tutaj zdarzy? – zapytał Trevor. – Katastrofa lotnicza? Epidemia SARS? Trzęsienie ziemi?
– Tego nie mogę jeszcze powiedzieć, Trevor. Jeszcze nie teraz. Muszę jeszcze raz dokładnie odczytać karty. A potem pewnie jeszcze raz. W miarę jak to straszne nieszczęście będzie się zbliżać, cokolwiek to jest, karty będą ujawniać coraz to nowe szczegóły.
– Mamo, nawet jeśli masz rację, nie możesz niczemu zapobiec! Jesteś przecież sześćdziesięciosiedmioletnią kobietą z dusznicą bolesną.
– Kochany, nie sądzę, bym mogła wiele zrobić. Ale przynajmniej nie ucieknę.