178023.fb2
Sissy obiecała Trevorowi, że zatelefonuje do niego najpóźniej następnego dnia po południu. Zapytał: „Słowo, mama?”, a Sissy odpowiedziała: „Słowo daję”. Stała na progu i machała mu ręką na do widzenia, a tymczasem śnieg wirował wokół niej jak oszalały.
– Wejdź do środka, mamo! – zawołał jeszcze do niej. – Zamarzniesz na śmierć.
Posłała mu pocałunek i zatrzasnęła drzwi. Kiedy wróciła do salonu, zaskoczenie niemal zwaliło ją z nóg. Odniosła bowiem wrażenie, że widzi, jak Gerry znika w swoim gabinecie. Była pewna, że ujrzała jego ledwo uchwytną sylwetkę. Zatrzymała się z ręką na piersi i kilkakrotnie głęboko odetchnęła. Nie widywała Gerry’ego zbyt często, jednak kiedy się to zdarzało, odnosiła ulotne wrażenie, że wkracza do baśniowego, uduchowionego świata. Oczywiście, Gerry umarł prawie trzy lata temu, w lutym, w dniu, który określała jako jeden z najciemniejszych i najbardziej ponurych dni w swoim życiu. Tego dnia, żeby cokolwiek widzieć, od rana do wieczora musiała palić wszystkie światła w domu.
Pan Boots, z jednym uchem dziwacznie zawiniętym do tyłu, patrzył na nią ze swego koszyka. Pan Boots doskonale się orientował, że dom nawiedzają duchy.
– No i co pan o tym myśli? – zapytała go. – Naprawdę powinnam spędzić Boże Narodzenie w słonecznym St Pete?
Czekała, jednak pan Boots milczał, w związku z czym skierowała pytanie ku drzwiom gabinetu.
– Ważniejsze jest to, co ty o tym myślisz, Gerry. Czy będziesz samotny, kiedy cię tutaj zostawię?
Oczywiście nie otrzymała odpowiedzi także z gabinetu. Ale wiedziała, że gdyby Gerry żył, zachęcałby ją, żeby wyjechała.
– Nic mi nie będzie, jeśli zostanę sam, głupiutka kobieto. Potrafię gotować dziesięć razy lepiej niż ty. A przy okazji w spokoju uporządkuję moją kolekcję znaczków pocztowych.
Ale Gerry nie żył i nie mógł ani gotować, ani układać znaczków, a Sissy martwiła się, że spędzi całą zimę, krążąc bez celu od jednego wyziębionego pokoju do drugiego. Gorsze było jednak to, że ona na Florydzie nie będzie potrafiła znieść tęsknoty za nim.
Nalała sobie kolejną filiżankę herbaty, ale była już zimna, a nie chciało jej się parzyć następnej.
Trevor i Jean zawsze wspaniale się nią opiekowali. Właściwie to nawet zbyt dobrze, co kazało Sissy podejrzewać, że tak naprawdę oboje wcale jej nie lubią. A przynajmniej nie lubią jej takiej, jaka jest. Jean kupowała jej kwieciste sukienki, z nakrochmalonymi kołnierzykami, żeby wyglądała dokładnie tak, jak wszystkie babcie wyglądają na obrazkach. Dostawała tylko zdrową żywność, pilnowano, żeby codziennie myła włosy i żeby nie paliła papierosów. Mogła wypić do każdej kolacji dwie szklaneczki czerwonego wina („Główny lekarz kraju twierdzi, że czerwone wino dobrze robi na serce”), wódki jednak nie pozwalali jej nawet tknąć. Mały Jake nie mógł mieć babci, która ubierała się jak cyganka, cuchnęła nikotyną, rozmawiała ze zmarłymi i piła nie rozcieńczoną Stoliczną. („Mamo, jakim przykładem byłabyś dla Jake’a, gdybyśmy ci na to pozwalali?”)
Byłaby zapewne przykładem osoby, która dorastała w czasach, gdy palenie papierosów i picie wódki nie było niebezpieczne dla zdrowia, a ludzie zawsze mówili to, co myśleli, nie troszcząc – się, czy kogoś obrażą czy nie. To były piękne dni (chociaż wówczas nie mieliśmy o tym pojęcia).
Jednak Trevor był synem Gerry’ego i nic nie mogła poradzić na to, że go kocha (mimo że ubierał się tak, że wyglądał jak torba na zakupy). Poza tym uwielbiała Jake’a i była nawet skłonna tolerować Jean, jeśli tylko nie opowiadała akurat o fengshui i o jego zbawiennym wpływie na jej własny organizm. („To mnie tak wewnętrznie oczyszcza!”) Sissy nie mogła powiedzieć Jean, że jest kupą gówna, ponieważ było to nieprawdą, na co Jean miała pisemne dowody.
Chcąc wreszcie podjąć decyzję, Sissy postanowiła, że to karty zadecydują, czy ma jechać na Florydę czy nie. Otworzyła torebkę, którą przywiózł Trevor, wyciągnęła ciastko i ugryzła spory kawałek. Poszła do kuchni, otworzyła zamrażalnik i wyciągnęła z niego oszronioną butelkę Sto – licznej. Nalała sobie dużą porcję i zaniosła ją do pokoju. Trochę podsyciła ogień na kominku, aż bierwiona zaczęły trzaskać i posypały się wesołe iskierki. Słyszała w kominie szum wiatru. Zapowiadała się niespokojna noc.
Usiadła i otworzyła duże kartonowe pudełko z kartami DeVane. Miało już wytarte kanty, a wieko było podklejone taśmą.
– Wizje przyszłości… proszę, przyjdźcie do mnie.
Wyciągając karty z pudełka, zawsze wypowiadała te słowa, nawet jeśli miała tylko wymruczeć je cicho pod nosem. Karty miały ogromną moc, były pełne znaczeń, nigdy nie kłamały, jednak czuła, że za każdym razem, kiedy ich potrzebuje, musi je o to stosownie poprosić. W końcu do jasnowidza też nikt nigdy nie przychodził i nie wołał od progu: „Hej, powiedz, co mi się przydarzy jutro?”
Dokończyła ciastko, po czym odkryła pięć pierwszych kart i ułożyła je w pięciokąt. Były to Karty Otoczenia; wyjaśniały tło przyszłych wydarzeń. Pierwsze dwie karty ukazywały tonących mężczyzn i twarze żałobników. Spodziewała się tego. Nadchodzące dni będą upływały pod znakiem dwóch burz, które nadejdą jednocześnie.
Kolejne trzy karty przedstawiały wdowę, siedzącą w pokoju, w którym, niczym dywan, całą podłogę wyściełały setki żywych żab, małego chłopca na moście, próbującego złowić licho wyglądającego karpia ze sceptyczną miną, oraz mężczyznę z czarną opaską na oczach, stojącego wśród wydm, z twarzą uniesioną ku słońcu.
Wdową była Sissy, a żywe żaby symbolizowały pytania, na które brakowało odpowiedzi: w którą stronę skoczyć? Małym chłopcem był Trevor, próbujący przekonać ją do wyjazdu na Florydę. Przesłanie mężczyzny z opaską na oczach było oczywiste: Ci, którzy szukają znaków na słońcu, nigdy już niczego nie dojrzą.
Na dotychczasowych pięć wyłożyła kolejnych siedem kart. Były to Karty Zagrożenia. Mówiły, na jakie znaki powinna zwracać uwagę i czego się bać. Powinna więc się obawiać bezdzietnej kobiety, chłopaka z egzotycznego kraju i dwóch mężczyzn piłujących drewno. Powinna być ostrożna, kiedy zmieni się kierunek wiatru. I uważać na niespodziewane pułapki. Ostatnia karta przedstawiała ptaka o czerwonej piersi, zaplątanego w jeżynach i krwawiącego. Powinna także być czujna, kiedy zobaczy ślady stóp, prowadzące do jeziora. Również wtedy, gdy natknie się na mężczyznę ukrytego w okutej brązem skrzyni. Ta właśnie karta ułożyła się na środku, co oznaczało, że jest szczególnie ważna.
Sissy wyprostowała się i bębniąc palcami w blat stołu, przyglądała się kartom. Naprawdę trudno było wywnioskować, co karty chcą jej przekazać, wiedziała jednak, że nawet mówiąc zagadkami, są one zawsze bardzo precyzyjne. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego mężczyzna w okutej brązem skrzyni jest aż tak ważny. Może to Gerry? Może zostawił po sobie coś w jakiejś skrzyni? I to coś ona, Sissy, powinna znaleźć? A może miała po prostu wkrótce spotkać nowego mężczyznę, i to w zupełnie niespodziewanym miejscu?
Jak dotąd jednak nie natrafiła na żadną sugestię, że powinna pojechać na Florydę.
– Co o tym sądzisz, panie Boots? – zapytała psa.
Pan Boots przechylił głowę na bok, jednak nic nie odpowiedział.
Wypiła potężny łyk wódki, po czym odwróciła dwie Karty Przepowiedni, układając je na Kartach Zagrożenia. Pierwszą Przepowiednią była La Poupee Sans Tete, lalka bez głowy. Przedstawiała młodą matkę w żółtej sukni próbującą umieścić na właściwym miejscu oderwaną główkę małej lalki o idiotycznym uśmiechu na buzi. Obok stała zapłakana dziewczynka. Kolejna okazała się La Faucille Terrible, prezentująca mężczyznę z sierpem, torującego sobie drogę wśród gęstych chwastów. Sierp wysunął się mężczyźnie z ręki i ugodził go w oko. Po drugiej stronie pola stał inny mężczyzna i histerycznie się śmiał.
A więc dwie kolejne złe Karty Przepowiedni. Żadna z nich nie sugerowała jednak, że Sissy powinna opuścić New Preston i spędzić zimę na Florydzie. La Poupee Sans Tete znaczyła, że jakieś dziecko lub dzieci zostaną nagle osierocone. Z kolei La Faucille Terrible ostrzegała, że ktoś odniesie rany, wykonując zwykłą, codzienną pracę.
Wszystkie Karty Otoczenia mówiły, że nadchodzące wydarzenia rozegrają się tutaj i że ona (wdowa) będzie ich częścią. Gdyby pojechała na Florydę – Karty Zagrożenia ostrzegały ją przed pułapkami, bezdzietnymi kobietami i zmiennymi wiatrami. Taka była jej przyszłość, a z doświadczenia wiedziała, że nie może jej uniknąć. Pewnego ranka przed czterema laty odkryła Le Pecheur Perdu, zagubionego rybaka, kartę przedstawiającą samotnego mężczyznę na pustej plaży, otoczonego ze wszystkich stron przez kraby. Wtedy zrozumiała, że rak prostaty nieuchronnie zabije Gerry’ego.