178023.fb2 Z?a przepowiednia - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Z?a przepowiednia - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Skąd przyszła śmierć?

Jim Bangs z laboratorium medycyny sądowej położył na biurku Steve’a piętnaście lśniących fotografii i stanął przy nim, z rękami założonymi na piersiach. Miał trzydzieści jeden lat, na nosie okulary bez oprawek, był niski; a rude włosy sterczały mu na głowie jak szczotka. W jego białej koszuli z krótkimi rękawkami brakowało jednego guzika, tak że widać było blady, wydęty brzuch.

– W porządku – powiedział Steve. – Co tu mamy?

– Najbardziej prawdopodobne miejsce ukrycia się strzelca – odparł Jim. Jego głos płynął z głębi gardła, jakby ktoś go dusił. – Tutaj, na terenie starego zajazdu, dokładnie naprzeciwko stacji benzynowej.

– Rozumiem.

– Wytypowaliśmy to miejsce dlatego, że rana w czaszce ofiary wskazuje, iż strzał prawdopodobnie oddany został z odległości nie większej niż czterdzieści pięć do pięćdziesięciu metrów. Wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi, jak na przykład pytanie o rodzaj amunicji, broni, z której strzelano, jednak bez wątpienia Howarda Stantona nie zastrzelono z wielkiej odległości, w każdym razie snajper z pewnością nie skrył się w zalesionym terenie za zajazdem.

Doreen pchnęła drzwi do biura; w jednej ręce miała stertę nie uporządkowanych akt, w drugiej styropianowy kubek z cappuccino.

– Opuściłam coś ważnego?

– Rozmawiamy o miejscu, z którego prawdopodobnie strzelano – powtórzył Jim bez cienia irytacji w głosie. – Kierunek, w jakim ciało upadło, wskazuje, że strzał oddany został z miejsca znajdującego się gdzieś pomiędzy zjazdem na Branchville a tym znakiem drogowym. W odległości stu metrów od stacji benzynowej nie ma żadnego miejsca, które mogłoby snajperowi posłużyć za naturalną kryjówkę, jeżeli nie liczyć zdewastowanego zajazdu i stojącego przed nim starego pick-upa. A to oznacza, że jeśli sprawca zastrzelił Howarda Stantona z innego miejsca niż zajazd, w momencie oddawania strzału znajdował się na otwartej przestrzeni.

– Zapadał wtedy zmrok, prawda? – rzucił Steve. – Zaczynał padać śnieg. Nie jest więc niemożliwe, że strzelec stał na poboczu autostrady i nikt go nie zauważył.

– Prawda, jednak musiałby mieć bardzo mocne nerwy, nie sądzisz? Przecież kasjer ze stacji mógł w każdej chwili popatrzeć w tamtym kierunku i dostrzec go. Podobnie pani Stanton, gdyby tylko skierowała wzrok w tę stronę, a nawet sam pan Stanton. Poza tym autostrada numer siedem jest bardzo ruchliwa, niezależnie od pory dnia i pogody.

– Obejrzałeś ten zajazd?

Jim pokiwał głową.

– Sprawdziliśmy cały budynek, cal po calu. Na oknach miał okiennice, a kłódka na drzwiach była nienaruszona; żadne z okien nie było wyłamane, drzwi też nie. Nikt nawet nie zbliżył się do frontowych schodów, nikt nawet przez chwilę nie stał na werandzie.

– Co z tym pick-upem?

– Nie był zamknięty, ale wszystko wskazuje na to, że od bardzo dawna nikt nie otwierał jego drzwiczek. Drzwi po stronie pasażera miał tak zardzewiałe, że na amen przywarły do karoserii. Sprawdziliśmy, czy ktoś mógł wejść na tył wozu i oprzeć lufę na dachu kabiny, jednak nie natrafiliśmy na żaden ślad, który by coś takiego potwierdził. Żadnych odcisków stóp, żadnych śladów po łokciach na dachu pojazdu, żadnych włókien, dosłownie niczego. Poza tym kąt trajektorii z tego miejsca byłby o wiele za niski.

– Niemniej jednak… – powiedział Jim z radosnym uśmiechem i umilkł. Otworzył kopertę i wydobył z niej trzy fotografie zasypanego przez śnieg terenu przed zajazdem. – Niemniej jednak jesteśmy niemal całkowicie pewni, że stał tu jeszcze jeden samochód.

– Jeszcze jeden samochód? – powtórzył Steve.

– Właśnie. Wszystkie dowody wskazują na to, że gdy zginął Howard Stanton, parkował dokładnie obok pick-upa.

– Mów dalej.

– Natrafiliśmy na prostokątny obszar obok pick-upa, gdzie pokrywa śniegu jest zauważalnie cieńsza niż w innych miejscach. A to wskazuje, że kiedy zaczął padać śnieg, zatrzymał się tam jakiś pojazd, który jednak odjechał, zanim opady stały się naprawdę bardzo intensywne. Niestety, śnieg zatarł wszelkie ślady opon, podobnie jak zatarły je odciski butów półtuzina policjantów, dziennikarzy i różnych gapiów.

– Czy potrafisz chociaż w przybliżeniu określić, o jaki samochód może chodzić?

– Według mnie dość duży. W ostateczności mogłaby to być sporych rozmiarów limuzyna, postawiłbym jednak własne pieniądze na to, że szukamy furgonetki albo najwyżej jakiegoś pojazdu typu kombi z dużym bagażnikiem.

– Dlaczego tak uważasz?

– Ponieważ kula, która trafiła Howarda Stantona, leciała w górę, mniej więcej pod kątem jedenastu stopni w stosunku do podłoża, a to świadczy o tym, że w chwili strzału sprawca znajdował się bardzo nisko nad ziemią. Najwyżej osiemdziesiąt centymetrów, może nawet mniej, jeśli strzelał z miejsca po drugiej stronie autostrady, w którym parkował poszukiwany przez nas pojazd. Osiemdziesiąt centymetrów to za wysoko dla kogoś, kto leży płasko na ziemi, i z kolei za nisko dla osoby klęczącej. Zgaduję więc, że strzelec leżał w tylnej części samochodu i jeśli mam rację, prawdopodobnie była to limuzyna kombi albo raczej furgonetka z otwieranymi tylnymi drzwiami, przez które mógł wystawić lufę karabinu.

Steve otworzył szufladę biurka i wyciągnął miarę. Odmierzył w górę osiemdziesiąt centymetrów od dywanu.

– Tak… Rozumiem, co masz na myśli.

– Dziś rano przeprowadziliśmy symulacje komputerowe z różnymi rodzajami samochodów kombi i furgonetek, odnosząc je do pozycji hipotetycznego strzelca. Doskonale pasowały niemal wszystkie kombi i furgonetki. Jeśli ktoś chciałby w tej sytuacji strzelać ze zwykłej czteroosobowej limuzyny, nawet opuściwszy do samego dołu przednią boczną szybę, lufę miałby pod kątem co najmniej trzydziestu siedmiu stopni nad gruntem. Boczne tylne okna nie wchodzą praktycznie w grę, bowiem niemal we wszystkich limuzynach szyby opuszczają się w nich tylko do połowy, dla bezpieczeństwa przewożonych dzieci. To oznacza, że nawet jeśli strzelec klęczałby na przednim siedzeniu limuzyny i strzelał przez tylne okno, nie miałby możliwości oddania takiego strzału, który zabił Howarda Stantona.

– A może otworzył drzwiczki? – zasugerowała Doreen.

– Cóż, tego także próbowaliśmy. Strzelałby z bardzo niewygodnej pozycji, szczególnie jeśli jest praworęczny. Poza tym narażałby się na ogromne ryzyko, że zobaczy go ktoś z przejeżdżającego samochodu.

– Jesteś pewien swoich obliczeń? – zapytał Steve.

– Mogę się mylić o dwa albo trzy stopnie w każdą stronę. Kasjer zaobserwował moment, w którym kula trafiła ofiarę, i jest pewien, że Howard Stanton trzymał wówczas głowę prosto. Nawet gdyby przechylał ją na bok, nie miałbym wątpliwości, że strzał oddany został z punktu znajdującego się bardzo nisko nad ziemią.

Steve wyprostował się na krześle.

– Jesteś więc całkiem pewien, że szukamy pojazdu kombi albo furgonetki?

Jim wetknął za pasek róg koszuli.

– Osobiście stawiałbym na furgonetkę. Sprawca mógłby się w niej lepiej zamaskować, niż gdyby używał jakiegoś innego pojazdu. Przecież wystarczyłoby zaraz po strzale zamknąć tylne drzwi i tyle byłby widziany. W kombi musiałby się przedostać na przednie siedzenie, ryzykując, że ktoś go zauważy. Jeśli się mylę, zapraszam was oboje do Harbor Park i stawiam zapiekane homary.

Doreen przerzuciła kilka kartek w notesie. Ubrana była w ciemnozielony golf, którego barwa i fason sprawiały, że wyglądała na jeszcze bardziej zmęczoną i zniechęconą do życia niż zazwyczaj.

– Rozmawiałam ze wszystkimi współpracownikami Stantona. Oczywiście, wszyscy są głęboko wstrząśnięci, chociaż odniosłam wrażenie, że Howard Stanton nie cieszył się nadzwyczajną sympatią. Jego szef powiedział, że był bardzo „skrupulatny”, a sekretarka określiła go mianem „zrzędliwego i wybrednego”. Akurat spotkałam jednego z jego klientów. Stwierdził, że gdyby tylko było możliwe stawianie nad literą „i” zarówno krzyżyka, jak i kropki, Howard Stanton bez wahania by to robił. Nikt nie powiedział mi wyraźnie, że Stanton był w tym biurze jak wrzód na dupie, ale to wynikało z kontekstu.

– A więc nie był ulubieńcem?

Doreen potrząsnęła głową.

– Cieszył się zaufaniem ludzi, oczywiście, i był szanowany za efekty swojej pracy, ale nie, nie spotkałam nikogo, kto żywiłby wobec niego jakieś żywsze przyjazne uczucia.

– Sądzisz, że ktoś tak bardzo go nie lubił, że postanowił przestrzelić mu mózg?

– Hmmm… Chyba nie. Pewien młody człowiek, o nazwisku Kevin Westenra, mówił mi, że pokłócił się niedawno ze Stantonem, a poszło o jego wydatki służbowe. Jednak z pewnością nie wyglądał na faceta, który zleciłby zabójstwo, ani na takiego, który sam zastrzeliłby Stantona. Poza tym, kiedy Stanton został zamordowany, Westenra oglądał telewizję u rodziców swojej dziewczyny aż w Cornwall.

– Niedawno telefonował do mnie nadinspektor Lynch z centrali – powiedział niespodziewanie Steve.

– Osobiście? Ale zaszczyt.

– Niezupełnie. W sprawie tego morderstwa już go atakują dziennikarze. Chce, żeby sprawę załatwić możliwie szybko i skutecznie.

– Łatwo mu to mówić. Czy poinformowałeś go, że nie mamy ani jednego naocznego świadka, ani żadnej poszlaki, która wskazywałaby, dlaczego ktoś chciał zabić Howarda Stantona, ani żadnego dowodu materialnego? Mam nadzieję, że powiedziałeś mu chociaż, iż dotąd nie znaleźliśmy pocisku i że nawet jeśli go w końcu znajdziemy, nie będziemy mieli broni, do której moglibyśmy go dopasować?

– Coś jednak mamy. Jim twierdzi, że powinniśmy szukać furgonetki.

– Och, tak, zapomniałam. Tyle że w samym Connecticut zarejestrowanych jest sto trzydzieści jeden tysięcy samochodów, z czego czterdzieści siedem tysięcy to furgonetki. Raczej trudno będzie nam znaleźć tę właściwą, nie sądzisz?

– Doreen, nie bądź taką pesymistką.

– Wolę być pesymistką, która ma rację, niż rozczarowaną optymistką.

– Powinnaś trochę więcej korzystać z życia… Spotykać się z ludźmi, od czasu do czasu pójść do baru. A może znajdziesz sobie faceta?

– Dziękuję, nie chcę już więcej facetów. Jak myślisz, dlaczego jestem pesymistką? Mówiłam ci kiedyś, że jakiś miesiąc po moim ślubie z Nortonem moi rodzice przyszli do nas pewnego wieczoru na kolację i Norton ani razu nie puścił bąka przy stole. To było niewiarygodne, to było więcej, niż się już wówczas po nim spodziewałam. Byłam tak rozradowana, że po wyjściu rodziców aż się rozpłakałam.

Steve nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Zaraz jednak powrócił myślami do morderstwa na stacji benzynowej. Czuł niepokój, odnosił wrażenie, że znalazł się w ślepym zaułku. Od zakończenia sprawy Marka F. Rebonga, w styczniu 2000 roku, nie miał do czynienia z zabójstwem, w którym tak bardzo brakowałoby jakichkolwiek materialnych poszlak. Mark F. Rebong był kierownikiem nocnej zmiany w hotelu Hilton w Danbury i pewnego wieczoru został zastrzelony, kiedy jechał do pracy szosą I-84, bez żadnych oczywistych powodów.

Im więcej Steve się nad tym zastanawiał, tym mniej prawdopodobne stawało się dla niego, że strzelec chciał zabić właśnie Howarda Stantona, a nie kogoś innego. Na przykład, nie było sposobu, żeby odgadnąć, iż Stanton będzie tankował benzynę właśnie na tej konkretnej stacji. Jeśli Jim Bangs miał rację i Stanton został zastrzelony z samochodu, który już od jakiegoś czasu parkował po drugiej stronie autostrady, jego zabójstwo pozbawione było jakichkolwiek motywów.

Steve nie lubił takich spraw. Słowa „pozbawione motywów” oznaczały, że będzie miał do czynienia z psycholem albo włóczęgą; wytropienie takiego osobnika jest niemal niemożliwe. Tacy ludzie nie posiadają ani numeru ubezpieczenia społecznego, ani kart kredytowych, ani stałego miejsca zamieszkania, nie głosują w wyborach. Bujając się na krześle, patrzył przez okno. Słońce nadal świeciło, jednak bez wątpienia nie potrwa to już dłużej niż dwadzieścia minut. Z północnego zachodu nadciągał nad Litchfield zwał jasnoszarych śnieżnych chmur, o lekkiej pomarańczowej poświacie.

– Od czego chcesz zacząć? – zapytała Doreen po chwili. – Moglibyśmy wydać polecenie, żeby w całym stanie zatrzymywano wszystkie podejrzane furgonetki, tak na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo, może akurat dopisałoby nam szczęście?

– Wiesz co, Doreen? Teraz jesteś niemal optymistką. Steve wyciągnął rękę w kierunku telefonu, jednak zanim zdążył podnieść słuchawkę, aparat zadzwonił.

– Wydział zabójstw, Wintergreen.

– Detektyw Wintergreen? Przy telefonie McCormack z patrolu B w Canaan. Mamy tutaj śmiertelny postrzał. Pomyślałem, że powinienem pana o tym zawiadomić tak szybko, jak to tylko możliwe.

– Kiedy to się stało?

– Mniej więcej przed półgodziną. Pewna kobieta została zastrzelona na podwórku przed swoim domem. Pojedynczy strzał z karabinu, z dużej odległości. Wszystko wskazuje na to, że sprawa jest bardzo podobna do tego morderstwa w Branchville, którym właśnie się pan zajmuje. Dlatego pomyślałem, że się pan tym od razu zainteresuje.

– Dobrze pan pomyślał. Chwileczkę… proszę posłuchać, to bardzo ważne. Przypuszczamy, że zabójca może strzelać z furgonetki albo samochodu kombi. Dlatego bardzo proszę, zabezpieczcie w pobliżu wszystkie ślady opon. Nie pozwólcie ludziom ich zadeptać.

– W porządku, zrozumiałem. Może mi pan podać jakieś bliższe dane na temat furgonetki?

– Jeszcze nie. Pytajcie ludzi, czy nie widzieli furgonetki i w ogóle jakiegokolwiek innego pojazdu, zaparkowanego w najbliższej odległości od miejsca zbrodni. Jaki to adres?

Steve szybko zapisał adres w notatniku. Po chwili odłożył słuchawkę i powiedział do Doreen:

– Wygląda na to, że nasz strzelec znowu zaatakował. Bierz płaszcz.