178023.fb2
Feely otworzył frontowe drzwi. Na werandzie stał Robert, skulony z powodu zimna. Kołnierz płaszcza miał postawiony tak wysoko, że zakrywał mu prawie całe usta. Przed domem nie było jego samochodu. Feely spojrzał wzdłuż ulicy, lecz mimo to nie zdołał go wypatrzyć.
– Co się stało? – zapytał.
– Jak to, „co się stało”? – zawołał Robert. – Wróciłem do zajazdu, żeby cię zabrać, a ciebie tam nie było!
– Rzeczywiście. Byłem tutaj.
– Byłeś tutaj! Wspaniale! Nie mogłeś mi zostawić jakiejś wiadomości?
– Przypuszczałem, że już nie wrócisz.
– Czy ci nie powiedziałem, że wrócę?
– Powiedziałeś. Wspominałeś jednak o dwudziestu minutach.
– Boże wszechmogący! – Robert potrząsnął głową z niedowierzaniem. – Może zaprosisz mnie do środka?
– Nie wiem. – Feely odwrócił się i popatrzył na Serenity, która stała dwa kroki za nim.
– Cześć – powiedział do niej Robert. – Nazywam się Robert Touche.
– Cześć, jak się masz? – odpowiedziała mu.
– Doskonale. – A ty? Feely i ja, jak by ci to powiedzieć, razem podróżujemy.
– Powiedział mi.
– Myślałem, że poczeka na mnie w zajeździe, ale kiedy wróciłem, już go tam nie było. Zapytałem więc kelnerkę, czy widziała, jak wychodził, a ona mi powiedziała, że wyszedł z tobą i że ty mieszkasz przy Orchard Street. – Na chwilę umilkł, ponieważ zabrakło mu tchu, ale zaraz dorzucił: – Jesteś Serenity, prawda?
– Tak.
Robert przyłożył dłonie do ust i chuchnął w nie.
– Na dworze jest cholernie zimno, Serenity. Może wpuścisz mnie do środka?
Dziewczyna zrobiła niechętną minę i potrząsnęła głową.
– Chyba jednak nie.
– Ha! No cóż? Właściwie to chciałem jedynie zapytać Feely’ego, czy chce podróżować ze mną dalej czy już nie. Wciąż zmierzasz na północ, Feely, co? Ja też zmierzam na północ, więc nadal cię zapraszam. Nie będę się upierał, broń Boże. Jesteś jednak dobrym kompanem, jeśli chcesz wiedzieć. Skoro jednak chcesz zostać tutaj… A może pojedziesz dalej z kimś innym? Cóż, Feely, wszystko zależy od ciebie. Jesteś przecież panem własnego losu. Całkowicie.
Serenity uniosła rękę i zaczęła nawijać na pałce pasmo włosów Feely’ego.
– Co o tym sądzisz, Feely? Ogrzejesz się u mnie jeszcze trochę? Chyba że chcesz pojechać dalej z tym… Przepraszam, jak pan się nazywa?
– Robert Touche. Mów do mnie Robert. Albo Touchy, jeśli chcesz. To komiczne, nie uważasz? Ładuję tego faceta do samochodu w samym środku śnieżnej zawieruchy, a on mówi, że nazywa się Feely. A ludzie zawsze źle wymawiają moje nazwisko i nazywają mnie Touchy. Touchy i Feely *. Komiczne, prawda? Widzę po tobie, że wewnątrz aż się skręcasz ze śmiechu.
– Co zamierzasz zrobić, Feely? – Serenity ponowiła pytanie. – On ma rację, wszystko zależy jedynie od ciebie.
– Robert był jedynym kierowcą, który łaskawie się zatrzymał i mnie podwiózł – przyznał Feely.
– Widzisz? – zawołał Robert.
Feely pragnął jechać na północ, nie był jednak pewien, czy nadal chce podróżować w towarzystwie Roberta. Z kolei był już niemal całkowicie przekonany, że Robert przenigdy by go nie zawiódł. W końcu, czy nie znalazł go tutaj, żeby się dowiedzieć, czy nadal nie potrzebuje kierowcy? A jednak było w nim coś takiego, coś dziwnego, jakby nieokiełznana desperacja, że Feely zaczynał się przy nim czuć niepewnie. Widział w Robercie osobnika nieprzewidywalnego i nieobliczalnego.
Robert obrócił się dookoła własnej osi i rzucił pytanie:
– A może wpuścicie mnie na pięć minut do środka? Trochę bym odtajał, a przy okazji obgadamy to.
– Zgoda – odparł Feely. Przez nie domknięte drzwi do domu wdzierał się wiatr, jego przeraźliwe gwizdanie w przewodach kominowych przypominało dzwonki alarmowe. – Serenity, nie masz nic przeciwko temu?
– Jasne, że nie – odparła Serenity, jednak bez entuzjazmu.
Robert wszedł do środka i Feely zamknął za nim drzwi.
– Nie widziałem twojego samochodu – powiedział Feely.
– Zaparkowałem za rogiem, tak ze go stąd nie widać. Pamiętasz ostatni wieczór, kiedy mieliśmy ten drobny wypadek? Nie chcę mieć problemów z firmą ubezpieczeniową. Wiesz, jak to potem jest.
Nie zdejmując kurtki ani butów, podszedł prosto do kominka i stanął przed nim z rękami wyciągniętymi do przodu.
– Powiem ci coś, Feely. Kiedy wróciłem do zajazdu i stwierdziłem, że ciebie tam nie ma, pomyślałem, że już nigdy się nie zobaczymy.
– Długo rozmawiałem z Serenity, a potem…
– To piękne imię, Serenity. Piękne imię dla pięknej dziewczyny.
– Och, proszę cię – westchnęła Serenity.
– Przepraszam, Serenity. Ale mam duszę handlowca, sprzedawcy. A to oznacza, że kiedy coś wywiera na mnie wrażenie, natychmiast daję to po sobie poznać. Gdybyś zabrała mnie do Luwru, żebym popatrzył na obraz Mony Lizy, z pewnością nie stanąłbym przed nim nieruchomo, z rozdziawioną gębą. To nie w moim stylu. Uważam, że nie powinniśmy dusić w sobie naturalnych reakcji, bo to jest zachowanie chorobliwe. Masz piękne imię, prawda? Nie ma powodu się o to sprzeczać. Wymyślili je twoi rodzice, nie ty, a w miarę jak przybywa ci lat, coraz bardziej się do niego przyzwyczajasz i zwracasz na jego urodę coraz mniej uwagi. Jeśli krępuje cię to, że o tym mówię, przyjmij moje przeprosiny. Ja po prostu chciałem ci uczciwie powiedzieć, co myślę o twoim pięknym imieniu.
Serenity w milczeniu usiadła na kanapie. Feely usiadł obok niej.
– To niesłychane – powiedział Robert, rozglądając się po pokoju. – Wylądowałeś na czterech łapach, co, Feely? Nowe ubranie! Popatrz tylko, nawet wziąłeś prysznic!
– Feely jest wyjątkowy – stwierdziła Serenity stanowczo.
– Och, tak – zgodził się Robert. – Nie mam co do tego wątpliwości.
– A więc ty także zmierzasz na północ?
– Właściwie to donikąd specjalnie nie zmierzam. Uważam, że północ to kierunek równie dobry jak wszystkie inne. Nie sądzisz?
– Skoro tak twierdzisz.
– Z całym szacunkiem, w ogóle nie rozumiesz, o czym ja, do diabła, mówię. Do Bożego Narodzenia pozostało zaledwie dwanaście dni, a ja sobie jeżdżę bez celu, wśród śnieżnych zamieci, po całym Connecticut.
– Przykro mi, Robercie – powiedziała Serenity. – W sumie to jednak nie jest moja sprawa, co robisz i dokąd zmierzasz. Co więcej, zupełnie mnie to nie obchodzi.
– Jasne. Rozumiem. Dlaczego niby miałbym się spodziewać, że to cię będzie obchodzić? Gdybyśmy wszyscy dookoła interesowali się tym, co robią inni, cholera, nie mielibyśmy czasu na interesowanie się sobą, prawda?
– Nie obchodzą mnie twoje wywody. Wpuściłam cię do środka, ponieważ tak chciał Feely. A teraz, jeśli się już rozgrzałeś, będę ci bardziej niż wdzięczna, jeśli już sobie pójdziesz.
Robert podszedł i pochylił się nad kanapą. Jego twarz znalazła się tak blisko ich twarzy, że Feely wyczuł w jego oddechu zapach Jacka Daniel’sa, smród papierosów, bijący z płaszcza, oraz odór dawno nie pranych skarpetek.
– Ludzie narzekają na uprzedzenia rasowe, wiecie o tym? Celują w tym czarni, Latynosi i żółci. Czy wiecie jednak, kto cierpi z powodu uprzedzeń rasowych najbardziej? Otóż biali mężczyźni w średnim w wieku, przedstawiciele klasy średniej, właśnie oni. Zaprosiłaś Feeły’ego do swojego domu, prawda? Popatrz na niego. Jest Kubańczykiem. Jest młody, biedny i bardzo przystojny. Sprawia wrażenie zbłąkanego psa, dlatego tak bardzo mu współczujesz. Ogólna wiedza o tego typu ludziach podpowiada nam, że Feely powinien być narkomanem albo nosicielem wirusa HIV. A może i tym, i tym. Ale ty wcale się nad tym nie zastanawiasz. Myślisz jedynie o tym, jaki jest przystojny i jak zabawnie mówi. A ja? Wystarczy jedno spojrzenie na mnie i jesteś pełna niechęci. Biały facet w średnim wieku, przedstawiciel klasy średniej. Ignorujesz fakt, że statystycznie rzecz biorąc, powinienem być uczciwym, odpowiedzialnym, uczęszczającym do kościoła, czułym mężczyzną. Ignorujesz także fakt, że jestem istotą ludzką.
Zupełnie cię nie obchodzi, że jeżdżę samochodem, w mrozie i śnieżycy, na dwanaście dni przed Bożym Narodzeniem, właściwie nie mając gdzie się podziać. Bo niby dlaczego miałoby cię to obchodzić? Jestem białym facetem z klasy średniej, tak zwanym białym kołnierzykiem. Potrafię przecież o siebie zadbać i nie potrzebuję niczyjej litości. Nie potrzebuję ciepłego kominka i miłości, nawet kiedy temperatura na dworze przekracza dziesięć stopni Celsjusza poniżej zera, nawet kiedy wypną się na mnie wszyscy przyjaciele, nawet kiedy nie stać mnie na nocleg w motelu ze śniadaniem. – Robert wstał. – Spieprzyłem sobie życie, rozumiecie? Wiem, sam jestem temu winien. Ale czy to znaczy, że powinienem był za to utracić dwie małe córeczki, dom, samochód i wszystko, co miałem? Nie zrobiłem nic złego, poza tym, że przez krótki czas utrzymywałem zakazane stosunki płciowe z inną kobietą. Tylko takie popełniłem przestępstwo! Oszukiwałem żonę! To wszystko! Świat szanowałby mnie bardziej, gdybym odrąbał jej głowę!
Przez chwilę w pokoju panowało milczenie.
– Przepraszam cię, nie wiedziałam o tym – powiedziała Serenity.
– Cóż, już mówiłaś, że to nie twoja sprawa.
Robert powrócił do kominka i znów wyciągnął ręce w stronę ognia.
– Czuję, że krew znów zaczyna krążyć w moich żyłach. Jeśli młody Feely nie chce ze mną jechać, zaraz pojadę sam. Muszę przebyć wiele mil, zanim znów zasnę. Muszę też zrobić wiele niezbędnych rzeczy.
– A może byś się czegoś napił? – zapytała Serenity.
– Nie, dzięki. Osiągnąłem już ten szczególny poziom upojenia alkoholowego, na którym prowadzę samochód jak anioł. Jeszcze trochę i stanę się niebezpieczny dla innych kierowców.
– Rozumiem – powiedziała Serenity.
Znów zapadła cisza, tym razem znacznie dłuższa. Robert tkwił przed kominkiem i zacierał ręce. Serenity wpatrywała się w Feely’ego, a Feely co chwilę przenosił wzrok z niej na Roberta i z powrotem, tak jakby czekał, aż któreś z nich zdecyduje się coś powiedzieć.
– Zatem, adios - znów odezwała się Serenity.
– Popatrz, znów pada śnieg – powiedział niespodziewanie Feely.
Serenity i Robert w tym samym momencie odwrócili głowy i popatrzyli w okno. Feely miał rację. Znowu padał gęsty, ciężki śnieg.
– Nie możesz prowadzić samochodu w takiej śnieżycy – powiedział Feely. – To zbyt ryzykowne.
Robert podszedł do okna.
– Masz rację – mruknął. – To cholernie ryzykowne. – Na moment zamilkł, po czym dodał: – Chyba muszę szybko znaleźć jakiś pokój ze śniadaniem. Perspektywa spędzenia kolejnej nocy w samochodzie nie wzbudza we mnie entuzjazmu.
– Och, już dobrze, dobrze – powiedziała Serenity z westchnieniem. – Możesz tu zostać, dopóki nie przestanie padać. Ale pod dwoma warunkami.
– Zrobię wszystko, co każesz.
– Warunek pierwszy to taki, że wyjdziesz jeszcze na dwór i narąbiesz drewna do kominka. Warunek drugi jest następujący: kiedy to zrobisz, weźmiesz prysznic i zmienisz ubranie.
– Serenity, królowo. Mam nadzieję, że moje córki, kiedy dorosną, będą takie jak ty.
– Jestem idiotką. Moi rodzice wyrzuciliby mnie z domu, gdyby wiedzieli, na co się zgadzam.
Robert wziął do ręki oprawioną w ramki fotografię ojca i matki Serenity.
– No, nie wiem. Wyglądają mi na dobrych ludzi.
– Wygląd zewnętrzny może mylić. Oboje są osobami starej daty. A ulubioną piosenką mojego ojca jest Voulez-vous coucher avec moi.
– Hej, cóż za zbieg okoliczności! – zawołał Robert. – To jest także moja ulubiona piosenka!
<a l:href="#_ftnref5">*</a>Touch (ang) – dotykać, feel (ang.) – czuć (przyp. tłum.)