178023.fb2
Nadjeżdżająca furgonetka zwolniła, skręciła w lewo i wreszcie się zatrzymała. Było zbyt ciemno, żeby dostrzec twarz kierowcy, jednak z łatwością zauważyli, że z boku auta jest wymalowane roześmiane drzewo z powyrywanymi liśćmi i białym napisem Waterbury Tree Surgeons.
– Wyłącz silnik – powiedział Steve. Z kabury pod ramieniem wyciągnął broń i otworzył drzwiczki tahoe. Doreen wyskoczyła na śnieg. – Osłaniaj mnie – rzucił Steve.
Pochylił się i pobiegł w kierunku tylnej części furgonetki. Następnie zmienił kierunek i szybko znalazł się przy drzwiach kierowcy. Uniósł pistolet i wycelował prosto w jego głowę.
– Policja! – krzyknął. – Wysiadaj z rękami nad głową. Nastąpiła chwila zupełnej ciszy. Steve popatrzył na Doreen, która przykucnęła za otwartymi drzwiczkami. Właśnie miał krzyknąć jeszcze raz, kiedy drzwi furgonetki otworzyły się.
– Wysiadaj z samochodu, powoli, bardzo powoli! – zawołał do kierowcy. – Trzymaj ręce przed sobą, tak żebym je widział.
Drzwi otworzyły się jeszcze szerzej i ukazał się w nich potężnej postury mężczyzna w obszernej niebieskiej wiatrówce, z obiema rękami uniesionymi w górę. Na głowie miał brązową futrzaną czapkę z nausznikami, a na szyi szeroki szal, zasłaniający większość jego twarzy.
– Wysiadam – powiedział zaskakująco wysokim głosem.
– Połóż się na ziemi – zażądał Steve.
– Co?
– Słyszałeś! Padnij!
– Ale tu jest śnieg – zauważył mężczyzna żałosnym głosem.
– Padnij!
Mężczyzna opadł na jedno kolano, później na drugie i wreszcie niechętnie rozłożył się na śniegu, z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami. Śnieg był gruby i nieszczęśnik prawie do połowy się w nim zagłębił. Wypluł z ust trochę śniegu i zaczął narzekać:
– Odmrożę sobie jaja! Co ja niby takiego zrobiłem?
Doreen wyszła zza drzwiczek wozu i wycelowała w lezącego z pistoletu, a tymczasem Steve szybko przetrząsnął jego ubranie, szukając broni. Właściwie nic nie znalazł. Z kieszeni wyciągnął jedynie scyzoryk armii szwajcarskiej, do połowy opróżnioną paczkę gumy do żucia, złamany długopis, dwie czekoladki M &Ms oraz metalowy przedmiot wyglądający jak mała część do samochodu.
W tylnej kieszeni dżinsów znalazł zniszczony portfel. Zawierał prawo jazdy z Connecticut, wystawione na nazwisko William Kenneth Hain, zamieszkałego w tymże stanie w miejscowości Plainville, przy Pequabuck Road numer 566. W portfelu znajdowała się także karta kredytowa z tłustymi odciskami paluchów, czterdzieści siedem dolarów, fotografia pulchnej dziewczynki z pieprzykiem na policzku oraz zielony kondom, który tkwił w tym portfelu już tak długo, że pozostawił na skórze wyraźny okrągły odcisk.
– William Kenneth Hain to ty?
– Tak, proszę pana.
– Połóż lewą rękę na plecach, William.
Mężczyzna wykonał polecenie i Steve zapiął mu na ręce kajdanki.
– Teraz prawa ręka.
– Czy mogę już wstać?
– Jasne, teraz już możesz.
Steve pomógł mu się podnieść. Następnie zerwał mu z twarzy szal i oświetlił ją latarką. Miał jasnoniebieskie, blisko osadzone oczy i krzaczaste jasne rzęsy oraz haczykowaty nos. Był starannie ogolony, jednak na twarzy miał kilka zadrapań, a jego skóra była szorstka, jakby golił się tępą maszynką.
– O co chodzi? – zapytał swoim wysokim głosem.
– Williamie Kennecie Hain, aresztuję pana pod zarzutem popełnienia morderstwa na pani Ellen Mitchelson. Ma pan prawo zachować milczenie…
– Morderstwa? Co jest grane? Sugeruje pan, że kogoś zabiłem?
– …ale wszystko, co pan powie, zostanie…
– Nikogo nie zabiłem! Skąd to panu w ogóle przyszło do głowy? Właśnie mnie pan przeszukał. Myśli pan, że zamordowałem kogoś tym marnym scyzorykiem? Duże ostrze odłamało się już kilka lat temu.
– Zamknij się, człowieku! Muszę cię poinformować o twoich prawach.
– Ale ja jestem niewinny. Nic nie zrobiłem.
– Później mi to powiesz, dobrze? Masz karabin, strzelbę?
– Nie, proszę pana. Kiedyś miałem wiatrówkę, ale ktoś mi ją zwędził.
– Jakąś broń palną? Może pistolet?
– Nie.
– Czy to twoja furgonetka?
– Jasne, że moja. Dlaczego?
– Zechcesz mi powiedzieć, gdzie są jej dokumenty? Ubezpieczenie, dowód rejestracyjny i tym podobne.
– Zgubiłem je. Nie mam jeszcze duplikatów.
– Prawda jest taka, że ukradłeś ten pojazd w Middletown Auto Spares. Miał zostać rozebrany na części, ale ty wcześniej go zabrałeś.
– W porządku, przyznaję, tak było. Ale to jeszcze nie znaczy, że kogoś zabiłem, prawda?
– Wsiadaj do naszego samochodu – rozkazał Steve. – Zabieramy cię. Doreen, zatelefonuj do centrali i poproś, żeby przysłano ekipę techników do furgonetki pana Haina i do jego domu. Zadzwoń także do posterunkowego MacCormacka w Canaan i powiedz mu, że mamy podejrzanego.
– Ja mam zwierzątka! – zaprotestował William Hain. – Nie mogę ich zostawić.
– Masz na myśli pokój pełen tych śmierdzących stworów?
– Tam jest między innymi bardzo rzadki pająk hobo w czerwone paski! Mam bardzo cenne okazy.
– Cóż, Williamie, jeśli mówisz prawdę i nikogo nie zabiłeś, wrócisz do swoich pupilków, zanim spostrzegą, że cię nie ma.
– Nikogo nie zabiłem, przysięgam!
Steve podprowadził go do wozu i posadził na tylnym siedzeniu.
– Mam nadzieję, że nie sprawisz mi kłopotu, co?
– A ja mam nadzieję, że nie pozwoli pan, żeby moje zwierzątka były głodne. Wiem, że niektórzy ludzie ich nie cierpią, ale one mają takie same uczucia jak koty i psy.
– Zajmiemy się nimi, nic się nie martw.
– Będziesz je nawet zabierał na spacery, co, Steve? – zadrwiła Doreen, siadając za kierownicą. – Chodź, pajączku, no chodź, ślimaczku. Idziemy!
– Zdaje się, że zapomniał mi pan powiedzieć o prawie do adwokata – zauważył William Hain, kiedy samochód ruszył.
Na posterunku w Litchfield Steve zostawił Doreen, żeby spisała dane Williama Haina, a sam poszedł na górę, żeby zobaczyć, co się dzieje z Alanem.
Chodził po drugim piętrze tak długo, dopóki nie znalazł syna w pokoju przesłuchań z Rogerem Prendervalem. Otworzył szeroko drzwi i powiedział.
– Cześć. Przepraszam, że to trwało tak długo.
– Steve. – Roger wstał.
Znali się ze Steve’em już od szkoły średniej. Roger był niski, krępy i już całkiem siwy. Zawsze nosił śmieszną małą muszkę zamiast krawata, jednak zawsze też sprawiał wrażenie, że jeśli kogoś uderzy, to uderzy bardzo mocno.
– Cześć, Roger. Dzięki, że trochę z nim pobyłeś.
– Nie ma problemu. Przynajmniej tyle mogłem dla was zrobić. Jak ci poszło? Dorwałeś faceta?
– Już go mamy. Nie jestem pewien, czy to o niego nam chodzi, ale tego przynajmniej mamy.
Twarz Alana była blada, pokryta plamami, a włosy zmierzwione. Przy jego koszuli brakowało kilku guzików, naderwany był też rękaw bluzy. Wzrok miał wbity w kosz na śmieci, a jedyną jego reakcją, która świadczyła o tym, że zauważył wejście ojca, było głośne lekceważące prychnięcie.
– Alan? – odezwał się do niego Steve. Syn nadal go ignorował. – Wszystko w porządku, stary? Powiesz mi, co się wydarzyło?
Alan milczał, ale pociągnął nosem i zaszurał nogami. Steve popatrzył na Rogera i zapytał go:
– Jaka jest sytuacja? Czy Kessnerowie podtrzymują oskarżenie?
Roger pokiwał głową.
– Pan Kessner twierdzi, że to było usiłowanie gwałtu.
– I co ty na to? – Steve zapytał Alana. Alan wzruszył ramionami.
– Daj spokój, Alan, ta dziewczyna z pewnością sama zaprosiła cię do domu. Czy spotykaliście się już wcześniej?
– To zależy, co masz na myśli, mówiąc „spotykaliście się”.
– Wychodziliście gdzieś razem? Uprawialiście seks?
– Dzisiaj był pierwszy raz.
– W porządku, ale zaprosiła cię do domu. Co było potem?
Alan znowu wzruszył ramionami.
– Próbuję ci pomóc, synu – powiedział Steve. – Nie będę mógł nic zrobić, jeśli nie powiesz mi, co się wydarzyło.
– Próbowałem dostać się do jej majtek, rozumiesz? Usatysfakcjonowany?
– W porządku, ale czy ona ci na to pozwoliła czy nie? Powiedziała, że sobie nie życzy?
– Nie wiem, nie pamiętam. Dlaczego cię to obchodzi?
Steve pociągnął za krzesło i usiadł obok niego.
– Paliłeś trawkę?
– O, mój Boże! – zawołał Alan. Odwrócił głowę i rzucił ojcu drwiące spojrzenie. – A jeśli tak, to co? Także o to mnie oskarżysz?
– Alan, na miłość boską, to poważna sprawa. Grozi ci od pięciu do piętnastu lat więzienia.
– Tato, paliłem trawę i Kelly też paliła trawę. Poszliśmy na górę, do jej sypialni, i powiedziałem jej, że już najwyższy czas, żebyśmy się fizycznie połączyli. Rozumiesz, kij do dziury. Dokładnie to próbowałem zrobić, kiedy wrócili jej rodzice, stanowczo za wcześnie. Próbowałem uciec, ale pan Kessner złapał mnie w kuchni, i to bez spodni. To znaczy, to ja nie miałem spodni, a nie on. – Znów pociągnął nosem, po czym zapytał: – Zadowolony?
– Nie, wręcz przeciwnie, jestem cholernie niezadowolony. Muszę się dowiedzieć, i to od ciebie, czy Kelly była chętna, czy w którymś momencie tej zabawy powiedziała, że sobie tego nie życzy.
– Nie pamiętam, rozumiesz? Mogła tak powiedzieć, ale mogła też nie powiedzieć.
– Alan, do cholery, w jaki sposób mam ci pomóc, skoro ty nie chcesz pomóc sam sobie?
Alan energicznie pokręcił głową.
– A czy nie przyszło ci do głowy, że ja nie chcę twojej pomocy? Bo w gruncie rzeczy to nie ja cię interesuję, lecz twoja własna osoba. Po prostu nie chcesz o tym przeczytać w gazetach, taka jest prawda. „Syn zasłużonego policjanta uwięziony za ściągnięcie przezroczystych turkusowych majtek z pupy protestującej przeciwko temu córki filara naszej społeczności”.
Steve wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić.
– Posłuchaj mnie, Alan…
– A niby dlaczego?
– Powiedziałem, posłuchaj! Od pewnego czasu nie układało się pomiędzy nami najlepiej. Nie zamierzam udawać, że było inaczej. Ale ojciec i syn czasami kruszą kopie, to zupełnie naturalne. To zwyczajna część procesu dorastania. Spróbujmy jednak uznać, że ten proces już się u ciebie zakończył i możemy porozmawiać rozsądnie, dobrze? Chyba nie chcesz zostać skazany za napaść seksualną, dobrze rozumuję? Jeżeli coś takiego się stanie, będzie się to za tobą wlokło już do końca twojego życia.
– I twojego także – odburknął Alan.
– O czym ty mówisz?
– Nie rozumiesz tego, idioto? Jeśli zostanę uznany za winnego, wszyscy będą wiedzieli, kogo należy za to winić. Ciebie! Ciebie, ponieważ jesteś marnym ojcem i hipokrytą. Łazisz i osądzasz ludzi, jakbyś był Bogiem, a kim jesteś tak naprawdę? Nudnym, starym zrzędą, przegranym człowiekiem!
Steve uniósł prawą rękę, ale Alan wskazał na czerwoną szramę na swoim policzku i wyszczerzył zęby.
– Nie potrafisz inaczej rozmawiać, co, tato? Jeśli ktoś cię zdenerwuje, po prostu bijesz. Bardzo komunikatywne.
Steve popatrzył na Rogera, którego mina mówiła: „Daj spokój”. Steve wstał i odepchnął krzesło.
– Pomyśl o tym, co ci powiedziałem – powiedział do syna. – Jeśli zechcesz ze mną porozmawiać, będę tutaj przez większą część nocy.
Alan potrząsnął głową, jakby właśnie usłyszał najbardziej beznadziejne żałosne słowa, jakie kiedykolwiek do niego skierowano. Steve wiedział, że syn źle o nim myśli, i bardzo się starał zrozumieć, dlaczego ocenia go aż tak niesprawiedliwie. Na chwilę przywołał z pamięci sylwetkę własnego ojca i zastanawiał się, czy on też patrzył na niego z taką złością, odrazą i beznadzieją.