178023.fb2 Z?a przepowiednia - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 47

Z?a przepowiednia - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 47

Ostateczna rozgrywka pod Big Bear

Robert jechał na północny zachód, w kierunku Norfolk, prosto w samo centrum zamieci śnieżnej. Niewiele się odzywał, za to od czasu do czasu pociągał po łyku whisky z butelki, którą „pożyczył” sobie z wózka z alkoholami, należącego do ojca Serenity.

Z drugiej strony Feely przez cały czas paplał. Czuł się, jakby nagle obudził się z bardzo długiego snu. Nagle istota jego własnej egzystencji na tym świecie stała się całkiem jasna, wyraźniej widział nawet otaczające go kolory. Pokryte śniegiem drzewa po obu stronach drogi numer 44 wyglądały w jego oczach jak błyszczące zastępy aniołów. W głębi serca czuł, że znalazły się przy drodze po to, żeby śpiewać anielskie pieśni tylko i wyłącznie dla niego.

– Ojciec Arcimboldo wcale nie próbował mnie oszukać. Chciał mnie chronić, to wszystko. Nie chciał, żebym się wdał w agresywne działania, ponieważ uważał, że nie jestem wystarczająco dojrzały, aby rozumieć ich konsekwencje. Teraz jednak jestem w stanie je zrozumieć. Naprawdę.

Brakowało im jeszcze ośmiu mil do Norfolk, gdy Robert pochylił się, niemal przykleił nos do szyby i zaczął wypatrywać czegoś przed maską.

– Co się dzieje? – zapytał Feely.

– Policja – odparł Robert. – A może to tylko refleksy słońca?

– Nie mogą podejrzewać, co zrobiliśmy, prawda? Skąd by się dowiedzieli?

– Zatrzymają samochód z pijanym białym facetem z obandażowaną ręką i z kubańskim dzieciakiem w głupiej czapce i co sobie pomyślą, jak sądzisz?

– Aha – mruknął Feely. – Dostrzegł w słowach Roberta logikę. – Co robimy?

Robert przez chwilę milczał, po czym zdecydował:

– Musimy się schować.

– Schować się? Gdzie? Tu nie ma się gdzie schować.

– Mylisz się. – Robert wskazał na dużego oświetlonego niedźwiedzia, uśmiechającego się z dachu supermarketu Big Bear. – Jeśli zatrzymamy się na parkingu przed supermarketem, jak myślisz, jak nas znajdą? Na tym parkingu jest co najmniej sześćset samochodów.

Dotarli do wjazdu na teren supermarketu i Robert skręcił na parking, który otaczał budynek supermarketu z trzech stron. Jechali powoli po asfalcie wysypanym solą, poszukując miejsca do zaparkowania. Wycieraczki na przedniej szybie chevroleta pracowały jak szalone.

– A jeśli nie znajdziemy wolnego miejsca? – zapytał Feely.

Powoli zaczynała go ogarniać panika. Może na tym właśnie polega konspiracja? Może najpierw otumania się człowieka, pozwalając, by się poczuł, jakby odkrył odpowiedź na wszystkie pytania o to, co i dlaczego źle poszło mu w życiu, a tymczasem prowadząc go, jak niewidomego, w pułapkę. Odwrócił się w fotelu i zobaczył czerwono-niebieskie światła policyjne, migające w poprzek autostrady. Policjanci zatrzymywali wszystkie przejeżdżające pojazdy, samochody osobowe, furgonetki, nawet wielkie ciężarówki.

– No, mamy miejsce – oznajmił Robert.

Wielka toyota, wypełniona grubasami o bladych twarzach, wyjeżdżała tyłem z miejsca parkingowego na wprost nich. Robert czekał, dopóki kierowca nie wyprostował kół i nie odjechał.

– Popatrz na nich – powiedział i pociągnął kolejny łyk z butelki. – Ludzie z tłustymi dupami wkrótce opanują ziemię.

Wjechał na wolne miejsce i wyłączył silnik chevroleta.

– W porządku, Feely. Teraz przeniesiemy się do części ładunkowej i przeczekamy, dopóki nie minie burza. Mam nadzieję, że nie chce ci się sikać.

– Wytrzymam.

– Doskonale. To bardzo profesjonalna postawa.

Otworzyli tylne drzwi i szybko złożyli fotele w drugim rzędzie. Następnie wskoczyli do części ładunkowej. Robert zapalił małą kieszonkową latarkę i na moment oświetlił twarz Feely’ego.

– Całkiem tu przyjemnie, co?

– Tak – odparł Feely, chociaż czuł, że zaczyna mieć atak klaustrofobii.

– Mamy wodę, colę i ciasteczka. Możemy tu spędzić tyle czasu, ile tylko będziemy chcieli.

– A jeśli zaczną przeszukiwać wszystkie samochody?

– Uspokój się. Niby jak by mieli to zrobić? Przecież tu wjeżdża i wyjeżdża mnóstwo samochodów. Poza tym nawet im nie przyjdzie do głowy, że się tutaj schowaliśmy. Na pewno uznają, że postanowiliśmy odjechać jak najdalej od Mad Falls, prawda? Są bardzo przejrzyści, przewidywalni. Wiem, jak funkcjonują mózgi policjantów. Wszystko jest w nich przejrzyste.

Gdy Steve dotarł do blokady na autostradzie, korek sięgał już trzech albo czterech mil i musieli jechać środkiem jezdni z włączonym „kogutem”, od czasu do czasu torując sobie drogę syreną.

– Czy wciąż ich pani czuje? – spytał Sissy, siedzącą obok niego.

– Och, tak – odparła. – Są bardzo, bardzo blisko.

– Czuje się pani jak ogar na tropie? – zapytała Doreen z tylnego siedzenia.

Sissy odwróciła się i uśmiechnęła do niej.

– Moja droga, nie mam do pani pretensji o ten sceptycyzm. Ja sama z trudem potrafię wierzyć w swój dar. Jednak to, co odczuwam, jest tak silne, że nie sposób tego ignorować. To takie uczucie, jakbym koniecznie pragnęła zapalić papierosa, tyle że do kosmicznej potęgi.

– Nie palę – powiedziała Doreen.

– Ale je pani czekoladę, prawda?

Doreen nie odpowiedziała. Pochyliła się natomiast do Steve’a i mruknęła:

– A jeśli ich tutaj nie ma?

– Będziemy musieli szukać gdzie indziej, i tyle.

– Cieszę się, że to nie ja będę się musiała tłumaczyć podpułkownikowi Lynchowi.

Dojechali wreszcie do blokady i Steve zaparkował na poboczu. Podszedł do nich jakiś wąsaty policjant i wsunął głowę do samochodu.

– Witam państwa. Cholernie miły dzień. W sam raz na polowanie na ludzi.

– Jak przebiega akcja?

– Nic nadzwyczajnego nie znaleźliśmy. Jedynie dwójkę małolatów w nieubezpieczonym samochodzie. Aha, i kobietę w futrze… pod futrem nie miała zupełnie nic.

Sissy popatrzyła w kierunku wielkiego brązowego niedźwiedzia. To tam ciągnęła ją nieznana siła, i to o wiele mocniej niż do tej pory. Sprawiła, że jej serce zaczęło bić wolniej i znacznie ciężej, słyszała nawet w uszach szum własnej krwi.

– Detektywie Wintergreen, oni są tutaj.

– Tutaj? – zdziwił się Steve.

– Tak. Gdzieś na terenie supermarketu.

Policjant popatrzył na Steve’a i zrobił zdziwioną minę.

– Dobrze, sprawdzimy ten teren – powiedział Steve. – Być może będę potrzebował wsparcia, rozumiecie?

– Ma pan zamiar przeszukać supermarket?

– Tak. Zawiadomię was, jeśli będę potrzebował dodatkowych ludzi.

– Pan tutaj rządzi.

Wjechali na parking. Sissy nie czuła się tak od czasu, gdy odbyła przejażdżkę na wirującej karuzeli podczas targów w Danbury, kiedy miała piętnaście lat. Z trudem oddychała i odnosiła wrażenie, że jakaś siła wpycha ją w siedzenie samochodu.

– Nic pani nie jest, pani Sawyer? – zapytał Steve.

Sissy tylko pokręciła głową.

– Oni na pewno tutaj są, nie mam najmniejszej wątpliwości. Gdzieś na parkingu. Niech pan skręci w lewo.

– Która godzina? – zapytał Feely.

Robert skierował strumień światła z latarki na zegarek.

– Za kilka minut będzie południe – odparł.

– Chcę ci powiedzieć, że jestem ci wdzięczny za to, że mnie wtedy podwiozłeś. I za wszystko, co zrobiliśmy razem.

Przewracając się na drugi bok, Robert jęknął z bólu.

– Cóż, nie powiem, że cię niczego nie nauczyłem.

– Zamierzasz nadal strzelać do ludzi?

– Nie wiem, Feely. Zdarza się, że hierarchia wartości się zmienia, i to w najmniej spodziewanych chwilach. Nagle to, w co wierzyłeś, okazuje się zupełnie bezsensowne.

– Robert?

W samochodzie zapadła bardzo długa cisza. Robert znów włączył latarkę, potem ją wyłączył i znów – nie doczekawszy się żadnej reakcji ze strony Feely’ego – włączył ją.

– Co jest, Feely?

– Nie wiem, jak to powiedzieć. Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiał.

– Mimo wszystko, powiedz, co masz do powiedzenia. Chyba wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, co?

– Widzisz, człowieku, po prostu chciałem powiedzieć, że cię kocham.

Robert wbił w niego spojrzenie i zrobił taką minę, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Wreszcie się odezwał:

– Ja także cię kocham, Feely, ty zurramato.

Sissy machnęła prawą ręką.

– Stop! – zawołała.

Steve gwałtownie zatrzymał samochód i furgonetka jadąca za nimi niemal w nich uderzyła. Sissy z całej siły zacisnęła powieki.

– Co się dzieje? – zapytała Doreen ze zniecierpliwieniem.

– Są bardzo blisko. Czuję coś… czuję… Odwróciła głowę w bok i popatrzyła na Steve’a z wahaniem.

– Dobry Boże – powiedziała słabym głosem. – Poczułam miłość.

W ślimaczym tempie dotarli do rzędu G. Sissy miała okno po swojej stronie przez cały czas otwarte, mimo że śnieg nieprzyjemnie padał jej w twarz.

– Są bardzo blisko. Są naprawdę bardzo, bardzo blisko. Światła ich samochodu oświetliły brudnego ciemnobrązowego chevroleta caprice classic, model z drugiej połowy lat osiemdziesiątych. Sissy dotknęła przedramienia Steve’a i skinęła głową w kierunku auta.

– Jest pani pewna?

– Detektywie, potrafię wyczuć miłość przez betonową ścianę.

– Dobrze, w porządku. Przyjrzyjmy się temu autu.

Steve minął chevroleta i zaparkował kilkadziesiąt metrów dalej.

– Niech pani tutaj zostanie – powiedział do Sissy. – Doreen i ja sprawdzimy ten pojazd.

Steve i Doreen wyciągnęli latarki, pistolety i powoli ruszyli w kierunku chevroleta. Wkrótce Sissy ujrzała, jak zaglądają do jego wnętrza.

– Ktoś zagląda do samochodu – wyszeptał Feely.

– Ciii… – szepnął Robert w ciemności.

Feely jednak poczuł, że przyjaciel prawie niedostrzegalnym ruchem chwycił karabin i odbezpieczył go. Powoli, bardzo powoli, wprowadził do magazynku dwa pociski.

Steve cofnął się kilka kroków.

– Tablica rejestracyjna z Connecticut. Sprawdźmy w drogówce, co nam powiedzą na temat tego auta – powiedział.

W tym samym momencie Doreen pociągnęła go za rękaw i wskazała na tył samochodu. W karoserii były wywiercone dwie okrągłe dziury, jedna nad drugą; unosiła się z nich para. Doreen chuchnęła parą z ust i jeszcze raz wskazała na samochód. Steve momentalnie zrozumiał, o co jej chodzi. Oddechy. Ktoś ukrywa się w bagażniku.

Steve odbezpieczył broń i stanął obok samochodu. Następnie uderzył otwartą dłonią w karoserię i krzyknął: – Policja stanowa! Natychmiast wychodźcie z samochodu, z rękami do góry, tak żebyśmy je widzieli!

Niemal natychmiast rozległ się ostry trzask i Doreen gwałtownie wyskoczyła w powietrze. Przetoczyła się przez maskę stojącego naprzeciwko samochodu i ciężko upadła na asfalt. Steve oddał cztery strzały w bok chevroleta, po czym skulił się i na czworakach podbiegł do Doreen. Leżała na lewym boku, z policzkiem w śniegu. Z jej ust płynęła gęsta krew.

– Brzuch – wyszeptała.

Steve odpiął radiotelefon i krzyknął do mikrofonu:

– Ranny funkcjonariusz policji. Parking przy Big Bear, rząd G. Potrzebny ambulans i wsparcie! Natychmiast!

W jednej ręce trzymał pistolet wycelowany w chevroleta, a drugą podtrzymywał głowę Doreen.

– Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? Tylko nie zasypiaj, przez cały czas mów do mnie.

Doreen lekko pokiwała głową.

– Możesz być pewien, że łatwo się mnie nie pozbędziesz. – Zakaszlała i śnieg zabarwiła kolejna struga krwi. – Powiedz tej kobiecie… Powiedz jej, że jest prawdziwą wróżką.

– Robert? – powiedział Feely. Samochód śmierdział prochem i benzyną, przez co Feely’emu zaczynały łzawić oczy. – Robert, słyszysz mnie?

Potrząsnął jego ramieniem, jednak Robert był nieruchomy, ciężki i nie reagował. – Robert, człowieku, daj spokój, rusz się! Nie wiem, co mam robić!

Trząsł nim i trząsł, jednak Robert nie odpowiadał. Wreszcie Feely zrezygnował. W samochodzie było niemal zupełnie ciemno. Odrobina światła dostawała się do wnętrza jedynie przez małe dziury po pociskach Steve’a i otwory, które Robert wywiercił dla snajpera.

Co by teraz zrobił kapitan Lingo? Kapitan Lingo na pewno znalazłby słowa pocieszenia i radę, jak wyjść z tej sytuacji. Kapitan Lingo wysiadłby z samochodu z rękami w górze i oznajmiłby: „Ocaliliście mi życie, panowie policjanci, i bardzo wam dziękuję. Ten maniakalny zabójca porwał mnie, grożąc mi bronią, i tylko wasza błyskawiczna akcja ocaliła mnie przed makabrycznym końcem”.

Słów „makabryczny koniec” Feely użył kiedyś w dymku do jednego z rysunków, nie miał jednak okazji, by użyć ich w realnym życiu.

– Makabryczny koniec – wyszeptał. Następnie z całej siły zaparł się stopami o tylne fotele chevroleta.

W tym samym momencie eksplodował bak z benzyną. Samochód wyleciał w powietrze i po chwili, już w postaci ogromnej kuli ognia, opadł na śnieg. Jeszcze raz podskoczył, że straszliwym zgrzytem blach, i wreszcie na dobre osiadł na asfalcie. Policjanci i klienci supermarketu, którzy zgromadzili się dookoła, mogli go jedynie bezradnie obserwować.

Steve pozostał przy Doreen, dopóki nie nadbiegli sanitariusze. Następnie wrócił do wozu, w którym wciąż siedziała Sissy, z rękami złożonymi jak do modlitwy.

– Co z nią? – zapytała.

– Niedobrze, ale lekarz powiedział, że raczej z tego wyjdzie.

– Bardzo mi przykro, detektywie. Naprawdę, bardzo mi przykro.

– Niepotrzebnie. Jeżeli ktoś tu zawinił, to wyłącznie ja. Mieli w tym samochodzie nabitą broń, a pojazd był przystosowany, by z niego strzelać, w ogóle go nie otwierając. Powinienem być bardziej ostrożny.

Zdjął czapkę i wierzchem dłoni starł śnieg z twarzy.

– Zaraz ktoś odwiezie panią do domu. Pewnie jutro do pani zadzwonię. Muszę jakoś napisać raport w tej sprawie.

– Nikomu nie musi pan o mnie wspominać.

– Cóż, zobaczymy.

Steve popatrzył na nią. Pomarańczowy blask ognia z płonącego chevroleta wesoło igrał na jej twarzy.

– Poczuła pani miłość? – zapytał.

Sissy pokiwała głową.

– Ludzie bez trudu potrafią ukrywać nienawiść albo pogardę. Ale chociaż nie wiadomo jak by się starali, nigdy nie będą w stanie ukryć miłości.