178023.fb2
Wreszcie bak był pełen. Howard zamknął go i poszedł do kasjera, żeby zapłacić. Po drodze do kasy wziął z półek dwa batoniki czekoladowe, paczkę orzeszków i kilka ciastek. Sylvia pilnowała, żeby przestrzegał diety, jednak zawsze przemycał do samochodu słodycze i jadł je w drodze do pracy. W jaki sposób mógłby stawiać czoło codziennym stresom w biurze po dwóch kubkach kawy bez mleka i misce paszy odpowiedniej jedynie dla konia?
– Numer dystrybutora? – zapytał kasjer, nie odrywając wzroku od telewizora.
– Nie patrzyłem, bardzo przepraszam. Ale jestem tu jedynym klientem. Może mógłby pan zgadnąć?
Kasjer miał około osiemnastu lat. Miał duży, łosiowaty nos, lśniące, czarne, kręcone włosy i mnóstwo czerwonych plamek na twarzy. W ustach trzymał żółto-niebieski długopis reklamowy stacji. Z oczami wciąż utkwionymi w telewizorze, wziął z kontuaru kartę kredytową Howarda, po chwili wyrwał z kasy fiskalnej dowód zapłaty i przesunął go po blacie w kierunku Howarda, wraz z długopisem.
– Zechce pan podpisać? – rzucił.
Howard wbił spojrzenie w długopis i nawet się nie poruszył. Minęło dziesięć sekund, zanim kasjer się nim wreszcie zainteresował.
– Zechce pan…? – powtórzył i wykonał ręką wyraźny ruch podpisywania, jakby Howard był opóźniony w rozwoju.
– Nie – odparł Howard. – Przynajmniej nie tym długopisem.
Kasjer zamrugał z niedowierzaniem.
– O co chodzi, człowieku? Ten pisze zupełnie dobrze.
– Nic mnie to nie obchodzi. Trzymał go pan w ustach, dlatego nie mam zamiaru go dotykać.
Kasjer gwałtownie się wyprostował.
– Co chce pan przez to powiedzieć? Że mam wąglika czy co?
– Życzę sobie jedynie czystego długopisu, na którym nie ma pańskiej śliny.
– Och, bardzo przepraszam.
– Przeprosiny przyjęte. Jeśli jednak życzy pan sobie, żebym złożył podpis, to powtarzam, nie uczynię tego za pomocą oślinionego długopisu.
Kasjer otworzył szufladę i przez chwilę gmerał pomiędzy jakimiś sznurkami, śrubokrętami, papierkami po gumie do żucia i zwojami taśmy do kasy fiskalnej. W końcu musiał wstać z wygodnego krzesła i pójść na zaplecze. Po chwili wrócił z nowym długopisem. Howard złożył podpis i mu go oddał.
– Bałwan – rzucił za nim półgłosem kasjer. Miał bardzo blisko osadzone oczy, co zapewne było w jego rodzinie dziedziczne.
Howard nie zareagował. Wsunął słodycze do wewnętrznej kieszeni czerwonego wodoodpornego skafandra i starannie ją zapiął.
Milczenie zawsze daje przewagę, wierzył Howard, szczególnie w kontaktach z ludźmi o ograniczonej inteligencji. Twoje milczenie wywołuje u nich wrażenie, że wiesz o świecie o wiele więcej niż oni sami. Brak reakcji usuwa im grunt spod nóg o wiele skuteczniej niż wszelkie słowa. Poza tym, w przeciwieństwie do słów, treści ciszy nigdy nie można przekręcić.
Howard zamknął za sobą drzwi i znów znalazł się na wietrze. Miał rację co do śniegu. Padał coraz grubszymi płatami, coraz gęściejszy. W połowie drogi do samochodu obejrzał się. Kasjer stał przy oknie i patrzył za nim z taką nienawiścią, że Howard musiał się uśmiechnąć z triumfem. Milczenie, oto jest odpowiedź, pomyślał. Nigdy nie należy dawać głupkowi okazji do odpyskowania.
Właśnie w tym momencie w prawą stronę jego czoła trafiła kula kaliber.308, lecąca z prędkością 750 metrów na sekundę. Mózg Howarda rozprysnął się pod czapką, a impet strzału rzucił jego ciało do tyłu i w bok. Martwy, wylądował na twardym betonie, na lewym boku. Jego nogi i prawa ręka uniosły się jeszcze, ale po chwili leżał bez ruchu.
Zapanowała cisza. Śnieg padał na skafander i momentalnie się topił. Strumyki krwi Howarda, które zaczęły powoli spływać pomiędzy płytkami chodnikowymi, szybko krzepły na mrozie.
Nagle otworzyły się drzwiczki explorera i Sylvia zaczęła krzyczeć:
– Howard! Howard!