178027.fb2 Z?ota mucha - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 60

Z?ota mucha - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 60

– Co im zrobią? – zainteresował się Kocio.

– Nic prawie – odparła Ania niechętnie. – Nieumyślne spowodowanie śmierci, a może nawet w obronie własnej, zatajenie dowodów przestępstwa, no, współudział Orzesznika przy Kajtku… Zawracanie głowy, byle co dostaną, może nawet z zawieszeniem. Chyba że im przemyt dołożą, ale to mętne strasznie. Tyle że już łatwego życia nie będą mieli, bo notowani, a poważni aferzyści takich się boją. A twój wymarzeniec wyłga się w ogóle ze wszystkiego, razem z Idusią.

Zdumiałam się i może nawet trochę zgorszyłam.

– Jakim cudem? Podstępny zbrodniarz…

– Zbrodniarz jak z koziego ogona skrzypce – zirytowała się Ania. – Mówisz, jakbyś go nie znała. Wszystko robił tylko po to, żeby być ważny. Nikt inny nie miał prawa odnaleźć złotej muchy, on jeden, taki rycerz króla Artura. W tajemnicy oczywiście… Chory byłby, gdyby się ujawnił, nie chciałam ci tego wytykać, ale on przecież na żadne pytanie nie był w stanie odpowiedzieć wprost. W gruncie rzeczy wiedział doskonale, że anonimowość anonimowością, a o bursztynach się rozejdzie…

– I będzie mógł się napawać własną doskonałością?

– Coś w tym rodzaju. Sam jeden okazał się lepszy niż cała policja razem wzięta.

– Ale przecież Frania zabił…? – zaprotestowała Danusia z oburzeniem.

– Franio sam się zabił na tych prętach kominkowych. On mu tylko wytrącał broń z ręki. To tak między nami, bo śladu nie zostawił tam najmniejszego. Może się wszystkiego wyprzeć, nikt mu niczego nie udowodni. O bursztynach też wiemy tylko dzięki temu, że widziałam je u Idusi na własne oczy i gdybym nie pomyliła dni, nikt by o nich nie miał najmniejszego pojęcia. A Idusia zapiera się zadnimi łapami i rezultat jest remisowy. Ale przecież i tak nie o to wam chodziło?

– Jasne, że nie o to, tylko o bursztyny – przyświadczyłam żywo, starannie i w pośpiechu usuwając z siebie wszelką myśl o pomyłce życiowej. Nie zależało mi specjalnie na tym, żeby pomyłka zgniła w kazamatach. – Do tych bursztynów już dostępu nie będą mieli. Jest szansa, że zostaną u nas i poczekają na muzeum.

– Marysia je dostanie, ale nie upłynni, to mowy nie ma – oświadczył z przekonaniem Kocio. – Cicha woda brzegi rwie. Jeśli nie doprowadzi do muzeum, będzie robiła prywatne wystawy.

Danusia zainteresowała się, czy to spłoszone małżeństwo wreszcie się ustabilizuje. Zapewniliśmy ją, że tak, Adam, mąż Marysi-Grażynki, w pełni popiera jej chęci i zamiary, gdyby od początku powiedziała mu prawdę o sobie, jeszcze by jej pomagał…

– Nie mogła, bo na początku jej nie kochał – zauważyła Ania rozsądnie. – A potem zgłupiała ze strachu, moim zdaniem żyła w stanie trwałej histerii.

– I może dobrze się stało, bo bez histerycznych wybryków mogli jej dopaść – powiedział w zadumie Kocio. – Histeria jest nieprzewidywalna. Na sprzedaż, prawdziwą czy fikcyjną, ona by się w życiu nie zgodziła, ja ją znam, i w rezultacie rzeczywiście mogli ją rąbnąć.

– No owszem. Franio był twardy i, jak widać, lubił rozwiązania radykalne…

Danusia, wyrzekłszy się bryły z chmurką, odjechała jednakże usatysfakcjonowana, bo ekstraordynaryjne okazy od Waldemara Kocio zdążył jej oszlifować i niektóre nawet oprawić. Złotą muchą z przyległościami zaopiekowało się chwilowo muzeum w Malborku. Waldemar zyskał sobie nieśmiertelną zasługę, bo okazało się, że on pierwszy wyjawił glinom prawdę o dowodzie rzeczowym, trzech niezwykłych bursztynach. Marysia z Adasiem zdecydowali się na możliwie rychłe powiększenie rodziny. Ania zdołała ukryć swoje wykroczenie służbowe. Kocio zaczął coś bąkać o wspólnym domu, budząc we mnie lekki niepokój.

I tylko jedno nam wyszło fatalnie. Mianowicie nigdy nie zdołaliśmy się dowiedzieć, do czego miały służyć cholerne japońskie kulki…