178030.fb2 Zab?jcze sny - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Zab?jcze sny - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Rozdział 17

Światła kilku pojazdów zbliżających się do MacDuff' s Run przebijały się przez ciemność. W ciąż były daleko, jednak poruszyły się szybko.

– Dziesięć lub piętnaście minut – powiedział Joe, odwraca¬jąc się od okna w stronę Jane. – Wygląda na to, że Sophie jednak miała rację, twierdząc, że starają się o ekstradycję.

– Co innego mogliby zrobić z bezbronnym dzieckiem?

– No tak. – Podniósł się. – A to oznacza, że teraz nasz ruch.

Jane ogarnęło uczucie ulgi. – Zgadzasz się?

– Widziałem zbyt wielu więźniów posiekanych przez innych, żeby wiedzieć, że nawet najlepiej strzeżony dom nie jest całkowicie bezpieczny. – Włożył na siebie kurtkę. – ASanborne ma wystarczającą ilość kasy, żeby bawić się w Boga. – Ruszył w stronę drzwi. – Weźmiemy to na siebie. Odetchniemy, kiedy znowu znajdziemy się w domu.

– Dziękuję, Joe.

– Nie dziękuj. Wiesz, że nie chciałem, żebyś znowu była wciągnięta w sprawę MacDuffa. Musiałem przyjechać, żeby się upewnić, że nic ci się nie stanie.

– Kłamiesz. Nie chciałeś, żeby coś przytrafiło się dziecku.

Wzruszył ramionami.

– To też. Eve nigdy by mi nie wybaczyła, gdybym odwrócił się od jakiegoś dziecka. Spotkamy się na dole za piętnaście minut. Zawołaj Michaela. Porozmawiam z Campbellem i po¬wiem mu, żeby grał na zwłokę.

Jane wbiegła po schodach i energicznie otworzyła drzwi do pokoju chłopca.

– Michael, obudź się! – Delikatnie nim potrząsnęła. – Musi¬my iść.

Otworzył zaspane oczy.

– Mama… – Zastygł w bezruchu, gdy rozpoznał, że to Jane.

– Czy z mamą wszystko w porządku?

– W porządku. Dopiero co z nią rozmawiałam. Ale musimy stąd zniknąć.

Podeszła do szafy i rzuciła mu parę spodni i koszulę.

– Szybko. Joe powiedział, że musimy znikać natychmiast.

– Dlaczego? – zapytał i jednocześnie wkładał na siebie ubranie z prędkością światła. – Myślałem, że zostaniemy tutaj.

– Ja też. – Wrzucała ubrania do jego plecaka. Trzeba było to zrobić. Zerknęła za okno. Światła były coraz bliżej. Miała nadzieję, że ocena Joego była dobra. – Ten sposób nie zadziałał. Jeśli chcemy, żeby twoja mama była bezpieczna, musimy zape¬wnić bezpieczeństwo tobie. A to oznacza robienie tego, co musimy zrobić.

Otworzyła drzwi i skinęła na niego głową.

– Chodź. Musimy jechać. Joe czeka.

Popędził schodami w dół.

– W samochodzie?

Biegła zaraz za nim. Pomyślała ze smutkiem, że trudno było dotrzymać mu tempa. Zapomniała już, jak szybko może poru¬szać się mały chłopiec.

– Nie, nie bierzemy samochodu. Zaskoczony, zerknął na nią przez ramię.

– Nie? Jak to?

Melodramatycznie obniżyła głos.

– Zobaczysz. Tajemne przejście. Czy to nie ekscytujące? Otworzysz szeroko oczy.

– Naprawdę?

Michael być może był dojrzały jak na swój wiek, ale urok tajemnicy oczywiście do niego przemawiał. Który chłopiec nie byłby zaintrygowany?

– Naprawdę. Ale musisz zachowywać się cicho i robić wszy¬stko, co powiem.

Na półpiętrze wyjrzała przez okno. Światła były blisko zam¬ku. Cholera.

Minęła Michaela i złapała go za rękę. Gwałtownie otworzyła drzwi. Na podwórzu Joe rozmawiał z Campbellem.

– Najwyższy czas – powiedział groźnie Joe. – Ruszaj, Cam¬pbell. Wstrzymaj ich i daj nam przynajmniej pięć minut. Modlę się, żeby tyle czasu nam wystarczyło.

Cztery razy Sophie próbowała dodzwonić się do MacDuffa po tym, jak nie udało jej się skontaktować z Jane.

On też nie odbierał!

– Co się, do diabła, dzieje?

Wystukała numer do Jocka. Nie odpowiadał. Zaczynała ogarniać ją panika.

– A jeśli przejęli Micheala? Powinnam była powiedzieć Jane, żeby go zabrała.

– Spokojnie – powiedział Royd. – MacDuff i Jock powinni tu być lada moment.

– Więc dlaczego nikt nie odbiera? Za dużo nowej techniki.

– Jeszcze raz wybrała numer do Jane. Jej dłoń zaciskała się na słuchawce. – Jest wyłączony. Nie zgłasza się poczta głosowa. To cholerne urządzenie jest wyłączone.

– To wiem – mruknął Royd.

Dwadzieścia minut później MacDuff dojechał do Wal-Mar¬tu. Sophie była już po drugiej stronie parkingu, zanim on i Jock zdążyli wyjść z samochodu.

– Dlaczego nie odbierałeś telefonu? – wybuchnęła. _ Wiesz, co się dzieje na zamku?

– Odpowiedź na pierwsze pytanie to: byłem zajęty. Musia¬łem zadzwonić do paru miejsc. Odpowiedź na drugie: nie dzieje się teraz w zamku zupełnie nic. – MacDuff otworzył drzwi i wysiadł. – Oprócz tego, że jest tam paru bardzo sfrustrowa¬nych urzędasów błąkających się po mojej posiadłości, próbując znaleźć twojego syna.

– Nie uda im się to, Sophie – zapewnił łagodnie Jock, wychodząc z samochodu. -Jane zabrała go z zamku i kierują się na lotnisko w Aberdeen.

Sophie poczuła się oszołomiona nagłą ulgą.

– Rozmawiałeś z nią?

– Nie mieliśmy wyboru. – MacDuff skrzywił się. – Jak tylko zabrała chłopca na bezpieczną odległość, od razu dzwoniła, wściekła, że nie było mnie, kiedy potrzebowała pomocy w ucie¬czce z moich "walących się ruin". Potem kazała mi zająć się zorganizowaniem transportu do Atlanty i upewnieniem się, że chłopak będzie chroniony, dopóki nie wsiądzie do samolotu.

– Mógłbyś to zrobić?

– Właśnie dlatego nasze telefony były zajęte – wyjaśnił Jock. – Trzeba było załatwić parę spraw, ale już to zorga¬nizowaliśmy. – Zerknął swój zegarek. – Powinni wchodzić do samolotu za jakieś półtorej godziny. Jak tylko samolot wystartuje, dadzą mi znać.

– Dobrze. – Ugięły się pod nią kolana i pochyliła się nad samochodem. Półtorej godziny wydawało się wiecznością. – Atlanta. To tak blisko stąd. Czy myślisz, że będę mogła go zobaczyć?

– Możliwe. Pomyślimy o tym – obiecał Royd, stojąc za jej plecami.

– Chcę go zobaczyć. – Przeniosła spojrzenie na jego twarz.

– Myślisz, że wciąż będzie mu coś groziło?

– Myślę, że Franks się nie podda – odparł wymijająco.

– Sanborne nie pozwoli mu odpuścić. Pozbyłeś się ciała Devlina? – zwrócił się do MacDuffa.

Szkot skinął głową.

– W tej właśnie sprawie był jeden z telefonów. Wysyłają chłopaków z okolicy, by zajęli się sprzątaniem

– Nie ma problemu?

– Devlin miał bogatą przeszłość, jeszcze zanim Sanborne zwerbował go do Garwood. Teraz są chętni, żeby ze sobą współpracować. CIA stało się podejrzliwe po aferze z Thoma¬sem Reillym. Nie chcą mieć bandy samobójców z bombami biegających po całych Stanach… – Urwał. – Dlaczego chcesz, żeby Devlin po prostu zniknął?

– Chyba będzie lepiej, jeśli Sanborne nie będzie świadomy, że dowiedzieliśmy się o Gorshanku.

– Dlaczego?

– Możemy dzięki temu zyskać na czasie. Jeśli nie wiedzielibyśmy o Gorshanku, nie moglibyśmy też wiedzieć o papierach, które znalazłem w biurku Gorshanka.

– Papierach? – zdziwił się MacDuff.

– Schematy zbiorników wodnych – wyjaśnił z uśmiechnem Royd. – Na wyspie zwanej San Torrano przy wybrzeżach Wenezueli.

– Znalazłeś to – mruknął Jock. – Cholera jasna.

– Czy nadal chcesz szukać Sanborne'a? Devlin był twoim celem, a teraz nie żyje.

– Nie jestem zachwycony, że wyręczyłeś mnie w za¬bójstwie tego skurwiela – powiedział ponuro MacDuff. – I tak, do diabła, chcę jechać za Sanborne'em. Wysłał Devlina, żeby siał śmierć, i jeszcze zdołał zwrócić policję mojego własnego kraju przeciwko mnie. – Zacisnął usta. – I nie podoba mi się wizja kogokolwiek depczącego po mojej ziemi. Muszą się po prostu trzymać z dala od Mac Duff's Run.

– Masz swoją odpowiedź. – Jock nie odrywał wzroku od RoyOa. – Mam przeczucie, że już od dawna miałeś pomysł, jak mógłbyś nas wykorzystać.

– Nie ważyłbym się.

– Oczywiście, że nie.

Royd wzruszył ramionami.

– Mam pewien pomysł, ale muszę o tym pomyśleć przez chwilę. Jest kilka rzeczy, które mnie rozpraszają.

– Jakich rzeczy?

Royd nie odpowiedział, i Jock przeniósł wzrok na Sophie.

Patrzył na nią przez chwilę. Powoli skinął głową.

– W porządku. Daj nam znać, jak tylko się zdecydujesz.

– Dam. – Royd ujął Sophie za łokieć i pociągnął w stronę samochodu. – Przez cały czas informujcie Sophie w sprawie Michaela.

– Oczywiście

– Jakie rzeczy? – zapytała Sophie. – Przestań być tak cholernie tajemniczy. Jeśli znasz sposób, by odnaleźć Sanborne'a, powiedz mi.

– Zamierzałem ci powiedzieć. Tak naprawdę nie było żad¬nych wątpliwości co do tego. – Otworzył jej drzwi samocho¬du. – Ale jeszcze nie teraz. Muszę zadzwonić do Kelly'ego i powiedzieć mu, żeby spodziewał się nas lada moment. Po¬czekamy, dopóki nie będziemy pewni, że Michael jest bez¬pieczny.

Obserwowała blask czerwonych świateł samochodu Mac¬Duffa i Jocka znikającego za rogiem.

– Co zamierzasz, Royd?

– To samo, co zamierzałem od czasu Garwood. – Wybrał numer Kelly'ego. – Nic nowego. Każdy coś robi. Każdy ryzy¬kuje. Wszystko, żeby dopaść Sanborne'a i Bocha.

– Łapiemy samolot poza Atlantę – powiedział do telefonu.

– Przygotuj motorówkę i dowiedz się wszystkiego, czego możesz, o wyspie San Torrano.

Rozłączył się.

– Nigdy nie słyszałam o San Torrano – powiedziała Sophie.

– Prawdopodobnie jest wielkości znaczka pocztowego.

Boch i Sanborne nie chcieliby korzystać z wyspy, która byłaby bardziej znana. Im mniejsza, tym lepsza.

Włączył motor.

– Zmierzamy do Atlanty? Mogę zobaczyć Michaela?

– Dlaczego mnie pytasz? Nie ma sposobu, żebym trzymał cię z dala od niego.

– Miałam na myśli, czy spotkanie z nim byłoby dla mnie bezpieczne?

– Bóg jeden wie.

– Royd, do diabła, co się z tobą dzieje? Zachowujesz się jak dupek.

– Co jest ze mną? Przypominałem sobie ciebie leżącą na schodach tego domu i Devlina idącego wprost na ciebie Zmarszczyła brwi.

– Dlaczego? To było okropne, ale już po wszystkim. Nie przypuszczałam, że to ty będziesz rozwodził się nad prze¬szłością.

– Zwariowałaś? – burknął. – Co innego robimy? Nie może¬my iść naprzód, bo utknęliśmy w bagnie. Tylko tym razem byłaś prawie wciągnięta w ruchome piaski. Powinienem był cię wy¬ciągnąć i od razu odejść.

Zwróciła się w jego stronę.

– Wyciągnąłeś mnie. Możliwe, że ocaliłeś mi życie. A jeśli chcesz odejść, to ja cię nie zatrzymam. Ale pójdę za tobą. Jesteśmy za blisko.

Przez chwilę się nie odzywał.

– A ja bym ci pozwolił. – Przycisnął pedał gazu. _ Teraz bądź cicho i pozwól mi pomyśleć, w jaki sposób tym razem narażę twój kark.

– Pozbyłeś się już chłopaka? – spytał Boch.

– Jeszcze nie – odparł Sanbome. – Nie było ich na zamku.

Ale Franks pogadał zjednym z ludzi MacDuffa i wyszło na jaw, kto się nim zajmował. Długo to nie potrwa.

– Przestań się wygłupiać i po prostu pozwól Franksowi ją zabić – ostro powiedział Boch. – Możemy posłużyć się REM -4, które mamy do dyspozycji.

– To zbyt ryzykowne. Nie widzisz, że sytuacja się zmieniła?

Nie zamierzam ryzykować swoich inwestycji na rzecz podrzęd¬nego produktu, jeśli mogę sam rozwiązać problem.

– Mamy tylko tydzień.

– Tyle czasu wystarczy. Nikt nie zna REM-4 tak jak Sophie

Dunston, a wstępne eksperymenty Gorshanka przyniosły efek¬ty. Po prostu nie mógł pociągnąć tego dalej.

– I próbował nas oszukać.

– Ktoś już się zajął tą sprawą. Lada moment powinniśmy mieć jakieś wieści od Devlina – próbował uspokoić Bocha. – Muszę już kończyć. Mam parę spraw do załatwienia, zanim jutro przylecę na wyspę. Kiedy tam dotrzesz?

– Za dwa dni. Dlaczego lecisz tam tak wcześnie?

– Muszę być na miejscu, kiedy zgarniemy Sophie. Będziemy w kontakcie, kiedy Franks już złapie chłopaka w swoje ręce.

Rozłączył się.

Złapaliby Sophie Dunston. Stałaby się potulna, jeśli on miał¬by chłopaka. Kobiety osłaniają swoje słabości, gdy tylko ich dzieci zaczynają być zamieszane. Zawsze go to zastanawiało. Nawet jego własna matka okazywała ten typ słabości. Dopóki nie zaczęła cofać się przed wejściem mu w drogę, kiedy był nastolatkiem. Krótko po jej odejściu nauczył się, jak udawać to ciepło, które dla wszystkich wokół niego było tak ważne, ale było już za późno, żeby znowu znalazła sie w jego władzy. Unikała go aż do dnia, w którym umarła.

Ale nie to jest ważne. Dała mu niezłą lekcję na temat ludzkiej natury, a szczególnie kobiet.

A to właśnie mogło być bardzo przydatne w stosunkach z Sophie Dunston.

Telefon Royda zadzwonił, kiedy byli już z Sophie prawie przy domku nad jeziorem Joeego Quinna pod Atlantą. Dzwonił MacDuff.

– Dopiero co rozmawiałem z Campbellem. – W jego głosie słychać było gniew. – Charlie Kedrick, jeden z jego ludzi, został przechwycony w miasteczku. Prawdopodobnie przez Franksa albo kogoś od niego. Nie żyje.

– Cholera.

– I nie była to łatwa śmierć. Torturowali go. Najprawdopodobniej powiedział im wszystko. Nie było tego za wiele, ale znał nazwiska Jane i wiedział też, kim była. Przebywała kiedyś na zamku. To oznacza, że pewnie teraz idą tropami Jane i chłopca.

– Ile mamy czasu?

– To zależy jak szybko Franks się porusza.

– Zaczyna się czuć, jakby był zawstydzony tym, co zrobił, więc będzie zą.mierzał zatrzeć złe wrażenie, jakie wywarł na Sanbornie.

– Więc będziesz farciarzem, jeśli masz więcej niż kilka godzin. Gdzie teraz jesteś?

– W drodze do domku nad jeziorem. Mówiłeś, że wkrótce powinien pojawić się tu Michael.

– Jak również Franks. Zostań, gdzie jesteś. Będziemy tam z Jockiem w ciągu czterdziestu minut.

– Nie, nie zamierzam ryzykować życia Sophie, przebywając blisko Franksa i jego ludzi. To może być krwaw jatka. Za¬wracam i kieruję się na lotnisko.

– Nie! – Sophie złapała jego ramię. – Co się dzieje? Nie odpowiedział.

– A ty, MacDuff, jedź do domku nad jeziorem – polecił.

– Powiedz Jockowi, że zaraz do niego oddzwonię.

Rozłączył się i zwrócił się do Sophie.

– Franks dowiedział się, że Michael jest z Jane, i wie, kim ona jest. To oznacza, że wkrótce może być w drodze tutaj.

– Więc co, do cholery, miałeś na myśli, mówiąc, że nie będziesz mnie narażał na ryzyko? Nie zamierzam teraz się wyłączyć i zostawić Michaela. Zawracaj!

– Najpierw z tobą porozmawiam. – Zjechał na pobocze drogi. – Jeśli potem nadal będziesz chciała jechać do domku nad jeziorem, zabiorę cię tam. Wysłuchasz mnie?

– Chcę jechać… – zaczęła, ale zmieniła zdanie: – Słucham. Szybko.

– Mamy też inną możliwość. – Spojrzał przed siebie. – Musi¬my dostać się na San Torrano i znaleźć sposób, żeby zniszczyć zakład i REM-4. Ale Boch nie jest głupi. Z pewnością będzie miał ochronę na terenie całej wyspy.

– Więc?

– Potrzebujemy kogoś z wewnątrz. – Skrzywił się. – A może powinienem był powiedzieć "kobiety z wewnątrz".

Zamarła.

– O czym ty mówisz?

– Sanborne chce dostać cię w swoje łapy. To dlatego ściga Michaela. Chcę przez to powiedzieć, że zamierzam podać cię tym skurwielom na tacy. – Zamknął oczy. – Boże, wybacz.

Wstrząsnęło jej całym ciałem.

– Ja nie… – Patrzyła się na niego w oszołomieniu. Otworzył oczy.

– Czego ode mnie wymagasz? Powiedziałem ci już wcze¬śniej, że raczej nie jestem miły i kulturalny. Praktycznie zaofe¬rowałaś sama złożenie siebie w ofierze. – Palce jego dłoni stały się białe, a dłonie zacisnęły się na kierownicy. – Dlaczego nie miałbym nałożyć na ciebie tego obowiązku?

Było tyle cierpienia i goryczy w tych słowach, że raniło ją samo ich słuchanie.

– Sprawiasz, że to, co mówię, brzmi, jakbym był chory psychicznie. Przestań się katować i odezwij się do mnie. – Przez chwilę się nie odzywał, po czym na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Możesz się czuć, jakbyś to ty katowała mnie sobą.

– Nie dowiem się tego, dopóki nie przestaniesz bredzić i wyjaśnisz mi to.

– Dobrze – odparł szorstko. – Najważniejsze jest, żebyśmy dostali się na wyspę. MacDuff i ja poradzimy sobie ze znisz¬czeniem oczyszczalni, ale potrzebujemy informacji, na przy¬kład, gdzie są trzymane dyski REM-4. Nic dobrego nie wyjdzie z pozbycia się zbiorników z REM-4, jeśli Sanborne zamierza mieć więcej.

– Zawsze to wiedziałam. – Próbowała się uśmiechnąć.

– Chcesz, żebym była kolejnym Natem Kellym.

– Kelly nie może tego zrobić. Ja też nie.

– Chcesz, żebym udawała, że przyłączam się do Sanborne'a? Nie uwierzy mi. Zawiodłam go zbyt wiele razy. I nawet jeśli wpuściłby mnie na wyspę, nie zaufałby mi.

– On nie ufa nikomu. Ale pod pewnymi warunkami po¬zwoliłby ci na więcej swobody.

– Jakimi warunkami?

– Gdyby myślał, że ma nad tobą władzę. – Przez chwilę milczał. – Jeśli myślałby, że może zabić twojego syna, jeśli nie zrobiłabyś tego, czego by żądał.

Przerażenie odmalowało się w jej oczach.

– Chcesz, żebym pozwoliła mu zabrać Michaela?

– Boże, nie! – odparł oschle. – Mogę być sukinsynem, ale nie zrobiłbym czegoś takiego. Powiedziałem: gdyby myślał, że może zabić Michaela.

– Ale dlaczego miałby tak myśleć?

– Bo opracowałem już pewien sposób, w jaki można sprawić, żeby w to uwierzył.

– Jaki?

– Do szczegółów przejdę później. Najważniejsze w tej chwili jest to, że zapewnię Michaelowi bezpieczeństwo. Masz moje słowo.

Poczuła się niedobrze, nie mogła opanować przerażenia.

– Mówiłeś to już kiedyś.

– On ciągle żyje, Sophie – przypomniał.

– Wiem. Opowiedz mi o szczegółach.

– Powiem J ockowi, żeby zastawili pułapkę na Franksa i jego ludzi. Jock złapie Franksa, a wtedy sprawimy, że Sanborne będzie myślał, że Franks ma Michaela.

– Brzmi to bardzo… prosto. Ale nie jest proste.

– Nie, możemy jednak to zrobić.

Staraj się myśleć racjonalnie, rozkazała sobie w duchu. Ra¬cjonalnie? W głowie kłębiły się jej różne możliwości, ale żadna z nich nie zdawała się zbyt optymistyczna. Spojrzała w ciemność.

– To mogłoby pomóc w zakończeniu wszystkiego, prawda?

Wreszcie mogłoby się to skończyć. To jest naj szybsza droga, żeby się do nich dostać.

– Tak – powiedział chrapliwie. – Najszybsza i najlepsza.

– I ty możesz sprawić, że to zadziała, Royd?

– Zrobię to.

Znowu chwilę milczała.

– Więc zróbmy to – postanowiła. Zaczął przeklinać.

Jej spojrzenie przeniosło się na jego twarz.

– Czy to nie jest właśnie to, czego pragnąłeś?

_ Nie. – Wyjechał z powrotem na drogę. – Chciałem, żebyś mi powiedziała, żebym poszedł do diabła. Chciałem, żebyś mnie oskarżyła, że narażam cię na śmierć, i kazała mi nigdy więcej o tym nie wspominać.

Byłą zaskoczona udręką w jego głosie.

_ I wybawić cię z opresji? To jest twój pomysł, możesz to osiągnąć w każdy z możliwych sposobów, Royd.

_ Nie wymiguję się od odpowiedzialności. Wiem dokładnie, co robiłem. I nie wybrnąłem z tego. To bardziej przypomina krucyfiks. – Docisnął pedał gazu i sięgnął po telefon. – Muszę zadzwonić do Jocka.

Co do diabła?

Sanborne ze zmarszczonymi brwiami rozdzierał kopertę listu priorytetowego z nazwiskiem Sol Delvin w miejscu adresu nadawcy.

Szanowny Panie!

Musiał Pan sobie teraz uświadomić, jak dobrze wykonuję zadanie, które mi Pan powierzył. Załączyłem dokumenty San Torrano, które wyciągnąłem z domu Gorshanka, co do których wiedziałem, ze będą dla Pana waZne.

Jestem przekonany, ze chciałby Pan, zebym nadal trzymał Pana z daleka od Royda. Jest dla Pana zagrozeniem i musi być Pan chroniony. Dam znać, jak tylko sytuacja się rozjaśni.

Devlin

Sanborne mamrotał przekleństwa, rzucając list na biurko. To było w stylu Devlina, żeby nie dzwonić do niego, tylko od razu i~ć na polowanie, tak żeby nie zdążył zaprotestować. To był po prostu kolejny znak braku prawdziwego posłuszeństwa. A jeśli Sanborne zdecydował nie zabijać Royda? A jeśli zamierzał wysłać Devlina jako wsparcie dla Franksa w Atlancie? Franks siedział w zasadzce w domku nad jeziorem od wczorajszego wieczora, czekając na możliwość uderzenia.

Nie, Devlin był zbyt niestabilny, żeby pracować z kimkolwiek. Jak również był zajęty ściganiem Royda. Byłoby korzy¬ścią dla niego usunięcie opiekuna Sophie Dunston.

Ale to nie przeskadzało Sanborne'owi wściekać się na nieza¬leżność Devlina. Miał z nim ostrą rozmowę, kiedy przyszedł do niego ubiegać się o podwyżkę po wykonaniu zadania.

Barbados

– Załatwione? – spytała Sophie. – Czy Michael jest bez¬pieczny?

– Niezupełnie – odparł Royd. – Ale już niedługo. Wszystko idzie dobrze, Sophie. Sanborne z nieznanych przyczyn opuścił dziś rano swoje biuro.

– Nie obchodzi mnie teraz Sanborne. Chcę, żeby to się skończyło, a Michaelowi nic nie zagrażało.

Zadzwonił telefon Royda. MacDuff.

– Dobrze – rzucił Royd krótko, rozłączył się i wstał. – Już czas. Ruszajmy!

San Torrano

– Mam chłopca – powiedział Franks w momencie, gdy Sanborne podniósł słuchawkę – Co chcesz, żebym z nim zrobił?

– Jest ranny?

– Posiniaczony

– Dobrze. Gdzie jesteś?

– Ciągle w domku nad jeziorem. Musiałem zabić kobietę i jej ojca i dwóch innych, którzy byli z nimi. W porządku?

– Jeśli było to konieczne. Jesteś bezpieczny nad jeziorem?

– Dom jest osłonięty. Mogę zobaczyć każdego zbliżającego się od strony drogi.

– Więc zostaniesz tamjeszcze przez jakiś czas. Jeśli sytuacja się zmieni, dam ci znać.

– Jak mam traktować chłopaka?

– Żadnych więcej siniaków. Chcę, żebyś nakręcił DVD, i nie życzę sobie, żeby chłopak wyglądał, jakby był w niezbyt dobrej formie. – Rozłączył się i poszedł na koniec pomostu, by popa¬trzeć na zakotwiczoną przy brzegu "Constanzę". Wszystko szło doskonale. Przez kilka dni był zmartwiony, ale powinien był wiedzieć, że Franks wytrwa. Po tym, jak załatwił wieczorem interesy, odczuwał wielką przyjemność w wykonaniu telefonu do Sophie Dunston.

Machnął na kapitana Sonanz na mostku.

– Witamy w San Torano – krzyknął. – Mam nadzieję, że miałeś dobrą podróż. Jeśli zaczniesz się teraz rozładowywać, to zdążysz przed zmrokiem, a my zjemy kolację i coś wypijemy. – Uśmiechnął się. – Zostaw swoim ludziom brzeg, a ze sobą zabierz oficerów.

Barbados

Sophie była na motorówce wynajętej przez Kelly'ego, kiedy zadzwonił Sanborne.

– Przetrwałaś znacznie dłużej, niż wydawało mi się że bę¬dziesz w stanie – odezwał się. – Co za szczęście, że połączyłaś swoje siły z siłami Royda. Jestem pewien, że służył ci wielką pomocą. Ale teraz jest moment, w którym wasze drogi się rozeszły. Będziesz teraz znacznie bezpieczniejsza z dala od Royda. Devlin go ściga.

– Idź do diabła!

– Nie okazuj lekceważenia. To nie jest odpowiednia forma traktowania szefa przez pracownika.

– Masz jakiś rodzaj deja vu.

– Nie, myślałem o tym od czasu, gdy rozmawialiśmy po twoim wyjściu ze szpitala. Byłem lekko zniecierpliwiony twoją arogancją. Było miłym gestem z mojej strony zaoferowanie ci wspaniałej możliwości skorzystania z okazji, a ty rzuciłaś mi nią w twarz. Teraz musisz zostać ukarana.

– O czym ty mówisz, Sanborne?

– Twój syn. Jeśli dobrze pamiętam, ma na imię Michael.

Jej dłoń zacisnęła się na telefonie.

– Nie będę słuchać pogróżek. Mój syn jest bezpieczny.

– Twój syn jest tylko na tyle bezpieczny, na ile ja mu pozwolę. Wsiadaj w samolot i przyjeżdżaj do Caracas. Spotkamy się tutaj.

– Nie mam zamiaru zbliżać się do ciebie.

– Dam ci jeden dzień. Jestem pod presją czasu. Wysyłam na twoje nazwisko list z DVD na pocztę w Caracas. Nie przejmuj się sińcami biednego chłopaka.

Rozłączył się.

– Chce, żebym jechała do Caracas. – Odwróciła się do Royda. – Powiedział, że zamierza mi wysłać DVD z Michae¬lem. Powiedział też, że nie muszę się przejmować sińcami. – Zadrżała. – Drań.

– Ale się przejmujesz. Dlaczego? Przecież wiesz, że to nieprawda.

– On był taki zadowolony z siebie. To oczywiste. Prawie mu uwierzyłam. – Szepnęła, podnosząc się z miejsca. – Zaczyna się, Royd.

– Tak. – Wstał i stanął obok niej. – Możesz się wycofać.

– Nie, nie mogę. – Jej spojrzenie utkwiło daleko na horyzoncie. – Powiedz mi o San Torrano. Czego dowiedział się Kelly w tej sprawie?

– Jest to mała wysepka przy wybrzeżu Wenezueli, ale obe¬cnie znajduje się na liście wysp wykupionych przez kanadyjską spółkę. Mogę się założyć, że gdybyśmy zbadali dokumenty, znaleźlibyśmy Sanborne'a na samej górze listy. Mniej niż pięć tysięcy mieszkańców, przeważnie Indian, główne zajęcie to rybołówstwo. Dzieciom rzadko udaje się przebrnąć przez wię¬cej niż kilka lat szkoły podstawowej, zanim zaczną pracować.

– Oczyszczalnia wody?

– Ma sześćdziesiąt lat i została zbudowana przez rząd Wenezueli, kiedy jeszcze panowała epidemia cholery. Prawie cała populacja wyginęła. Oczyszczalnia obsługuje całą wyspę, a tu¬bylcy są bardzo ostrożni, gdy idzie o picie wody innej niż ta pochodząca z ich kranów.

– Więc jeśli wrzucą REM-4, od razu będą mieli pięć tysięcy królików doświadczalnych. Mężczyźni, kobiety, dzieci… – Po¬trząsnęła głową. – Urocze.

– Tak się nie stanie.

_ Mam nadzieję, że nie. Gdzie jest oczyszczalnia?

_ Z wykresu Gorshanka i notatek wynika, że jest to jakieś dwa kilometry w głąb lądu od zachodniego wybrzeża wyspy. Mogę zanurkować na brzegu i dostać się do obiektu, żeby ustawić materiały wybuchowe. Ale musimy się upewnić, że wszystkie zbiorniki w obiekcie są zniszczone. – Chwilę milczał. _ To będziesz musiała być tą, która to dla nas sprawdzi. Jak również lokalizację dysków REMA. W momencie, kiedy już to zrobisz, przyjdę po ciebie i cię stamtąd zabiorę•

_ Ale jeśli zniszczymy obiekt, ryzykujemy, że znowu narazimy tych ludzi na cholerę.

_ Natomiast jeśli tego nie zrobimy, wypiją z wodą REM-4, a nie wiemy, jaki efekt może to u nich wywołać. Na dobrą sprawę, nigdy nie był przetestowany. Jestem pewien, że Gors¬hank nie zaprzątał sobie głowy efektywnością.

_ Też jestem tego pewna. Formuła Gorshanka była bardzo silna. – Zmarszczyła brwi. – Nie wiem. To jest błędne koło.

– Co byś zaryzykowała?

_ Nie wiemy, jakie zniszczenia mózgu może w tej formie wywołać REM-4. Ale możliwe, że mogę znaleźć sposób na zniszczenie zbiorników bez wysadzania oczyszczalni.

_ Nie ryzykuj. Będą cię obserwować. Dopóki będą myśleli, że mają nad tobą kontrolę, dadzą ci pewną dozę wolności. Ale jeśli wzbudzisz podejrzenia, od razu cię usadzą•

Zacisnęła usta.

_ Muszę sprawdzić, czy istnieje jakiś inny sposób. Nie martw się, nie narażę ciebie czy kogoś innego.

_ Bardzo śmieszne. To ty będziesz balansować na linie – przypomniał.

_ Więc pozwól mi to zrobić po mojemu. Nie jestem z tych, co dadzą się zabić, jeśli złapią ich na brzegu lub podczas wyprawy przez te dwa kilometry do oczyszczalni. Jesteś bar¬dziej narażony ode mnie. – Ze znużeniem wzruszyła ramiona mi. – To nie ma znaczenia. Zrobimy to. Tak czy inaczcj, ak zrobimy. Muszę tylko być pewna, że Michael będzie bezpieczny w czasie, gdy my będziemy działać. – Spojrzała mu w oczy.

– Jest bezpieczny, tak?

Odwrócił wzrok.

– Mówiłem ci już, że nic mu nie grozi.

– Więc dlaczego nie mogę z nim porozmawiać? – Wykonała zniecierpliwiony gest. – Tak, wiem, że mi mówiłeś, że nie jest bezpiecznie używać telefonów, bo mogą być na podsłuchach, ale tylko jeden telefon na jedną krótką chwilę?

Potrząsnął głową.

– Nie niszcz tego na tym etapie, Sophie.

– To nie jest dla mnie łatwe, Royd – powiedziała po chwili milczenia.

– To oczywiste – przytaknął wciąż na nią nie patrząc. – Nie ufasz mi?

– Nie byłoby mnie tutaj, gdybym ci nie ufała.

– To zastanawiające. Powiedziałem ci kiedyś, że zrobiłbym wszystko, żeby dorwać Sanbome'a i Bocha. Ryzykowałem życie twoje i chłopca codziennie, począwszy od dnia, w którym się poznaliśmy.

– Mam wolny wybór. To ja ustalam ryzyko. Ufam ci. Po prostu powiedz mi raz jeszcze, że Michael jest bezpieczny.

– Twojemu synowi nic nie będzie. – Odwrócił się. – Muszę iść na most i powiedzieć Kelly' emu, żeby kierował się na Caracas.

Patrzyła, jak odchodził, z uczuciem niepokoju. Odkąd opuś¬cili Stany Zjednoczone, był zbyt cichy, zamknięty w sobie. Być może, można było się tego spodziewać w takich warunkach. Ona również była spięta i musiała kontrolować panikę, która czaiła się, gdy tylko pomyślała o tym, co ją czeka. Ale to nie był ten sam rodzaj paniki, który wyczuła u Royda. Ustawicznie przyułapywała jego wzrok śledzący ją.

Zlikwidowanie Sanborne'a i Bocha znaczyło dla niego wszy¬stko. To była obsesja, która go napędzała. Czy pomyślał, że ona mogłaby się wycofać?

Nie wiedziała. Ostatnimi czasy był zbyt enigmatyczny, nie miała energii ani wystarczającej koncentracji, by analizować każdy jego nastrój i zachowanie. Powiedziała, że mu ufa. Ufała mu. Napięcie, które czuła, nie miało nic wspólnego z Roydem ani z tym, co ją czekało w ciągu najbliższych dni.

Musiała mu ufać.

Caracas

Wyjęła przenośny odtwarzacz DVD z koperty i włożyła do niego płytę DVD.

– Mama?

Usłyszała głos Michaela, zanim kamera zrobiła zbliżenie jego twarzy.

Jezu.

Zauważyła sińca na lewym policzku, a górną wargę miał przeciętą i spuchniętą. Wyglądał przerażająco.

Starał się uśmiechać.

_ Jestem cały, mamo. Nie bój się. I nie daj się im namówić na nic, czego nie chciałabyś zrobić.

Poczuła pod powiekami piekące łzy.

_ Muszę kończyć. – Michael patrzył na kogoś, kto stał poza zasięgiem kamery. – Nie podobało mu się to, co powiedziałem. Ale naprawdę, nie pozwól im…

Kamera wideo została wyłączona i nagranie się skończyło.

Oparła się o stół, podczas gdy fale paniki przepływały przez nią. Jeśli Michael udawał, zasłużył na nagrodę Akademii Filmowej. Te siniaki…

Zaufaj mi, powiedział Royd.

Pieprz się, Royd.

Zaufaj mi.

Nie załamuj się teraz. Powiedział jej, że DVD będzie wyglądało na prawdziwe. Musiało być sprawdzone przez Sanborne'a.

Siniaki…

Zadźwięczał dzwonek jej telefonu.

_ Zdążyłaś zobaczyć nasz mały domowy filmik? – zapytał Sanborne. – Jak ci się podobał?

– Jesteś sukinsynem! – Nie potrafiła zapanować nad drżą¬cym głosem. – On jest tylko małym chłopcem.

– Oczywiście cię nie zadowoliłem. Myślałem, że chłopiec wykazał się niesamowitą odwagą. Powinnaś byś… z niego dumna.

– Jestem z niego dumna. Chcę, żebyś go wypuścił.

– W swoim czasie. Kiedy pierwsza próba testów REM-4 okaże się sukcesem.

– Teraz.

– Żadnych żądań. To mnie zasmuca. Każdego dnia, w którym odmawiasz mi pomocy, otrzymasz nagranie od swojego syna. Zaczynam od siniaków, a potem stopniowo przejdziemy do części ciała. Rozumiesz?

Zrobiło jej się niedobrze.

– Rozumiem.

– Tak lepiej. O szóstej po południu podjedzie po ciebie na plac Bolivara jeden z moich ludzi, żeby zabrać cię na wyspę. Nie chciałbym musieć wykonywać telefonu, który mógłby spra¬wić, że będziesz nieszczęśliwa.

Rozłączył się.

Nacisnęła przycisk kończący rozmowę.

Ale nie mogła stanąć z nim twarzą w twarz, dopóki nie będzie miała większej kontroli nad samą sobą. Teraz była zbyt spani¬kowana. Dała sobie chwilę, żeby się pozbierać.

Jeśli ufała Roydowi, dlaczego była przerażona, jakby wierzy¬ła w to, co widziała na tym okropnym DVD?

Ufać mu. Ufać mu. Ufać mu.