178031.fb2 Zab?jstwo na wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

Zab?jstwo na wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 12

11

Ramirez czekał na mnie przy barze. Przyznam, że kiedy do niego szłam, mój żołądek szalał niczym kolejka górska w wesołym miasteczku. Miał na sobie szare spodnie, marynarkę i białą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem, dzięki czemu widać było skrawek opalonego ciała znajdującego się pod spodem. Zdałam sobie sprawę, że nigdy dotąd nie widziałam Ramireza bez nieodłącznych, dżinsów i T – shirta. (No może poza pamiętnym wieczorem, kiedy oboje byliśmy półnadzy). Pan Twardy Glina się odstawił. Naprawdę się odstawił. Byłam zadowolona, że włożyłam stringi.

– Witaj, piękna – powiedział, całując mnie tuż nad uchem. Przejechał lekko palcem po rękawie mojego sweterka. – Miękki. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Podoba mi się.

Dzięki. – Nie przyznałam się, że podwędziłam go mojemu współlokatorowi – gejowi.

Trzymając rękę na moim krzyżu, Ramirez poprowadził mnie do stolika w głębi sali. W przytulnej restauracji było trochę innych gości, którzy trzymali się za ręce i karmili nawzajem makaronem. Z głośników sączyła się spokojna, instrumentalna muzyka, a na wszystkich stolikach stały wysokie świece. Sceneria rodem z włoskiego romansu. Krótko mówiąc, idealna restauracja na idealną pierwszą randkę. Punkt dla Twardego Gliny.

Szef sali usadził nas przy stoliku sąsiadującym ze stolikiem starszej, siwowłosej pary w identycznych T – shirtach z napisem „Najfajniejsza Para na Świecie”. Musiałam się z tym zgodzić. Mężczyzna trzymał dłoń kobiety w obu swoich i patrzył na nią, jakby dopiero co się pobrali.

Spojrzałam ponad stolikiem na Ramireza. Zastanawiałam się, czy mamy jakąkolwiek szansę, by dotrzeć tak daleko. Ramirez pochwycił moje spojrzenie.

– Bardzo ładnie dziś wyglądasz – powiedział, błądząc wzrokiem po moim ciele.

Zrobiło mi się gorąco w miejscach, o których istnieniu już zapomniałam.

– Dzięki. Ty też wyglądasz nieźle.

Uśmiechnął się, a w jego lewym policzku pojawił się ten seksowny dołeczek. Nachylił się i nie spuszczając ze mnie wzroku, rzucił:

– Co ty na to, żebyśmy odpuścili sobie kolację… – przeniósł wzrok trochę niżej, na mój dekolt -… i przeszli od razu do deseru?

Przełknęłam ślinę. Miałam wrażenie, że wcale nie chodzi mu o tiramisu. Już prawie się zgodziłam, kiedy zjawił się kelner, pytając, czego się napijemy. Po szybkim przejrzeniu karty win, Ramirez zamówił butelkę merlota Rutherford Hill. Miło. Ukradkiem zerknęłam na cenę. Łat. Bardzo miło. Drugi punkt dla Twardego Gliny.

Kiedy kelner odszedł, zabraliśmy się do studiowania menu.

– Zdecydowałaś już, na co masz ochotę? – zapytał Ramirez.

– Jeszcze nie. – Przeglądałam listę głównych dań. – Wszystko wygląda bardzo kusząco. A ty?

– Och, ja dobrze wiem, na co mam ochotę. – Uniosłam wzrok i zobaczyłam, że się we mnie wpatruje. A dokładniej, w mój dekolt, uwypuklony dzięki stanikowi push – up, tak że nieco wyziera! ze sweterka Marca. Zaschło mi w ustach i z trudem przełknęłam, mając nadzieję, że nie zaczerwieniłam się jak burak.

– Dobrze się dziś bawiłaś na zakupach? – powiedział, zmieniając temat i rozkładając na kolanach serwetkę.

– Na zakupach? – zapytałam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Zmrużył oczy.

– Tak, na zakupach. Miałaś dziś pójść na zakupy. – Przygryzłam wargę. No tak. Miałam.

– Eee, postanowiłam w zamian trochę pozwiedzać. – Szybko schowałam się za menu, udając, że całkowicie pochłonęło mnie studiowanie składników spaghetti marinara, żeby nie zobaczył poczucia winy w moich oczach.

Ale ten numer nie przeszedł. Ramirez położył dłoń na mojej karcie dań i powoli ją opuścił.

– Pozwiedzać?

– Aha – powiedziałam cienkim głosikiem, przerażająco podobnym do tego, którego używałam przyłapana na podjadaniu ciastek przed obiadem przez moją irlandzką katolicką babcię.

Jeszcze bardziej zmrużył oczy.

– A co dokładnie zwiedzałaś?

– Eee… dom Larry'ego i mieszkanie Maurice'a.

– Maurice'a?

– Chłopaka Hanka.

Ramirez zaklął. Najtajniejsza para na świecie spojrzała na nas.

– A co konkretnie robiłaś w mieszkaniu chłopaka Hanka? – zapytał Ramirez.

– Chciałam mu zadać kilka pytań.

– Nie odpuszczasz, prawda? – mruknął rozdrażniony, pocierając skroń.

– Powiedziałeś to tak, jakby to było coś złego.

– Bo jest, kiedy mówimy o mafii! – Najfajniejsza para głośno wciągnęła powietrze.

– Mów ciszej – szepnęłam.

Ramirez zacisnął szczęki. Wziął kilka głębokich oddechów i pewnie policzył w myślach do dziesięciu. Bez skutku. Na jego szyi znowu zaczęła pulsować żyłka.

Uratował mnie kelner, zjawiając się z naszym bardzo drogim merlotem. Odkorkował wino i nalał nam po kieliszku. Ramirez opróżnił swój jednym haustem.

– Zdajesz sobie sprawę, że właśnie wlałeś w siebie dwadzieścia dolców? – szepnęłam, kiedy kelner odszedł.

Ramirez spojrzał na mnie wzrokiem, który zatrzymałby szarżującego byka. Potem nalał sobie kolejny kieliszek.

– W porządku, Pani Detektyw – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Czego dowiedziałaś się od Maurice'a? Mów.

I powiedziałam. Opowiedziałam wszystko, czego dowiedziałam się od Maurice'a. O tym, że cała trójka wykonywała jakieś ekstra zlecenie dla Monalda. O kłótni Larry'ego z Hankiem, o tym, że Hank kupił sobie broń, i o tym, że Bobbi zniknął, a Larry wyjechał z miasta. Miałam właśnie zrelacjonować moje spotkaniu z kotami kurzu i butami Gąsienicy, kiedy wrócił kelner, by przyjąć nasze zamówienie.

Ramirez zamówił stek. Krwisty. Ja wahałam się między spaghetti marinara a lazanią z sosem śmietanowym, licząc na to, że im dłużej będę zwlekać, tym większa szansa, że Ramirezowi uda się zapanować nad złością… Nic z tego. Kiedy kelner zniknął, Ramirez utkwił we mnie nieodgadniona spojrzenie.

– Co? – zapytałam. Zmrużył oczy.

– Usiłuję zdecydować, czy lepiej wsadzić cię do pierwszego samolotu do LA., czy zabrać do siebie, związać i sprawić, żebyś zapomniała o całej tej sprawie.

Zamrugałam oczami.

– Czyja nie mam tu nic do powiedzenia? – Nachylił się do mnie z poważnym wyrazem twarzy.

– Maddie, ostatnią rzeczą jakiej chcę, to odebrać telefon z prośbą o zidentyfikowanie twojego ciała. A tak się może stać, jeśli nie zostawisz tej sprawy w spokoju. Dla ludzi pokroju Monalda skrzywdzić ciebie to jak zabić muchę. Nawet nie będą się nad tym zastanawiać. Proszę, wracaj do domu.

Przyznaję, że jego troska była wzruszająca.

– A co z Larrym? Nie mogę go zostawić na pastwę Monalda.

– A co konkretnie zamierzasz zrobić? Przecież nie jesteś nawet zdolna zdeptać pająka bez wpadania w panikę.

Powstrzymałam się od ciętej odpowiedzi, bo częściowo się z nim zgadzałam. To zupełnie nie była moja bajka. Za to Ramirez codziennie miał do czynienia z podobnymi sprawami…

– Ja nic nie chcę robić. Ale ty byś mógł. – Jego oczy zwęziły się jak u kota.

– Nie wiem, czy mi się to podoba.

– Mógłbyś załatwić Larry'emu program ochrony świadków albo coś.

– Co? Maddie, czy ty wiesz, o czym mówisz? Masz pojęcie, jak ciężko jest załatwić wiarygodnemu świadkowi udział w takim programie? A co dopiero facetowi, który być może coś wie i który być może wcale nie będzie chciał nam powiedzieć tego, co ewentualnie wie.

– Myślę, że może mu grozić niebezpieczeństwo.

– Myślisz, że może mu grozić.

– A co z Hankiem? – zapytałam. – Sam powiedziałeś, że to nie było samobójstwo.

Ramirez głośno westchnął.

– Słuchaj, dopóki twój ojciec sam się nie zgłosi, żeby zeznawać, nie mogę nic zrobić.

– Mówisz tak, bo chcesz, żebym wyjechała, prawda? – zapytałam, opierając dłonie na biodrach. – Starasz się mnie zniechęcić, żeby mieć mnie z głowy.

– Nie – odparł Ramirez, wyraźnie powstrzymując się przed rzuceniem kolejnego hiszpańskiego przekleństwa. – To samo powiedziałbym każdemu innemu zaniepokojonemu obywatelowi.

– Ale ja nie pytam cię jako obywatel, tylko jako twoja… – Urwałam, przygryzając wargę. Jako jego kto?

Ramirez uniósł brew, najwyraźniej ciekaw dalszego ciągu.

– Jako… dziewczyna, z którą jesteś na pierwszej randce. – Pokręcił głową.

– Przykro mi, Maddie, ale dopóki Larry sam się do nas nie zgłosi, mam związane ręce. Poza tym, gdziekolwiek jest, na pewno sobie radzi. Znam Larry'ego. Wiem, że potrafi o siebie zadbać.

Wpatrywałam się w niego zdumiona. Serce zaczęło mi szybciej bić.

– Chwileczkę… co to znaczy, że znasz Larry'ego?

– Spędziłem w Victoria Club ostatnie sześć tygodni, Maddie. Zdążyłem poznać pracowników.

Nie wiem, dlaczego nie wpadłam na to wcześniej, dlaczego dopiero teraz to do mnie dotarło. Poczułam się, jakbym dostała obuchem w głowę.

– Boże. Ty przez ten cały czas wiedziałeś o moim ojcu. Wiedziałeś, że nosi buty tancerki go – go i nic mi nie powiedziałeś?

Ramirez poruszył się na siedzeniu. Wyglądał nawet na trochę zmieszanego. Troszeczkę.

– Nic nie mówiłem, bo wiedziałem, że właśnie tak zareagujesz.

– To znaczy jak? – zapytałam, podnosząc głos. Najfajniejsza para na świecie znowu na nas spojrzała. – Proszę, powiedz mi, jak reaguję? Jakbym została okłamana? Jakby osoba, której powinnam móc ufać, ukrywała coś przede mną? Jakby wszyscy wiedzieli o szpilkowym fetyszu mojego ojca, oprócz mnie?

– Maddie…

– Żadne „Maddie”. – Uderzyłam dłonią w stół, tak, że najfajniejsza para podskoczyła na krzesłach. Teraz otwarcie się na nas gapili i pewnie obstawiali, kto wygra. – Od jak dawna wiesz?

Ramirez westchnął.

– Larry wspominał o córce, ale nie miałem stuprocentowej pewności, że chodzi o ciebie, dopóki nie usłyszałem tamtej wiadomości w twoim mieszkaniu.

– To było kilka dni temu! Nie mogę uwierzyć, że wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś. – Moje palce zacisnęły się na rączce noża. Musiałam mocno się hamować, żeby nie wbić go prosto w kłamliwe serce Ramireza.

– Maddie, pracuję pod przykrywką. Nie mogłem ci powiedzieć.

– Przykro mi, ale praca pod przykrywką nie usprawiedliwia bycia dupkiem. Cholera, Jack, nie wierzę, że to zrobiłeś. Okłamałeś mnie! – Zamilkłam na moment. – Ale zrobiłeś coś jeszcze gorszego. Powiedzieć ci co?

Ramirez zmarszczył nos. Widziałam, że wcale nie chce, żebym mu mówiła. Miał pecha, bo nie zamierzałam mu odpuścić.

Wstałam, rzuciłam nóż na stół i spojrzałam na niego z góry.

– Oficjalnie informuję, że zepsułeś naszą pierwszą randkę! – Ramirez pokręcił głową, ponownie wędrując wzrokiem w okolice mojego dekoltu. Potem z żałosnym westchnieniem zapytał:

– Nie da się jej powtórzyć, co?

– Zgadza się, stary.

Pierwsze co zrobiłam po powrocie do pokoju, to przeszukałam zapełniony na nowo minibar, skąd wzięłam miniaturową tequile i wielkiego snickersa. Chrzanić zdrowe odżywianie!

Wgryzłam się w orzeszki i nugat, cały czas zaciskając dłonie w pięści. Nie mogłam uwierzyć, że Ramirez nie powiedział mi o moim tacie! Jakim trzeba być człowiekiem, żeby zrobić coś takiego? Tak, wiem, pracował pod przykrywką, bla, bla, bla. Słyszałam już tyle wymówek związanych z jego pracą, że starczy mi na całe życie. Tym razem przeholował. Jak można wiedzieć, że czyjś ojciec chodzi w szpilkach i nic nie powiedzieć? Jeśli ukrywał przede mną coś takiego, ciekawe o czym jeszcze mi nie powiedział? O żonie? O haremie długonogich dziewczyn, lecących na mafiosów? Że dorabia, reklamując bieliznę?

Właściwie nie miałabym nic przeciwko, gdyby to ostatnie było prawdą. Ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że nie ukrywa się tak ważnych rzeczy przed swoją dziewczyną.

Moja ręka ze snickersem zastygła w połowie drogi do ust. Zdaje się, że tak naprawdę, nie byłam jego dziewczyną. Do diabła, nie wyszła nam nawet zwykła randka. Spójrzmy prawdzie w oczy: jako para, byliśmy beznadziejni. Czemu zawsze, kiedy byliśmy razem, albo się kłóciliśmy, albo zdzieraliśmy z siebie nawzajem ubrania? Co było z nami nie tak, że nie mogliśmy po prostu zjeść razem kolacji?

Rozmyślałam nad tym, kończąc snickersa. Miałam ochotę na jeszcze jednego, ale zrezygnowałam. Nie chciałam, żeby Marco oskarżył mnie o rozciągnięcie sweterka. W zamian sprawdziłam wiadomości, dochodząc do wniosku, że dałam Ramirezowi dość czasu, by zostawił pełne skruchy przeprosiny.

Nic z tego. Nie miałam żadnych wiadomości. Ani od zaginionego w akcji ojca, ani od udzielającej porad dla zakochanych w podróży mamy, ani od skruszonego Twardego Gliny.

Chrzanić to. Zabrałam się do drugiego snickersa.

Byłam w połowie batona, bliska wywołanego czekoladą i alkoholem stanu rozczulania się nad sobą, kiedy do pokoju wpadła Dana.

– Rety, rety, rety! – Zaczęła skakać po łóżku.

– Co tam? – wymamrotałam, oblizując usta z czekolady.

– Właśnie wygrałam pięćset dolców w ruletkę. Wiesz, jak trudno jest wygrać w ruletkę? Mówię ci, bardzo trudno. Byłam z funkcjonariuszem Taylorem na drinku w Times Square Bar i powiedziałam, że chciałabym spróbować tej gry z kółkiem, na co zapytał, czy chodzi mi o ruletkę. Odpowiedziałam, że chyba tak, na co on, czy wiem, jak trudno jest wygrać w ruletkę, na co ja, że chyba nie jest to kosmicznie trudne, na co on, że spoko, możemy spróbować. No i zagraliśmy. Powiedziałam, że obstawiam dwunastkę, krupier na to, że okej, potem zakręcił kołem, kulka poszła w ruch, trochę się poodbijała i w końcu się zatrzymała. Zgadnij gdzie? Na dwunastce! Mam do tego talent, Maddie! Mogłabym tak zarabiać na życie. Olać LA., przeprowadzam się do Vegas. Zostanę jednym z tych profesjonalnych graczy, których pokazują na Bravo Network. Jestem w tym naprawdę dobra!

– Cieszę się. – Odgryzłam kolejny, duży kawałek snickersa. Jak to możliwe, że Dana miała szczęście w miłości i w grze? Ja ostatnio przyciągałam tylko kłopoty i czekoladę.

– Musisz zagrać ze mną w ruletkę, Maddie. To niesamowite emocje! Znowu zaczęła skakać, wybijając się na długich nogach prawie pod sufit.

Łóżko zatrzeszczało cicho w ramach protestu.

– Eee, Dana, może nie powinnaś skakać…

Za późno. Dana wykonała jeszcze jeden skok, co ostatecznie wykończyło sprężyny łóżka.

– Och. – Środek łóżka zapadł się, jakby uwalił się na nim jakiś dwustukilogramowy duch, a Dana wylądowała twarzą na podłodze.

Podniosła głowę i spojrzała na łóżko. – Ups.

– Co ty powiesz.

Wpatrywała się chwilę w zniszczony mebel. – Potem przeniosła wzrok na mnie.

– To jak, zagrasz ze mną w ruletkę? – Tylko przewróciłam oczami.

Kiedy Dana włączyła kanał poświęcony tajnikom hazardu, żeby poznać kolejne porady dla obłąkanych graczy, zadzwoniłam do recepcji. Chudego Jima nie było. Rozmawiałam z jakąś Shirley, która poinformowała mnie, że nadal nie mają wolnych pokoi w naszym „przedziale cenowym”. Dodała, że może przysłać nam jeszcze jedną dostawkę. Ponieważ szyja ciągle bolała mnie po ostatniej nocy na dostawce, podziękowałam jej.

Ściągnęłam moją seksowną spódnicę oraz stringi, zawiedziona, że rozbieram się sama, zamiast patrzeć, jak Ramirez robi to za pomocą zębów, i wgramoliłam się do łóżka z Daną. Nie z nią chciałam spędzić tę noc, ale cóż.

Odpływałam właśnie w zasłużony sen, kiedy zadzwoniła moja komórka. Pomacałam w ciemności ręką.

– Słucham? – wymamrotałam, nie otwierając oczu. Usłyszałam kilka pociągnięć nosem a potem głos Maurice'a.

– Maddie? Mówi Maurice. – Usiadłam na łóżku.

– Coś się stało? – Znowu pociągnął nosem.

– Nie, nie, nic się nie stało. Ja, eee, chciałem ci tylko powiedzieć, że jutro jest pogrzeb Hanka. Ja… ja wiem, że on chciałby, żebyś przyszła. – Maurice urwał i zaniósł się szlochem.

Zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio z powodu porażenia paralizatorem jego psa. Nie bardzo wiedziałam, co powiedzieć. W końcu, nie znałam Hanka. Tak naprawdę nie znałam nawet Larry'ego. Z drugiej strony, Hank był przyjacielem Larry'ego i jeśli Larry w ogóle zamierzał wyjść z ukrycia, to najprędzej po to, by pożegnać przyjaciela.

– O której jest pogrzeb? – zapytałam, łapiąc papier listowy z logo hotelu.

Maurice podał mi czas i miejsce uroczystości, po czym się rozłączył, znowu szlochając. Biedak. Jeśli nadal będzie tyle płakał, potrzebna mu będzie kroplówka.

Uświadomiłam sobie, że mój skomplikowany związek z Ramirezem przynajmniej ma tę jasną stronę, iż żadne z nas nie jest martwe.

Śniłam w najlepsze o kaloryferze na brzuchu Ramireza, kiedy poczułam uderzenie w policzek.

– Aua.

Otworzyłam jedno oko. Na mojej twarzy leżała ręka Dany. Zrzuciłam ją i dostałam kopniaka w żołądek.

– Aua – jęknęłam.

Dana tylko wymamrotała coś o „atakach frontalnych”. Potem przekręciła się na bok, wbijając mi łokieć w żebra.

Zanotowałam w pamięci, żeby nigdy więcej nie spać z Miejską Bojowniczką. Spojrzałam na zegarek na nocnej szafce. Dwadzieścia po szóstej. Jęknęłam, ale nie chcąc ryzykować siniaków, wygrzebałam się z łóżka i zawlokłam swoje sponiewierane ciało do łazienki.

Weszłam pod prysznic i stałam z zamkniętymi oczami pod strumieniem ciepłej, wody, powoli wybudzając się z półsnu. Dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebowałam jasności umysłu. Była środa, mój ostatni dzień w Vegas. Pozostała mi tylko doba, żeby pomoc Larry'emu, chyba, że a) cena Apartamentu Markiza gwałtownie spadnie, osiągając bardziej rozsądny poziom (czyli taki, na który będzie mnie stać), i b) stanie się cud i Tot Trots przedłużą mi ostateczny termin oddania projektów plastików Rainbow Brite (które totalnie sobie odpuściłam po tym, jak odsłuchałam wiadomość zostawioną przez Larry'ego).

Było dla mnie absolutnie jasne, że sytuacja mnie przerasta. Niezależnie od tego, w co wpakował się Larry, wiedziałam, że nie wyciągnę go z tego sama. Niby jak miałam stawić czoła mafii? Jedyne, co mogłam zrobić, to skorzystać z rady Ramireza i przekonać Larry'ego, żeby sam zgłosił się na policję. Miałam nadzieję, że Larry zjawi się na pogrzebie, bo zupełnie nie wiedziałam, gdzie go szukać.

Niewyspana już czwartą noc z rzędu, postanowiłam to sobie zrekompensować. Włożyłam najkrótszą spódniczkę i najwyższe obcasy, jakie miałam, a oczy pomalowałam mocniej niż moja matka. Czy ojciec.

Wyglądałam trochę zdzirowato, ale przynajmniej odwracało to uwagę od moich worków (czytaj worów) pod oczami. Dziesięć minut później dotarłam do recepcji, gdzie zmianę miał znowu Chudy Jim.

– Wyjeżdżacie dzisiaj? – zapytał, szukając za moimi piecami Dany. A ściślej mówiąc, jej biustu.

– Owszem. A przy okazji, zepsuło się nam łóżko. Spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Jak to się stało? – Wzruszyłam ramionami.

– Nie mam pojęcia.

Przyglądał mi się jeszcze chwilę, po czym powiedział:

– W porządku, przekażę obsłudze technicznej.

– To może jakiś rabacik za to zepsute łóżko? – Zmrużył oczy.

– Nie przeginaj.

Nie drążyłam tematu. Podpisałam rachunek (aż się wzdrygnęłam, gdy zobaczyłam, ile wyniósł) i powiedziałam, że zwolnimy pokój do południa.

Po załatwieniu tej sprawy, skierowałam się do American Restaurant, licząc na to, że duża latte i jeszcze większy talerz placuszków z syropem klonowym pomogą mi się obudzić. Byłam w połowie drogi do restauracji, klucząc między sztucznymi drzewami i, rzędami automatów, kiedy zadzwoniła moja komórka.

– Halo?

Niezależnie od tego, jak bardzo lubimy i akceptujemy siebie, wszyscy mamy jakieś drobne przyzwyczajenia, słabostki, które chcielibyśmy zmienić. Niektórzy ludzie chcieliby mieć lepszą pamięć do nazwisk, inni chcieliby rzucić palenie lub przestać ogryzać paznokcie. Ja chciałabym nauczyć się sprawdzać na wyświetlaczu, kto dzwoni, zanim odbiorę telefon.

– Maddie! Nie mogę uwierzyć, że mnie okłamałaś!

Rety. Mama. Potarłam skronie (dziwnym zbiegiem okoliczności, nagle zaczęła boleć mnie głowa), zastanawiając się, na jakim kłamstwie przyłapała mnie tym razem.

– Cześć, mamo.

– Maddie, jak mogłaś? Las Vegas? Las Vegas! Teraz już wiedziałam.

– Mamo, to nie tak jak myślisz…

– I to po wszystkim, co dla ciebie robiłam! Wychowałam cię zupełnie sama, Maddie. Sama! Jak mogłaś mi to zrobić… – Urwała, przechodząc w zawodzenie bohaterki filmu Alfreda Hitchcocka, a po chwili usłyszałam, jak telefon wypadł jej z ręki.

Potem usłyszałam Podrabianego Tatusia. – Maddie?

– Cześć, Ralph. Co się dzieje?

– Cóż, w dzisiejszym „L.A. Informerze” ukazało się twoje zdjęcie. – Znowu? Pacnęłam się dłonią w czoło. Nie mają innych tematów? To był tylko jeden głupi cycek!

– O co chodzi tym razem? Czekaj, sama zgadnę. Zaręczyłam się z Marsjaninem, tak?

– Niee. Eee… – Urwał i odchrząknął. – Opublikowali cały artykuł o twoim zaangażowaniu w sprawę kolejnego morderstwa. W Las Vegas. Dali zdjęcie, na którym stoisz przed jakimś klubem o nazwie Victoria.

Zamknęłam oczy i powiedziałam w myślach naprawdę brzydkie słowo. Teraz dla odmiany publikowali prawdę?

– Słuchaj – ciągnął Podrabiany Tatuś. – Wiem, co te pismaki wyrabiają. Pamiętam, jak przykleili twoją głowę do ciała Pameli Anderson, kiedy napisali, że zaręczyłaś się z Wielką Stopą. Więc… – Urwał.

To urocze, że dawał mi możliwość wykręcenia się sianem, choć przyznam, że czułam się z tym trochę nieswojo. W ogóle dziwnie było rozmawiać o zamieszaniu z Larrym z Podrabianym Tatusiem. Kiedy zaczął spotykać się z mamą od razu wszedł w rolę ojca i naprawdę nieźle się w niej sprawdzał. Może i byłam za stara na wycieczki do zoo, ale miałam tyle darmowych manikiurów w jego salonie, ile chciałam. W moim świecie to oznacza miłość. Już sam fakt, że byłam w Las Vegas, sprawiał, iż czułam się, jakbym go zdradzała.

Na szczęście, nie musiałam odpowiadać, bo słuchawkę znowu przejęła mama.

– Jak mogłaś mnie tak zdradzić? – zaszlochała. Boże. Przewróciłam oczami.

– Mamo. Przykro mi. Musiałam tu przyjechać.

– Okłamałaś mnie, Maddie. Okłamałaś!

– Wybacz – powiedziałam, opierając ręce na biodrach – ale ty okłamywałaś mnie przez ostatnie dwadzieścia sześć lat. Mój ojciec nosi buty tancerki go – go! – Jedna z siwowłosych staruszek grających na automatach z Kołem Fortuny spojrzała na mnie, ale tylko na sekundę. W końcu to Las Vegas. Tu wszyscy noszą takie buty.

– Nie mogę uwierzyć, że wymyśliłaś tę bajeczkę o Palm Springs.

– Szczerze mówiąc, to Marco ją wymyślił. A wracając do tego, że nigdy nie raczyłaś mi powiedzieć, że mój ojciec jest transwestytą… masz pojęcie, ile listów wysłałam do Billy'ego Idola?

Nic co bym powiedziała, i tak by do niej nie trafiło. Moja matka, mistrzyni w wywoływaniu poczucia winy, była w swoim żywiole.

– Wychowywałam cię. Karmiłam i ubierałam. Zmieniałam ci zafajdane pieluchy…

Fuj!

– Mamo, przyjechałam tu tylko na kilka dni…

– …i tak mi się odwdzięczyłaś. Zdradą! Kłamstwem! Spodziewałabym się czegoś takiego po Larrym, ale po rodzonej córce? Jak mogłaś? – Mama zakończyła pytanie kolejnym skowytem, który zbudziłby umarłego.

– Mamo, przysięgam, dzisiaj wracam…

– Co zrobiłam nie tak? Gdzie popełniłam błąd, że wychowałam tak kłamliwe dziecko?

– Mamo…

– Zawiodłaś moje zaufanie, Maddie. Zawiodłaś moje zaufanie i złamałaś mi serce!

– Mamo, nie chciałam…

– I pomyśleć, że kupiłam ci fikusa!

– Mamo, ja…

Ale było za późno. W słuchawce zapadła głucha cisza. Mama się rozłączyła. Przywaliłam głową w bok automatu do gry.

– Au.

Schowałam telefon do torebki i wróciłam do recepcji, przy każdym kroku czując pulsujący ból głowy.

Chudy Jim meldował właśnie parę z czwórką małych dzieci. Każdy z berbeci wskazywał palcem w innym kierunku, wykrzykując, co chce zobaczyć najpierw.

– Hej! – przywołałam go.

Dał mi znak ręką, żebym zaczekała. Dopiero kiedy wręczył udręczonym rodzicom klucz do pokoju, podszedł do mnie.

– Co tam?

– Masz może „LA. Informera”?

– Nie wiem.

– A mógłbyś sprawdzić? – zapytałam, zmuszając się do uśmiechu. Chudy Jim westchnął dramatycznie, jakby wyświadczanie przysług kobietom z małym biustem absolutnie nie należało do jego obowiązków. Zajrzał jednak pod pulpit i chwilę później wynurzył się z egzemplarzem brukowca w ręku.

– Dzięki – wymamrotałam, biorąc od niego gazetę. Przebiegłam wzrokiem pierwszą stronę. Nagłówek głosił: „Domorosła pani detektyw na tropie tajemniczej śmierci drag queen”. Super.

W Tot Trots na pewno będą zachwyceni! Czułam wzmagający się ból głowy, kiedy czytałam resztę artykułu. Pod koniec byłam bliska migreny. Autor przypomniał krótko wydarzenia zeszłego lata, łącznie z przekłutą piersią, a potem napisał, że prowadzę dochodzenie w sprawie kolejnej tajemniczej śmierci, tym razem rzekomego samobójcy, który skoczył z dachu nocnego klubu w Vegas. Miał nawet czelność ostrzec wszystkie posiadaczki implantów w Vegas, żeby trzymały się ode mnie z daleka.

Obok tekstu znajdowały się dwa zdjęcia: jedno sprzed klubu i drugie, z wczorajszej wizyty w mieszkaniu Maurice'a. Wpatrywałam się w obie fotografie. Skąd w ogóle wiedzieli, że jestem w Vegas, nie wspominając już o tym, że odwiedziłam Maurice'a?

Spojrzałam na nazwisko autora. Felix Dunn. To ten sam facet, który nagrał mi się na sekretarkę w zeszłym tygodniu. Zerkając na jego małą, czarno – białą fotkę, uświadomiłam sobie również, że to jego widziałam za kierownicą niebieskiego dodge'a neona. Sukinsyn! Facet z neona był dziennikarzem.

– Przepraszam… – powiedziałam, znowu przyzywając Chudego Jima.

Tym razem meldował niskiego Azjatę i jego długonogą przyjaciółkę, której strój kazał mi się zastanawiać, czy w New York, New York wynajmują pokoje na godziny. Jim posłał mi rozdrażnione spojrzenie i dał znak palcem wskazującym, żebym zaczekała chwilę. Podejrzewałam, że gdyby mógł, chemie pokazałby mi inny palec: środkowy.

Kiedy obsłużył dziwną parę, podszedł do mnie.

– Co znowu?

– Potrzebny mi pokój. – Przechylił głowę.

– Czy przed chwilą się nie wymeldowałaś?

– Nie o to chodzi. Chciałabym, żebyś sprawdził, pod jakim numerem zatrzymał się jeden z gości. Felix Dunn.

Chudy Jim pokręcił głową.

– Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić.

– Nie rozumiesz. To wyjątkowa sytuacja. Ta historia jest prawdziwa. Nie jestem narzeczoną Wielkiej Stopy. Wyleją mnie z Tot Trots. Boże, może się skończyć tym, że znowu będę wyciskać cytryny w śmiesznym kapelutku, w barze z hot dogami. Zrozum, nie mogę wrócić do tych kapelutków!

Wpatrywał się we mnie zdumiony. Było jasne, że niczego nie rozumie. Pewnie myślał, że jestem szajbnięta.

– Przykro mi, to wbrew polityce hotelu. Nie ujawniamy numerów pokoi naszych gości. Ale jeśli chcesz, mogę przekazać wiadomość.

– Nie chcę mu przekazywać wiadomości. Chcę go zabić! – Niezbyt mi to pomogło.

Zamilkłam, a potem policzyłam do dziesięciu. No dobrze, do pięciu, bo w międzyczasie wpadłam na pewien pomysł. Postanowiłam spróbować innej taktyki.

– Słuchaj, jeśli nagniesz zasady, ten jeden, jedyny raz, postaram ci się to wynagrodzić.

Chudy Jim zmrużył oczy. – W jaki sposób?

Wzdrygnęłam się w myślach. Miałam nadzieję, ze Dana wybaczy mi to co zamierzałam zrobić.

– Co powiesz na randkę z moją przyjaciółką Daną? – Oczy mu rozbłysły. – Tą z podwójnym D? – Pokiwałam głową.

Chudy Jim zerknął przez ramię, czy w pobliżu nie ma przełożonego, i nachylił się do mnie.

– Myślisz, że poszłaby ze mną na jutrzejszy występ Bette Midler? Mam dwa bilety na samym przodzie.

Skrzyżowałam palce za plecami i skinęłam.

– Jasne. – O ile nie będziemy do tej pory z powrotem w L.A. Przez chwilę się wahał. Jednak pokusa spędzenia wieczoru z biuściastą blondynką była zbyt silna.

– Dobra. Ale gdyby ktoś pytał, nie dowiedziałaś się tego ode mnie. – Zastukał palcami w klawiaturę. – 1504.

– Dzięki!

– Hej – zawołał, kiedy już odchodziłam – powiedz Danie, że będę tu na nią czekało siódmej!

Pomachałam mu przez ramię, dziarskim krokiem maszerując do windy. Przez ostatnie trzy dni musiałam borykać się z moim, tak zwanym, chłopakiem, który jak się okazało, pracował pod przykrywką w nocnym klubie, poradami mojej matki, gdzie najlepiej uprawiać seks w Palm Springs, najlepszą przyjaciółką, która zamieniła się w nałogową hazardzistkę, martwą drag queen i jej wiecznie zapłakanym chłopakiem, porażonym paralizatorem psem, zaginionym w akcji ojcem i jego namiętnością do butów na wysokim obcasie, a także, a jakże – z mafią!

Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, to żeby doniesienia o moim zakręconym pobycie w Las Vegas ukazywały się na pierwszej stronie najpodlejszego brukowca w L.A.

Drzwi windy się otworzyły i weszłam do środka, waląc otwartą dłonią w przycisk czternastego piętra. Może i nie mogłam zrobić za wiele z mafią, moim nieistniejącym życiem uczuciowym czy faktem, że mama wkrótce wykończy mnie swoimi kazaniami. Również moja praca w Tot Trots wisiała na włosku i istniało duże prawdopodobieństwo, że przez resztę roku będę się żywiła zupkami instant. Ale mogłam coś zrobić z tym pismakiem z brukowca.

Tupnęłam. Fuknęłam. Jeszcze raz tupnęłam i fuknęłam. W końcu drzwi windy rozsunęły się na czternastym piętrze.

Rezolutnie ruszyłam korytarzem, szukając pokoju 1504. Z uszu prawie szedł mi dym, kiedy załomotałam do drzwi, tak mocno, że aż zabolały mnie kłykcie.

– Chwileczkę – odezwał się ze środka męski głos ze snobistycznym, brytyjskim akcentem.

Drzwi otworzył Pan Neon we własnej osobie. Znowu miał na sobie spodnie khaki, ale tym razem był boso i w rozpiętej koszuli, jakby się właśnie ubierał. Minęła chwila, zanim mnie rozpoznał.

– Maddie? – zapytał zaskoczony.

– Cześć, Felix.

Zrobiłam zamach i przywaliłam mu pięścią prosto w nos.