178031.fb2 Zab?jstwo na wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Zab?jstwo na wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

15

Wsiadłam. Z lekkim wahaniem, usadowiłam się w fotelu pasażera.

Wiem, wiem, jeszcze przed chwilą marzyłam o tym, by się zjawił i mnie zabrał, i tak się stało. Tyle że w idealnym świecie Maddie wyglądało to trochę inaczej. Wyobrażałam sobie, że mnie przytula i czule całuje w usta. Może nawet delikatnie włącza do akcji język, żeby dać mi do zrozumienia, jak bardzo za mną tęsknił i martwił się przez cały czas, kiedy siedziałam w areszcie). W zamian usłyszałam komendę: „Wsiadaj”. Nie o takich czułych słówkach marzy dziewczyna. Zaczęłam się zastanawiać, kim właściwie dla niego jestem. Dziewczyną? Podejrzaną? A może po prostu walniętą blondynką, która ciągle utrudnia mu prowadzenie śledztwa?

Ale, jak powiedziałam, nie protestowałam.

W milczeniu zapięłam pas. Ramirez ruszył.

– Dzięki, że mnie stamtąd wyciągnąłeś – powiedziałam, kiedy skręciliśmy za róg.

– Nie ma sprawy – odparł, a po chwili dodał: – Mam nadzieję, że nie będę tego żałował.

– No wiesz – zaszczebiotałam, strugając wzór niewinności. Łypnął na mnie złowrogo. Wyraźnie nie był w nastroju do żartów.

– Gdzie jedziemy? – zapytałam, kiedy jechaliśmy ciemnymi ulicami.

– Do mnie.

Chociaż miałam zupełnie nieseksowny dzień, moje hormony nadstawiły uszu.

– Do ciebie?

– Aha. – Skinął głową. – Wyszłaś tylko dlatego, że udało mi się przekonać sędziego, by przekazał cię pod mój dozór. Tak więc – popatrzył na mnie stalowym wzrokiem – zabiorę cię tam, gdzie będę miał cię na oku.

– Chcesz powiedzieć, że mi nie ufasz? Uśmiechnął się lekko.

– Zgadza się.

Pewnie powinnam była się na niego obrazić, ale prawdę mówiąc, wcale mu się nie dziwię.

Milczałam, kiedy wiózł nas przez śródmieście, kończąc naszą wycieczkę dwie ulice od Las Vegas Boulevard, okolicy pełnej moteli, centrów konferencyjnych i tanich jadłodajni. Niesamowite, że zaledwie dwie przecznice od Strip można zjeść porządny stek za trzy dziewięćdziesiąt dziewięć.

Wjechaliśmy na parking przed Lucky Seven Lodge, dysponujący dwudziestoma pokojami motel, z którego odłaziła turkusowa farba, a wszystkie elementy z kutego żelaza były zardzewiałe. Zaraz przy ulicy znajdował się niewielki basen, z którego spuszczono wodę, a neon nad recepcją reklamował darmowe HBO. Czy raczej Darmowe HO [ho (ang). – slangowe określenie prostytutki (przyp. tłum,).]. B się zepsuło.

– Tu mieszkasz? – zapytałam, kiedy zaparkował i zgasił silnik.

– Cóż. Bruno nie zarabia kokosów.

– Ale ty tak naprawdę nie jesteś Brunonem. – Wzruszył ramionami.

– Ja też nie zarabiam kokosów.

Wysiedliśmy z samochodu i Ramirez zaprowadził mnie do pokoju numer 13, który znajdował się na piętrze z widokiem na parking. W sąsiednim pokoju głośno grała Metallica, trochę dalej imprezowali studenci college'u. Mało zachęcające otoczenie, ale i tak było to lepsze od spędzenia nocy w pościeli z pieczątkami „Własność więzienia okręgu Clark”.

Ramirez opadł na przykryte narzutą w pustynne motywy podwójne łóżko, które zajmowało większość pokoju, i wyciągnął komórkę.

– Sprawdzę wiadomości – powiedział, wprowadzając pin.

Ja też wygrzebałam komórkę z torebki. Bateria była już bardzo słaba, ale miałam nadzieję, że wytrzyma jeszcze rozmowę z Daną. Musiałam jej powiedzieć, gdzie jestem. Na szczęście, odebrała po pierwszym sygnale.

– Cześć, to ja – rzuciłam.

– Boże, Maddie! Nic ci nie jeeeeest? – zapiszczała do telefonu. Odsunęłam komórkę od ucha, pewna, że wszystkie psy stąd do San Bernardino właśnie zaczęły ujadać. – Nie. Wszystko w porządku. – Tak jakby.

– Po tym jak zgarnął cię ten gliniarz, pojechaliśmy z Markiem prosto do Victoria i powiedzieliśmy o wszystkim Ramirezowi. Ale i tak strasznie się o ciebie martwiliśmy. Mów, co było dalej.

Opowiedziałam jej szybko o moim pobycie w areszcie, o tym, że znaleźli ciało Bobbiego i o moim przypuszczeniu, że mafia chce wrobić Larry'ego. Dana na zmianę wydawała okrzyki przerażenia i wciągała głośno powietrze (najbardziej wstrząsnął nią fakt, że skonfiskowali moje buty). Kiedy skończyłam, zapytała:

– To co teraz robimy?

– Nie wiem. – Naprawdę nie wiedziałam. Skończyły mi się pomysły. Nie tylko te dobre. Wszystkie.

– Mów gdzie teraz jesteś, to zaraz po ciebie przyjedziemy.

– Eee, widzisz, ja… – Zerknęłam na Ramireza, który nadal odsłuchiwał wiadomości, robiąc notatki na motelowej papeterii. – Właściwie to nadal znajduję się pod dozorem policyjnym.

Ramirez spojrzał na mnie z uniesioną brwią.

No co? Może nie? Poza tym, byłam zmęczona. Bardzo zmęczona. Nie pamiętałam już, kiedy ostatnio przespałam całą noc. Pamiętając natomiast chrapanie Marca, niedowład szyi po spaniu na połówce i manto, jakie w środku nocy spuszczała Dana, uznałam to duże, podwójne łóżko za bardzo kuszące.

Naprawdę bardzo kuszące. (Choć przyznam, że seksowny gliniarz, który na nim leżał, też wyglądał nieźle).

– Och, okej – powiedziała Dana, choć słyszałam w jej głosie niewypowiedziane pytania. – Przekonałam Chudego Jima, żeby dał nam z Markiem pokój po niższej cenie, więc zadzwoń do mnie rano. Aha, czy wiesz coś o tym, że jutro mam z nim iść na występ Bette Midler?

Ups.

– Przepraszam. Zupełnie o tym zapomniałam. Myślałam, że do tej pory już dawno nas tu nie będzie.

– Nie ma sprawy – odparła. – Może być całkiem miło. Zatkało mnie.

– Serio?

– No co? – zapytała oburzona. – Myślę, że mu się podobam. Raczej podobała mu się pewna część jej ciała. Jako że nie jestem odpowiednią osobą do udzielania randkowych porad, odpuściłam sobie temat, w zamian obiecując, że zadzwonię do niej rano.

Rozłączyłam się i zobaczyłam, że Ramirez mi się przyglądał. Odłożył telefon i leżał wsparty na łokciu. Jego oczy były ciemne i czujne, jak u drapieżnika. Drapieżnika, który w każdej chwili może się rzucić na blondynkę w minispódniczce.

Odchrząknęłam. Nagle w moich ustach zrobiło się sucho jak na Saharze.

– Chodź tu – powiedział, kiwając na mnie palcem.

Kim jestem, żeby sprzeciwiać się policjantowi? Usiadłam na łóżku, twarzą do niego.

Powoli wodził wzrokiem po mojej twarzy, przyglądając się jej centymetr po centymetrze, aż poczułam, że rumienię się jak dziewica. Uniósł rękę do mojego policzka i delikatnie zatknął mi za ucho kosmyk włosów.

– Co ja mam z tobą zrobić? – szepnął. Jego usta były tak blisko moich, że czułam kawę i gumę do żucia w jego oddechu.

Do głowy przyszło mi ze sto różnych rzeczy, które mógłby ze mną zrobić. Wszystkie sto nago.

Nie czekając na odpowiedź, zbliżył się do mnie i delikatnie musnął moje usta swoimi. Czułam, że zaczynam się topić. Przysięgam, że ten facet mógłby zrobić doktorat z całowania. Był naprawdę dobry. Tak dobry, że czułam, że jeszcze chwila i puszczami wszystkie hamulce.

Przesunął dłonie w górę mojego karku i zanurzył je we włosy. Jego szczecina ocierała się o mój policzek, wywołując uczucie mrowienia, które rozlewało się po moim ciele, ostatecznie lokując się gdzieś w podbrzuszu.

Objął mnie w pasie i położył plecami na poduszkach, przyciskając do łóżka swoim muskularnym ciałem. Szeroki tors, długie nogi, twarde bicepsy. Zamknęłam oczy i w duchu podziękowałam świętemu od kuszących męskich ciałek, przypominając sobie jak dawno nie byłam z facetem – zwłaszcza tak dobrze zbudowanym jak Ramirez. (I nie mówię tu tylko o jego mięśniach).

Oderwał się od moich ust i zaczął pokrywać wilgotnymi pocałunkami moją szyję. Wygięłam się i przygryzłam wargę, żeby nie chichotać, gdy jego usta łaskotały moją wrażliwą skórę. Jego ciepła dłoń znalazła moje kolano i powoli sunęła po udzie, wędrując pod spódniczkę.

Gwałtownie otworzyłam oczy. Cholera, czy włożyłam dzisiaj te okropne, pełne figi? Były świetne pod skórzaną mini (zapobiegały jej przesuwaniu i podrażnieniom), ale były też elastyczne, w sprane, niebieskie, poziome paski i na pewno nie wyglądałam w nich jak seksowna kocica.

– Hm… czy możemy wyłączyć światło? – zapytałam. Ramirez przestał się do mnie dobierać.

– Jasne. – Sięgnął do szafki nocnej i wyłączył lampkę. W pokoju zapanował półmrok. Przez cienkie zasłonki przenikała tylko różowawa poświata neonu reklamującego „Darmowe H O”.

Tak było o wiele lepiej. Ramirez znowu się do mnie przysunął, a jego dłonie wznowiły przerwaną wędrówkę do moich majtek. Modliłam się, żeby nie zauważył, jak bardzo są zabudowane. Jednak po chwili okazało się, że zupełnie niepotrzebnie się przejmowałam. Jednym szybkim ruchem ręki zdarł je ze mnie i cisnął na drugą stronę pokoju.

Gwałtownie obnażona, zaczęłam szybciej oddychać. Oddech jeszcze przyspieszył, kiedy Ramirez dotknął ustami wnętrza mojego uda. Mrucząc, składał na nim delikatne pocałunki. Jego dłonie przesunęły się do mojej talii, ciągnąc za sobą minispódniczkę. Teraz nie miałam już spódnicy, tylko pasek.

Nagłe uświadomiłam sobie, że Ramirez ma na sobie o wiele więcej ubrań ode mnie. Szybko ściągnęłam z niego T – shirt, odsłaniając imponujący kaloryfer. Starałam się nie ślinić, kiedy przejechałam dłońmi po jego brzuchu. Dobra, przyznaję; aż tak bardzo się nie starałam. Byłam jak roztopiony ser albo kit, absolutnie bezwolna i uległa w jego rękach. Pomijając filmy z Bradem Pittem, nigdy nie widziałam tak doskonałego ciała.

Zamruczał mi do ucha, gładząc opuszkami palców moje uda. Musiałam stłumić chichot, bo jego gorący oddech na mojej małżowinie usznej sprawił, że dostałam gęsiej skórki. Czułam, jak stają mi włoski na rękach.

I nogach!

Cholera! Nie ogoliłam rano nóg. Czy ogoliłam je wczoraj? Nie mogłam sobie przypomnieć. Skrępowana, delikatnie zepchnęłam jego dłonie z moich gołych, szczeciniastych ud.

Okej, pomyślałam, tak długo jak światło pozostanie wyłączone, a on nie będzie dotykać moich nóg, będzie dobrze. Postanowiłam się odprężyć i cieszyć jego dotykiem. Jego usta zostawiły w spokoju moje ucho i zaczęły przesuwać się w dół. Zjechały po szyi, odwiedziły obojczyk, aż wreszcie skupiły się na moim dekolcie. Znowu zamknęłam oczy, głośno westchnęłam i wygięłam plecy, czując jego ciepły oddech przez cieniutki materiał bluzki.

Jego duża dłoń wsunęła się pod ubranie, sunąc w górę, dopóki nie dotarła do mojego koronkowego stanika. Wiłam się niecierpliwie, kiedy jego palce wdarły się pod koronkę i zamknęły władczo na moich niewielkich piersiach. Zaczynałam myśleć, że życie aresztantki wcale nie jest takie złe. Niewątpliwą zaletą była rewizja osobista przeprowadzana przez policyjnego boga seksu. Bo Ramirez był bogiem seksu. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, kiedy rozpiął rozporek i zobaczyłam, co koronkowy stanik Victoria's Secret może zrobić z facetem. O. Mój. Boże.

Choć znowu zaschło mi w ustach, nie zdziwiłabym się, gdyby po mojej brodzie pociekła strużka śliny.

To biło na głowę wszystkie wieczory z króliczkiem na baterie.

Ramirez zdawał się nieświadomy moich pełnych podziwu spojrzeń, całkowicie pochłonięty rozpinaniem stanika. Szło mu opornie, ale mi to nie przeszkadzało. Już sam dotyk jego ciepłych dłoni ocierających się o nagą skórę sprawiał, że dziewczyna mogła zapomnieć, jak się nazywa. Kiedy byłam już tylko dwie sekundy od tego, by sama zedrzeć ten cholerny stanik, zapięcie w końcu ustąpiło i Ramirez zamruczał z satysfakcją prosto w moją szyję.

– Musimy się tego pozbyć – wymamrotał, pociągając za moją bluzkę. Potem zaczął rozpinać guziki. Zębami. Nie można by trochę szybciej? Nie żebym narzekała. Byłam w niebie. Naprawdę niewiele brakowało, żebym zamieniła się w kałużę roztopionych hormonów.

Czułam, jak ustępuje pierwszy guzik, potem drugi. Gorący oddech Ramireza przyjemnie drażnił moją nagą skórę. Kiedy puścił guzik numer trzy, spodziewałam się, że za chwilę poczuję jego gorące, wilgotne usta na moich piersiach. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Mało tego. Ramirez się odsunął..

Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak podparty na łokciu, wydłubuje coś spomiędzy zębów.

– Wszystko w porządku? – zapytałam. Marszcząc brwi, wydawał z siebie dźwięki, jakby pluł.

– Chyba mam trawę między zębami.

Spojrzałam na swoją bluzkę. Jasne. W rowkach moich niegdyś białych guzików ciągle miałam drobinki ziemi oraz trawy.

Westchnęłam. Okej. Dosyć tego. Poddaję się. Los wyraźnie jest przeciwko mnie.

– Wszystko jest nie tak.

– Co jest nie tak? – zapytał Ramirez, przejeżdżając językiem po zębach.

– To! – Usiadłam, wskazując na niego, nadal plującego, a potem na swoje nieogolone nogi. – Powinno być zupełnie inaczej. Śmierdzę jak cela w areszcie, mam nieogolone nogi, nieświeżą bieliznę i pilnie potrzebuję woskowania wąsika. Spójrz na mnie – powiedziałam, wskazując trawnik na mojej bluzce i złamany obcas szpilki, smętnie zwisającej z mojej stopy. – Wyglądam okropnie. Nie mogę kochać się z tobą, tak wyglądając.

Ramirez wpatrywał się we mnie, mrugając oczami.

– Według mnie, wyglądasz dobrze – powiedział, tyle że zabrzmiało to bardziej jak pytanie.

Zmrużyłam oczy.

– To stwierdzenie czy pytanie? Ramirez przygryzł wnętrze policzka.

– A jak brzmi odpowiedź, dzięki której wrócimy do całowania?

– Nie ma dla ciebie znaczenia, że to nasz pierwszy raz? – zapytałam, opierając dłonie na biodrach. – Nasz pierwszy raz powinien być wyjątkowy. Dookoła powinny stać świece zapachowe z llluminations, w tle powinna grać Enya. Powinnam mieć na sobie śliczny, koronkowy komplecik, z Frederick's of Hollywood. Powinnam wyglądać seksownie. To – powiedziałam, jeszcze raz pokazując mój zniszczony strój – nie jest seksowne.

Ramirez przekręcił się na plecy i wypuścił powietrze w stronę sufitu.

– Wykończysz mnie; jesteś tego świadoma? Przygryzłam wargę.

– Przykro mi. – Naprawdę było mi przykro, zwłaszcza kiedy patrzyłam na jego kaloryfer. Westchnęłam.

– W porządku – mruknął. – Jeśli chcesz zaczekać, zaczekamy.

– Dziękuję. Uniósł brew.

– Jesteś pewna, że chcesz zaczekać?

Nie.

– Tak.

Znowu głośno westchnął.

– Dobra, w takim razie, pójdę wziąć prysznic. – Wstał i szybko przeciął pokój. – Bardzo zimny prysznic – dodał, posyłając mi namiętne spojrzenie pełne żaru. Potem zamknął za sobą drzwi łazienki.

Opadłam z powrotem na poduszki. Los jeszcze mi za to zapłaci.

Całą noc rzucałam się, przekręcałam z boku na bok, robiąc wszystko, żeby moje szczeciniaste nogi nie weszły w kontakt z nogami Ramireza. Czy istnieje gorsza tortura dla kobiety, która od dawna nie uprawiała seksu, niż spanie obok takiego faceta? Jeśli tak, to powinni ją stosować wobec terrorystów, bo kiedy w końcu przez cienkie jak papier zasłonki zaczęło zaglądać słońce, byłam już tylko o krok od rwania sobie włosów z głowy.

Ramirez wstał pierwszy. Słyszałam, jak się ubiera, podczas gdy ja uparcie odmawiałam otwarcia oczu. Wiedziałam, że wystarczy jedno spojrzenie na jego boskie ciało i będę stracona. Z włochatymi nogami czy nie, rzuciłabym się na niego. Zanim uznałam, że mogę bezpiecznie otworzyć oczy, usłyszałam, jak zamykają się drzwi. Wychyliłam głowę z pościeli i zobaczyłam, że Ramirez wyszedł. Na szafce nocnej zostawił wiadomość, którą skreślił na odwrocie serwetki z KFC: „Poszedłem po kawę, zaraz wracam. R”.

Może i nie zakończył liściku serduszkiem czy całuskami, ale to nie zmieniało faktu, że poszedł po kawę. Byłam zachwycona.

Korzystając z okazji, zwlokłam z łóżka swoje umordowane ciało i poszłam pod prysznic. Zamiast zwykłych zabiegów z pianką i suszarką zaplotłam mokre włosy w warkocz francuski. Potem zanurkowałam do szafy, gdzie znalazłam T – shirt i spodnie dresowe. Wróciłam na łóżko i właśnie włączyłam View, kiedy wrócił Ramirez, z dwoma kubkami kawy w jednej ręce i pudełkiem ciastek w drugiej.

– Dzięki ci, dobry człowieku – powiedziałam, biorąc od niego jeden z parujących kubków. Upiłam łyk. Duża mocha latte z bitą śmietaną. Och, jak ja lubiłam tego faceta.

– Pomyślałem, że pewnie jesteś głodna. – Uniósł wieczko pudełka z ciastkami. Pączki Krispy Kreme. Naprawdę lubiłam tego faceta.

– Okej – sapnął, kiedy usadowiliśmy się na łóżku i zaczęliśmy zajadać donuty (czułam prawie jakbyśmy byli na pikniku). – Wolisz najpierw dobre czy złe wieści?

– Hm… zdecydowanie dobre wieści – odparłam, odgryzając kawałek słodkiej rozkoszy z nadzieniem wiśniowym. To biło na głowę płatki śniadaniowe Dany.

– Dobrze. – Ramirez przełknął kęs. – Rozmawiałem z detektywem Romanowskym. Zrobili już sekcję zwłok Boba i ustalili, że nie zmarł wczoraj. Lekarz sądowy znalazł też ślady przemrożeń.

– Zamrozili go? – zapytałam, zdumiona, że mimo rozmowy o trupie, pączki nadal smakują pysznie.

Ramirez skinął głową.

– I co trochę utrudnia ustalenie, kiedy dokładnie nastąpił zgon. Jednak biorąc pod uwagę stan ciała i to, kiedy ostatni raz widziano Boba, Romanowsky uważa, że stało się to około dwunastego.

Przeprowadziłam w myślach szybkie obliczenia. Dzisiaj był dwudziesty pierwszy, więc dwunasty wypadał… w zeszłą środę. Poczułam przypływ animuszu, kiedy dotarło do mnie, co to oznacza.

– Wtedy nie było mnie jeszcze w Vegas! Ponownie skinął głową, zlizując z palców dżem.

– Dokładnie. Romanowsky mówi, że możesz wracać do domu, pod warunkiem, że nie będziesz się uchylać od dalszego przesłuchiwania.

Powinnam się cieszyć, prawda? Zostałam zwolniona z aresztu. Tyle że niespecjalnie podobał mi się pomysł powrotu do domu. Teraz, kiedy wiedziałam, że obaj przyjaciele taty zostali zamordowani i że mafia próbuje go w to wrobić, zdałam sobie sprawę, że potrzebuje mojej pomocy bardziej niż kiedykolwiek. Nie byłam pewna, co konkretnie mogę zrobić, wiedziałam tylko, że na pewno me powinnam opuszczać Vegas.

– Czy nasz dobry detektyw ma jakieś podejrzenia, kto sprzątnął Bobbiego? – zapytałam z nadzieją, że wszystko wskazywało na Monalda.

Ramirez pokręcił głową.

– Nic konkretnego. A przynajmniej nic mi nie mówił.

Odgryzłam kolejny kawałek pączka, pozwalając, by lepka, wiśniowa pychota rozpłynęła się po moim języku. Zeszła środa. Coś mi to mówiło. Tylko co? Wysiliłam swój mały móżdżek, upijając kolejny łyk mocha latte. I nagle sobie przypomniałam. Tamta aukcja na eBayu, której wydruk zwinęłam z gabinetu Monalda. BobEDoll wystawił na sprzedaż buty Prady, tego samego dnia, kiedy nasz Bobbi kopnął w kalendarz. Nie byłam pewna, co łączy te dwa wydarzenia, ale był to nader ciekawy zbieg okoliczności.

– Pokażę ci coś, ale obiecaj, że nie będziesz się wściekał – powiedziałam, odkładając pączka i wycierając palce.

Ramirez zastygł z kubkiem kawy w połowie drogi do ust.

– Świetnie. Co znowu? Zmrużyłam oczy.

– Jeśli masz tak reagować, to nie wiem, czy ci to pokazywać. Odstawił kubek i pomasował kark.

– Dobrze. Obiecuję, że się nie wścieknę.

– Słowo?

– Słowo.

– Słowo honoru?

– Jezu – wymamrotał. – Okej, daję ci słowo honoru, że się nie wścieknę. Uniósł dwa palce. – O co chodzi?

– Widzisz, przypadkiem wzięłam coś z gabinetu Monalda.

– Jezu, Maddie! – wykrzyknął, zwijając dłoń w pięść. – Co, u diabła, strzeliło ci do głowy?

– Hej, obiecałeś, że nie będziesz się wściekał. Przeczesał palcami włosy.

– Nie wściekam się.

– To czemu pulsuje ci ta żyłka na szyi? Zacisnął zęby.

– Mów, co wzięłaś.

Przecięłam pokój, wyjęłam z torebki wydruk i podałam go Ramirezowi.

– Znalazłam to w śmieciach Monalda.

Wpatrywał się w kartkę. Potem spojrzał na mnie, najwyraźniej nie rozumiejąc.

– Wydruk aukcji na eBayu?

– To nie jest zwykła aukcja – powiedziałam. – Po pierwsze, chodzi o buty Prady. Po drugie, sprzedawca użył nicka BobEDoll. Rozumiesz? Bobbi, Bob – e – doll. No i – wskazałam datę rozpoczęcia aukcji – tego samego dnia zginął Bobbi. Ciekawy zbieg okoliczności, co?

Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w kartkę, po czym złożył ją i schował do kieszeni.

– Zgadzam się. Co do zbiegu okoliczności.

– Znaczący? – zapytałam z nadzieją. Wzruszył ramionami.

– Może. Ale na pewno nie jest to dowód – dodał, zanim zdążyłam o to zapytać.

Wydęłam usta. Ramirez uśmiechnął się, nachylił i pocałował moją wystającą dolną wargę.

– Słodko wyglądasz, kiedy tak robisz.

– Mam na sobie twoje dresy, a na głowie mokry warkocz. – Uniósł brew.

– No i?

– To też nie jest seksowne.

– Wiesz – powiedział, odsuwając się ode mnie – człowiek ma ograniczoną cierpliwość.

Nie musiał mi przypominać.

– No dobrze, jakie są te złe wieści? – zapytałam, sięgając po drugiego pączka. Hej, skoro seks odpadał, musiałam to sobie jakoś zrekompensować.

– Zła wiadomość jest taka, że Monaldo chce Brunona z powrotem w klubie. Dziś rano ma spotkanie z dostawcą i wymaga, by jego zaufani chłopcy byli obecni przy negocjacjach. Co oznacza, że masz tu zostać, dopóki nie wrócę.

– Ale… – zaczęłam.

– Żadnych ale. Ten jeden raz spraw mi przyjemność i zrób, co mówię, dobrze? Chyba nie chcesz, żebym znowu wyciągał cię z aresztu?

– Nieprędko dasz mi o tym zapomnieć, co? Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Nie.

Ramirez dopił kawę i wyszedł, obiecując, że wróci za parę godzin i wymuszając na mnie obietnicę, że zastanie mnie tu po powrocie. Dojadłam pączki, oglądając końcówkę View. Byłam w połowie programu Maury'ego Povicha, kiedy mój wzrok padł na pusty kubek po kawie na stoliku.

Latte była pyszna. Naprawdę pyszna. A biorąc pod uwagę, jaką miałam za sobą noc – nie dość że bezsenną, to jeszcze frustrującą seksualnie – pilnie potrzebowałam jeszcze jednej kawy. Ale nawet bardziej niż kawy, potrzebowałam świeżej bielizny. Ramirez powiedział, co prawda, żebym się stąd nie ruszała, ale byłam pewna, że nie miałby nic przeciwko króciusieńkiej wyprawie do hotelu po czyste ciuchy oraz kubek mocha latte z bitą śmietaną. Poza tym, hotel znajdował się zaledwie parę przecznic dalej. Uznałam, że jeśli się uwinę, Ramirez nawet się nie dowie, że na chwilę wyszłam.

Moja logika była tak przekonująca, że dziesięć minut później wysiadłam z żółtej taksówki przed głównym wejściem do New York, New York. Przecięłam szybko kasyno i czekałam na windę razem z rodzinką ubraną w identyczne T – shirty z napisem „Wheelerowie w Vegas, wakacje 2007”. W końcu drzwi windy się rozsunęły i Wheelerowie wsiedli. Zamierzałam pójść w ich ślady, kiedy osoba wysiadająca z windy wypadła prosto na mnie.

– Au.

– Rety, Maddie!

Uniosłam głowę i zobaczyłam Danę. Jej jasne brwi były ściągnięte, i mówiła głosem tak wysokim, że prawie piszczała.

– Tak się cieszę, że cię widzę. Musimy lecieć! – Złapała mnie za rękę, odciągając od wind.

– Czekaj. Co jest? Dokąd lecieć?

– Chodzi o twoją mamę, skarbeńku – powiedział Marco, który wyrósł tuż za Daną.

Jęknęłam. Zupełnie zapomniałam o postmenopauzalnym duecie, który spieszył mi z odsieczą.

– O, nie. Mama tu jest?

– Nie, i właśnie w tym problem – odparła Dana, głosem zabarwionym histerią, ciągnąc nas przez kasyno. – Nie ma jej w hotelu.

Nagle przystanęła, położyła dłonie na moich ramionach i obróciła mnie do siebie.

– Maddie, ona pojechała do Monalda!