178031.fb2 Zab?jstwo na wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

Zab?jstwo na wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 17

16

– Co? – wrzasnęłam tak głośno, że aż uciszyła mnie przechodząca staruszka.

– Próbowaliśmy ją zatrzymać – wyjaśnił Marco, trajkocząc jak katarynka, kiedy podawał parkingowemu kwitek. – Ale ona była żądna krwi. Powiedziała, że zabije Larry'ego za to, że zrobił z ciebie kryminalistkę.

– Tłumaczyliśmy jej, że nikt nie wie, gdzie przepadł Larry – wtrąciła Dana.

– No właśnie. Opowiedzieliśmy jej o Monaidzie, butach, o tym, że chcą wrobić Larry'ego w morderstwo i jak przez to wszystko trafiłaś za kratki.

– A potem pani Rosenblatt miała wizję.

– Tak, wizję – przytaknął Marco.

Wizję. Z sekundy na sekundę robiło się coraz lepiej.

– Wiem, że będę tego żałować, ale czy możecie mi powiedzieć, jaką wizję? Dana zaczerpnęła tchu.

– Pani Rosenblatt powiedziała, że widziała Włocha…

– Amerykanina włoskiego pochodzenia – poprawił Marco.

– Okej. Amerykanina włoskiego pochodzenia. Uzbrojonego. Powiedziała, że miał małe oczka, jeszcze mniejsze serce i że unosiła się nad nim wielka chmura negatywnych emocji. Powiedziała, że przez niego twoja aura jest błotnistobrązowa.

– Twoja mama nie była tym zachwycona. – Marco pokręcił głową. – Brązowy jest bardzo niedobry dla duszy. Bardzo.

– Powiedziała, że da draniowi nauczkę – ciągnęła Dana. – A potem zadzwoniła moja komórka. To był Rico. – Urwała, a jej usta rozciągnęły się w głupkowatym uśmiechu. – Odebrał od Mac moją ladysmith. Prawda, że jest słodki?

Przytaknęłam szybko.

– Wróćmy do mojej matki i Monalda.

– Och, racja. Kiedy skończyłam rozmawiać z Rikiem, ich już nie było.

– Zniknęły. Tak po prostu – potwierdził Marco, rozkładając ręce.

– Jak mogliście do tego dopuścić? – zawołałam. – Gdzie wtedy byłeś? – zwróciłam się do Marca.

– W toalecie.

Pomasowałam skronie, czując nadciągający ból głowy.

– Okej, podsumujmy. Moja matka jedzie właśnie do mafiosa, żeby dać mu nauczkę, bo pani Rosenblatt miała wizję mojej aury?

– Mniej więcej – powiedziała Dana, przygryzając wargę. – Ale to jeszcze nie jest najgorsze.

Co mogło być gorszego?

– Więc to jeszcze nie wszystko?

– Eee, widzisz, zanim zadzwonił Rico, twoja mama podziwiała moją komórkę. Kiedy zobaczyłam, że ona i pani Rosenblatt zniknęły, sprawdziłam torebkę. Komórka też zniknęła.

– Czekaj. – Uniosłam rękę, żeby ją uciszyć i przechyliłam głowę, próbując wszystko sobie poukładać. – Skoro, kiedy wychodziły, ty gadałaś przez telefon, to jak mogły go zabrać?

Dana znowu przygryzła wargę.

– Eee, one nie zabrały tego telefonu. Tylko tamten drugi.

– Jaki drugi? Masz tylko… – I nagle zrozumiałam. Paralizator w kształcie komórki!

Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło. Jeśli na świecie istnieje coś bardziej niebezpiecznego od mojej matki dającej nauczkę, to moja uzbrojona matka dająca nauczkę.

Wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer Ramireza, w nadziei, że będzie mógł powstrzymać porywcze seniorki. Oczywiście, od razu połączyłam się z jego pocztą głosową. Tak więc władowaliśmy się szybko do mustanga i pojechaliśmy do Victorii.

Moje bagaże ciągle były w samochodzie, więc kiedy Marco prowadził, ja przebrałam się szybko na tylnym siedzeniu. Zamieniłam dresy Ramireza na czarne spodnie. Do tego włożyłam top ozdobiony kryształkami i srebrne sandałki bez pięty. Przez cały ten czas starałam się nie wyobrażać sobie mamy zamkniętej w zamrażarce.

Niestety, na Piętnastce zdarzył się wypadek i minęło dobrych dwadzieścia minut, zanim dotarliśmy do klubu. Wyskoczyliśmy z samochodu i popędziliśmy do wejścia. Nie było jeszcze południa, więc ominęło nas stanie w kolejce. Nie było też wygolonego bramkarza. Szybko weszliśmy do środka, mrugając oczami, by przestawić się z pełnego słońca na półmrok pozbawionego okien wnętrza.

Ze względu na porę, parkiet był prawie pusty, choć kilku wytrwałych ciągle potrząsało tyłkami do dźwięków techno z lat dziewięćdziesiątych. Duża scena też była opuszczona, pomijając sobowtóra Whitney Houston, śpiewającego barytonem / Will Always Love You dla nielicznych widzów. Tylko połowa stołków barowych była zajęta – zapewne przez zatwardziałych nałogowców, byłych członków AA, których nie obchodziło, czy jest dziesiąta rano, czy dziesiąta wieczorem. Nigdzie nie było widać mamy ani pani Rosenblatt.

– Może ich tu nie ma? – powiedziała Dana. Marco przytaknął.

– Może zmieniły zdanie.

A może Monaldo już je związał, zakneblował i wyposażył w cementowe buciki.

– Idziemy – Skinęłam na Danę i Marca, żeby poszli za mną do korytarza, w którym znajdowały się biura. Dana rytmicznie stukała obcasami, podczas gdy Marco znowu skradał się jak Bond z Broadwayu. Sama starałam się jak najmniej rzucać w oczy, żeby nie zauważył mnie pewien wybuchowy, sfrustrowany seksualnie gliniarz. Minęliśmy toalety i pierwsze drzwi z napisem „Pomieszczenie służbowe”, kierując się prosto do biura Monalda. Miałam właśnie przyłożyć ucho do zamkniętych drzwi, kiedy ze środka dobiegł głośny łomot.

Wciągnęłam głośno powietrze. Boże. Mamo! Z sercem na ramieniu, owładnięta paniką chwyciłam za gałkę i otworzyłam drzwi.

Pierwsze co poczułam, to ulgę. Mama i pani Rosenblatt stały pośrodku gabinetu, całe i zdrowe. (Jedyną ofiarą w pokoju był dobry gust. Mama miała na sobie dżinsowe spodenki do kolan z gumką w pasie, fioletową koszulę z długim rękawem i trapery. Pani Rosenblatt była ubrana w obszerną suknię w hibiskusy, w kolorze pomarańcz i awokado, choć łączenie tych kolorów przestało być społecznie akceptowane w 1973 roku). Uczucie ulgi szybko ustąpiło niepokojowi, kiedy zobaczyłam, że stoją nad bezwładnym ciałem podejrzanie podobnym do pewnego antypatycznego gangstera. Niepokój się wzmógł, kiedy dostrzegłam w ręku mamy paralizator.

– Mamo! – wykrzyknęłam, po czym podbiegłam, żeby ją uściskać. – Tak się cieszę, że nic ci nie jest.

Mama trzęsła się jak osika. Paralizator wypadł jej z ręki, kiedy odwzajemniła mój uścisk.

– Och, Maddie, chyba go zabiłam!

Pani Rosenblatt szturchnęła Monalda czubkiem ortopedycznego buta.

– No nie wiem. Wcale nie wygląda na umarlaka. Mój trzeci mąż, Alf, umarł na sofie w salonie, oglądając Kolo fortuny. Kiedy nie wstał, po tym jak zaczął się kolejny program, szturchnęłam go w ramię. I mówię wam, jego skóra była o wiele bardziej gumowata niż tego faceta.

– Chciałam go tylko nastraszyć – wymamrotała mama, patrząc oszołomionym wzrokiem. – Nie chciałam nikogo zabijać.

– Co się stało? – zapytałam.

Pani Rosenblatt jeszcze raz szturchnęła Monalda.

– Przez niego twoja aura zrobiła się brązowa, więc uznałyśmy, że ktoś musi przemówić mu do rozumu. Nikt nie będzie szkodzić naszej Maddie.

Pewnie bym się wzruszyła, gdyby nie to, że staliśmy nad bezwładnym ciałem członka mafii.

– Kiedy zobaczyłyśmy, że Dana ma dwie komórki – powiedziała mama – pomyślałyśmy, że weźmiemy…

– Pożyczymy – uściśliła pani Rosenblatt.

– Racja. Pożyczymy jedną, na wypadek, gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli.

– No i się wymknęły – wtrąciła pani R., dźgając Monalda tłustym palcem. – Powiedziałyśmy mu, żeby zostawił cię w spokoju, na co on zapytał:,.A kim wy w ogóle jesteście?”, na co my: „Mamą Maddie”, na co on: „Jakiej znowu Maddie, do cholery?” Tak naprawdę nie powiedział „do cholery”, tylko o wiele gorzej, ale ponieważ jestem damą, nie powtórzę tego. Potem twoja mama powiedziała; „Maddie, córki Larry'ego”. Wtedy on uśmiechnął się obleśnie, potem parsknął śmiechem i powiedział: „Wyszłaś za tę ciotę?” Możesz sobie wyobrazić, jak twoja mama to przyjęła.

Sadząc po tym, że Monaldo leżał bez ruchu na podłodze, niezbyt dobrze.

– Zdaje się, że trochę go zwymyślała.

– Od skurwieli – włączyła się mama. – Kutasów. Fajansiarzy. Sukin…

– Okej, rozumiem. – Najwyraźniej mamie nie zależało na byciu damą.

– W każdym razie – ciągnęła pani R. – ten idiota zaczął się wydzierać, że rozerwie nas na strzępy. Wtedy twoja mama wyciągnęła telefon, żeby zadzwonić na policję, a w następnej chwili on leżał już na podłodze jak kłoda. – Urwała i jeszcze raz szturchnęła Monalda. – Jeszcze nigdy nie widziałam takiego telefonu.

– Wierz mi, nie chciałam go zastrzelić – powiedziała mama, której ciągle trzęsły się ręce.

– Nie zastrzeliłaś go – zapewniłam ją. – Tylko trochę poraziłaś. Spojrzała na mnie, po czym zapytała piskliwie:

– Poraziłam?

– Proszę się nie martwić, nic mu nie będzie – wtrąciła się Dana.

– Rico mówi, że to trwa zaledwie parę minut. Prawda, Marco? Marco się wzdrygnął, bo temat był mu aż nadto znany.

– Przypuszczam, że kiedy się ocknie, nie będzie zbyt zadowolony – stwierdziła pani R., przyglądając się twarzy Monalda. Jego nogi lekko się poruszyły.

– Proponuję, żebyśmy się zwijali. – Złapałam mamę za rękę i pociągnęłam do drzwi, bo ciągle wpatrywała się jak zahipnotyzowana w bezwładne ciało na podłodze.

Chciałabym powiedzieć, że zmierzając do wyjścia z klubu, nie zwracaliśmy na siebie uwagi, ale to nieprawda. Marco skradał się jak kot, mama ciągle była w szoku, a stutrzydziestosześciokilogramowa pani Rosenblatt odziana w zasłonę prysznicową była zjawiskiem samym w sobie. Równie dobrze moglibyśmy nieść migający neon z napisem: „Uwaga! Jesteśmy podejrzani”. Na szczęście, byliśmy w Vegas, i choć ściągnęliśmy na siebie parę spojrzeń, nikt nie próbował nas zatrzymać.

Byliśmy już prawie przy drzwiach, kiedy mama wyszła ze stanu odrętwienia i zawołała:

– Czekajcie!

Zatrzymaliśmy się. Marco aż jęknął, wpadając na panią R.

– O co chodzi? – zapytałam. Mama wskazała rękaw stronę biura.

– Zostawiłam tam telefon.

– Nie martw się, kupimy nowy – obiecałam, pchając ją do drzwi. Zostało już tylko parę kroków. Monaldo ocknie się w pustym gabinecie, a Ramirez nigdy się nie dowie, że moje słowo jest warte mniej niż japonki na wyprzedaży na Payless.com.

– Ale na nim są moje odciski palców! – zaprotestowała mama. Zatrzymałam się. Cholera. Nie pomyślałam o tym. Monaldo nie wyglądał na kogoś, kto nosi w kieszeni proszek do zdejmowania odcisków palców, ale w przypadku Ramireza było to całkiem możliwe. Poza tym detektyw Sipowicz na pewno miał taki proszek. Zważywszy na to, że dopiero co miałam przyjemność z policją z Las Vegas, nie byłam pewna, czy chcę ryzykować powtórkę z rozrywki.

– W porządku – powiedziałam. – Pójdę po niego. Wy idźcie do samochodu i tam na mnie czekajcie.

Mama skinęła głową, pozwalając, by Dana wyprowadziła ją na zewnątrz. Zaczekałam, aż wszyscy wyjdą, obróciłam się i popędziłam – tak szybko, na ile pozwalały mi sandały na obcasie – do biura Monalda.

Przez chwilę stałam pod drzwiami, nasłuchując. Nic nie słyszałam, więc uznałam, że pewnie nadal jest nieprzytomny. Upewniwszy się, że nic mi nie grozi, powoli pchnęłam drzwi.

Monaldo nadal leżał na podłodze, tyle że teraz jego kończyny drżały konwulsyjnie, jakby włożył palec do gniazdka. Przemknęłam na palcach przez gabinet, ostrożnie ominęłam Monalda, podniosłam paralizator i schowałam go do torebki. Potem, równie ostrożnie, wycofałam się, nie spuszczając z oczu śliniącego się gangstera. Wolałam nie myśleć o tym, co mógłby zrobić, gdyby się ocknął. Przypomniał mi się tekst o „rozszarpywaniu na kawałki”.

Zamknęłam za sobą drzwi i przemknęłam korytarzem do głównej części klubu. Od drzwi wyjściowych dzieliło mnie już tylko kilka kroków, kiedy na moim ramieniu wylądowała czyjaś dłoń.

– Co ty tu robisz, do cholery?

Niech to szlag. Biorąc pod uwagę mojego dotychczasowego pecha, właściwie nie powinnam się dziwić. Zaczynałam nawet myśleć, że powinni przemianować Prawo Murphy'ego na Prawo Maddie. Co złego mogło się przydarzyć, to się przydarzało. Oczywiście mnie.

Powoli się odwróciłam. Ramirez stał z rękami skrzyżowanymi na piersi, łypiąc na mnie wściekle. Żyła na jego szyi pulsowała, a szczęki miał zaciśnięte tak mocno, że mógłby nimi miażdżyć diamenty.

– Eee… cześć? – Pomachałam mu leciutko palcem.

– Cześć? – Zgrzytnął zębami. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Przełknęłam ślinę.

– Cześć, przystojniaku?

Spojrzał na sufit i wymamrotał coś po hiszpańsku. Pewnie modlitwę do świętego od lekkomyślnych blondynek, żeby dał mu cierpliwość, i żeby mnie nie udusić.

– Mogę wszystko wyjaśnić – powiedziałam, wiedząc, że będę musiała nawijać naprawdę szybko, jeśli chcę wyjść z tego obronną ręką.

– Zamierzałam zostać w pokoju. Naprawdę! Ale latte było takie pyszne, no i potrzebowałam świeżej bielizny. Do tego ostatnia noc była taka długa i męcząca, bo przez cały czas rzucałam się i przekręcałam, żeby nie pokiereszować cię swoimi szczeciniastymi nogami. No więc pojechałam do hotelu, dosłownie na minutkę, a potem Dana powiedziała mi o wizji i musieliśmy powstrzymać mamę. Niestety spóźniliśmy się i zdążyła już porazić Monalda paralizatorem.

Ramirez zmrużył oczy. Żyła na jego szyi pulsowała dwa razy szybciej niż zwykle.

– Poraziła Monalda paralizatorem? Skinęłam głową.

– Troszeczkę. Wkrótce powinien się ocknąć.

Już otwierał usta, żeby powiedzieć coś mocno niecenzuralnego, kiedy zadzwoniła komórka przy jego pasku. Spojrzał na wyświetlacz.

– Cholera. Monaldo.

Przełknęłam ślinę, instynktownie kierując wzrok w głąb korytarza, gdzie lada moment spodziewałam się zobaczyć czerwonego na twarzy, uzbrojonego gangstera na trzęsących się nogach.

– Widzisz, mówiłam, że wkrótce się ocknie – rzuciłam, próbując nadać sytuacji pozytywny wydźwięk.

Ramirez nic nie powiedział, tylko jeszcze raz spojrzał na mnie wściekle. Potem złapał mnie za rękę i poprowadził między stolikami na tyły klubu.

– Co teraz? – zapytałam. Potknęłam się, próbując za nim nadążyć.

– Hej, nie wszyscy mają takie długie nogi jak ty.

– Spróbuję przekonać Monalda, że wcale nie został porażony paralizatorem przez mamuśkę wścibskiej blondynki – powiedział, nie zwalniając kroku. – A ty na mnie zaczekasz. Potem zawiozę cię na lotnisko i osobiście wsadzę do pierwszego samolotu do Los Angeles. Rozumiemy się?

– Ale co z Hankiem, Bobbim i Lar…

Zamilkłam, bo Ramirez znowu spiorunował mnie wzrokiem. Dobra. Nieważne.

Wypchnął mnie przez tylne drzwi na niewielki parking za klubem. Stało tam kilka samochodów, głównie z drugiej ręki, prezentujących imponującą kolekcję rozmaitych wgnieceń i zadrapań. Z przodu zauważyłam dwa długie, czarne lincolny. Wiedziałam już, że to ulubiony środek transportu Monalda. Z tyłu, w rogu, stał SUV Ramireza. Zaprowadził mnie do niego, cały czas pchając przed sobą, otworzył pilotem i wsadził mnie na tylne siedzenie.

– Ty – warknął, celując we mnie palcem – zostajesz. Skrzyżowałam ręce na piersi.

– Nie jestem psem, wiesz? Znowu zmrużył oczy.

– Nie, nie jesteś psem. Jesteś małym wrzodem na tyłku, który doprowadza mnie do szału. I, na wypadek gdybyś nie wiedziała, ryzykuje powrót za kratki za utrudnianie śledztwa, napad z użyciem niebezpiecznego narzędzia i wkurzanie funkcjonariusza policji.

– Wymyśliłeś ostatnie dwa zarzuty. Jego oczy zamieniły się w wąskie szparki.

– Chcesz się przekonać? Przełknęłam ślinę. Nie chciałam.

– Przepraszam – powiedziałam.

Rozluźnił mięśnie szczęki, spoglądając na mnie nieco łagodniej.

– Doprowadzasz mnie do szaleństwa, wiesz o tym? – Wiem. I przepraszam – powtórzyłam.

Pokręcił głową. Potem uśmiechnął się leciutko. Wyciągnął rękę i nawinął sobie na palec kosmyk moich włosów.

– Masz szczęście, że jesteś taka słodka.

Na ogół nie lubię, kiedy ktoś mówi, że jestem słodka. Słodkie są śliniące się niemowlęta, pieski w sweterkach i animowane misie z tęczami na brzuszkach. Ja wolę określenia takie jak: „piękna”, „seksowna” czy „wystrzałowa”. Ale słowo „słodka”, wypowiedziane szorstkim, ochrypłym głosem Ramireza, w połączeniu ze spojrzeniem jego ciemnych, niebezpiecznych oczu, sprawiło, że zrobiło mi się gorąco.

Nagle siedzenie z tyłu jego samochodu wcale nie wydawało się takie złe.

Objął mnie w pasie, a jego usta powoli zbliżyły się do moich. Ciepło promieniujące z jego ciała wywołało u mnie uderzenie gorąca godne menopauzy. Musnął językiem moją dolną wargę i jęknął. A może to ja jęknęłam? Nie byłam pewna. Niczego nie byłam pewna, poza uczuciem napięcia w majtkach i tego, że jestem ostatnią idiotką że się z nim wczoraj nie przespałam. Odbiło mi czy co?

Przesunął dłonie po moich rękach, po czym zamknął palce na moich nadgarstkach, powoli kreśląc kciukami małe kółeczka na skórze. Całował mnie namiętnie i byłam tak skupiona na własnych odczuciach, że dopiero kiedy usłyszałam charakterystyczny szczęk metalu, zorientowałam się, że coś jest nie tak.

– Co jest…?

Przerwałam nasz pocałunek, czując na lewym nadgarstku zimne kółko. Spojrzałam. Ramirez przykuł moje obie ręce do zagłówka.

Spiorunowałam go wzrokiem. Uczucie gorąca, które przed chwilą mnie ogarnęło, nagle opadło. Byłam teraz zimna jak góra lodowa.

– Co to ma znaczyć, do cholery? – wrzasnęłam, pobrzękując pięciocentymetrowym, metalowym łańcuszkiem łączącym moje nadgarstki.

– To – odparł, wskazując kajdanki – jest dla pewności, że nadal tu będziesz, kiedy wrócę.

Wyprostowałam się, oburzona.

– Chcesz powiedzieć, że mi nie ufasz? Ramirez spojrzał na mnie.

– Żartujesz, prawda?

Wysiadł i trzasnął drzwiami. Usłyszałam kliknięcie, kiedy zamknął się centralny zamek. A potem odszedł. Super. Po prostu super!

Przyznaję, że podczas samotnych tygodni, kiedy czekałam aż Ramirez zadzwoni, układałam w głowie różne scenariusze z nami i parą kajdanek w rolach głównych. Ale żaden z nich nie kończył się w taki sposób! Miałam dosyć. Chociaż sama nie byłam pewna, co nas łączy, postanowiłam z tym skończyć. Jeśli myślał, że może mnie tak traktować, i spodziewał się, że mimo tego włożę dla niego seksowną bieliznę z Frederick's of Hollywood, był bardziej szalony niż pani Rosenblatt i jej duchowy przewodnik razem wzięci!

Faceci! Same z nimi kłopoty. Zobaczcie, co mnie przez nieb spotkało. Zostałam skuta, pobrano mi odciski palców i wylądowałam za kratkami, a teraz., znowu kajdanki! Dosyć tego. Postanowiłam skończyć z facetami. Nie mogłam się już doczekać powrotu do domu. Będę spędzała wieczory w moim przytulnym mieszkanku z Joanie, Chachim i elfami z opakowań ciastek Keebler. To byli faceci dla mnie.

Mijały kolejne minuty, moje ręce były coraz bardziej zdrętwiałe, a lista tortur, za pomocą których zamierzałam odegrać się na Ramirezie, coraz dłuższa. Doszłam do punktu numer pięć (pochować zepsute jaja pod siedzeniami jego ukochanego SUV – a), kiedy rozdzwoniła się moja leżąca obok na siedzeniu torebka. Spojrzałam na swoje ręce. Cholera. Podsunęłam tyłek jak najdalej, a potem podniosłam pasek torebki stopą. Gdybym naprawdę uczęszczała na prowadzone przez Danę zajęcia z power jogi, zamiast tylko się na nie zapisać, a potem olewać je na rzecz kubełka Chunky Monkey, pewnie potrafiłabym unieść torebkę na tyle wysoko, by chwycić telefon zębami. Ale ponieważ było jak było, zdołałam unieść torebkę tylko na wysokość pępka. Potem pasek zsunął mi się ze stopy i torebka poleciała na podłogę. Na szczęście, wypadła z niej komórka. Zdjęłam but i wysiłkiem wcisnęłam dużym palcem przycisk odbioru.

– Halo?! – krzyknęłam w stronę podłogi.

Nachyliłam się, żeby usłyszeć odpowiedź. Była cicha, ale słyszalna.

– Maddie, tu Felix.

Cudownie. Mój kolejny ulubieniec Na nim też bym się chętnie odegrała.

– Czego chcesz? – zawołałam, spuszczając głowę między kolana, żeby lepiej słyszeć.

– Pogadać. – Zamilkł na moment. – Jesteś sama? Rozejrzałam się po tylnym siedzeniu. Niestety.

– Tak. A co?

– Jest ze mną ktoś, kto chciałby z tobą porozmawiać.

Usłyszałam dźwięk wędrującego z rąk do rąk telefonu. Potem z podłogi popłynął dobrze znany mi głos.

– Maddie, skarbie? Znieruchomiałam. Larry.