178031.fb2
– Larry! – wrzasnęłam, nachylając się tak bardzo, że kajdanki zaczęły mi się wrzynać w nadgarstki. – Gdzie jesteś?
Milczał. Przez chwilę bałam się, że połączenie zostało przerwane.
– Larry? Słyszysz mnie? – zapytałam. Zaczynałam chrypieć od tego wydzierania się do podłogi.
– Muszę z tobą porozmawiać – powiedział w końcu, głosem tylko trochę głośniejszym od szeptu. – Ale nie chcę tego robić przez telefon. Możemy się spotkać?
Zerknęłam na kajdanki.
– Eee… chwilowo nie za bardzo. Nie możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
– Nie. To zbyt… Wolałbym to zrobić osobiście. Westchnęłam.
– Wiesz, ja… jestem tu trochę uziemiona.
– Rozumiem – odparł Larry. – Ale Felix może po ciebie przyjechać.
– Nie, ja…
Ale Larry oddał już telefon Felixowi.
– Maddie, gdzie jesteś, skarbie?
– Nie. – Pokręciłam gwałtownie głową. – Nie możesz po mnie przyjechać. Ram…, to znaczy, Bruno, może wrócić w każdej chwili.
Felix zamilkł na moment.
– Co tam się dzieje? Westchnęłam.
– Jestem przykuta do siedzenia w samochodzie Brunona. Nie słyszałam wszystkiego wyraźnie, więc nie miałem stuprocentowej pewności, ale wydawało mi się, że Felix parsknął śmiechem.
– Brzmi perwersyjnie.
– To żadna perwersja, tylko bezprawne uwięzienie. I przestań się śmiać! Zdaje się, że prychnął.
– Gdzie jest ten samochód?
– Na parkingu dla pracowników Victoria Club.
– Daj mi pięć minut.
– Nie, Bruno zaraz… – Ale Felix już się rozłączył.
Wcisnęłam dużym palcem guzik rozłączenia. To by było na tyle, jeśli chodzi o moją randkę z ciasteczkami elfami.
Patrzyłam, jak przesuwają się wskazówki zegara na desce rozdzielczej, jednym okiem cały czas obserwując drzwi na tyłach Victorii. Jeśli Ramirez wróci, zanim dotrze tu Felix, na pewno spełni swoją obietnicę i wsadzi mnie w pierwszy samolot do domu, tym samym pozbawiając mnie być może jedynej szansy zobaczenia się z Larrym. Byłam ciekawa, co takiego chciał mi powiedzieć Larry. Miałam nadzieję, że coś obciążającego Monalda. Bardzo obciążającego. Tak bardzo, żeby federalni wsadzili łotra za kratki, a moje życie, które nagle zamieniło się w połączenie Ojca chrzestnego z Tootsie, wróciło do normy. Chciałam już wrócić do normalności, do prawdziwego życia, gdzie moim największym zmartwieniem było skończenie na czas projektów plastików z Rainbow Brite (im dłużej byłam w Vegas, tym bardziej się tym martwiłam), tkwienie w korku na Czterystapiątce czy zastanawianie się, kiedy śliczne sandały na koturnie będą na wyprzedaży w Macy's. Próbowałam właśnie przypomnieć sobie, co mówił sprzedawca na temat możliwego terminu przeceny, gdy na parking wjechał niebieski dodge neon. Zamachałam gorączkowo stopą (moje unieruchomione dłonie już kompletnie zdrętwiały) i w końcu Felix mnie zauważył. Zatrzymał samochód na pustym miejscu obok SUV – a i wysiadł. Z kpiącym uśmieszkiem, nacisnął na klamkę. Rzecz jasna, drzwi się nie otworzyły.
– Są zamknięte! – krzyknęłam przez przyciemnioną szybę.
Felix skinął głową. Poszedł do swojego samochodu i wrócił z czymś, co przypominało długi pilnik do paznokci. Musiał trochę pomanewrować, zanim wcisnął go pomiędzy ramę drzwi a szybę od strony pasażera. Przez cały ten czas nie spuszczałam z oka tylnego wyjścia z klubu, wiedząc, że jeśli Ramirez przyłapie go na majstrowaniu przy SUV – ie, będzie po Feliksie.
Pilnik mszał się i wyginał, parę razy rozległo się podejrzane zgrzytnięcie. (Modliłam się, żeby nie był to dźwięk odchodzącego czarnego lakieru). W końcu, zamek ustąpił. Byłam tak szczęśliwa, że chciało mi się śmiać.
Felix otworzył drzwi. Zobaczył kajdanki i parsknął śmiechem.
– To nie jest śmieszne.
– Nie, wcale – odparł, parskając.
– Po prostu mnie uwolnij, mądralo.
Wyciągnął z kieszeni spodni scyzoryk i go otworzył. Ku mojemu zaskoczeniu, nie było w nim nożyczek ani otwieracza do butelek, tylko mnóstwo pilniczków w najrozmaitszych rozmiarach. Felix włożył jeden do dziurki od kluczyka w kajdankach i trochę nim pokręcił, tak jak wcześniej zrobił to dużym pilnikiem. W końcu jedna z metalowych bransoletek puściła.
Miałam ochotę go uściskać. Tyle że nie miałam czucia w lewej ręce. Potrząsnęłam dłonią, czując jak niewidzialne igiełki wbijają mi się w skórę, kiedy wracało krążenie. Felix szybko uporał się z drugą bransoletką. Wreszcie wolna, wyskoczyłam z SUV – a i przesiadłam się na fotel pasażera w neonie.
– Jedźmy! – zawołałam, kiedy Felix chował swój podręczny zestaw łomów z powrotem do kieszeni. – Wierz mi, nie chcesz tu być, kiedy Bruno to zobaczy. – Lakier co prawda się nie porysował, ale jedna z gumowych uszczelek między drzwiami a szybą trochę się poluzowała. I wybrzuszyła. Zdaje się, że na szybie też zostały jakieś małe, maciupeńkie ślady. To plus kajdanki, zwisające samotnie z zagłówka, wystarczyło, żeby Zły Glina wpadł w naprawdę zły humor. Może nawet wystarczająco zły, żeby chcieć wsadzić kogoś za kratki. Nie chciałam się o tym przekonać.
Felix wskoczył szybko za kierownicę i odpalił silnik. Wpatrywałam się w wyjście z klubu, powtarzając pod nosem: „Proszę, nie otwierajcie się, proszę, nie otwierajcie się, proszę, nie otwierajcie się”, kiedy wyjeżdżaliśmy z parkingu.
Na Fremont odetchnęłam z ulgą Victoria robiła się coraz mniejsza we wstecznym lusterku. Byłam zadowolona, że choć jedna rzecz mi się dzisiaj udała.
– Wszyscy reporterzy są tacy zdolni? – zapytałam, pocierając moje powracające do życia dłonie.
– O co ci chodzi?
– O włamywanie się do samochodów. Otwieranie zamków. Uśmiechnął się.
– Może – odparł wymijająco.
– Nie żebym cię osądzała. Szczerze mówiąc, jestem pod wrażeniem. Wiem, jak trudno jest otworzyć zamknięte na zamek drzwi. Wierz mi, ta sztuczka z kartą kredytową którą pokazują w telewizji, wcale nie działa.
Felix uniósł brew.
– Czyżbyśmy się gdzieś ostatnio włamywali? Wzruszyłam ramionami.
– Może – odpowiedziałam tajemniczo.
– Remis – powiedział.
– To gdzie się tego nauczyłeś? – W Liverpoolu.
Spojrzałam na niego pytająco, zachęcając gestem, żeby rozwinął swoją odpowiedź.
– Mam dla ciebie propozycję – oznajmił, zwracając się twarzą do mnie, kiedy zatrzymaliśmy się na światłach. – Odpowiem na twoje pytanie, jeśli ty odpowiesz na moje.
Oho. Czy było rozsądnie wchodzić w układy z reporterem brukowca? Z drugiej strony, co miałam do stracenia? Facet już i tak wszystko o mnie wiedział. Poza tym, nie co dzień spotykasz kogoś, kto nosi przy sobie podręczny zestaw do otwierania zamków. Takie rzeczy widuje się tylko w HBO. Przyznaję, że moja ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. (Tak, wiem, że to nie pierwszy raz).
– Umowa stoi – odparłam.
Zapaliło się zielone i Felix odwrócił głowę.
– W porządku. Kiedy byłem dzieckiem, ojciec mojego kumpla, Rodneya, prowadził warsztat samochodowy. Kiedy się nudziliśmy, pożyczaliśmy jego narzędzia i włamywaliśmy się do zaparkowanych samochodów.
– Jesteś złodziejem samochodów? – Wiedziałam, że reporterzy brukowców to niezłe gagatki, ale nie przyszło mi do głowy, że jadę sobie w najlepsze z kryminalistą.
– Nie, nie, nie. – Pokręcił głową. – Tylko je pożyczaliśmy. Na trochę. Potem zawsze je odstawialiśmy.
– Aha, nie złodziejem, tylko pożyczaczem? – Właśnie.
– Złapali was kiedyś?
Felix pogroził mi lekko palcem, kląskając przy tym językiem.
– To już drugie pytanie, skarbie.
– Hm… – Opadłam plecami na oparcie, wiedząc już, że nie wyciągnę z niego reszty tej historii.
– Moja kolej – powiedział Felix z błyskiem w oku.
– Co chcesz wiedzieć?
– Ty i Bruno. Co tak naprawdę jest między wami?
– Nic – odparłam, odrobinę za szybko.
– Nic? – Felix spojrzał na mnie z ukosa.
– Absolutnie nic – powtórzyłam. Co było prawie prawdą. (Prawie). Między mną i Ramirezem nie było seksu, zaufania, szacunku… Widzicie? Nic.
– Czyli – ciągnął Felix, równie nieusatysfakcjonowany moją odpowiedzią, jak ja jego – takie słowa, jak „chłopak” czy „randki” w ogóle nie pasują do tej sytuacji?
Pokręciłam głową tak gwałtownie, że aż smagnęłam się po policzkach włosami.
– Zgadza się. Nie pasują. – Tym razem mówiłam całą prawdę i tylko prawdę. Czułam, że musiałby się wydarzyć cud, żebym doczekała się tych słów od Ramireza. Zły glina nie miał „I żyli długo i szczęśliwie” w swoim repertuarze. Do diabła, nie potrafiliśmy nawet „szczęśliwie” się ze sobą przespać.
– Hm… – mruknął Felix, przenosząc wzrok z jezdni na mój obcisły top, gdzie go na chwilę zatrzymał. Dłuższą chwilę. – Ciekawe.
Poruszyłam się niespokojnie na siedzeniu, niepewna, czy chcę dociekać, co miało znaczyć to „ciekawe”.
– Powiesz mi, gdzie właściwie jedziemy? – zapytałam w zamian, wcześniej odchrząkując. Feliksa chyba bawiło moje skrępowanie.
– Do New York, New York. Larry czeka na nas w moim pokoju…
– Co on tam robi?
– Zadzwonił do mnie jakąś godzinę temu, ponownie próbując się z tobą skontaktować. Powiedział, że musi się z tobą zobaczyć.
– Nie wiesz, o co chodzi? Felix pokręcił głową.
– Nie. Ale był bardzo zdenerwowany. Miałem opory, żeby zostawić go samego, ale powiedział, że za nic w świecie nie zbliży się więcej do Victorii. Najwyraźniej, źle się tam dzieje.
Wzdrygnęłam się na myśl o skoku Hanka. Felix nie miał pojęcia, jak bardzo źle.
Dziesięć minut później dotarliśmy do hotelu. Najpierw jednak Felix zwolnił na Tropicana Avenue. Widziałam, że rozważa, czy lepiej powierzyć samochód parkingowemu, czy zaparkować samemu, czego następstwem będzie półtorakilometrowy spacer, ale również oszczędność zawrotnej sumy dwóch dolarów.
– Nie rozumiem – mruknęłam. – Stać cię na apartament, ale skąpisz na parking?
Felix się uśmiechnął.
– Cóż mogę powiedzieć? Jestem człowiekiem – zagadką.
– Hm… – Zmrużyłam oczy.
– Odziedziczyłem pieniądze – wyznał. Zjechał na prawo, ostatecznie decydując się na parkingowego. – Mój ojciec pochodził z bogatej rodziny. Z kolei zamiłowanie do oszczędności – wyraźnie podkreślił ostatnie słowo, robiąc przytyk do mojej uwagi o skąpieniu – mam po mamie. Szkotce.
– Czyli jesteś bogatym skąpcem? – Przyznaję, że przyjemnie było mu trochę podokuczać.
Pozostawił to bez komentarza, oddając kluczyki parkingowemu, kiedy wysiedliśmy z samochodu. Nie oglądając się na mnie, szybkim krokiem ruszył do wind. Jechaliśmy na górę w milczeniu. Wkrótce dotarliśmy na czternaste piętro. Felix otworzył drzwi do pokoju i zobaczyłam Larry'ego.
Siedział na brzegu łóżka, trzęsąc się gorzej od narkomana na głodzie. Wyglądał, jakby przez ostatnie trzy dni postarzał się o piętnaście lat. Oczy nabiegły mu krwią. Spod przekręconego gorsetu wylała się część sporego brzuszka (natychmiast wciągnęłam swój), a na rajstopach od ud, aż po zdarte buty porobiły się obwarzanki. Wyglądał tak żałośnie, że natychmiast zmiękłam. Choć jeszcze niedawno obiecywałam sobie, że pozwolę, by wszyscy faceci zgnili w piekle, podbiegłam i mocno go uściskałam.
Larry też mnie uścisnął, obejmując mocno w pasie. Przez moment czułam się, jak bohaterka jakiegoś ckliwego serialu na Hallmark. Całkiem fajne uczucie.
– Tak się cieszę, że nic ci nie jest – powiedziałam łamiącym się głosem, kiedy oderwałam się od niego. Szkoda tylko, że tak nie wyglądał. Szczerze mówiąc, wyglądał okropnie. – Larry, co się dzieje?
Westchnął. Spojrzał na mnie, potem na Felixa.
– Mam poważne kłopoty, Maddie. Też mi niespodzianka.
– Opowiedz mi o nich – poprosiłam, siadając obok niego na kwiecistej narzucie.
Westchnął jeszcze raz, utkwił wzrok w dłoniach i zaczął oskubywać z paznokci odłażący czerwony lakier.
– Nie wtem od czego zacząć.
– Zacznij od tego co powiedziałeś mnie – podsunął Felix. Spojrzałam na niego urażona. Mój tata zwierzył się najpierw reporterowi brukowca?
Larry skinął głową. Zaczerpnął tchu, zdrapał jeszcze trochę lakieru i drżącym głosem rozpoczął swoją opowieść.
– Tańczę w Victoria Club od jakichś pięciu lat. Wcześniej występowałem na Strip, ale wiesz jak to jest, nikt nie młodnieje. Pojawiają się dodatkowe kilogramy, to i owo zaczyna obwisać, jest więcej golenia…
– Rozumiem. Mów dalej – Z trudem powstrzymywałam się przed wepchnięciem palców w uszy i skandowaniem: „Nie słyszę cię! Wszystko wypieram!”
– Tak więc, przenieśliśmy się z Hankiem do Victorii. Zarobki były w porządku. Nie tak dobre jak na Strip, ale całkiem niezłe. Pewnie by wystarczyły, ale… widzisz, mam pewien problem.
Oho. Zaczyna się. Zaraz dowiem się, że jestem genetycznie predysponowana do alkoholizmu lub uzależnienia od hazardu.
– Jaki problem? – zapytałam. – Chodzi o narkotyki? Hazard? Alkohol?
– Buty.
Uderzyłam się w myślach w czoło.
– Buty?
Larry skinął głową.
– Nic na to nie poradzę, po prostu kocham buty. Widzę ładną parę i nie mogę się powstrzymać. Muszę je mieć. Czółenka, pantofle bez pięty, klapeczki… nieważne, Kocham je wszystkie. A musisz wiedzieć, że damskie buty w rozmiarze czterdzieści trzy nie są tanie. Ale nie mogę przestać. Nie wiesz, jak to jest. Kiedy je kupuję, czuję się szczęśliwy.
Niestety, dobrze wiedziałam, jak to jest.
– A więc zadłużyłeś się z powodu butów. Co było dalej?
– Cóż – ciągnął – któregoś dnia Monaldo powiedział, że ma przesyłkę do doręczenia i zapytał, czyja z Hankiem nie chcielibyśmy się tym zająć za dodatkową kasę. Ja właśnie rozważałem zastawienie samochodu, żeby sprawić sobie bajeczne sandałki na koturnie w kolorze limonki, więc nawet się nie zastanawiałem. To była łatwizna. Monaldo dał nam torebkę, którą mieliśmy zawieźć do jednego z magazynów na pustyni. Przekazaliśmy ją dwóm Włochom w garniturach, a potem wróciliśmy do klubu. Proste.
Jasne. Proste, Mnie Włosi w garniturach daliby do myślenia. Z drugiej strony, ja nie byłam zadłużona z powodu butów. (No, w każdym razie, nie aż tak bardzo).
Musiałam to przyznać Monaldowi – plan był genialny. Ostatnim miejscem, w którym Ramirez i federalni szukaliby forsy dla Marsuccich, były torebki należące do drag queens.
– Co było dalej? – zapytałam, podekscytowana, że w końcu zdobędę dowód, którego potrzebował Ramirez, żeby wsadzić Monalda do więzienia.
– W następnym tygodniu, Monaldo miał kolejną przesyłkę do doręczenia. Tym razem wysłał mnie i Bobbiego. Wkrótce robiliśmy to regularnie. Zmienialiśmy się: przesyłkę zawozili ci, którzy nie występowali danego wieczoru. Przez kilka miesięcy wszystko szło świetnie.
– I co się stało?
Larry pokręcił głową i znowu westchnął.
– Któregoś razu, faceci w garniturach się spóźniali. Byliśmy tam ja i Bobbi. Znudziło nas czekanie, więc postanowiliśmy rozejrzeć się po magazynie. Otworzyliśmy kilka pudełek i okazało się, że we wszystkich są buty. Razem z Bobbim… – Urwał, zmieszany – Wzięliśmy sobie po parze. Wiem, że nie powinniśmy, ale doszliśmy do wniosku, że nikt nie zauważy braku dwóch par. Ten magazyn był pełen butów. Tysiące par designerskich butów, Maddie. Możesz to sobie wyobrazić?
Starałam się nie ślinić, tłumacząc sobie, że najprawdopodobniej były to same podróbki.
– A więc wzięliście buty?
– Tak. Ja wziąłem czółenka od Diora, a Bobbi szpilki Prądy. Potem przyjechali faceci w garniturach, przekazaliśmy im torebkę i wróciliśmy do domu. Parę tygodni później Bobbi wymyślił, że mógłby zarobić trochę dodatkowej forsy, sprzedając swoją parę na eBayu. Zważywszy na to, że była to Prada, uznał, że będzie miał dzięki temu miesiąc alimentów z głowy. Tyle że kiedy wystawił je na aukcji, babka, która chciała je kupić, stwierdziła, że to podróbki. Przyjrzałem się uważniej swojej parze. Moje też nie były oryginalne. Gdybyśmy wiedzieli, że Monaldo macza palce w handlu podróbkami designerskich butów, nigdy byśmy w to nie weszli.
Larry'emu nie przeszkadzało, że Monaldo jest gangsterem, ale podrobione buty – to już była zupełnie inna sprawa. Przewróciłabym oczami, ale po części go rozumiałam.
– Co zrobiłeś?
– Nic – odparł, a jego oczy wypełniły się łzami. – Następnego dnia Bobbi zniknął. Nie wiedziałem, co robić. Zgłosiłem jego zaginięcie, ale policjant, który przyjął zgłoszenie, nie uważał, by coś mu się stało. Powiedział, że zalegający z alimentami ojcowie ciągle znikają. Opowiedziałem więc o wszystkim Hankowi, włącznie z tym, że zamierzam powiedzieć policji o magazynie z butami. Hank nie chciał, żebym to robił. On… – Larry urwał. Potem ponownie utkwił wzrok w swoich dłoniach. – Hank za bardzo lubił pieniądze. Nie chciał, żeby skończyły się dodatkowe dochody. Wtedy postanowiłem zwrócić się o pomoc do ciebie. Widziałem twoje zdjęcie w jego gazecie. – Wskazał na Felixa, który przez cały czas stał w milczeniu niedaleko drzwi. – Przeczytałem, jak pomogłaś tamtemu prawnikowi wykaraskać się z kłopotów i przyczyniłaś się do schwytania prawdziwego mordercy. Pomyślałem, że może i w tej sprawie coś zaradzisz. Ale kiedy dzwoniłem, do pokoju wpadł Hank, wymachując bronią. Mówił od rzeczy, coś o tym, że nie wróci do życia z gołej pensji tancerza. Szarpaliśmy się i pistolet wystrzelił. Kula przeszła przez środek ulubionego fotela Hanka.
A więc miałam rację – to jednak był wystrzał.
– Co było potem?
– Obiecałem Hankowi, że nikomu nic nie powiem, jeśli tylko odłoży pistolet. Wróciliśmy do pracy, jak gdyby nic się nie stało. Trzy dni później ktoś zepchnął Hanka z dachu. – Oczy Larry'ego znowu zaszły łzami.
– Myślisz, że to robota Monalda? – zapytałam powoli, kątem oka przyglądając się Felixowi. Na twarzy miał maskę spokoju, ale byłam gotowa się założyć, że w myślach już pisał artykuł. Nikczemnik.
Larry skinął głową.
– A niby czyja? Na pewno zabił ich obu.
Gryząc paznokieć, gorączkowo rozmyślałam o wszystkim, co przed chwilą usłyszałam. To jasne, że Monaldo chciał uciszyć Bobbiego. Reklamowanie jego podrobionego towaru na eBayu zapewne nie mogło być dobre dla interesów. Wyglądało jednak na to, że z trójki przyjaciół, to Hankowi najbardziej zależało, by trzymać buzię na kłódkę. Dlaczego więc dobrali się do niego? Strzępy informacji wirowały w mojej głowie jak szalone i przyznam, miałam problem z połączeniem ich w spójną całość.
A potem Larry zrzucił kolejną bombę.
– To nie wszystko – powiedział. – Monaldo zadzwonił do mnie. – Urwał, ponownie spoglądając na Felixa. – Chce, żebym doręczył jeszcze jedną przesyłkę.
– Jeszcze jedną przesyłkę? – Poczułam ucisk w żołądku. Larry skinął głową.
– Aha. Dlatego chciałem z tobą pogadać. Monaldo zostawił mi tę wiadomość parę godzin temu. Nie wiem, co robić.
– Kiedy trzeba ją doręczyć?
– Dziś wieczorem. Przygryzłam wargę.
– Musisz z tym pójść na policję, Larry.
Pokręcił głową tak gwałtownie, że aż przekręciła mu się peruka.
– O, nie. Nie ma mowy. Nie przetrwałbym w więzieniu. Spójrz na mnie! Miał rację. Byłam za kratkami, więc wiedziałam, jak tam jest.
Współwięźniowie nie należą do najbardziej tolerancyjnych ludzi na świecie.
– Może nie będziesz musiał iść do więzienia – odparłam. – Ramirez powiedział, że gdybyś zeznawał przeciwko Monaldowi, mogliby cię wkręcić do programu ochrony świadków.
– Ramirez? – zapytał.
Ups. Przeniosłam wzrok z Felixa (który nagle zaczął wykazywać żywe zainteresowanie naszą rozmową) z powrotem na Larry'ego.
– To mój znajomy policjant. Nieistotne. Najważniejsze, że jeśli pójdziesz z tym na policję, zapewnią ci ochronę.
Larry spuścił wzrok, spoglądając na siebie. Potem spojrzał na mnie.
– Nie sądzę, żebym się nadawał do tego programu. Chyba jestem za bardzo charakterystyczny.
Zmarszczyłam czoło.
– Może gdybyś… – Spojrzałam na jego buty. Różowe pantofelki zapinane na paseczek. Okej, może lepiej zacząć od czegoś innego. Przeniosłam wzrok w górę. – Może gdybyś zrezygnował z… – Różowej spódniczki z imitacji skóry? Białej bluzki z żabotem? Intensywnie czerwonego lakieru do paznokci?
Westchnęłam. Miał rację. Ta opcja odpadała.
Mimo całego mojego zaufania do Ramireza, trzeba by prawdziwego magika, żeby ukryć Larry'ego przed Monaldem. W końcu, jak dużo jest rudowłosych drag queens o wzroście powyżej metra osiemdziesięciu? Poza tym, w chwili, kiedy Larry trafi do programu ochrony, nie będzie już w rękach Ramireza, tylko federalnych. Zważywszy na to, jak opornie szło im do tej pory z tą sprawą (nie wspominając już o tym, że dwa lata z rzędu dostałam za mały zwrot podatku), nie miałam do nich zbyt dużego zaufania. Wystarczyła jedna mała pomyłka, żeby mój ojciec zładował z jakiegoś dachu albo skończył w zamrażarce obok groszku.
Choć w ostatnich dniach miałam wobec Larry'ego mocno mieszane uczucia, kiedy tak siedział obok mnie, w przyciąganych rajstopach, z rozmazaną mascara i fałdami tłuszczu wylewającymi się spod przyciasnego gorsetu, postanowiłam, że absolutnie nie pozwolę, by jakiś gangster pozbawił mnie możliwości bliższego poznania mojego taty. Odruchowo, przysunęłam się do niego i uściskałam go tak mocno, że nawet mnie samą to zaskoczyło.
– Nie martw się, tato, coś wymyślimy.
Larry odsunął się. Uśmiechał się leciutko, choć widać było, że jest nieźle zaszokowany.
– Co? – zapytałam.
– Pierwszy raz nazwałaś mnie „tatą” – powiedział zdławionym głosem.
Miał rację. Zrobiłam to po raz pierwszy. Uściskałam go raz jeszcze, znowu czując przyjemne ciepło w sercu rodem z kanału Hallmark. Tyle że tym razem, czułam także strach.
Po obiecaniu Larry'emu, że znajdziemy jakiś sposób, żeby wyciągnąć go z bałaganu, w który się wpakował, wysłałam go do łazienki, żeby wziął prysznic, przebrał się i (wyparcie, wyparcie, wyparcie) poprawił makijaż. Felix włączył laptopa i śmigając palcami po klawiaturze, pisał artykuł swojego życia. Do głowy przychodziły mi różne tandetne nagłówki, ale nie mogłam już nic zrobić, żeby go powstrzymać. Wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do Dany. Powiedziałam jej, gdzie jestem i streściłam, czego dowiedziałam się od Larry'ego. Zapewniła mnie, że sytuacja z mamą i panią R jest w pełni opanowana. Odkrywała przed nimi uroki gry w blackjacka, a Marco kupił wszystkim koszulki z napisem „Viva Las Vegas”.
Rozłączyłam się i patrzyłam przez okno na lśniące bryły Excalibura, MGM Grand i Luxora. Wszystko w tym mieście jest takie duże. Łącznie z problemami. Przyglądałam się rzekom turystów płynącym ruchomymi chodnikami, rozmyślając, co zrobić z Larrym. Cały czas towarzyszyło mi rytmiczne stukanie w klawiaturę Felixa.
– Niezła historia, co? – zapytałam.
Felix nawet nie uniósł wzroku znad monitora. – Aha.
– A gdybym zapewniła ci jeszcze lepszą? Uniósł brew.
– Naprawdę nie sądzę, żeby coś było w stanie to przebić.
Chwilę milczałam. Sprawa wyglądała następująco: jak to ciągle powtarzał Ramirez, wszystko rozbijało się o dowody. Skoro Larry nie zgadzał się, żeby zeznawać, że jest brakującym ogniwem pomiędzy Monaldem a Marsuccimi, musieliśmy zdobyć inny dowód. Na przykład zdjęcia. A tak się składało, że znałam osobę, która miała talent do robienia fotek niczego nieświadomym ludziom.
– A gdybym obiecała ci wyłączność?
– Wyłączność? – Spojrzał na mnie, teraz już wyraźnie zainteresowany. Skinęłam głową.
– Ale…
– Aha. Wiedziałem, że jest jakiś haczyk. Zignorowałam go.
– Ale musisz mi pomóc. Zmrużył oczy.
– W czym miałbym ci pomóc?
– Zamierzam doręczyć tę przesyłkę od Monalda.
– Słucham? – powiedział, patrząc na mnie jak na wariatkę.
– Chcę, żebyś zadzwonił do Monalda, udając Larry'ego. Powiesz mu, że doręczysz tę przesyłkę.
Ale w rzeczywistości, będziesz robił zdjęcia, jak ja, przebrana za Larry'ego, biorę przesyłkę od Monalda i przekazuję ją Marsuccim.
– Komu? – zapytał Felix, przebiegając wzrokiem notatki.
Przygryzłam wargę. Czułam się trochę, jakbym zawierała pakt z diabłem. Zastanawiałam się, co jest gorsze: możliwość, że Larry zostanie wydany za mąż za kumpla z celi o imieniu Bubba, czy całe lata nauki hiszpańskiego, żebym mogła sobie przetłumaczyć wszystkie przekleństwa, jakie padną z ust Ramireza, kiedy zobaczy moje zdjęcie na pierwszej stronie „Informera”. Znowu.
Przeniosłam wzrok z drzwi łazienki na Felixa. A co tam.
– Marsucci to zorganizowana grupa przestępcza – zaczęłam. Felix znowu uniósł brew.
– Chodzi o mafię?
Skinęłam głową. A potem opowiedziałam mu ze szczegółami wszystko, czego dowiedziałam się od Ramireza o zabitym celniku, śledztwie prowadzonym przez federalnych, kontenerach z podróbkami butów i śladach prowadzących do Monalda. Mojej opowieści towarzyszył dźwięk wściekłego stukania w klawiaturę, jako że Felix wszystko notował.
– Od początku coś mi się nie zgadzało z tym Brunonem – powiedział, kiedy skończyłam. – Nie wyglądasz mi na dziewczynę goryla.
– Ostatni raz ci mówię, że nie jestem jego dziewczyną. Jestem tylko jego… Słuchaj, to nieważne. Ważne, żebyśmy zdobyli zdjęcia, które będą wyraźnym dowodem na powiązania Monalda z Marsuccimi, dzięki czemu Monaldo trafi do więzienia, a Larry nie skończy jako mokra plama na asfalcie. Wchodzisz w to?
Felix włożył do ust końcówkę hotelowego długopisu, żując ją w zamyśleniu.
– Zapowiada się niebezpiecznie – wypalił w końcu.
Oparłam dłonie na biodrach, wypięłam do przodu pierś i najlepszym głosem twardej laski oświadczyłam:
– Jestem dorosłą kobietą. Poradzę sobie. Dlaczego wszyscy uważają, że jestem małą, nieporadną dziewczynką w szpilkach, która powinna czekać, aż pojawią się duzi chłopcy i rozwiążą problem? Zostawiłam to dużym chłopcom i zobacz, co się stało. Hank nie żyje. Bobbi nie żyje. Nie zamierzam – dodałam z naciskiem – siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż odstrzelą mojego tatę, tylko dlatego, że według ciebie to zbyt niebezpieczne zadanie dla blondynki. Pozwól, że coś ci wyjaśnię, stary. Nie jestem małą dziewczynką. Jestem dużą, wściekłą kobietą!
Lał, ale mu przygadałam. Czułam się świetnie. Pewnie czułabym się jeszcze lepiej, gdybym powiedziała to Ramirezowi, ale ponieważ ciągle widziałam przed oczami jego twarz, było trochę tak, jakbym przygadała i jemu. Czułam, jak cała moja złość i frustracja odpływają, ustępując miejsca pewności siebie. Jestem kobietą! Słyszycie? Groźną kobietą!
I wtedy zauważyłam, że usta Felixa drgają w kącikach.
– Skarbie – powiedział, nie mogąc dłużej powstrzymać śmiechu – chodziło mi o to, że zapowiada się trochę niebezpiecznie dla mnie.
Moja pewność siebie pękła jak bańka mydlana.
– Och. Jasne.
– Ale – dodał, starając się opanować śmiech – jeśli jesteś aż tak zdeterminowana…
– Jestem.
– …i jeśli rzeczywiście zgadzasz się na wyłączność, łącznie ze zdjęciami i tak dalej…
Wzdrygnęłam się w duchu, mając nadzieję, że przynajmniej tym razem nie przeklei mojej głowy do innego ciała, i powiedziałam:
– Zgadzam się.
– …to umowa stoi. Będę twoim fotografem. – Wysunął dłoń. Uścisnęłam ją, częściowo spodziewając się, że zaraz ukażą się jego ukryte rogi i ogon.
Nie traciłam czasu, wiedząc, że lada chwila z łazienki wyjdzie Larry. Szybko zadzwoniłam na informację, żeby podali mi numer do Victoria Club.
– Chyba umiesz naśladować amerykański akcent? – zapytałam, podając zapisany numer Felixowi.
Uśmiechnął się.
– Niech cię o to głowa nie boli – powiedział, przeciągając samogłoski, w kiepskiej imitacji Johna Wayne'a.
– Eee, może to jednak nie jest dobry pomysł…
– Po prostu daj mi telefon – rzucił, wyrywając mi komórkę. Kiedy wybierał numer, wstrzymałam oddech i zacisnęłam kciuki, a także palce u nóg, modląc się do świętego od podstępów i podrabianych akcentów. Chyba ktoś na górze mnie wysłuchał, bo Felix przemówił z idealnym kalifornijskim akcentem. No dobrze, może brzmiał bardziej jak Keanu Reeves niż Larry, ale wszystko wskazywało na to, że Monaldo dał się nabrać.
Obserwując drzwi łazienki, spod których ciągle wydobywała się para (Larry nadal się pucował), przysłuchiwałam się prowadzonej przez Felixa rozmowie. Była szybka i rzeczowa. Mówił głównie „aha, aha” i „okej”. Do mojego żołądka zleciały się motyle, kiedy Felix poprosił Monalda, żeby przypomniał mu adres, pod który miała być dostarczona przesyłka. Zapisał go na hotelowej papeterii.
Wreszcie się rozłączył.
– No i? – zapytałam.
– Dziś, o dwudziestej.
Motyle w moim żołądku zaczęły tańczyć mambo.