178031.fb2
Ponieważ zostały mi niecałe cztery godziny, żeby zmienić się z kobiety o wzroście metr pięćdziesiąt w babę o wzroście metr osiemdziesiąt, w dodatku udającą że jest facetem udającym kobietę, potrzebowałam pomocy. I jeśli ktoś mógł mi w tym pomóc, to tylko Marco. Znalazłam go na dole, w sklepie z pamiątkami I – Maddie, skarbeńku! – wykrzyknął na mój widok, cmokając powietrze przy moich policzkach. – Gdzie się podziewałaś? Strasznie się o ciebie martwiłem!
– Ramirez mnie przyłapał. Przykuł mnie kajdankami do siedzenia w swoim samochodzie.
– Jak perwersyjnie. – Marco poruszył idealnie wyregulowanymi brwiami.
– Raczej upokarzająco. W każdym razie, chcę cię prosić o przysługę, Marco.
– Dla ciebie, wszystko – cmoknął, przeglądając pocztówki. Opowiedziałam mu szybko o kłopotach Larry'ego i moim planie ocalenia mu skóry. Kiedy powiedziałam, że będę potrzebować butów na grubej platformie i peruki, zachwycony Marco aż przyklasnął.
– Och, ale będzie ubaw. Ekstremalna metamorfoza w drag queen!
Nie byłam pewna, czy to rzeczywiście takie zabawne. Wiedziałam tylko, że nie mam innego wyjścia.
– Musimy się wyrobić do ósmej – uprzedziłam go, kiedy złapał mnie za rękę, ciągnąc prosto do sklepu z kostiumami.
Dwie godziny i trzy tuziny kiepskich peruk później, wyglądałam jak rasowa, szykowna drag queen. Stałam przed lustrem w pokoju Marca, wpatrując się w swoje odbicie. Marco wybrał mi długą, czarną spódnicę, która zakrywała moje szczupłe nogi, czerwoną bluzkę z gorsetem, z długim rękawem, żeby ukryć moje skąpo owłosione ręce i długą, rudą perukę, prawie identyczną z peruką Larry'ego. (Wyglądałam w niej naprawdę nieźle. Kto wie, może przefarbuję się na rudo?) Wiedząc, że nawet na najgrubszych platformach nie osiągnę pożądanego wzrostu, Marco wybrał mi przylegającą spódnicę z lycrą i bluzkę z dekoltem w serek, żeby mnie optycznie wydłużyć. Z radością donoszę, dzięki samym dziwkarskim platformom z lakierowanej skóry, udało mi się urosnąć całe trzynaście centymetrów.
Marco zaproponował, że użyje czarnego eyelinera i ciemnego podkładu, żeby mnie wizualnie postarzyć, abym bardziej przypominała Larry'ego, ale odmówiłam. W zamian założyłam duże okulary przeciwsłoneczne i cieniutką, czarną woalkę, sięgającą aż do podbródka. Zgodziłam się też na grubą warstwę pudru i przyciemnienie brody, imitujące zarost. W sumie, prezentowałam się całkiem wiarygodnie, jako pięćdziesięciokilkuletni transwestyta.
– Skarbeńku, wyglądasz bosko! – Marco odsunął się i z dłońmi przyłożonymi do piersi, podziwiał swoje dzieło. – Ta peruka idealnie do ciebie pasuje.
– Miejmy nadzieję, że Monaldo da się na to nabrać.
– A teraz – powiedział Marco, przybliżając się do mnie z konspiracyjnym błyskiem w oku. – Zdradź mi swój plan, dziewczyno – szpiegu?
Poprawiając sięgającą tyłka perukę, powtórzyłam Marcowi wszystkie informacje, jakie Monaldo podał Felixowi przez telefon.
– Najpierw pojedziemy do Victorii, wślizgniemy się do garderoby i poszukamy czerwonej torebki z krokodylej skóry czekającej na toaletce Larry'ego. Potem zabierzemy forsę na pustynię, gdzie mam się spotkać z Marsuccimi. Felix wysiądzie wcześniej, żeby sfotografować jak przekazuję forsę mafiosom.
Hm… kiedy powiedziałam to wszystko głośno, wydało mi się trochę… nieprawdopodobne. Miałam się za Jamesa Bonda, czy co? Marco absolutnie nie podzielał moich obaw.
– Normalnie jak w Bondziel Czad! Nie mogę się już doczekać, żeby opowiedzieć o wszystkim Madonnie.
– Nie! – Obróciłam się szybko w jego stronę. – Nie możesz nikomu nic mówić. Jeśli Ramirez się o tym dowie, żywcem obedrze mnie ze skóry. Nie wspominając już o tym, co mogłaby zrobić moja matka. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby ruszyła za mną uzbrojona w paralizator? Musisz mi obiecać, że nikomu nic nie piśniesz.
– Ale…
Obiecaj! – rozkazałam, opierając dłonie na biodrach. Ponieważ byłam teraz od niego jakieś pięć centymetrów wyższa, dał za wygraną.
– Dobrze – burknął, żałośnie wydymając dolną wargę. – Obiecuję.
Kazałam mu jeszcze dać słowo honoru i dopiero wtedy poczułam się trochę spokojniejsza. Trochę. Obligowanie Marca do dochowania tajemnicy jest równie skuteczne, co zamalowywanie mazakiem rysek na ulubionych czarnych czółenkach. W najlepszym wypadku, jest to rozwiązanie tymczasowe. Ale nie miałam wyboru. Mogłam tylko mieć nadzieję, że Marco zdoła utrzymać język za zębami wystarczająco długo, żebyśmy mogli z Felixem dotrzeć na pustynię. Wtedy będzie za późno, żeby powstrzymali mnie mama czy Ramirez.
Nie żebym po cichu na to nie liczyła. Kiedy wpatrywałam się w moje „zrobione” odbicie w lustrze, ta część mnie, która wolała pozostać w jednym kawałku, prosiła: Niech mnie ktoś powstrzyma!
Spotkaliśmy się z Felixem na parkingu dokładnie o siódmej dwie. Zgodnie z planem, chciał być na miejscu na długo przed Marsuccimi. Spojrzał na mnie i byłam pewna, że ciśnie mu się na usta jakiś złośliwy komentarz.
– Nie denerwuj mnie – ostrzegłam, – Te buty mają trzynastocentymetrowy obcas. Mogę nimi zabić.
Uśmiechnął się, ale powstrzymał od uwag, unosząc dłonie w obronnym geście. Dał parkingowemu kwitek (oraz pięćdziesiąt centów napiwku, sknera) i dziesięć minut później byliśmy już w drodze.
Kiedy jechaliśmy Piętnastką, kręciłam się niespokojnie na siedzeniu, a mój żołądek zawiązał się w supeł. Tak naprawdę, nie jestem wielką fanką przebieranek.
Zeszłego lata, kiedy badałam sprawę zaginięcia mojego byłego chłopaka, Richarda, Dana namówiła mnie, żebyśmy przebrały się za prostytutki i zmusiła do włożenia żarówiastego spandeksu, Ale nie to było jeszcze najgorsze. Ukoronowaniem wieczoru był trup. Jako że w dzisiejszym przedstawieniu byłam jedyną nieuzbrojoną aktorką, pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że nie będzie powtórki z rozrywki.
Przygryzając uszminkowane wargi, rozważałam, czy nie lepiej powiedzieć Felixowi, żeby zawrócił i zapomnieć o całej sprawie. Jednak zanim się zdecydowałam, wjechaliśmy na parking dla pracowników Victoria Club. Z przodu nadal stały dwa lincolny, a od kiedy byłam tu ostatnio, przybyło jeszcze z półtuzina samochodowych wraków. Ulżyło mi, kiedy zobaczyłam, że zniknął SUV Ramireza. Modliłam się, żeby Bruno miał wolny wieczór. (I żeby nie spędzał go, próbując wytropić pewną blondynkę, która mu nawiała).
Wpatrywałam się w tylne drzwi klubu, kiedy Felix zgasił silnik. Powtarzałam sobie, że dam radę to zrobić. Byłam twardą laską. Byłam niebezpieczna. Miałam misję do wypełnienia. Nie brałam zakładników.
– Gotowa? – zapytał Felix, biorąc aparat z tylnego siedzenia.
– Jasne! – odparłam śmiało, choć moje ciało było odmiennego zdania. Miałam stopy z ołowiu, a tyłek przykleił mi się do siedzenia.
– Naprawdę chcesz tam wejść? – zapytał. Skinęłam głową. – Uhm.
– Wiesz, jeszcze nie jest za późno, żeby zmienić zdanie. Jeśli nie jesteś pewna, możemy odwołać całą akcję.
Czy byłam pewna? Nie. Nagle, nie wiedzieć czemu, przypomniały mi się moje śliczne, skórzane, dziesięciocentymetrowe szpilki od Gucciego, z noskami tak wąskimi, że siniały mi od nich małe palce. Jeśli mogłam przeżyć odcięcie dopływu krwi do palców w imię mody, mogłam także przeżyć supeł w żołądku w imię ratowania ojca.
– Nie, jestem pewna – skłamałam. – Idziemy.
Jakimś cudem udało mi się poderwać wrośnięty w siedzenie tyłek. Podeszłam do tylnych drzwi klubu, odprowadzana obiektywem aparatu Felixa.
Dobiegająca zza ściany głośna muzyka wylała się na zewnątrz, kiedy otworzyłam drzwi. Zamrugałam, wchodząc do kiepsko oświetlonego wnętrza. Żałowałam, że nie mogę ściągnąć ciemnych okularów. Przystanęłam na chwilę, żeby się rozejrzeć. Byłam za kulisami. Po prawej miałam różne dźwignie i liny, nad którymi czuwał facet w bejsbolówce, z papierosem zwisającym z kącika ust. Po lewej była garderoba. Stukanie obcasów, szum suszarek do włosów i plotki mieszały się z tanecznymi rytmami.
Ruszyłam w lewo, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Niewielka garderoba była wypełniona toaletkami z podświetlanymi lustrami, zastawionymi kosmetykami i perukami na podstawkach. Przy drzwiach znajdował się wieszak na kółkach. Na szczęście, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Chudy, czarnoskóry facet zrobiony na Tinę Turner przebiegł obok mnie, wołając, że teraz jego kolej. Dwie odziane w żółte cekiny „dziewczęta” siedzące przy jednej z toaletek, przymocowywały sobie pióra do głów i plotkowały o jakiejś Molly. (Która najwyraźniej spała z połową facetów w klubie).
Przez chwilę rozglądałam się w poszukiwaniu czerwonej torebki z krokodylej skóry. W końcu wypatrzyłam ją przy toaletce w głębi garderoby. Pochyliłam głowę, wyminęłam porozrzucane na podłodze buty i cekiny, porwałam torebkę i szybko się wycofałam, na wypadek, gdyby któraś z dziewcząt w cekinach chciała mnie o coś zapytać.
Torebka była znacznie cięższa, niż się spodziewałam i musiałam nieść ją w obu rękach. Zanim dotarłam do tylnych drzwi klubu, moje serce dudniło głośniej od muzyki, a żołądek zamienił się w węzeł gordyjski.
Wyszłam na dwór i szybko się rozejrzałam, żeby sprawdzić, czy w czasie kiedy byłam w środku na parkingu, nie pojawił się czarny SUV Ramireza. Nie pojawił się, więc pobiegłam (pobiegłam to może za dużo powiedziane, bo byłam w butach na trzynastocentymetrowym obcasie) do neona i wskoczyłam na fotel pasażera.
– Jedź! – zawołałam. Felix odłożył aparat i posłusznie ruszył z parkingu, skręcając w prawo. Na Fremont głośno odetchnęłam z ulgą. Może zbyt głośno, biorąc pod uwagę, że byliśmy dopiero na półmetku operacji „Przechytrzyć mafię”. Zabranie torebki było łatwiejszą częścią zadania. Teraz musiałam stanąć oko w oko z odpowiednikami członków rodziny Soprano, gdzieś na pustyni, gdzie nie wiadomo ile pokoleń „wypadków przy pracy” leżało pogrzebanych w płytkich grobach.
Wzdrygnęłam się i włączyłam ogrzewanie.
Aby zająć czymś myśli, spojrzałam na torebkę, którą trzymałam w rękach. Była wykonana z miękkiej, krokodylej skórki, w głębokim, burgundowym kolorze. Miała małe złote sprzączki i bambusową rączkę. Bardzo szykowna. Lekko trzęsły mi się dłonie, kiedy zajrzałam do środka. Torebka była wypełniona zwitkami studolarówek. Cicho gwizdnęłam. Jak może wspominałam, Tot Trots nie jest obuwniczym Rodeo Drive. Zarabiałam dosyć, żeby wystarczyło na rachunki, żarcie i buty, ale nigdy w życiu nie widziałam tyle forsy naraz. Wsadziłam nos do torebki i mocno się zaciągnęłam. Charakterystyczny zapach gotówki i skóry. Tak muszą pachnieć prawdziwe szpilki od Prądy.
Piętnaście minut później zostawiliśmy w tyle Mandalay Bay, Bellagio oraz Treasure Island, kierując się ku ziemi niczyjej pomiędzy Las Vegas a Los Angeles. Kasyna zaczęły ustępować miejsca toczonym przez wiatr kłębom trawy i po jakimś czasie zobaczyliśmy kierunkowskaz na Lone Hill Road. Felix zjechał z autostrady na jednopasmówkę o kiepskiej nawierzchni, a po kilku minutach na drogę gruntową. Może i fajnie byłoby po niej pojeździć moim dżipem z napędem na cztery koła, ale w neonie strasznie trzęsło. Podskakując, w milczeniu przejechaliśmy jakieś pięć kilometrów, po czym na horyzoncie pustego, skalistego terenu ujrzeliśmy budynek. Felix zjechał na bok.
– Tu wysiadam – powiedział z napięciem, które i ja czułam.
Skinęłam głową. Wolałam się nie odzywać, ze strachu, że wyrwie mi się coś w stylu: „Nie zostawiaj mnie! Jestem tylko słabą kobietką!”
– Jesteś pewna, że dasz sobie radę sama? – zapytał. Choć nie widziałam wyraźnie w szybko zapadającym zmierzchu, mogłabym przysiąc, że był autentycznie zatroskany.
Jeszcze raz skinęłam głową, licząc, że da się nabrać na moje kłamstwo.
Najwyraźniej się nabrał, bo złapał aparat i wysiadł z samochodu. Rozejrzał się wokół, wskoczył za skały i pokazał mi uniesione kciuki, czym pewnie chciał mi dodać otuchy. Przesiadłam się na miejsce kierowcy.
Jadąc dalej sama piaszczystą drogą, patrzyłam, jak Felix robi się coraz mniejszy we wstecznym lusterku. Próbowałam przekonać siebie, że wszystko będzie dobrze. Tyle że z każdym kolejnym metrem, stawałam się coraz mniej przekonywająca.
Włączyłam radio, żeby wypełnić czymś ciszę. Pobawiłam się trochę pokrętłem i w końcu znalazłam stację grającą hity z lat sześćdziesiątych. Trudno panikować, kiedy człowiek słucha Beatlesów. Próbowałam śpiewać razem z nimi GoodDay Sunshine, ale przyłapałam się na tym, że co trzy sekundy zerkam we wsteczne lusterko, wypatrując czarnych lincolnów.
Byłam prawie u celu. Jeśli to nie wypali… Wolałam nie myśleć, co będzie, jeśli nasz plan się nie powiedzie. Przyznaję też, że zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy mądrze zrobiłam, nie mówiąc o niczym Ramirezowi. To jasne, że zakazałby mi, ale może wysłałby zamiast mnie któregoś ze swoich kolegów po fachu? Może udałoby mu się przekonać Larry'ego do zmiany zdania? Może choć raz przespalibyśmy się ze sobą przed moją samobójczą misją na pustyni?
Kiedy dotarłam wreszcie do magazynu, miałam spocone dłonie, pokaleczone zębami wargi, a w moim prawym oku odezwał się nerwowy tik. Gdybym nie miała ze sobą torebki pełnej forsy, natychmiast bym zawróciła i czmychnęła gdzie pieprz rośnie.
Zatrzymałam neona przed magazynem. Był to nijaki budynek, duży i kwadratowy, o betonowych ścianach, z dachem z blachy falistej. Wokół nie było nic. Tylko piasek.
Żadnych innych samochodów.
Odsiedziałam, w aucie pełne dwie minuty, próbując przekonać siebie do wyjścia. Byłam prawie na finiszu. Miałam forsę. Byłam w umówionym miejscu spotkania. Na razie, wszystko szło dobrze. Jedyne co mi pozostało, to przekazać torebkę, i po sprawie. (Jak widzicie, zaczynałam być specjalistką od wyparcia).
Otworzyłam drzwi i wysiadłam. Na dworze było chłodnawo i niesamowicie cicho. Nie słychać było nawet jednego świerszcza. Powoli ruszyłam po ubitej ziemi do magazynu, ściskając torebkę tak mocno, że aż zbielały mi kłykcie. Minęłam trzy strefy załadunku i dotarłam do mniejszych drzwi. Nacisnęłam klamkę. Drzwi były otwarte. Spodziewali się mnie.
Wzięłam głęboki oddech i powoli pchnęłam drzwi. Obmacałam ścianę, po chwili natrafiając na włącznik światła.
Magazyn był pełen wysokich, metalowych regałów, podobnych do tych w garażu mamy, na których przechowywała świąteczne dekoracje i pudła z pamiątkami z mojego dzieciństwa. Regały sięgały prawie do sufitu. Na wszystkich stały kartony. Pod sufitem biegły odsłonięte rury i przewody. Ściany, podobnie jak sufit, pokrywała blacha falista. Miałam wrażenie, jakbym znalazła się w olbrzymiej, metalowej puszce.
– Halo? – zawołałam, słysząc, jak mój głos odbija się potrójnym echem. Żadnej odpowiedzi. Ostrożnie zrobiłam kilka kroków. Stukanie moich obcasów o cementową podłogę przypominało wybuchy petard.
Podeszłam do najbliższego regału, szybko obejrzałam się przez ramię i rozdarłam karton z najniższej półki. W środku był tuzin mniejszych pudełek. Pudełek z butami.
Wyciągnęłam jedno. Michael Kors. Chciałabym powiedzieć, że zaraz odłożyłam je na miejsce, ale to, oczywiście, nieprawda. Cóż, jestem nieodrodną córką swojego ojca. Uniosłam przykrywkę. Idealna kopia szpilek z zeszłego sezonu, z wężowej skórki, w kolorze czekoladowego brązu, z mosiężnymi sprzączkami. Musiałam przypomnieć sobie, że to podróbki, żeby powstrzymać się od ich przymierzenia.
Nagle usłyszałam dźwięk opon miażdżących żwir. Szybko oprzytomniałam. Odłożyłam pudełko, zamknęłam karton i odskoczyłam od regału. Słyszałam, jak trzasnęły drzwi samochodu. Przecięłam cementową podłogę i wypadłam na zewnątrz, wracając w zasięg obiektywu Felixa. Jeśli chcieliśmy zdobyć obciążające zdjęcia, przekazanie pieniędzy musiało odbyć się na zewnątrz.
Obok neona stał czarny rangę rover. (Bardzo dobry wybór, biorąc pod uwagę tutejsze warunki drogowe). Przy samochodzie stało dwóch facetów w czarnych garniturach. Obaj mieli ciemne okulary i wyglądali jak kiepska wersja Facetów w czerni. Już miałam do nich podejść, kiedy z samochodu wysiadł trzeci facet. Był niższy od dwóch pozostałych.
Jego garnitur był szary, ale miał takie same ciemne okulary jak tamci dwaj. Zdaje się, że ciemne okulary są obowiązkowym elementem ubioru członków mafii. Oprócz okularów, miał na sobie więcej złotej biżuterii niż Joan Rivers – między innymi olbrzymi medalion i sygnety na obu dłoniach. Jego włosy były przylizane do tyłu, tworząc gładki, czarny hełm na zbyt dużej w stosunku do ciała głowie. Brakowało mu tylko biało – czarnych gangsterskich butów oraz uzi, i byłby z niego wykapany włoski mafioso.
Cała trójka powoli podeszła do mnie. Faceci w Czerni trzymali się po bokach Kurdupla.
– Masz coś dla nas? – zapytał Kurdupel głosem Joe Pesciego, wskazując torebkę w mojej pobielałej dłoni.
Skinęłam głową i odchrząknęłam, usiłując nadać mojemu głosowi jak najniższą barwę.
– Tak – powiedziałam.
Kurdupel ściągnął okulary i popatrzył na mnie przez chwilę zmrużonymi oczami.
O co chodzi z tą woalką? – zapytał. Serce podeszło mi do gardła.
– Eee… Jestem w żałobie – odparłam, wbijając wzrok w ziemię. – Hank nie żyje.
Kurdupel pokiwał głową zaciskając wąskie usta.
– Słyszałem. To prawdziwa tragedia.
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ci goście regularnie mieli do czynienia z „prawdziwymi tragediami”. Niezbyt pocieszająca myśl.
Nic jednak nie powiedziałam, tylko też pokiwałam głową.
Kurdupel wskazał torebkę i wyższy z Facetów w Czerni podszedł do mnie, żeby ją zabrać. Przeszedł mnie dreszcz strachu, kiedy jego dłoń musnęła moją. Zwłaszcza że spojrzał na moją twarz.
Ponownie odchrząknęłam i utkwiłam wzrok w swoich butach, modląc się, by zinterpretował moje dziwne zachowanie jako cierpienie po śmierci przyjaciela. Przez jedną straszną, długą chwilę myślałam, że jest już po ptakach. Bałam się, że przejrzał mój podstęp z udawaniem faceta udającego kobietę i że wkrótce będę pływać z rybkami. (Względnie, mrozić się w towarzystwie groszku). Ale on cofnął się do Kurdupla i otworzył torebkę. Kurdupel zerknął do środka i zagrzebał ręką, żeby sprawdzić, czy studolarówki nie leżą tylko na samej górze, a cała reszta torebki nie jest wypełniona sianem. Skinął głową, dając znak Gorylowi Numer Jeden, że wszystko w porządku.
Potem Kurdupel zwrócił się do mnie.
– Przekaż Monaldowi, że jest nam przykro z powodu tragicznej śmierci jego człowieka – powiedział, ale nie zabrzmiało to ani trochę szczerze.
Pokiwałam głową.
Kurdupel wpatrywał się w moją twarz jeszcze przez jedną, niemiłosiernie długą chwilę, po czym z powrotem założył okulary. Uff.
Czułam, jak wszystkie moje mięśnie się rozluźniły, kiedy Kurdupel ruszył do samochodu. Goryl Numer Jeden przytrzymał mu drzwi, a potem wsiadł z nim na tył. Goryl Numer Dwa zajął miejsce za kółkiem.
Mokra z emocji, stałam twardo na swoim miejscu, patrząc jak zawracają na trzy i oddalają się piaszczystą drogą. Okazało się, że jestem całkiem niezła w te klocki. Żadnych trupów. Żadnych rozwścieczonych gangsterów. Żadnego porywczego gliniarza, który mógłby namącić. Z satysfakcją myślałam o tym, jaką Ramirez zrobi minę, kiedy dostarczę mu dowody, które pozwolą zamknąć prowadzoną przez niego sprawę. Całkiem nieźle jak na irytującą blondynkę, prawda?
Powstrzymałam się przed skakaniem z radości, na wypadek gdyby Faceci w Czerni obserwowali mnie we wstecznym lusterku. Dopiero kiedy straciłam z oczu tylne światła rangę rovera, pomachałam w kierunku, gdzie czatował Felix.
Mogłabym przysiąc, że w odpowiedzi błysnął fleszem.
Niestety, była to ostatnia rzecz, jaką widziałam.
Nagle w mojej głowie nastąpiła eksplozja i ziemia usunęła mi się spod nóg.
A potem wszystko zasnuła czerń.