178031.fb2
Są dwie rzeczy, których nienawidzę bardziej od tego, kiedy do mnie strzelają. Po pierwsze: sandały Birkenstock, jedyne buty, o których mogę z dumą powiedzieć, że nie ja je zaprojektowałam. I po drugie: brzuszki, regularna tortura, do której zmuszała mnie właśnie na podłodze Sunset Gym moja najlepsza przyjaciółka Dana.
– Dalej, jeszcze dwa, dasz radę!
Stęknęłam i, wysyłając mojej osobistej cheerleaderce nienawistne spojrzenie, podniosłam się z trudem do siadu.
– Już – przerwa na dyszenie – nie – przerwa na dyszenie – mogę. – Moje mięśnie brzucha zaczęły drżeć i czułam nieatrakcyjną kroplę potu, spływającą od włosów do podbródka.
– Dalej, Maddie. Wiem, że stać cię jeszcze na dwa. Pomyśl, jak super będziesz wyglądać latem w bikini.
– Kupię sobie kostium jednoczęściowy – mruknęłam.
– Pomyśl jak wspaniale będziesz się czuła ze świadomością, że zrobiłaś coś dobrego dla swojego ciała.
Uniosłam brew, rzucając mojej przyjaciółce kpiące spojrzenie.
– Okej, w takim razie, wyobraź sobie – powiedziała Dana w nagłym przebłysku geniuszu. – Wyobraź sobie, jak bardzo będzie pragnął cię Ramirez, kiedy zobaczy twój szałowy brzuszek.
Takiej motywacji potrzebowałam. Sapiąc i zaciskając zęby, jeszcze raz podźwignęłam się do pozycji siedzącej.
– Brawo! Wiedziałam, że ci się uda! – Dana wstała i odtańczyła w moim imieniu taniec zwycięstwa. Moja najlepsza przyjaciółka – metr siedemdziesiąt wzrostu, rozmiar 36, miseczka podwójne D, rudoblond włosy – instruktorka aerobiku oraz aspirująca aktorka, ma ciało, o którym można pisać rockowe piosenki. Nie muszę dodawać, że w jednej chwili głowy wszystkich facetów w siłowni odwróciły się w naszą stronę.
– Dzięki – rzuciłam. – Tego mi było trzeba.
– Nie ma sprawy. Od czego są przyjaciółki?
– Ale chyba zdajesz sobie sprawę, że złamałaś Przysięgę. – Dana przygryzła wargę, przybierając skruszoną minę.
– Ups.
Przysięga była obietnicą, którą wymogłam na moich przyjaciołach i rodzinie: mieli nigdy więcej nie wypowiadać w mojej obecności nazwiska „Ramirez”. Zeszłego lata, detektyw Jack Ramirez, czy jak ochrzciła go Dana, Pan Roztapiacz Majtek, zjawił się w moim mieszkaniu z kieszenią pełną prezerwatyw. Pocałował mnie. Ja pocałowałam jego. Ciuchy poleciały na podłogę. Byliśmy jut tylko jeden stanik pushup i bawełniane majtki od łóżka… kiedy zabrzęczał jego pager.
Pożegnał mnie cmoknięciem w czoło i obiecał zadzwonić następnego dnia. Obiecanki cacanki. Dwa tygodnie później, zostawił na mojej automatycznej sekretarce wiadomość.
– ”Sorry, byłem zajęty. Mam masę pracy. Muszę lecieć. Odezwę się później”. – Od tamtej pory cisza.
Faceci.
Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam. Jack Ramirez jest gliniarzem z dużą spluwą, dużym tatuażem i dużym… cóż, powiem po prostu, że tamtego wieczoru jego gatki pozostawiły niewiele dla wyobraźni. Nie powinnam więc być zaskoczona, że nie okazał się idealnym materiałem na chłopaka. Muszę jednak przyznać, że i tak był lepszy od mojego ostatniego faceta, który skończył za kratkami, po tym jak dopuścił się defraudacji.
Ja to mam szczęście do mężczyzn.
– Sorry – powiedziała Dana – ale musiałaś dokończyć serię. Skarbie, naprawdę nieźle sobie radzisz.
Owszem, nie szło mi najgorzej. Kiedy Ten, Którego Imienia Nie Wspominamy, zniknął bez śladu w lipcu, zrobiłam to, co zrobiłaby każda normalna, racjonalna, samotna kobieta, całkowicie zignorowana przez obiekt swoich uczuć. Wpadłam w ciąg foodowy. Mówię wam, to było prawdziwe szaleństwo. Cheetosy, pizza, markizy, lody czekoladowo – bananowe Chunky Monkey (spożywane całymi wiaderkami) oraz ciastka, we wszystkich rozmiarach, kształtach oraz smakach. W końcu interweniowała Dana, zwracając mi uwagę na to, że jeśli wkrótce z tym nie skończę, to: a) do końca życia będę miała na palcach tłuste plamy od sera, b) nie zmieszczę się w moją ulubioną małą czarną od Nicole Miller, i c) zostanę oficjalną członkinią Klubu Żałosnych Przegranych i Nieudaczników. Miała rację. Moja mała czarna jest bądź co bądź dopasowana. Dlatego nie protestowałam (a w każdym razie, nie bardzo) kiedy zaciągnęła mnie na siłownię i zmusiła do poddania się współczesnemu odpowiednikowi średniowiecznych tortur. Brzuszkom. Opadłam na niebieską matę, dysząc ciężko.
– Proszę, powiedz mi, że to już koniec?
Dana (która, nawiasem mówiąc, nie uroniła nawet kropli potu, choć ćwiczyłyśmy już niemal godzinę) oparła dłonie na biodrach.
– Ale jeszcze nie popracowałyśmy nad twoimi pośladkami.
– Czy jeśli obiecam, że zjem na kolację sałatę, będę mogła olać pośladki? – zapytałam błagalnie, choć w rzeczywistości marzyłam o sałacie w charakterze dodatku do bułki z sezamem i wielkiego hamburgera.
Dana ściągnęła lekko jasne brwi. Ale ponieważ była dobrą przyjaciółką (a ja ciągle dyszałam jak doberman), wyraziła zgodę.
– Okej. Ale chcę cię tu widzieć z powrotem w sobotę, gotową do skłonów i przysiadów.
– Tak jest, pani kapitan.
Zdjęta litością, Dana pomogła mi wstać. Zawlokłam swój spocony tyłek do szatni.
– Masz jakieś ciekawe plany na wieczór? – zapytała Dana.
Biorąc pod uwagę, że był piątek, a moją największą piątkową atrakcją od miesięcy były randki z króliczkiem na baterie, odpowiedź była oczywista.
– Nie. A co?
– O piątej mam zajęcia pilatesu, ale potem wybieram się na zakupy. Masz ochotę się przyłączyć?
A czy rybka lubi pływać? – Jasne.
Dwadzieścia minut później zatrzymałam swojego czerwonego dżipa pod moim mieszkankiem w Santa Monica. Położone zaledwie dwie przecznice od plaży, jest moim własnym, małym kawałkiem nieba. A właściwie nie małym, tylko maciupeńkim. Składany futon, stół kreślarski i trzy tuziny par butów całkowicie wypełniają jego powierzchnię. Weszłam do środka i choć z szafki wabiła mnie otwarta paczka chipsów, oparłam się pokusie, w zamian otwierając puszkę dietetycznej coli i odsłuchując wiadomości na sekretarce.
Pierwsza była z wypożyczalni filmów.
– „Jest już zamówiony przez panią drugi sezon Seksu w wielkim mieście – poinformował mnie znudzony głos nastolatki. – Ale wynika, że zalega pani z oddaniem Pretty Woman, Kiedy Harry poznał Sally i… – Urwała i zachichotała, maskując to kaszlem -…Joanie Loves Cha – chi [Joanie Loves Chachi – amerykański serial telewizyjny, nadawany w latach 1982 – 1983, o miłosnych perypetiach dwojga nastolatków (przyp. red.)], całej serii”.
Oto do czego doprowadziło mnie życie bez faceta. Skasowałam wiadomość. Odsłuchałam kolejną.
– „Witam, Felix Dunn z»L.A. lnformer«. Robimy nowy materiał o historii, w którą była pani zamieszana zeszłego lata. Chciałbym się z panią umówić, żeby zadać kilka pytań odnośnie…
Bip. Skasowane.
Od czasu rozdmuchanej przez media sprawy aresztowania mojego byłego chłopaka, Richarda, który był także podejrzany o morderstwo, co i rusz dzwonili do mnie dziennikarze. Owszem, przyznaję, że miał miejsce pewien incydent z pilnikiem, w którym brałam udział ja, wzgardzona, psychopatyczna kochanka, jej przebity implant piersi oraz obcas szpilki zatopiony w czyjejś żyle, i że to, jakimś cudem, zawładnęło wyobraźnią mediów. Od tamtej pory ze trzy razy byłam na okładce „Informera”. Dwa razy moja głowa była przytwierdzona do ciała pewnej aktoreczki z horrorów, raz wystąpiłam jako narzeczona Wielkiej Stopy. Hmm… Może to dlatego Ramirez nie dzwonił.
Odsłuchałam następną wiadomość.
– „Cześć skarbie, tu mama. Ralph w końcu odebrał nasze zdjęcia z Hawajów! Musisz przyjechać i je obejrzeć. Są bajeczne! Zadzwoń do mnie!”
Mama niedawno wróciła z przedłużonego miesiąca miodowego na Hawajach z mężem numer dwa, Ralphem, czy, jak lubię go nazywać, Podrabianym Tatusiem. Mój prawdziwy ojciec nawiał do Las Vegas z tancerką o imieniu Lola, kiedy miałam zaledwie trzy latka. Moje jedyne wspomnienie dotyczące Prawdziwego Tatusia, to mocno owłosiona ręka, machająca na pożegnanie z okna el camino rocznik 1974. Nie muszę dodawać, że Podrabiany Tatuś i ja od razu się zaprzyjaźniliśmy. (W czym, oczywiście pomógł fakt, że Ralph jest właścicielem jednego z najbardziej ekskluzywnych salonów piękności w Beverly Hills i zapewnił mi nieograniczony dostęp do darmowego manikiuru).
Rozległo się kliknięcie i automatyczny głos oznajmił, że nie ma więcej wiadomości.
Westchnęłam. Nie dzwonił Ramirez. Nie dzwonił Brad Pitt. Ani żaden przystojny nieznajomy, który zobaczył mnie w kolejce w Starbucks i namierzył przez Internet.
Nienawidzę piątkowych wieczorów.
Dopiłam dietetyczną colę i wskoczyłam pod prysznic, aby zmyć pot z moich obolałych kończyn. Wciągnęłam dżinsy, błyszczący różowy top z wiązaniem, ozdobiony małymi srebrnymi cekinami, i nowiutkie, absolutnie odjazdowe szpileczki Ferragamo. To przez nie znowu byłam na minusie, ale te pięć centymetrów, o które dzięki nim urosłam (nie mam nawet metra sześćdziesięciu) było tego absolutnie warte. Jeszcze trochę pianki na włosy, krótkie suszenie i byłam gotowa.
Dana podjechała po mnie swoim jasnobrązowym saturnem i wyjechałyśmy na Dziesiątkę. Nie były to godziny szczytu, ale i tak było dość samochodów, by o zmierzchu droga rozświetliła się niczym choinka. Kiedy zjechałyśmy na lewy pas, na ogonie siadł nam niebieski dodge neon. Jechał niemal przyklejony do naszego zderzaka całą drogę do Czterysta Piątej. Spojrzałam na szybkościomierz. Pędziłyśmy prawie sto trzydzieści na godzinę. Takie rzeczy zdarzają się tylko w L.A.
Odwróciłam się, żeby rzucić okiem na kierowcę dodge'a, ale zobaczyłam tylko oślepiające światło jego reflektorów. Dałam mu ręką rozpoznawalny przez każdego znak, żeby się odczepił.
Pół godziny, dwóch lubieżnych kierowców ciężarówek i jeden wypadek później, dotarłyśmy do celu naszej wyprawy – sklepu o nazwie Broń i Amunicja na Sepulveda Boulevard.
– Eee, co my tu robimy?
– Przyjechałyśmy na zakupy – odparła Dana.
– Nie o takich zakupach myślałam. – Spojrzałam na okratowane okna, plakaty NRA [NRA (National Rifle Assoclation) – Krajowe Stowarzyszenie Strzeleckie (przyp. tłum.).] na drzwiach i bezdomnego, który właśnie sikał na ścianę ceglanego budynku. – Jesteś pewna, że nie chcesz pojechać do Macy's?
– Potrzebny mi gnat.
Dana pokręciła głową.
– „Gnat”? Wydaje ci się, że jesteś Clintem Eastwoodem, czy co?
– W zeszłym tygodniu, Rico powiedział na zajęciach, że powinniśmy pomyśleć o jakiejś ochronie.
Po moim „otarciu się o śmierć” zeszłego lata, jak nazywała to moja skłonna do dramatyzowania przyjaciółka, Dana natychmiast zapisała się na zajęcia z samoobrony pt. „Kurs przetrwania w wielkomiejskiej dżungli”. Instruktor prowadzący kurs, Rico, wyglądał jak połączenie Rambo z Niesamowitym Hulkiem. Rozumiem, że taki Rico mógł potrzebować „gnata”. Ale wizja Dany dzierżącej śmiercionośną broń była dość przerażająca.
– Czy ty w ogóle umiesz strzelać?
– Owszem. – Dana uśmiechnęła się z dumą. – Rico daje mi prywatne lekcje. Zważywszy na osobliwą tendencję Dany do wybierania sobie facetów nienadających się do stałego związku, mogłam sobie tylko wyobrazić, jak wyglądały prywatne lekcje udzielane jej przez Rico.
– No nie wiem. – Ponownie spojrzałam na sklep. Bezdomny zapiął rozporek i zaczął pokrzykiwać na przejeżdżające samochody. – Kupię ci precla z dodatkowym cukrem cynamonowym, jeśli zgodzisz się, żebyśmy w zamian pojechały do jakiegoś centrum handlowego.
Dana wysiadła z samochodu.
– Nie bądź mięczakiem. Rico powiedział, że ten sklep jest najlepszy. Wzruszyłam ramionami. Znam Danę od siódmej klasy, kiedy to zakumplowałyśmy się, bo obie kochałyśmy się w Coreyu Feldmanie (było to w czasach Straconych chłopców). Wiedziałam, że kiedy Dana coś sobie postanowi, nic jej od tego nie odwiedzie. Tak jak kiedyś nie byłam w stanie powstrzymać jej przed wysłaniem Coreyowi stanika, tak teraz nie miałam szans odwieść jej od zakupu broni w północnym Hollywood. Poza tym, doszłam do wniosku, że nie zaszkodzi kupić sobie gazu pieprzowego.
Dana założyła blokadę na kierownicę i zamknęła satuma, rzucając okiem na bezdomnego. Nadal wykrzykiwał nieprzyzwoitości w stronę samochodów. Aktualnie jego celem był ford festiva.
Kiedy wchodziłyśmy do sklepu, zabrzęczał dzwonek nad obklejonymi plakatami drzwiami. Wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę. Dwóch ziomali w dżinsach z wiszącym krokiem i czapkach bejsbolówkach oglądało karabinki automatyczne, planując coś, o czym zdecydowanie nie chciałam wiedzieć. Wysoki facet z tłustymi, jasnymi włosami zebranymi w kucyk, w obficie zaplamionej musztardą koszuli, przerwał przegląd jakiejś spluwy, w zamian robiąc przegląd nas. Jego malutkie oczka prześlizgiwały się powoli po naszych ciałach.
Nagle poczułam, że potrzebuję wziąć prysznic.
Dana złapała mnie za rękę i pociągnęła do kobiety za szklaną ladą. Na jej plakietce widniało imię; „Mac”. Była niższa ode mnie – miała może metr pięćdziesiąt – z bujną szopą intensywnie rudych, kręconych włosów i przepaską na oku.
Poważnie. Czarną przepaską a la Johnny Depp. Brakowało jej tylko papugi. Starałam się nie gapić.
– W czym mogę ci pomóc, skarbie? – zapytała ochrypłym głosem, którego dorobiła się zapewne przez lata palenia papierosów. A może po prostu starała się nie wdychać odoru bezdomnego, który wdzierał się do sklepu przez stare przewody wentylacyjne.
Dana podeszła do brudnej, szklanej lady i odstawiła Brudnego Harry 'ego.
– Potrzebuję gnata. – Przewróciłam oczami.
Przerażająca Sprzedawczyni Broni patrzyła na nas, mrużąc sprawne oko.
– Moja przyjaciółka chciała powiedzieć – włączyłam się – że rozgląda się za bronią. Na początek wystarczy coś małego. I bezpiecznego. Coś, co nie wypali znienacka.
Kobieta jeszcze bardziej zmrużyła oko i oparła dłonie na biodrach.
– Szukacie bezpiecznej broni?
Słyszałam, jak za naszymi piecami parsknął Facet z Kucykiem.
Spojrzałam na Danę, licząc na jej pomoc, ale ona była całkowicie pochłonięta wpatrywaniem się w gablotę pełną śmiercionośnej broni. Dobrze wiedziałam, co oznaczają jej błyszczące oczy. Moje błyszczały dokładnie tak samo, kiedy na wyprzedaż trafiały czółenka od Diora. Zaczęłam się na poważnie bać.
– W miarę bezpiecznej?
Przerażająca Sprzedawczyni Broni zmierzyła mnie wzrokiem, zatrzymując się na mojej błyszczącej różowej bluzce, która była idealna na przechadzkę po centrum handlowym.
– Nigdy nie trzymałaś pistoletu w ręce, prawda, skarbie? – Nie, ale mam niezłe wyniki we wbijaniu obcasa w szyję.
– Niee – odparłam.
Pokręciła głową, a jej rude włosy rozbujały się jak u Klauna Bożo. Uczciwie się przyznaję, że nadal nie mogłam oderwać wzroku od jej przepaski na oko. Dlaczego musiałyśmy zapuścić się w poszukiwaniu broni w czeluście północnego Hollywood? Przecież w Beverly Hills też są sklepy z bronią.
– Ten mi się podoba – powiedziała Dana, wskazując jaskraworóżowy pistolet mały DDA kaliber 45.
Sprzedawczyni ponownie oparła dłonie na biodrach.
– Skarbie, oczywiście mogę ci go sprzedać. Ale wiesz, co powie napastnik, kiedy go wyciągniesz?
Obie z Daną jednocześnie pokręciłyśmy głowami.
– Nic nie powie. Będzie się tarzał ze śmiechu. Dana przytaknęła z powagą.
– Racja. Żadnego różu. – Wyprostowała się, przybrała poważny wyraz twarzy i ściągnęła brwi, jakby intensywnie nad czymś myślała. – Generalnie szukam czegoś do obrony przed kolesiami z baru, którzy się do ciebie przystawiają, a kiedy ich spławisz, czekają, aż pójdziesz do łazienki, żeby wrzucić ci do drinka pigułkę gwałtu. Następnego dnia budzisz się w łóżku jakiegoś obcego faceta. Wiesz o czym mówię?
Mac uniosła brwi, przenosząc wzrok z Dany na mnie, jakby pytała: „Ta laska mówi serio?”
– Okej, słuchajcie. Sprawiacie miłe wrażenie i nie chciałabym, żeby coś się wam stało. Co powiecie na gaz pieprzowy?
– Czy my wyglądamy na amatorki? – zapytała Dana.
Nawet ja musiałam przyznać rację Facetowi z Kucykiem, który znowu parsknął.
Jednak Dana nie zamierzała się poddać.
– Rico mówił, że pomożesz mi coś wybrać. Powiedział, że jesteś najlepsza.
– Rico? – Twarz kobiety rozpromieniła się i złagodniała. – Dlaczego od razu nie powiedziałaś, że znasz Rica? – Sięgnęła do szklanej gabloty i wyciągnęła srebrny pistolet. – Oto coś w sam raz dla was, dziewczyny. Ladysmith. Wyprodukowany przez Smith &Wesson. Półautomatyczny, dziewięć milimetrów, gumowa rękojeść, reszta ze stali nierdzewnej. Prawie bez odrzutu, ale ma niezłą siłę rażenia i mieści się w torebce.
Oczy Dany błyszczały jak u dziecka podczas Gwiazdki.
– Mogę potrzymać?
Sprzedawczyni skinęła głową. Dana wzięła pistolet, przybierając postawę a la James Bond. Kolesie w bejsbolówkach cofnęli się o kilka kroków.
– A może coś takiego. – Mac sięgnęła ponownie do gabloty, tym razem wyciągając czarny pistolet. – Jest lżejszy i łatwiej go załadować niż ladysmith. Jedynym minusem jest to, że nie zachowują się łuski. Co może być ciężko wyjaśnić, jeśli napatoczą się gliniarze. – Puściła do mnie oczko i dała kuksańca w bok.
Zaśmiałam się z przymusem, zastanawiając się, ile podobnych „wyjaśnień” Mac ma na koncie.
– Wolę ten – powiedziała Dana, ciągle trzymając ladysmith, i wpatrując się w swoje odbicie w zamazanym szkle gabloty.
Błysk w jej oku coraz bardziej mnie przerażał.
– Wezmę go.
Sprzedawczyni rozpromieniła się, niczym dumna matka.
– A ty? – zapytała mnie.
– Ja chyba zostanę przy gazie pieprzowym.
Dwadzieścia minut później byłam posiadaczką małego pojemnika Pepper Guard, a Dana miała pełen bagażnik amunicji. Nie tylko kupiła pistolet Smith &Wesson – w którego posiadanie mogła wejść już za dziesięć dni, jako że nigdy nie była aresztowana za przemyt broni – ale też pudełko nabojów, skórzaną kaburę, kajdanki (wolałam nie wiedzieć, do czego były jej potrzebne!) oraz paralizator w kształcie telefonu komórkowego. Dana była uzbrojona i niebezpieczna.
Miss Broni i Amunicji podrzuciła mnie do mojego mieszkania, po czym pojechała na zajęcia, żeby pokazać Ricowi swoje nowe „zabawki”. Próbowała namówić mnie, żebym jej towarzyszyła, mówiąc, że dziś będą ćwiczyć odpieranie ataków frontalnych, ale odparłam wymijająco, że muszę trochę popracować, jeśli nie chcę, żeby mój pracodawca zagroził mi wylaniem. Kolejny raz. Co w sumie było prawdą. Nie byli zachwyceni incydentem z przekłutym implantem (nie wspominając już o moim małżeństwie z Wielką Stopą!), który znalazł się na pierwszych stronach tabloidów, brukając ich wizerunek firmy przyjaznej rodzinie.
Już kiedy stroiłam moją pierwszą Barbie w połyskujące różowe suknie balowe, marzyłam o byciu modelką, która kroczy dumnie po wybiegach Paryża w seksownych kreacjach i designerskich szpilkach. Jednak w ósmej klasie stało się boleśnie jasne, że nawet najwyższe na świecie szpilki nie pomogą mi osiągnąć wzrostu modelki. Musiałam się więc zadowolić studiowaniem projektowania mody, a konkretnie obuwia. Niestety wszystkie niedoszłe modelki studiują projektowanie i dostać pracę w tej branży jest jeszcze trudniej niż zostać dziewczyną z okładki. Ostatecznie związałam się z jedyną firmą, która chciała mnie zatrudnić i zostałam projektantką obuwia dziecięcego w Tot Trots. Może nie ma to nic wspólnego z haute couture, ale wystarcza mi na rachunki, sama ustalam sobie godziny pracy, a moje japonki ze Spidermanem były w ostatnim sezonie najlepiej sprzedającymi się butami na
W Paryżu nie wiedzą, co stracili.
Weszłam do mieszkania i sprawdziłam automatyczną sekretarkę. Coś się urodziło, bo migała lampka. Postawiłam gaz pieprzowy na blacie i wcisnęłam przycisk odtwarzania.
– „Masz dwie nowe wiadomości”.
No proszę. Może jednak coś drgnęło w moim życiu towarzyskim. Wyjęłam z zamrażarki kubełek lodów Ben &Jerry's (w końcu podczas zakupów spala się dużo kalorii, nie?), słuchając pierwszej wiadomości.
– „Tu ponownie Felix Dunn z»lnformera«. Chętnie umieścilibyśmy jakiś cytat w materiale o pani. Proszę do mnie oddzwonić…”
Skasowane. Nie do wiary. Brukowce już dawno powinny zająć się już najnowszym narzeczonym Jenifer Aniston albo ostatnią kłótnią Toma i Katie. W końcu przekłułam tylko jeden cycek!
Czekałam na następną wiadomość. Po chwili ciszy usłyszałam sapanie. A potem:
– „Hmm, eee, chciałbym rozmawiać z Madison Springer. Mam nadzieję, że dzwonię pod właściwy numer. Mówi Larry”.
Znowu cisza.
– ”Twój ojciec”.
Wpatrywałam się w telefon, z łyżką Chunky Monkey zawieszoną w powietrzu, mrugając z niedowierzaniem. Czy on właśnie powiedział to co myślę, że powiedział?
Po chwili uświadomiłam sobie, że to nie koniec wiadomości.
– „Wiem, że minęło dużo czasu. Ale, eee, czytałem o tobie w gazecie. O tym jak latem pomogłaś policji. I pomyślałem, że przydałaby mi się twoja pomoc. Ja, eee…
Znowu zamilkł a ja wstrzymałam oddech. Nagle w tle usłyszałam jakieś odgłosy.
– „Boże… co ty robisz… nie!”
Znieruchomiałam kiedy metaliczny huk rozniósł się głośnym echem po moim mieszkanku.
Może to przez dzisiejszą wizytę w sklepie z bronią, albo fakt, że wspomnienie starcia z Szaloną Zabojczynią zeszłego lata ciągle było dla mnie żywe. A może po prostu włączyła się moja nadaktywna wyobraźnia.
Mój umysł natychmiast sklasyfikował ten dźwięk. Był to wystrzał z broni palnej. Bip.
– „Nie masz więcej wiadomości”.