178031.fb2 Zab?jstwo na wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

Zab?jstwo na wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 21

20

Po raz pierwszy w życiu cieszyłam się, że Marco nie potrafił utrzymać swojego długiego języka za zębami. Po tym jak się rozstaliśmy, zszedł do kasyna, gdzie w Big Apple Bar natknął się na panią Rosenblatt. Wystarczyła jedna uwaga o jego podejrzanej aurze, żeby złamał się jak przedszkolak i powiedział jej o moim planie podszycia się pod Larry'ego (pani Rosenblatt uznała to za bardzo zły pomysł, ze względu na moją karmę). Potem pani Rosenblatt namierzyła mamę przy stole do gry w kości i wszystko jej powtórzyła. Mama prawie zemdlała. (Co ciekawe, kiedy złapała się stołu, żeby odzyskać równowagę, krupier pomyłkowo uznał, że obstawia trudną ósemkę i dodatkowo straciła trzydzieści dwa dolary). Kiedy doszła do siebie, zadzwoniła do Dany, żeby sprawdzić, czy jest ze mną. Oczywiście nie była. Pojechała na lotnisko, żeby odebrać Rica, który zrobił jej niespodziankę i przyleciał, żeby osobiście wręczyć jej nowiutką ladysmith wraz z wyposażeniem. (Nie jestem pewna, czy chodziło o wyposażenie pistoletu). Dana krzyknęła parę razy „O Boże!” i powiedziała o wszystkim Ricowi. Ten zadzwonił do swojego kumpla barmana, który skrzyknął wszystkich stałych bywalców FlyBoyz.

Krótko mówiąc, Gąsienica nie był jedynym, który pojechał za nami na pustynię. Dwadzieścia minut po nim, wyruszyli Marco z mamą i panią Rosenblatt w wypożyczonym przez nie dodge'u minivanie, Dana i Rico w mustangu, a na końcu oddział motocyklistów na harleyach. Na Lone Hill Road minęli się z długim, czarnym lincolnem pędzącym w przeciwnym kierunku. Dana rozpoznała go i, kierowana instynktem, pojechała za nim do Victorii. To jej refleksowi zawdzięczałam, że nie byłam teraz karmą dla rybek.

Kiedy Rico zabrał jej pistolet, Dana zaczęła na zmianę trząść się i płakać, oraz zarzekać, że nigdy więcej nie weźmie „tej rzeczy” do ręki. Biorąc pod uwagę, że teraz był to dowód w sprawie, nie zapowiadało się, żeby szybko miała ku temu okazję. Kiedy w końcu przyjechali policjanci, zdjęli z rąk Dany ślady prochu. Potem zabrali ją i Rica do jednego z pomieszczeń służbowych na przesłuchanie przez detektywa Sipowicza. Zostaliśmy zapewnieni, że to jedynie formalność i że z uwagi na okoliczności, nie zostaną im przedstawione żadne zarzuty. Mimo to, pani Rosenblatt pozostała czujna, gotowa natychmiast zadzwonić do kancelarii prawnej, w której pracował jej drugi, zmarły mąż Carl, gdyby tylko na widoku pojawiły się kajdanki czy jakieś moczopędne napoje.

Korzystając z zamieszania, Felix wymknął się niepostrzeżenie, zapewne po to, żeby szybko nasmarować artykuł, zanim inni zwąchają tę historię i go ubiegną. Mama, pani R., Kozioł, krzepcy motocykliści i „dziewczęta” w piórach zostali zaproszeni do głównej sali klubu, gdzie składali zeznania, wywoływani pojedynczo przez umundurowanych policjantów (których było teraz dwa razy więcej niż drag queens). Wszystko to razem przypominało dziwaczny bal kostiumowy – skórzane spodnie mieszały się z obszytymi cekinami trykotami, między którymi migała namiotowata różowo – niebieską suknia pani Rosenblatt. Podejrzewam, że podobne rzeczy widuje się po kwasie.

Jeśli chodzi o mnie, to zostałam posadzona na stołku barowym, gdzie otulona brzydkim, zielonym kocem zastanawiałam się, kiedy przestaną mi szczękać zęby. Sanitariusz orzekł, że mam lekkie wstrząśnienie mózgu, ale poza tym, żadnych fizycznych obrażeń. Inaczej miała się sprawa z moją psychiką. Nie co dzień widzi się, jak twoja najlepsza przyjaciółka robi w czyjejś klatce piersiowej dziurę wielkości piłki do softballa. I choć ani trochę nie opłakiwałam śmierci takiej szumowiny jak Gąsienica, nie mogłam przestać myśleć o tym, jak leży w kałuży gęstej krwi. Wierzcie mi, prawdziwa śmierć jest o wiele bardziej wstrząsająca, niż to co się ogląda w Kryminalnych zagadkach Las Vegas.

– Maddie!

Odwróciłam się i zobaczyłam przy wejściu Ramireza. Pokazał odznakę jednemu z umundurowanych policjantów, a potem przepchnął się między nimi i ruszył prosto do mnie. Szybko przejechałam palcem pod okiem, żeby sprawdzić, czy bardzo się rozmazałam. Tyle ostatnio płakałam, że nie zdziwiłabym się, gdyby czarne smugi tuszu sięgały mi aż do podbródka. Przejechałam palcem pod drugim okiem i poprawiłam trochę włosy. No co? Miałam wstrząs mózgu, ale nie byłam martwa.

– Maddie! – powtórzył Ramirez, po czym złapał mnie w objęcia. Jego uścisk był tak mocny, że bałam się, iż za chwilę połamie mi żebra. Przytulał mnie tak przez dłuższą chwilę, nie mówiąc ani słowa. – Nigdy więcej nie waż się robić czegoś takiego – wyszeptał w końcu. Ale tym razem w jego głosie nie było śladu Złego Gliny. Ośmielę się powiedzieć, że tym razem jego głos był niemal… czuły.

– Przepraszam – wymamrotałam, wtulając twarz w jego pierś. Uwolnił mnie z żelaznego uścisku i zrobił krok w tył, żeby mi się przyjrzeć. Jednocześnie sprawdził rękami, czy nie jestem przypadkiem połamana. Muszę przyznać, że kiedy jego dłonie prześlizgały się po moich udach, zrobiło mi się gorąco w wiadomym miejscu, co nie było zbyt stosowne, ze względu na okoliczności.

– Wszystko w porządku? – zapytał, delikatnie badając palcami guz z tyłu mojej głowy.

– Tak, wszystko okej – powiedziałam. No, może trochę przesadziłam. Ale najważniejsze, że żyłam.

Wypuścił powietrze i przeczesał palcami czarne włosy. Omiótł wzrokiem mój strój, zatrzymując się dłużej na platformach i bluzce z gorsetem.

– Jezu, Maddie, co ty sobie wyobrażałaś? Prawie dostałem ataku serca, kiedy zadzwonili do mnie z policji.

– Naprawdę? – Kiedy usłyszałam troskę w jego głosie, znowu zrobiło mi się gorąco w niestosownym miejscu.

– Naprawdę. – Wyciągnął rękę, żeby założyć mi za ucho zbłąkany kosmyk włosów. Kiedy to robił, jego dłoń musnęła lekko mój policzek. – Nie cierpię, kiedy omija mnie cała akcja. – Jego usta uniosły się w kącikach.

– Cha, cha, bardzo śmieszne, twardzielu.

Uśmiechnął się szeroko, ale jego dłoń pozostała w moich włosach, przez co dostałam gęsiej skórki.

Choć moje hormony szalały, odchrząknęłam i zmusiłam się, by zapytać o osobę, której nie widziałam ani razu przez cały wieczór.

– Co z Monaldem?

Ramirez przestał przeczesywać moje włosy i widziałam, że znowu mam do czynienia z gliniarzem.

– Został aresztowany.

W końcu mogłam odetchnąć. Naprawdę odetchnąć, po raz pierwszy od kiedy postanowiłam wcielić się w Larry'ego.

– Federalni zgarnęli go parę minut temu z jego penthouse'u – ciągnął Ramirez. – Oczywiście nie było jeszcze oficjalnego przesłuchania, ale kiedy tylko dowiedział się, że był pod obserwacją, natychmiast zaczął sypać, wymieniając co najmniej trzech przedstawicieli rodziny Marsucci, którzy siedzą w handlu podróbkami. Powiedział nawet, że przyzna się do zabicia celnika i Boba Hostetlera, jeśli zgodzimy się to potraktować jako nieumyślne spowodowanie śmierci i obejmiemy go programem ochrony świadków. Federalni są przeszczęśliwi. Zdaje się, że widziałem, jak jeden zrobił gwiazdę.

– A co z Hankiem? – zapytałam. Ramirez wzruszył ramionami.

– Monaldo twierdzi, że nie miał nic wspólnego z jego śmiercią ale myślę, że po prostu chodzi mu o ugranie lepszych warunków. Szczerze mówiąc, nie ma to większego znaczenia. Tak czy siak, Marsucci trafią za kratki. Monaldo też długo posiedzi.

I tak ma więcej szczęścia niż Gąsienica, pomyślałam, przypominając sobie obrzydliwą czerwoną kałużę w schowku.

– Co teraz? – zapytałam.

Ujął moją dłoń w obie swoje i powiedział łagodnie:

– Teraz pojedziesz do domu i się prześpisz. Dużo dziś przeszłaś. Musisz odpocząć.

Jego dłonie były takie gorące. Oblizałam usta.

– A ty?

Spojrzał na mnie. Jego oczy przypominały dwie kałuże roztopionej, ciemnej czekolady. Jednak zamiast zapewnić, że spędzi noc, pokazując mi sto jeden nowych sposobów zastosowania swoich kajdanków, zerknął na drzwi.

– Żyję tą sprawą od sześciu tygodni, Maddie. Chcę być przy przesłuchiwaniu Monalda.

Poczułam ukłucie w sercu. Wybrał pracę. Znowu. Jako że miałam osobisty interes w tym, żeby Monaldo przesiedział w więzieniu możliwie jak najdłuższy czas, nie narzekałam. No, prawie.

– Wychodzisz? – jęknęłam.

Oderwał wzrok od drzwi i przeniósł na mnie.

– Słuchaj, jeśli chcesz, żebym został, to zostanę – powiedział. Potraktowałam to jako małe zwycięstwo. Przynajmniej udawał, że przedkłada mnie nad pracę. Na początek, dobre i to.

– Wszystko w porządku. Jedz – skłamałam.

– Jesteś pewna? – zapytał, jednocześnie odsuwając się ode mnie.

– Tak. Jedź. Nic mi nie będzie. Cmoknął mnie w czoło.

– Prześpij się trochę. Zadzwonię, jak tylko będę wolny. Obiecuję. Potem odwrócił się i szybko ruszył do wyjścia.

Patrzyłam za jego oddalającym się, spowitym w dżins tyłkiem, wzdychając każdą komórką mojego rozczarowanego ciała. Nagle coś sobie przypomniałam. Zakryłam oczy dłońmi. Obiecałam coś świętemu Judzie, prawda?

Nadszedł ranek, zanim detektyw Sipowicz powiedział, że możemy wszyscy wracać do domu. Zważywszy na to, że mieliśmy do domu ho, ho i jeszcze trochę, a New York, New York był zaledwie parę przecznic dalej, nasza karawana (składająca się z mamy, pani Rosenblatt, Marca, Dany, Rica i mnie) udała się do hotelu. Przecinaliśmy właśnie kasyno, gdzie brzęczenie automatów spotęgowało pulsowanie w mojej głowie oraz uaktywniło puzon w uchu, kiedy nagle zauważył nas Chudy Jim.

– Hej! – zawołał. Wycelował palcem w Danę, wyszedł zza swojego pulpitu i dopadł do naszej radosnej gromadki. – Gdzie wczoraj byłaś? Czekałem na ciebie ponad godzinę. Przez ciebie nie zobaczyłem występu Bette. Nie mogę uwierzyć, że mnie wystawiłaś!

W myślach pacnęłam się w czoło. W całym tym zamieszaniu zupełnie zapomniałam, że wrobiłam moją najlepszą przyjaciółkę w randkę z Panem Pryszczatym.

Dana spojrzała na mnie, potem na Chudego Jima i wreszcie na Rica, który ściągnął brwi.

– Co znaczy, że cię wystawiła? – zapytał.

Chudy Jim skrzyżował ręce na zapadniętej klatce piersiowej.

– Mieliśmy pójść na występ Bette Midler, ale ta laska totalnie mnie olała i nie przyszła na randkę.

Rico spojrzał na Danę przez zmrużone oczy.

– Umówiłaś się z tym patyczakiem?

– Hej! – zawołał Chudy Jim.

– Eee… – powiedziała Dana, przygryzając wargę. – Tak jakby…

– Nie ma cię parę dni i zdradzasz mnie z tym kolesiem?

– Hej! – powtórzył Chudy Jim. – A co jest nie tak z tym kolesiem?

– Wiecie – włączyła się pani Rosenblatt – przypomina mi to, jak mój trzeci mąż, Rory, myślał, że zdradzam go z facetem z pralni chemicznej. Tyle że…

Nie dokończyła, bo nim ktokolwiek zdążył zareagować, Rico zamachnął się, posyłając swoją dużą pięść zaledwie parę milimetrów od szczęki Chudego Jima.

– Jezu! – wrzasnął Chudy Jim, uchylając się. Rico zamachnął się jeszcze raz, tym razem lewą pięścią. Chudy Jim uskoczył za automat z Lucky Seven. – Kurde, no! – krzyknął.

– Rico, nie! – zawołała Dana, łapiąc za tył koszuli Rica. Koszula rozdarła się, kiedy Rico ponownie zamachnął się na Chudego Jima. Rozwścieczony Rico, jego obnażone, napięte muskuły, pikująca pięść – wszystko to razem niepokojąco przypominało scenę z Hulka. Jim uskoczył za sztuczne drzewo.

– Niech ktoś wezwie policję! – zawołał Marco.

Dana wyciągnęła komórkę i wybrała numer. Zanim zdążyła się połączyć, podbiegło dwóch ochroniarzy. Każdy z nich chwycił Rica za ramię, ale to go nie powstrzymało. (Hej, ten gość to chyba z pięćset kilo czystej masy mięśniowej). Ponownie natarł na Jima, z ochroniarzami zwisającymi z jego ramion jak marionetki. Chudy Jim schował się za znakiem ulicznym. Jeden z ochroniarzy wezwał pomoc, a Marco krzyknął do Dany, żeby jeszcze raz zadzwoniła na policję.

robiła to i tym razem nawet się połączyła. Pięć minut później trzech umundurowanych policjantów przepychało się do nas przez coraz większy tłumek gapiów. Na całe szczęście dla Chudego Jima, który wyglądał już na zmęczonego ciągłym uchylaniem się i uskakiwaniem. Wcale mu się nie dziwiłam. Właściwie, to byłam nawet pod wrażeniem, że wytrzymał aż tak długo w starciu z zazdrosnym olbrzymem.

Dwóch z przybyłych policjantów rzuciło się, by pomóc ochroniarzom okiełznać Rica. Trzeci wpatrywał się w Danę, zupełnie oszołomiony. Był nim nie kto inny, jak Funkcjonariusz Niewinna Buźka.

– Dana? – zapytał. – Co tu się dzieje?

Dana wyglądała jak sama, którą nagle oślepiły reflektory samochodu. Strzelała oczami to na Rica, to na Chudego Jima, to na Niewinną Buźkę.

– Eee…

W tym momencie do akcji wkroczył, jak zawsze pomocny, Marco.

– Chodzi o to, że Dana miała spotkać się z Jimem, ale zupełnie o tym zapomniała, bo wszystko zaaranżowała Maddie, a potem przyjechał jej chłopak, Rico…

– Jej chłopak?! – wykrzyknął Niewinna Buźka, wyraźnie urażony. – Masz chłopaka?

– Eee… – powtórzyła Dana. Szturchnęłam Marca w żebra.

– Zaraz tam, jej chłopak. Po prostu czasem się spotykają.

– Umówiłaś się ze mną, choć spotykasz się z kimś innym? – zapytał Niewinna Buźka. Bałam się, że zaraz wybuchnie płaczem.

– Z nim też się umówiłaś? – warknął Rico. Zrobił się czerwony na twarzy, a z jego uszu poszedł dym.

– Eee… – Dana spojrzała błagalnie na mnie i na Marca. – Może byście mi trochę pomogli?

– Och, dajcie spokój, chłopcy – odezwał się Marco. – To co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas, prawda?

Trzej mężczyźni spiorunowali go wzrokiem. Marco zapiszczał i schował się za mną.

– Słuchajcie, to wszystko to jedno wielkie nieporozumienie – zaczęłam, próbując załagodzić sytuację. – Widzicie…

– Czekajcie! – przerwała mi pani Rosenblatt, przykrywając dłonią nabrzmiałe żyły na czole Rica. – Mam wizję!

Tylko. Nie. To.

Pani Rosenblatt znowu zrobiła numer ze Świtu żywych trupów, wywracając oczami tak, że widać było tylko białka.

– Widzę… osła. Dużego, silnego osła. – Otworzyła gwałtownie oczy. – Masz zwierzątko?

– Ha! – rzucił Chudy Jim, wychylając się zza znaku. – Ona uważa, że jesteś osłem.

Rico zawył i ponownie natarł na Chudego Jima, ciągnąc za sobą ochroniarzy i policjantów. Może i unieruchomili mu ręce, ale nogi miał ciągle wolne. Biorąc pod uwagę, że Rico jest specjalistą piętnastu różnych sztuk walki, było to duże niedopatrzenie ze strony gliniarzy. Rico podwinął nieco jedną nogę, po czym wyrzucił ją do przodu, trafiając Chudego Jima prosto w twarz.

– Auu. – Chudy Jim poleciał do tyłu, zatrzymując się na jednym z automatów.

– Dosyć tego. Wszyscy jesteście osłami! – wrzasnęła Dana. Potem zwróciła się do Funkcjonariusza Niewinna Buźka, który wyglądał jakby próbował sobie przypomnieć, czy podobna sytuacja była opisana w podręczniku. – Najpierw ty posłuchaj – powiedziała, celując w niego palcem. – Tak, spotykam się z Rikiem.

– Ale… – zaczął Niewinna Buźka.

– Ale raz umówiłam się z tobą – dokończyła Dana. – Raz! Tylko się z tobą spotkałam, a nie obiecałam, że za ciebie wyjdę. Czy tak wygląda ciało mężatki? Nie sądzę.

Niewinna Buźka zamknął usta i skupił się na jakimś wyjątkowo interesującym paproszku, który znalazł na podłodze.

– Ty – ciągnęła Dana, zwracając się do Rica, który nieco się uspokoił, po tym jak wreszcie przyfasolił Chudemu Jimowi. – Za kogo się uważasz, żeby wyżywać się na małych, bezbronnych mięczakach, co?

– Hej! – zaprotestował z podłogi Chudy Jim. Dana go zignorowała.

– Jeszcze nigdy nie widziałam tak okropnego napadu zazdrości. A pracuję z aktorami! Jesteś dorosłym facetem, a nie małym chłopcem bawiącym się w żołnierza. Panuj nad sobą, albo się pożegnamy.

Łat. Byłam pod wrażeniem. To dopiero się nazywa twarda laska.

– A co ze mną? – zapytał Chudy Jim. Dana przewróciła oczami.

– Żartujesz? Ty gadasz do moich cycków. Daj spokój! Chudy Jim wydął wargę. Albo mu po prostu spuchła.

– Wy, chłopcy, możecie dalej się kłócić, jeśli chcecie – kontynuowała Dana, krzyżując ręce na piersi – ale ja zabiłam dziś człowieka i jestem zmęczona. Idę na górę, trochę się przespać. – Odwróciła się i ruszyła w stronę wind. – Maddie? – zawołała przez ramię. – Idziesz?

Jasne, że szłam, bo powietrze było tak przesycone testosteronem, iż ledwo dało się oddychać. – Zaczekaj! – zawołałam, podbiegając do niej. Marco, mama i pani Rosenblatt poszli za nami.

Kiedy dotarliśmy na górę, poczułam, że jestem skonana. Dana i Marco padli na jedno z podwójnych łóżek, a mama położyła się na dostawce. Mi pozostało dzielenie łóżka z panią Rosenblatt. Podział wyglądał w ten sposób, że ja zajmowałam skrawek, a stutrzydziestosześciokilogramowa pani Rosenblatt całą resztę łóżka. Ale nie narzekałam. Przytuliłam twarz do poduszki, zamknęłam oczy i po raz pierwszy od dawna zapadłam w porządny, głęboki sen.

Następnego ranka obudził mnie dźwięk prysznica branego przez Marca. Przekręciłam się na drugi bok i zerknęłam na zegarek. Dziesiąta piętnaście. Jak ja lubię sobie dłużej pospać. Przetarłam oczy, przeciągnęłam się i usiadłam. Dana siedziała na drugim łóżku, oglądając program o tym, jak grać, żeby wygrać w blackjacka.

– Gdzie nasz upiorny duecik? – zapytałam, ziewając.

– Chodzi ci o twoją mamę i panią R.? Poszły na śniadanie. Po drugiej stronie ulicy jest bar z placuszkami; jesz ile chcesz za cztery dziewięćdziesiąt dziewięć. Też jesteś głodna?

Skinęłam głową. Owszem, byłam głodna. A kiedy zaburczało mi w brzuchu, zdałam sobie sprawę, że nie jadłam nic od wczorajszego ranka. Dana zadzwoniła na room service i zamówiła kubek odtłuszczonego jogurtu z truskawkami i granolą dla siebie, oraz bekon, placki ziemniaczane i tosta francuskiego z bitą śmietaną dla mnie. (No co, wczoraj o mały włos nie zginęłam. Życie jest zbyt krótkie, żeby przejmować się zdrowym odżywianiem).

Czekając, aż dostarczą nam jedzenie, podłączyłam komórkę do ładowarki i sprawdziłam wiadomości. Miałam pełną skrzynkę. Pierwsza porcja pochodziła z zeszłego wieczoru, kiedy to wydzwaniały do mnie Dana i mama, żeby dowiedzieć się, gdzie jestem i czy nic mi się nie stało. Potem odsłuchałam wiadomość z Tot Trots. Informowali mnie, że jeśli do poniedziałku nie oddam projektów plastików z Rainbow Brite, mogę pożegnać się z pracą. Przeprowadziłam w myślach szybkie obliczenia i wykombinowałam, że jeśli wyjedziemy z samego rana, nie utkniemy w korku, a potem zarwę noc, to może w przyszłym tygodniu ciągle będę miała pracę. Może.

Starając się nie wyobrażać sobie, jak stoję w moich srebrnych sandałkach bez pięty w kolejce do pośredniaka, przeszłam do kolejnej wiadomości. Była od Ramireza. Jak się po chwili okazało, sześć następnych również. Najpierw przeklinał po hiszpańsku (kiedy znalazł w samochodzie same kajdanki), a potem jeszcze bardziej przeklinał po hiszpańsku (kiedy dowiedział się, że Dana zastrzeliła Gąsienicę).

Ostatnia wiadomość była z rana. Zostawił ją Larry, który mówił, że Felix opowiedział mu o wszystkim, co zaszło wczorajszego wieczoru. Pytał, czy nic mi nie było? Mogłam oddzwonić do niego do domu, bo po tym jak Monaldo został aresztowany, wrócił do Henderson.

Wpatrywałam się w komórkę. Wiedziałam, że powinnam oddzwonić do Larry'ego i postanowiłam, że to zrobię. Później. Teraz, kiedy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, nie byłam pewna, co mu powiedzieć. Zostały same pytania. Dlaczego uciekł? Dlaczego porzucił swoją trzyletnią córkę? Jak wyobrażałam sobie nasze dalsze stosunki? Były to rozważania zbyt wyczerpujące dla kobiety, która niedawno zaliczyła wstrząśnienie mózgu.

Zamiast rozmyślać zjadłam śniadanie, włożyłam top na ramiączkach, dżinsową spódniczkę, botki od Gucciego i zeszłam na dół.

W recepcji siedział Chudy Jim. Jego wargi były tak spuchnięte, że wyglądały jak napompowane kolagenem, nos był ukryty pod bandażami, a oczy otaczały fioletowe obwódki. Zrobiłoby mi się go żal, gdyby nie to, że właśnie rozczulały się nad nim dwie szwedzkie turystki w minispódniczkach i obcisłych topach. Bycie poturbowanym wyraźnie miało swoje dobre strony.

– Hej – powiedziałam. – Nie chcę przeszkadzać, ale masz może dzisiejszego „Informera”?

Chudy Jim wyciągnął egzemplarz spod pulpitu, dając mi znak ręką, żebym się zmywała, po czym ponownie skupił się na biuściastych Szwedkach.

Rozłożyłam gazetę. Nagłówek głosił; „Reporter rozbija gang handlarzy podróbkami”. Hm… tak to zapamiętałam. Z drugiej strony, i tak było to bliższe prawdy niż dziewięćdziesiąt procent tego, co zwykle publikowali w „Informerze”. Przeczytałam artykuł. Przyznaję, że nawet byłam pod wrażeniem. Chłopiec z Tabloidu całkiem nieźle się spisał. Plus, na wszystkich zdjęciach moja głowa została w komplecie z ciałem. Może Felix dostanie kiedyś tego Pulitzera.

Na koniec było jeszcze trochę zdjęć – przykryte czarnym plastikiem ciało Hanka leżące przed Victoria, Monaldo wyprowadzany ze swojego penthouse'u w kajdankach, żałobnicy na pogrzebie Hanka. Na ostatnim zdjęciu był Maurice, szlochający nad trumną Hanka, z chusteczką w ręce. Biedny Maurice. Bardzo mu współczułam. Cokolwiek stanie się z Monaldem, nie zwróci mu to Hanka. Zastanawiałam się, czy ktoś mu powiedział o aresztowaniu Monalda? Ramirez i federalni byli całkowicie skoncentrowani na Monaldzie. Miałam przeczucie, że żaden z nich nawet nie pomyślał o zrozpaczonym partnerze świętej pamięci Hanka.

Wpatrywałam się w zdjęcie. Po tym, jak z Daną potraktowałyśmy jego psa paralizatorem, byłam coś winna Maurice'owi. Powinnam go uspokoić, że Monaldo nie hula już bezkarnie na wolności. Odłożyłam gazetę i przywołałam taksówkę.

Dwadzieścia minut później zajechałam pod mieszkanie Maurice'a. Na dziedzińcu nadal leżały przewrócone meble ogrodowe, a cienkie ściany sprawiały, że słyszałam, co oglądają w telewizji jego sąsiedzi.

Zapukałam do mieszkania 24A. Maurice otworzył mi po krótkiej chwili. Cienie pod jego oczami były prawie czarne, wyglądał jeszcze starzej i żałośniej, niż kiedy widziałam go ostatnim razem. Nadal był blady i spowity w żałobną czerń – czarny golf, czarne spodnie, czarną dzianinową kamizelkę. I nadal nosił te ohydne mokasyny.

Wokół jego nóg tańczyła Queente, witając mnie radosnym poszczekiwaniem.

– Maddie – powiedział głosem tak ochrypłym, jakby od pogrzebu non stop płakał. – Proszę, wejdź. – Odsunął się, żeby mnie wpuścić. – Co cię do mnie sprowadza? – Zachęcił mnie gestem, żebym usiadła. Sam usiadł naprzeciwko.

Odchrząknęłam. Niewielki salon wypełniał duszący zapach pot – pourri i wybielacza.

– Widziałeś dzisiejsze gazety? – zapytałam. Pokręcił głową.

– Nie. Ostatnio rzadko wychodzę. A co?

– Monaldo został aresztowany – oznajmiłam, kładąc dłoń na jego ramieniu. Oczy Maurice'a zaszły łzami. Wyciągnął z pudełka na stoliku chusteczkę, przyciskając ją do nosa.

– Naprawdę? Skinęłam głową.

– Tak, wczoraj wieczorem.

– Dzięki Bogu! – Maurice odetchnął z ulgą rozluźniając ramiona, jakby ktoś zdjął z nich wielki ciężar. – Nie masz pojęcia, jak straszne świadomość, że ten potwór jest na wolności i nie wiadomo, co zrobi.

Poklepałam Maurice'a po ręce.

– Strasznie mi przykro z powodu Hanka. Maurice pociągnął nosem.

– Dziękuję. I jestem ci wdzięczny, że przyszłaś powiedzieć mi o Monaldzie. Jesteś dobrym człowiekiem, Maddie.

Uśmiechnęłam się.

– Przynajmniej tyle mogłam zrobić. – Nie dodałam: „Zwłaszcza że poraziłyśmy twojego psa paralizatorem”.

– Przyznał się? – bąknął Maurice. – Czy Monaldo przyznał się, że zabił Hanka? Poruszyłam się.

– No, nie. Ale jestem pewna, że to zrobi. Przyznał się do powiązań z mafią i z tego, co mówi policja, nieprędko wyjdzie na wolność.

Maurice skinął głową, znowu pociągając nosem i osuszając go chusteczką. Wzruszył ramionami.

– Może to prawda, że nie zabił Hanka. Wiesz, Hank był bardzo wrażliwym człowiekiem. Może to wszystko po prostu go przerosło. Może rzeczywiście popełnił samobójstwo. Zostawił przecież list.

Pokiwałam głową.

– Może.

Patrzyłam, jak Maurice zgniata chusteczkę. Oueenie szczekała u jego stóp, domagając się zainteresowania, a ja wdychałam ciężki zapach wybielacza. Nie odzywaliśmy się do siebie dłuższą chwilę, a w mojej głowie cały czas rozbrzmiewały jego ostatnie słowa. Coś jest nie tak, pomyślałam. Przeszły mnie ciarki, kiedy zdałam sobie sprawę co.

– Czekaj, co powiedziałeś? – zapytałam. Maurice zamrugał.

– Że Hank był wrażliwym człowiekiem.

– Nie, nie to – powiedziałam, czując, jak moje usta poruszają się w zwolnionym tempie, kiedy nagle wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce.

– O liście pożegnalnym?

Maurice uniósł powoli głowę. Nasze oczy się spotkały.

Ramirez mówił, że nikt nie wie o liście pożegnalnym. Nie podali tej informacji do publicznej wiadomości. Tylko jeszcze jedna osoba mogła wiedzieć o tym, że policja znalazła list.

Zabójca Hanka.

Przełknęłam ślinę. W ustach miałam bardziej sucho niż na Saharze. Teraz kiedy uważniej przyjrzałam się siedzącemu naprzeciwko mnie mężczyźnie, jego podkrążone oczy wydały mi się przepełnione bardziej złością niż żałobą.

– Powiedziałem, że Hank zostawił list – powtórzył powoli Maurice, przyglądając się badawczo mojej twarzy.

– Racja – odparłam szybko. – Zostawił list. Więc pewnie rzeczywiście to było samobójstwo.

Muszę się stąd wydostać! Muszę zadzwonić do Ramireza. Muszę uciekać. Szybko!

– Cóż, jeszcze raz przyjmij moje kondolencje. Niestety teraz muszę już lecieć, bo mam coś do załatwienia. – Złapałam torebkę i wstałam, kierując się do drzwi. Poszłoby to znacznie szybciej, gdyby pod nogami nie plątała mi się Queenie, domagając się szczekaniem, żebym ją pogłaskała. Gdyby nie ona, być może dotarłabym do drzwi, zanim usłyszałam za sobą charakterystyczny dźwięk.

Znieruchomiałam. Ostatnio słyszałam go często, by mieć wątpliwości. To był dźwięk odbezpieczanego pistoletu. Odwróciłam się i po raz drugi w ciągu dwóch dni zobaczyłam wycelowaną we mnie broń. Maurice stał w rozkroku, trzymając oburącz pistolet Hanka. Po jego policzkach ciekły łzy, a ponieważ trzęsły mu się ręce, lufa była raz na wysokości mojego czoła, raz klatki piersiowej.

– Przykro mi, Maddie – odezwał się, znowu pociągając nosem. – Lubiłem cię. Naprawdę.

Użył czasu przeszłego, co raczej nie napawało otuchą.

– Maurice – powiedziałam powoli, starając się nie zdradzić z paniką. – Porozmawiajmy o tym.

Pokręcił głową.

– Wybacz, Maddie, ale nie ma już o czym rozmawiać. To już koniec. Naprawdę koniec. Ich już nie ma. Obu. Nie rozumiesz? Już po wszystkim.

Przełknęłam ślinę. Nic nie rozumiałam. Mówił bez ładu i składu, płacząc przy tym jak bóbr. Jedyne, co rozumiałam, to to, że trzyma lufę pistoletu wycelowaną w mój skromny biust, który za chwilę mógł stać się tylko wspomnieniem.

– Maurice, odłóż pistolet i porozmawiajmy. – Rozglądałam się gorączkowo po pokoju, szukając jakiegoś przedmiotu, którego mogłabym użyć w charakterze broni. Niestety, obsesyjne zamiłowanie Maurice'a do porządku spowodowało, że w zasięgu mojego wzroku nie było absolutnie nic, co by się nadawało. Nic ostrego ani ciężkiego, zupełnie nic. Cholera! Pokręcił głową.

– Przykro mi, Maddie, nie mogę tego zrobić. – Teraz już nie płakał, a zanosił się płaczem. Co dziwne, ręce już mu tak nie drżały i trzymał pistolet naprawdę pewnie. Nie był to dobry znak.

– To ty napisałeś list pożegnalny? – zapytałam, grając na zwłokę, chociaż wątpiłam, że coś mi to da. Nikt nie wiedział, gdzie jestem ani nawet że opuściłam hotel. Uznałam jednak, że im dłużej uda mi się odwlec egzekucję, tym lepiej.

Maurice skinął głową.

– Musiałem. Nie chciałem, żeby ktoś trafił do więzienia za jego zabójstwo. Nie chciałem, żeby ktoś jeszcze cierpiał.

– Tylko Hank?

Z oczu Maurice'a popłynęło więcej łez, zaczęło mu także ciec z nosa. Tyle że tym razem jego twarz wykrzywiła wściekłość.

– Zasłużył sobie na to! Zdradzał mnie! Mnie! Temu idiocie wydawało się, że może mnie oszukiwać. Zamierzał ze mną zerwać i sprowadzić tę swoją wielką, włochatą małpę do domu, który dla niego urządziłem. Miała spać w mojej pościeli, jeść z mojej porcelany, siedzieć przy stole, który co tydzień polerowałem. Nie mogłem na to pozwolić. Nie mogłem dopuścić, żeby Hank sprowadził tego Neandertalczyka do mojego domu.

Jakiego Neandertalczyka? Monalda? – zapytałam, zupełnie zdezorientowana. Maurice wspominał, że widział, jak Hank wychodził z gabinetu Monalda. Może naprawdę łączyło ich coś więcej niż tylko praca. Maurice pokręcił głową.

– Nie. Jego goryla. Tego, któremu przydałaby się przymusowa depilacja. Gąsienica!

– To on był gejem? – zapytałam z niedowierzaniem. Maurice zmrużył swoje załzawione oczy.

– Tak, był gejem. Wbrew obiegowej opinii nie wszyscy z nas są delikatnymi, małymi kwiatuszkami.

W duchu przewróciłam oczami. Facet trzymający mnie na muszce robił mi wykład na temat politycznej poprawności.

– A więc zepchnąłeś Hanka z dachu? Maurice przytaknął.

– Nie rozumiesz? Musiałem. Wszystko by zrujnował z tym swoim wielkim, włochatym potworem.

– Ale czemu był nagi? – zapytałam, przypominając sobie ten drobny szczegół, który zastanawiał mnie od samego początku.

– Tego wieczoru miał na sobie vintage'ową suknię Diora. Cała by się zaplamiła krwią. Do niczego by się już nie nadawała. To chyba oczywiste – wyjaśnił Maurice.

Co racja to racja.

– Gdzie jest teraz ta suknia? – zapytałam, choć szczerze mówiąc miałam to gdzieś. Po prostu starałam się zyskać na czasie, czymś go rozproszyć, Powoli wsunęłam rękę do torebki, wiszącej na moim ramieniu. Gdyby tylko udało mi się znaleźć telefon…

– Co robisz? – Lufa pistoletu, wycelowana wcześniej w moją klatkę piersiową, nagle znalazła się na wysokości moich oczu. A dokładnie: między nimi.

Ogarnęła mnie panika. Zesztywniałam, kiedy Maurice zrobił krok w moją stronę.

– Nic – powiedziałam, głosem przypominającym piskliwe jazgotanie Queenie.

– Rzuć torebkę na podłogę.

Zrobiłam, jak kazał. Powoli zsunęłam z ramienia cienki pasek, żegnając się z moją jedyną nadzieją na ratunek.

– Teraz kopnij ją do mnie – rozkazał.

Posłuchałam go, posyłając torebkę kopniakiem przez oliwkowo – zieloną wykładzinę. Oueenie natychmiast rzuciła się na nową zabawkę. Skrzywiłam się, kiedy jej małe, ostre ząbki wbiły się we włoską skórę.

– Co teraz? – zapytałam, choć nie byłam pewna, czy chcę usłyszeć odpowiedź.

– Teraz przejdziesz na korytarz – polecił mi Maurice, wskazując mi kierunek lufą. – Powoli.

– Gdzie idziemy?

– Do łazienki – odparł. – Zastrzelę cię w wannie. Łatwiej będzie posprzątać. Szturchając lufą w plecy, pokierował mnie wąskim korytarzem do niewielkiej łazienki. Podłogę i obudowę wanny pokrywały różowe płytki, ściany miały przyprawiający o mdłości turkusowy kolor. Pachniało tu tak, jakby ktoś podłączył naraz do kontaktu piętnaście różnych odświeżaczy powietrza. Przełknęłam ślinę, kiedy Maurice mnie obrócił.

– Ręce przed siebie – zakomenderował, trzymając lufę zaledwie parę centymetrów od mojej twarzy.

Czy miałam inne wyjście? Wyciągnęłam ręce przed siebie, tak jak kazał, wnętrzem dłoni do góry, ze złączonymi nadgarstkami. Cały czas trzymając mnie na muszce, Maurice sięgnął do szafki i wyjął z niej wodoodporną taśmę klejącą. Pociągnął zębami za koniec rolki, a potem owinął szarą taśmą moje nadgarstki, zupełnie unieruchamiając mi ręce. Zalała mnie nowa fala paniki. Czułam, jak do oczu napływają mi łzy.

– Maurice, proszę, porozmawiajmy o rym – powiedziałam błagalnie. Oderwał zębami kolejny kawałek taśmy, po czym spojrzał na mnie współczująco.

– Przykro mi, Maddie. Naprawdę. Ale muszę to zrobić. – I zakleił mi taśmą usta, dokładnie wygładzając, dopóki nie miał pewności, że będę w stanie co najwyżej cicho kwilić.

Nie wstydzę się przyznać, że naprawdę kwiliłam. Kiedy Maurice szturchał mnie, żebym weszła do wanny, kwiliłam tak żałośnie, że Queenie przybiegła, zobaczyć, co się dzieje. Przyniosła ze sobą moją torebkę, z której po drodze powypadały kosmetyki, karty kredytowe, tampony i drobniaki. Weszła do łazienki, stukając pazurkami o kafelki, i otarła się o nogę Maurice'a. Odruchowo schylił się, żeby ją pogłaskać. Szczęśliwa, że zwrócił na nią uwagę, Queenie wypuściła z pyska torebkę i zaczęła radośnie ujadać. Kiedy torebka wylądowała na podłodze, wypadła z niej komórka. Prześliznęła się po kafelkach i zatrzymała przy samej wannie. Zrobiłam wielkie oczy, zadowolona, że mam usta zaklejone taśmą, bo inaczej Maurice usłyszałby, jak głośno wciągam powietrze ze zdumienia. Zobaczyłam, że to nie moja komórka, tylko specjalna komórka Dany. Paralizator.

– Maddie, proszę cię, ułatw sprawę nam obojgu – powiedział Maurice, pociągając nosem i przygryzając wargę. Mierzył we mnie, trzymając pistolet w wyprostowanej ręce. – Nie ruszaj się. Po prostu stój, tak jak teraz.

Nic z tego, stary.

Wzięłam głęboki oddech, policzyłam do dwóch i dałam nura po paralizator. W chwili, kiedy zacisnęłam na nim dłonie, usłyszałam wystrzał. Kula przeleciała tuż obok mojego ucha, dosłownie ocierając się o włosy, i utknęła w różowej płytce, której odłupane fragmenty wystrzeliły w powietrze.

– Zobacz co zrobiłaś! – krzyknął Maurice, celując w podłogę, po której do niego pełzłam z paralizatorem w ręku. Miałam ogromną nadzieję, że wcisnęłam odpowiedni przycisk. – Już za późno, żeby dzwonić po pomoc, Maddie! – zawołał, znowu strzelając. Tym razem trafił w płytkę za mną. Queenie się przestraszyła, podskoczyła w górę jak na sprężynie i wpadła pomiędzy mnie a lufę pistoletu Maurice'a, nadal miotając się z przerażenia. Nie powiem, żeby mi to pomogło. Zostało mi już tak niewiele…

– Odsuń się, ty głupi psie! – wrzasnął Maurice, mrużąc jedno oko i próbując wycelować tak, by nie trafić Oueenie.

Jeszcze troszeczkę…

Wyciągnęłam ręce najdalej, jak mogłam, trzymając palce na czerwonym guziku. Zamknęłam oczy.

Maurice wydał z siebie zduszony jęk i runął na podłogę. Jego głowa wylądowała niedaleko mojej, z ust wysunął się język.

Odetchnęłam z ulgą po czym sama też znieruchomiałam. Leżałam, wpatrując się w turkusowy sufit i oddychając głęboko. Byłam szczęśliwa, że żyję.

Rozkoszowałam się tym faktem jeszcze chwilę, po czym zabrałam Maurice'owi pistolet i odsunęłam się pod ścianę. Trzymając pistolet w jednej dłoni, drugą złapałam za brzeg taśmy zaklejającej moje usta i pociągnęłam.

– Cholera jasna! – wrzasnęłam. Oczy zaszły mi łzami i złapałam się odruchowo za górną wargę. Miałam wrażenie, że zdarłam sobie warstwę skóry. Albo i dwie. Z drugiej strony, nie musiałam się już martwić woskowaniem wąsika.

Starając się ignorować palącą żywym ogniem wargę, szybko wyciągnęłam z torebki prawdziwą komórkę i zadzwoniłam do Ramireza.

Ten jeden raz miałam szczęście – nie połączyłam się z jego pocztą głosową. Odebrał. Próbowałam opowiedzieć mu, gdzie jestem i co się tu działo, w taki sposób, żeby się jak najmniej zdenerwował, ale chyba nie całkiem mi się to udało. Przez chwilę nic nie mówił, a potem posłał całą wiązankę przekleństw. Muszę przyznać, że niektóre były bardzo kreatywne. Kiedy wyczerpały mu się pomysły, powiedział, że zaraz będzie. Rozłączyłam się i zobaczyłam, że Maurice zaczyna się poruszać.

Cholera. Złapałam taśmę i, nadal skrępowanymi dłońmi, niezgrabnie unieruchomiłam nadgarstki i kostki Maurice'a. Na koniec zakleiłam mu usta. Ponieważ dobrze wiedziałam, jak boli odklejenie z nich taśmy, było to z mojej strony dosyć podłe. Cóż mogę powiedzieć? Akcja z taśmą wprowadziła mnie w mściwy nastrój.

Na koniec oparłam skrępowanego Maurice'a o wannę, a sama cofnęłam się pod ścianę i wzięłam pistolet z powrotem do ręki. Kiedy Maurice otworzył oczy, trzymałam go już na muszce.

Spojrzał zdumiony na swoje unieruchomione ręce, a potem na trzymaną przeze mnie broń. Jego oczy zrobiły się duże i zaszły łzami.

– Przykro mi, Maurice – wycedziłam, celując w jego łysą głowę. – Musiałam to zrobić.

Jak już wspominałam, są dwie rzeczy, których nienawidzę bardziej od sytuacji, kiedy do mnie strzelają. Sandały Birkenstock (choćbyś miała nie wiadomo jak wystrzałowy pedikiur, twoje stopy i tak wyglądają w nich, jakby czegoś im brakowało) i brzuszki (najokrutniejsza, a mimo to, ciągle legalna forma kary). Teraz, kiedy Ramirez oskubywał moje nadgarstki, uświadomiłam sobie, że jest jeszcze trzecia rzecz.

Wodoodporna taśma klejąca.

– Auu! – zawyłam, patrząc, jak wraz z szarymi paskami taśmy odchodzą z moich rąk malutkie włoski.

– Nie bądź mięczakiem – powiedział Ramirez, rzucając na podłogę kolejny pasek.

– Ale to boli!

– Już prawie koniec. Został ostami kawałek. – Uśmiechnął się i zerwał ostatni fragment taśmy.

– Auu! – zaskomlałam.

Okej, przyznaję, trochę wyolbrzymiałam. Ale od kiedy Ramirez wpadł do łazienki Maurice'a, był dla mnie taki czuły i dobry, że musiałabym być idiotką żeby tego nie wykorzystać. Najpierw złapał mnie w kolejny niedźwiedzi uścisk, który trwał tak długo, że bałam się, iż zaraz zemdleję, a potem przyrzekł, że nigdy więcej nie pozwoli, żebym zniknęła mu z oczu. Nigdy. Pewnie powiedział to pod wpływem chwili i, w ogóle, było to mało realne, ale i tak poczułam ciepło w sercu.

Po tym jak gliniarze zabrali Maurice'a do aresztu (szlochał przez całą drogę do radiowozu), przez cały ten czas Ramirez trzymał mnie za rękę, zostałam zbadana przez sanitariuszy oraz przesłuchana przez detektywa Sipowicza (nieco zdziwionego, że znowu mnie widzi). Potem zapakował mnie do swojego SUV – a i zawiózł do New York, New York, gdzie zabrał się za usuwanie pozostałości po mojej przygodzie z psychopatycznym Panem Czyścioszkiem.

– No, już po wszystkim – powiedział, wyrzucając ostatni, lepiący kawałek. Rozmasowałam nadgarstki.

– Nadal boli – jęknęłam.

W oczach Ramireza pojawiły się szelmowskie ogniki, a na usta wypłynął uśmiech dużego, Złego Wilka.

– Może pomoże, jak je pocałuję?

– Serio? Przed chwilą prawie straciłam życie… znowu… a ty myślisz o seksie? Wyszczerzył zęby.

– Jestem facetem. Zawsze myślę o seksie. – Jezu. – Przewróciłam oczami.

– Daj spokój. Ty. Ja. Przytulny pokój hotelowy. – Spojrzał na podwójne łóżko. – Duże łóżko…

Hm… Muszę przyznać, że był bardzo przekonujący A kiedy uniósł moją rękę do swoich ust, pokrywając mój nadgarstek delikatnymi pocałunkami…

Zamknęłam oczy. Temperatura mojego ciała w jednej chwili wzrosła o piętnaście stopni.

– Czy czujesz się już seksowna? – wymruczał w moją skórę. Pokręciłam głową.

– Nie – skłamałam.

Jego usta powędrowały w górę, skubiąc wnętrze mojego łokcia.

– A teraz?

Stłumiłam westchnienie, czując na skórze jego seksowną, jednodniową szczecinę.

– Nie.

Objął mnie ręką w pasie i przyciągnął do swojego muskularnego ciała. Zbliżył usta do moich, tak że czułam na wargach jego ciepły oddech.

– Może teraz? – szepnął.

– No, może troszeczkę.

Uśmiechnął się i zobaczyłam ten jego zwodniczy, chłopięcy dołeczek.

– Wiedziałem, że w końcu dasz się przekonać – zamruczał, a potem nakrył moje usta swoimi. Całował mnie powoli, delikatnie, wzniecając w moim podbrzuszu pożar, który szybko przemieszczał się na południe.

Oddałam mu pocałunek. Drapieżnie. Cóż, jestem kobietą. Poza tym przy Ramirezie, ja też zawsze myślę o seksie. To „myślenie” doprowadziło mnie do stanu, w którym nie obchodziło mnie, że mam nieogolone nogi, moje majtki nie pasują do stanika, a górna warga jest ciągle obrzmiała i czerwona po depilacji taśmą klejącą. Chrzanić to. Byliśmy sami, wszyscy źli kolesie ze spluwami trafili za kratki, a Ramirez mnie całował. Boże, jak on mnie całował.

Przeszedł mnie dreszcz, kiedy jego dłoń prześliznęła się po moim udzie, zaglądając pod spódniczkę. W następnej sekundzie modliłam się już do świętego od profilaktyki, żeby Ramirez miał w portfelu prezerwatywy. Owinęłam go nogą, przyciągając do siebie, palcami majstrując przy jego rozporku. Na guziki. Byłam przy guziku numer dwa, kiedy drzwi się gwałtownie otworzyły.

– Maddie, nie uwierzysz! – wykrzyknął Marco, wpadając do pokoju.

– Madonna załatwił nam bilety na Bette Midler! Dziś wieczorem zobaczę na żywo boską Bette! Jestem szczęśliwy, skarbie, absolutnie szczęśliwy! Jestem tak… – Urwał. – Och. Czyżbym w czymś przeszkodził?

Spojrzałam na niego wściekle. Gdyby wzrok mógł zabijać, Marco byłby już trupem.

Ramirez warknął jak dzikie zwierzę, po czym wstał, poprawiając dżinsy.

– Ups. Przepraszam – wyjąkał Marco ze zmieszanym uśmiechem.

– Nie wiedziałem. – Zobaczył kawałki taśmy klejącej na podłodze. – Co to za taśma? – zapytał i się rozpromienił. – Czy to jakiś perwersyjny gadżet?

– Żaden perwersyjny gadżet. Raczej narzędzie tortur i to bardzo bolesne – zapewniłam go. Ramirez zapiął rozporek, a ja opowiedziałam Marcowi o moim spotkaniu z Maurice' em. Słuchał wszystkiego z rozdziawioną buzią.

– Skarbie, jesteś niesamowita! Jesteś wielka. Jesteś absolutną debeściarą. Sama załatwiłaś bezwzględnego zabójcę!

Miałam nadzieję, że Ramirez nas słucha.

– No cóż – powiedziałam skromnie – trochę pomogła mi Dana. W końcu, to jej paralizator.

– Nie, skarbie, sama tego dokonałaś. Och! – Klasnął w ręce. – Musimy to uczcić. Może pójdziemy się napić po występie?

– Jasne – odparłam.

– Bajecznie! Ale, co ja tak stoję i gadam, kiedy muszę znaleźć odpowiedni ciuch na wieczór, coś godnego Bette. Zostawiam was samych z waszym świętowaniem – rzucił, puszczając oczko i wyszedł.

Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, Ramirez złapał mnie za rękę i ponownie przyciągnął do siebie. Jedną ręką obejmował mnie w pasie, a drugą pieścił mój kark.

– Na czym skończyliśmy? – zamruczał. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zamknął mi usta pocałunkiem. Tym razem gwałtowniejszym, bardziej natarczywym. Nie żebym miała coś przeciwko. Kiedy dotknęłam dłońmi jego kaloryfera, moje hormony zaczęły szaleć. Ramirez jęknął, gdy znowu powędrowałam palcami w dół, do jego rozporka.

Pchnął mnie na łóżko i położył się na mnie, Łat. Miał w kieszeni colta kaliber 45 czy po prostu cieszył się na mój widok?

Byłam zaledwie dwa guziki od rozwiązania tej zagadki, kiedy drzwi znowu się otworzyły.

– Sukinkot – warknął Ramirez.

– Rety, tak, to właśnie to miejsce! – Do pokoju weszła zarumieniona, rozchichotana Dana, z Rikiem, skubiącym jej szyję. – Och! – Zatrzymała się, kiedy nas zobaczyła. – Ups. Zdaje się, że ten pokój jest już zajęty.

Odchrząknęłam, a Ramirez sturlał się ze mnie, mamrocząc, że zaraz kogoś udusi.

– Eee, no trochę. My właśnie… – Urwałam, zbyt zawstydzona, żeby dokończyć.

– Aha, my też. – Dana zachichotała, kiedy Rico uszczypnął ją w tyłek.

– Pogodziliście się? – zapytałam, choć malinka na szyi Dany wyraźnie mówiła, że tak.

Dana skinęła głową.

– Rico zadzwonił do mnie rano, po tym jak funkcjonariusz Taylor zwolnił go z aresztu. Dasz wiarę, że Chudy Jim wniósł oskarżenie? W każdym razie, Rico przeprosił mnie za ten wybuch zazdrości i zbyt gwałtowną reakcję, i właśnie mieliśmy…

– Godzić się? – podsunęłam, żeby przypadkiem nie weszła w szczegóły.

– Aha. – Dana zachichotała. – Zresztą, nie potrafię się długo złościć na mojego małego żołnierzyka – zaćwierkała, ściskając policzki Rica, aż mu się wykrzywiły usta.

– Kofam cię, moja mała żyleto.

Rety. Czułości Miejskich Bojowników.

– Hej, co ci się stało w nadgarstki? – spytała Dana, patrząc na moje przeguby, gdzie do resztek kleju po taśmie przywarły kłaczki z dżinsów Ramireza. Wyglądałam, jakbym miała bransoletki.

– Długa historia – odparłam. Opowiedziałam jej skróconą wersję, skupiając się na kolejnym zamachu na moje życie i, szczęśliwym dla mnie, zamiłowaniu Oueenie do skórzanych torebek.

– Wiedziałam! – krzyknęła Dana, kiedy skończyłam. – Wiedziałam, że warto było zabrać paralizator!

– Cóż, choć raz unieruchomił właściwą osobę. W każdym razie, dziś wieczorem idziemy z Markiem to oblać. Przyłączycie się?

– Jasne! – pisnęła Dana, zerkając na Rica. – To znaczy, o ile nie mamy jakichś innych planów.

– Skoro już o tym mowa… – powiedział Rico, patrząc Danie w oczy.

– Właśnie. Dobra. No to, zostawiamy was samych – rzuciła Dana i wyszli razem z Rikiem, sczepieni ustami.

Ramirez zatrzasnął za nimi drzwi, po czym spojrzał na mnie.

– Masz zbyt wielu przyjaciół.

W tym momencie, musiałam się z nim zgodzić.

Jednym długim susem pokonał dzielącą nas odległość i my również sczepiliśmy się ustami. Tym razem nie było miejsca na subtelności. Jego dłonie uwijały się jak szalone. Ciągnęły za moją spódniczkę, ślizgały się po moim brzuchu, szamotały z zapięciem stanika. Ja nie pozostawałam w tyle. Błyskawicznie rozpięłam wszystkich pięć guzików jego rozporka. Mieliśmy misję do wypełnienia. Nic nas nie mogło powstrzymać…

– Oj, mówię ci, że ta gra była ustawiona. To niemożliwe, żeby… Och. Wybacz, Madds.

… no chyba, że pani Rosenblatt.

Zamknęłam oczy i uderzyłam głową w zagłówek łóżka, zastanawiając się, co muszę zrobić, żeby się z kimś przespać. – Mads?

Natychmiast otworzyłam oczy. – Mama? Ramirez zesztywniał i błyskawicznie wyciągnął rękę spod mojej bluzki.

– Mama? – powtórzył falsetem. Mafiosów zjadał na śniadanie, ale moja mama go przerażała.

– Eee, wybacz, że przeszkadzamy – powiedziała mama od progu. – O tej porze pani Rosenblatt bierze swoje tabletki na ciśnienie, zostawiła je w pokoju. Gdybyśmy wiedziały, że nie jesteś sama… – Jej wzrok padł na rozpięty rozporek Ramireza.

– Cholera. – Ramirez odwrócił się i zapiął rozporek. Znowu.

– Właśnie, powinniście powiesić skarpetkę na klamce albo coś – pouczyła nas pani R., przechodząc przez pokój do swojej walizki. – Wtedy byśmy wiedziały, że coś jest na rzeczy.

– Zapamiętam sobie – mruknęłam.

Mama odchrząknęła, przenosząc wzrok z mojego przekrzywionego stanika na Ramireza, który stał zmieszany w kącie.

– Och, mamo. To jest Jack Ramirez.

– Och, a więc pan jest tym detektywem – zagruchała mama, łapiąc go za rękę i nią potrząsając. – Maddie dużo mi o panu opowiadała. Muszę przyznać, że jestem szczęśliwa, iż znowu chodzi na randki. Zbyt długo tego nie robiła. Takie długie przerwy nie są dobre. Wiem, co mówię. Raz, kiedy Ralphie musiał wyjechać na cały tydzień na zjazd fryzjerów do Sarasoty, zobaczyłam reklamę pewnego urządzonka o nazwie rakieta kieszonkowa…

– Mam je! – zawołała pani Rosenblatt, unosząc nad głowę buteleczkę z tabletkami.

Oboje z Ramirezem odetchnęliśmy z ulgą. Nie ma nic obrzydliwego niż słuchanie o przygodach własnej lub cudzej matki z wibratorem.

– Chodź, Betty – powiedziała pani Rosenblatt. – Mamy jeszcze trochę czasu do odlotu, zdążymy zagrać w keno.

– Dobrze. Cieszę się, że pana poznałam – odparła mama, zamykając za nimi drzwi.

Opadłam z powrotem na łóżko i utkwiłam wzrok w suficie. Ramirez położył się obok mnie i głośno westchnął.

– Zdajesz sobie sprawę, że będę musiał zastrzelić kolejną osobę, która tu wejdzie?

Skinęłam głową.

– Myślę, że biorąc pod uwagę okoliczności, zostaniesz uniewinniony. Znowu westchnął i przejechał dłonią po twarzy.

– Widzę, że nie jesteś już w nastroju? – zapytałam.

– Skarbie, jestem facetem. Zawsze jestem w nastroju. Po prostu czekam na wejście kolejnego wariata, żebym nie musiał znowu zapinać rozporka.

– Słuchaj, przyszło mi coś do głowy – szepnęłam, przekręcając się na bok, żeby widzieć twarz. – Może byśmy gdzieś wyjechali?

– Wyjechali? – Uniósł brew.

– Tak – potwierdziłam, siadając. – Wiem, że to śmiały krok, ze względu na to, że nie jesteśmy… to znaczy, że nie jestem twoją… to znaczy chodzi o to, że my nigdy… – Urwałam. Wzięłam głęboki oddech. A potem poszłam na całość. – Podobno w Palm Springs jest bardzo ładnie o tej porze roku.

– Tak? – Ramirez podparł się na łokciu. Skinęłam głową.

– Bardzo romantycznie.

– Ooo, a więc chcesz romansu? – zapytał z uśmiechem. W jego policzku znowu pojawił się słodki dołeczek.

– Nie miałabym nic przeciwko małemu romansowi – odparłam nieśmiało. – Poza tym, pomyśl. Ty i ja, sami. Żadnej pracy, żadnych wścibskich przyjaciół – podkreśliłam, wskazując na drzwi. – Tylko my dwoje. Co ty na to?

– Brzmi cudownie – wymruczał przeciągle. Chciało mi się skakać z radości.

– Jest tylko jeden problem. Zmarszczyłam brwi. – Jaki?

Ramirez wstał i podszedł do otwartej walizki pani Rosenblatt. Złapał jedną ze skarpetek, fioletową w różowe grochy, i mi podał.

– Nie mogę tak długo czekać – mruknął, nachylając się nade mną. Jego oczy znowu były ciemne i niebezpieczne, a głos ochrypły, kiedy dodał:

– Zamknij drzwi.