178031.fb2 Zab?jstwo na wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Zab?jstwo na wysokich obcasach - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

3

O cholera! Odskoczyłam od drzwi jak oparzona, jakby Ramirez mógł mnie zobaczyć przez wizjer. Szybko omiotłam wzrokiem mieszkanie. Ciuchy na podłodze, puste pudełka po chińszczyźnie na blacie w kuchni, walające się wszędzie szminki, tusze do rzęs i ołówki – Martha Stewart byłaby zgorszona. Nie cierpię ludzi zjawiających się bez zapowiedzi równie mocno jak rannych ptaszków.

Może, jeśli pozostanę nieruchomo, Ramirez pomyśli, że nie ma mnie w domu i wpadnie później. Jak już wszystko ogarnę. Obwąchałam się szybko. Fuj. I wezmę prysznic.

– Wiem, że tam jesteś, Maddie. Pod domem stoi twój dżip. Cholera. Nie bez powodu jest detektywem. – Otwórz drzwi, Maddie, bo inaczej będę musiał je wyważyć.

Byłam na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna, że blefuje, ale dobijał się tak zapamiętale, że uznałam, iż lepiej nie ryzykować. Niechętnie, odpięłam łańcuch i otworzyłam drzwi.

Przez pełne dwie sekundy po prostu staliśmy, wpatrując się w siebie nawzajem. Miał na sobie wytarte dżinsy i trapery. Pod ubraniem widoczny był zarys broni. Spod rękawa koszulki wyglądała wytatuowana pantera, flirtując ze mną. Kiedy powoli zmierzył mnie wzrokiem, uświadomiłam sobie z pełną mocą, że jeszcze nie myłam zębów. Zaschło mi w gardle i z trudem przełknęłam ślinę, nie wiedząc, czy jestem na niego wściekła za to, że nie zadzwonił, czy szczęśliwa, bo w końcu się zjawił. Pierwszy przerwał milczenie.

– Fajny strój. – Uśmiechnął się lekko.

Spojrzałam w dół. Że też musiał się zjawić akurat, kiedy miałam na sobie żółtą piżamę w kaczuszki.

– Dzięki – powiedziałam z całą godnością, na jaką może się zdobyć dorosła kobieta w kaczuszkach.

– Mogę wejść?

Po chwili wahania się odsunęłam. W końcu, nie byliśmy sobie obcy. To znaczy, ostatnim razem, widział mnie prawie kompletnie nagą, a ja wiedziałam już, jaki ma rozmiar prezerwatywy, ale to, że nie odzywał się do mnie od tygodni, nie świadczyło o jakiejś wielkiej zażyłości między nami.

Zdecydowałam się przyjąć postawę chłodnej i wyluzowanej. Oparłam się o kuchenny blat i skrzyżowałam ręce na piersi, udając, że jego seksowny zarost i ciało gladiatora w ogóle na mnie nie działają.

– Co tu robisz? – zapiszczałam, żałując, że nie jestem lepsza.

– Nie oddzwoniłaś.

– Ja? Ja? Ja! – wykrzyknęłam. – To ty nie odzywasz się od tygodni! Wzruszył ramionami.

– Byłem zajęty. – Zmrużyłam oczy.

– Zbyt zajęty, żeby wykonać jeden, króciutki telefon?

– Praca – odparł sucho, po czym napiął mięśnie szczęki, przybierając minę groźnego gliniarza. Może i odnosi to pożądany efekt podczas przesłuchiwania podejrzanych, ale nie ze mną te numery.

– Aha. I co, dzisiaj rano twój napięty grafik nagle się rozluźnił, więc postanowiłeś wpaść, żeby podokuczać mi z powodu piżamy?

– Ale ty jesteś zrzędliwa z rana. – Jeszcze bardziej zwęziłam oczy.

– Powinieneś zobaczyć mnie po kawie. Wtedy dopiero się rozkręcam.

Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu dużego, złego wilka. Zaniepokoiłam się, bo kiedy pojawiał się ten uśmiech, wystarczył jeden chuch i dmuch, żeby moje majtki wylądowały na drugim końcu pokoju. Przestąpiłam z nogi na nogę, przypominając sobie, że to ten facet doprowadził mnie do maratonu z Joanie Loves Chachi.

– Jeśli chcesz wiedzieć – powiedział – to wziąłem sobie wolny dzień. Ktoś – spojrzał na mnie znacząco – zostawił mi na poczcie głosowej wiadomość o strzelaninie i trupach. Przyznasz, że to dość niepokojące. Zwłaszcza znając ciebie.

– Cha, cha. Bardzo śmieszne. To był tylko jeden cycek, okej? Przebiłam jeden cholerny implant i nagle jestem Calamity Jane.

Znowu się uśmiechnął.

– Może po prostu opowiesz mi o tym telefonie, co?

Wahałam się. Owszem, sama do niego zadzwoniłam, ale to jak się uśmiechał – przemądrzale, seksownie i swobodnie, jakbyśmy swego czasu nie byli o krok od pójścia do łóżka – zaczynało mi działać na nerwy.

Miałam dwa wyjścia. Mogłam mu powiedzieć, żeby spadał, za to, że nie zadzwonił do mnie przez całe sześć tygodni, a potem miał czelność pojawić się akurat, kiedy miałam na sobie piżamę w kaczuszki, albo schować moją dumę do kieszeni, zrobić dzbanek kawy i puścić mu wiadomość od Larry'ego. (Zignorowałam głos w mojej głowie, podpowiadający wyjście numer trzy: Prześpij się z nim, tu i teraz, idiotko, zanim znowu zniknie na niewiadomo jak długo!)

Kusiło mnie, żeby posłać go do diabła, żeby spadał, ale ostatecznie uznałam, że opcja numer dwa jest o wiele sensowniej sza. Nastawiłam więc ekspres i puściłam wiadomość z sekretarki.

Ramirez słuchał z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Przygryzłam wargę, mając cichą nadzieję, że powie, iż komuś po prostu strzelił gaźnik, choć sama coraz bardziej skłaniałam się ku teorii Dany o berettach kaliber 45.

– No i? – zapytałam. – Co o tym myślisz? Usiadł na rutonie, pocierając dłonią twarz.

– Powiedział, że nazywa się Larry. Larry jak?

– Springer. A co?

Ramirez westchnął, ale jego twarz nadal była nieprzenikliwa.

– Nic. To pewnie tylko głupi dowcip.

– Ale chyba powinniśmy to sprawdzić?

– Co znaczy ta liczba mnoga? – Spojrzał na mnie tak, jakbym właśnie zaproponowała, żebyśmy wzięli ślub w czerwcu. Jego wcześniejszy dobry nastrój gdzieś się ulotnił. – Ty nie będziesz niczego sprawdzać. Jeśli facet jeszcze się odezwie, pozwól, żeby zajęła się tym policja.

– Ale jeśli nie żyje, to już raczej nie zadzwoni. Nie uważasz, że ktoś powinien to sprawdzić?

– Może i ktoś powinien. Ale na pewno nie ty. – Zaczynałam to brać do siebie.

– Sprawdziłam już numery w Vegas i zawęziłam listę do dwóch Larrych Springerów. – Pokazałam mu kartkę z telefonami. – Dana pracuje nad adresami.

– Adresami? – Ramirez podniósł głos. – Chyba nie zamierzasz pojechać do Vegas i odszukać tego faceta, co?

– Nie zastanawiałam się nad tym, ale to w końcu mój oj…

– Nie! Nie, nie, nie, nie. – Ramirez wstał, kręcąc głową. – Zostaniesz tutaj. Jeśli to rzeczywiście był odgłos wystrzału, nie powinnaś się w to mieszać. Niech zajmie się tym tamtejsza policja. Kategorycznie zabraniam ci jechać do Las Vegas.

Zamrugałam.

– Zabraniasz mi?

Tak naprawdę wcale nie planowałam wycieczki do Vegas. Choć myśl o tym, że mój ojciec może leżeć martwy w jakimś kanale, bardzo mnie niepokoiła, nie byłam gotowa stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, który mnie porzucił i przez ostatnie dwadzieścia sześć lat nie przysłał mi nawet kartki na urodziny. Po uzyskaniu adresów zamierzałam przekazać całą sprawę gliniarzom z Las Vegas, z nadzieją, że nie odkryją niczego niepokojącego. Jednak fakt, że Ramirez miał czelność czegokolwiek mi zabraniać, po tym jak przez ostatnie sześć tygodni nie dawał znaku życia, sprawił, że przed moimi oczami zaczęły wirować stoły do blackjacka.

– Przepraszam, czy przed chwilą powiedziałeś, że zabraniasz mi jechać do Vegas?

Potarł dłonią twarz i zaklął pod nosem.

– Grzecznie cię proszę, żebyś została w domu. A ponieważ jestem funkcjonariuszem policji, mądrze zrobisz, jeśli mnie posłuchasz.

– Wiadomość jest na mojej sekretarce i zostawił ją mój ojciec. A skoro odwiedzenie własnego ojca nie jest sprzeczne z prawem, sama mogę decydować, czy jechać do Vegas, czy nie.

– Ostrzegam cię, Maddie…

– Ostrzegasz mnie? – Zrobiłam krok w jego stronę, wypinając pierś w akcie udawanego męstwa. – A jak zamierzasz mnie powstrzymać?

Złapał mnie za ramiona i spojrzał mi prosto w oczy. A potem przywarł ustami do moich.

Przez pół sekundy byłam w kompletnym szoku. Chciałabym móc powiedzieć, że go odepchnęłam, dałam mu w twarz (na co według mnie w pełni sobie zasłużył) i oświadczyłam, gdzie może sobie wsadzić swoje ostrzeżenie. Niestety, długie tygodnie mimowolnego celibatu sprawiły, że zamieniłam się w klasyczną, pozbawioną kręgosłupa galaretę i natychmiast pożałowałam, że poprzedniego wieczoru nie włożyłam jakiejś bardziej seksownej piżamki.

Kiedy już sprawił, że moje hormony zaczęły szaleć, odsunął się i spojrzał na mnie maślanymi oczami.

– Maddie, proszę cię, trzymaj się z dala od Las Vegas.

– To nie fair. – Uśmiechnął się.

– To było naprawdę podstępne zagranie. – Odchrząknęłam. – Ale nie zadziałało. – Za bardzo.

Ramirez westchnął i pokręcił głową.

– Okej, zrobimy tak. Wykonam parę telefonów do chłopaków z Vegas i jeśli czegoś się dowiem, dam ci znać. Może być?

– Teraz po prostu chcesz mnie udobruchać. Znowu westchnął.

– Poniekąd.

– Chodzi o te kaczuszki, prawda? To przez nie sprawiam wrażenie pomylonej?

– Nie, skarbie. I bez nich świetnie sobie radzisz. Wyprostowaną ręką wskazałam mu drzwi.

– Wyjdź. Muszę umyć zęby. – Westchnął i ponownie pokręcił głową.

– Okej, tylko mi obiecaj, że nie pojedziesz do Vegas. Obiecujesz? – Zmierzyłam go wzrokiem, imitując złowrogie spojrzenie mojej babki, irlandzkiej katoliczki.

– A obiecujesz, że zadzwonisz?

W odpowiedzi znowu przybrał nieodgadniony wyraz twarzy.

– Tak myślałam.

Dumnie przyznaję, że trzasnęłam drzwiami. Tak mocno, że zatrzęsły się szyby w oknach.

Faceci. W jednej chwili wpycha ci taki język do gardła, a w następnej zabrania spotkania z własnym ojcem i krytykuje twój ubiór. Nic z tego, koleś! Pokazałam drzwiom środkowy palec.

Nalałam sobie kolejną filiżankę kawy, w nadziei, że jej smak pozwoli mi zapomnieć o pocałunku Ramireza, i wybrałam numer komórki Dany.

– Hej – powiedziałam, kiedy odebrała. – Nie przeszkadzam?

– Właśnie jadę na casting do reklamówki jedzenia dla niemowląt. Co tam?

– Udało ci się wczoraj skontaktować z Tedem z Verizonu?

– Aha. Prawdę mówiąc, dopiero co od niego wyszłam – odparła Dana, chichocząc.

Super. Czy byłam jedyną na świecie osobą, która pościła? – I?

– Czy mówiłam ci już, co Ted wyrabia językiem, kiedy…

– Co z tymi numerami? – przerwałam jej. Jeszcze zaczęłabym żałować, że wyrzuciłam Ramireza.

– Ach, racja. Czekaj. – Słyszałam, jak kartkuje swój organizer. – Mam. Ted dał mi adresy do obu numerów. Jeden to Henderson, drugi południowe Vegas. Myślisz, że powinnyśmy teraz zadzwonić na policję?

Już miałam tego ranka przyjemność z policją. A tak serio, telefon na policję był najsensowniejszym rozwiązaniem. Tyle że gdybym musiała stawić dziś czoła jeszcze jednemu, przemądrzałemu facetowi z odznaką, mogłoby mi pęknąć jakieś naczynie krwionośne. Rozmowa z Ramirezem uświadomiła mi, że istniało spore ryzyko, że mój telefon zostanie zapewne zignorowany. Czułam, że nie potraktują poważnie informacji, iż być może doszło do strzelaniny, zgłoszonej przez kogoś znajdującego się setki kilometrów od potencjalnego miejsca przestępstwa. Dalej będą zajadać pączki i żłopać kawę, a mój telefon co najwyżej ich rozbawi, jak Ramireza piżama w kaczuszki. Jeśli mój ojciec naprawdę miał kłopoty, nie było sensu czekać, aż policja coś z tym zrobi.

– Dana, co robisz przez najbliższe kilka dni? – zapytałam. Znowu kartkowanie organizera.

– Dziś wieczorem mam zajęcia z Rico – Twoje ciało twoją podstawową bronią.

Na szczęście Dana nie mogła zobaczyć, jak przewracam oczami.

– Ale jutro jestem wolna. A co?

Wzięłam głęboki oddech. Czy naprawdę chciałam to zrobić? Wolałam stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, który przez całe moje życie był jedną wielką niewiadomą, niż pozwolić, żeby Ramirez myślał, iż jest mnie w stanie od czegoś odwieść. Potarłam oczy. Miałam nadzieję, że dobrze robię.

– Chcesz jechać ze mną do Vegas?

Dana wydala z siebie tak przeraźliwy pisk, że nie zdziwiłabym się, gdyby odpowiedziały jej wyciem wszystkie psy stąd do San Diego.

– O Boże, wycieczka! – Odsunęłam telefon od ucha.

– Rozumiem, że tak.

– Tak, tak, jasne! Całe wieki nie byłam w Vegas. Zresztą, ostatnim razem byłam tam na zdjęciach do teledysku; cały czas siedzieliśmy na pustyni, nie miałam nawet okazji zagrać na automacie. Rety, ale będzie super. Wezmę zapas ćwierćdolarówek. Słyszałam, że tam są automaty nawet na stacjach benzynowych. Maddie, na stacjach benzynowych!

– Widzimy się jutro rano u mnie. Powiedzmy o dziewiątej?

– Jasne! – wrzasnęła Dana. – Jedziemy do Vegas, kochana! Rety! No właśnie. Rety!

Po skończeniu rozmowy z Daną, włączyłam laptopa i zabrałam się do szukania noclegu na CheapRates.com. Wahałam się między hotelami Venetian i New York, New York, ale ostatecznie zdecydowałam się na specjalną ofertę (siedemdziesiąt dolarów za noc) w tym drugim. Zaklepałam szybko dwójkę, żeby się nie rozmyślić. Resztę poranka poświęciłam na sprzątanie mieszkania (na wypadek nowych niespodziewanych gości), starając się nie myśleć o tym, jaką minę będzie miała mama, kiedy jej powiem, że zamierzam się spotkać z Larrym.

Zaczynałam mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, jak zostawiłam sprawy między nami. Obie nastroszyłyśmy się jak koguty, a potem po prostu wyszłam.

Czułabym się podle, gdybym pojechała do Vegas, nic jej o tym nie mówiąc. Po lunchu, na który zjadłam całkiem zdrową kanapkę z masłem orzechowym (całe mnóstwo protein!) i chipsami ziemniaczanymi (ziemniaki to warzywa, a warzywa są na sto procent zdrowe), wskoczyłam do dżipa i pojechałam do Beverly Hills.

Kiedy weszłam do recepcji, Marco właśnie dekorował swój pulpit sznurem plastikowych winogron.

– Ciao, bella – zaćwierkał. – Co o tym myślisz? Toskański szyk? – Skinęłam głową.

– Bardzo ładnie. – Marco się rozpromienił.

– Jest może moja mama? – zapytałam, zerkając w głąb salonu.

– Przykro mi, skarbie, ale twoja mama i Fernando przed chwilą wyszli na lunch – odparł Marco.

Jestem tchórzem, bo odetchnęłam z ulgą.

– Mógłbyś jej przekazać wiadomość ode mnie?

– Naturalnie, skarbeńku. – Marco wyciągnął notatnik w kształcie kiści winogron. – Zamieniam się w słuch.

Opowiedziałam Marcowi o całej akcji namierzenia Larry'ego „Houdiniego” Springera i jutrzejszej podróży do Vegas. Kiedy napomknęłam, gdzie planuję się zatrzymać, Marco wydał z siebie tak tęskne westchnienie, że gdyby stał teraz na deskach Broadwayu, nagroda Tony byłaby jego.

– Zawsze chciałem pojechać do Nowego Jorku.

– Eee… ale ten jest akurat w Vegas.

Marco spojrzał na mnie nieprzytomnie. Czasami ma problem z odróżnianiem fantazji od rzeczywistości.

– Będę wdzięczna, jeśli przekażesz to mojej mamie – ciągnęłam. – I powiedz jej jeszcze, żeby zadzwoniła, gdyby chciała pogadać albo coś… – Urwałam.

Marco poklepał mnie po ręce.

– Nie martw się, skarbie. Zrobię to delikatnie.

Podziękowałam mu, starając się nie myśleć o tym, jak mocno mama zaciśnie usta, kiedy się o wszystkim dowie. Na szczęście, mnie przy tym nie będzie.

Nie pojechałam prosto do domu, tylko wstąpiłam do Beverly Center w poszukiwaniu idealnego stroju na pierwsze spotkanie z ojcem, na wypadek a) gdybyśmy faktycznie go znalazły, b) gdyby nie był postrzelony, ranny albo coś jeszcze gorszego, i c) gdyby udało mi się zebrać się na odwagę, żeby do niego podejść i się przedstawić. To ostatnie było mało prawdopodobne, ze względu na to, jakim jestem tchórzem, ale postanowiłam, że lepiej być przygotowaną.

Tyle że pierwszy raz w życiu nie miałam pojęcia w co się ubrać.

Jako dziecko ciągle snułam fantazje na temat tego, kim jest mój ojciec. Kiedy miałam sześć lat, byłam przekonana, że opuścił mamę i mnie, żeby dołączyć do cyrku jako poskramiacz lwów. Był odważny, silny i kochał zwierzęta – krótko mówiąc, był świetnym facetem, jeśli nie brać pod uwagę, że zostawił rodzinę.

Kiedy miałam dziesięć lat, wymyśliłam dla niego błyskotliwą karierę szpiega CIA, który nieustannie podróżuje i popija martini, wstrząśnięte, nie mieszane.

Tłumaczyłam sobie, że nie przysyła mi kartek na urodziny z bardzo prostego powodu: gdybym znała miejsce jego pobytu, groziłoby mi niebezpieczeństwo. Tak więc, to, że nie utrzymywał ze mną kontaktu, było podyktowane troską o mnie.

Jako piętnastolatka, byłam stuprocentowo pewna, że moim ojcem jest Billy Idol. Uważałam za oczywiste, że nie może być ze mną i pomagać w lekcjach, bo musi koncertować po świecie ze swoją kapelą rockową. Biedny Billy. Zdaje się, że wysyłałam mu kopie wszystkich moich świadectw szkolnych.

A teraz, w wieku lat dwudziestu… kilku, w końcu pogodziłam się z faktem, że w rzeczywistości mój ojciec jest zwykłym dupkiem, który porzucił rodzinę dla jakiejś tancerki.

Dupkiem, którego jechałam poznać do Vegas.

Przygryzłam wargę, wpatrując się w turkusowe szpilki bez pięt od Jimmy'ego Choo. Mimo wszystko, chciałam wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie, być jego idealną małą córeczką. Może powinnam zabrać ze sobą świadectwa?

Po raz pierwszy w życiu wyszłam z Beverly Center z pustymi rękami. W zamian, pojechałam do pobliskiego Auto Clubu i kupiłam mapę Las Vegas.

Po powrocie do domu, z zadowoleniem stwierdziłam, że na sekretarce mam tylko jedną wiadomość. Wypożyczalnia filmów ciągle ścigała mnie z powodu nieoddanego sezonu Joanie Loves Chachi. Tak jakby chętni do jego obejrzenia ustawiali się w kolejce.

Włożyłam płytę do odtwarzacza DVD i przeniosłam się w świat romantycznej miłości, starając się nie myśleć o tym, co czeka mnie jutro na pustyni.

O siódmej jeden obudziło mnie przenikliwe piszczenie, które mogłoby konkurować z ostatnią płytą Mariah Carey. Półprzytomna poderwałam się na łóżku i wymachując rękami, próbowałam zlokalizować źródło dźwięku. Pożar? Zamrugałam. Nie czułam dymu. W końcu dotarło do mnie, że dzwoni mój budzik. Ten sam, który nastawiłam poprzedniego wieczoru. Wyłączyłam cholerstwo, uderzając w niego otwartą dłonią myśląc po raz setny o tym, jakie to okropne, że poranki muszą zaczynać się tak wcześnie.

Zwlokłam się z łóżka, zrobiłam tysiąc dzbanków kawy i wzięłam długi, gorący prysznic, żeby się ocucić. Wciągnęłam dżinsy, białą bluzkę z długim rękawem, z logo DKNY i moje ulubione botki od Gucciego – z miękkiej, czarnej skórki z mikroskopijnym, ręcznym ściegiem, którego ktoś o mniej wyrobionym oku mógłby nie zauważyć. Kiedy Dana zapukała do moich drzwi, znowu czułam się jak człowiek i prawie pozbyłam się porannego rozdrażnienia.

Otworzyłam drzwi i spojrzałam na jej ubranie.

– No, no, niezłe były wczoraj balety. Ktoś na ciebie zwymiotował?

– Hej – powiedziała – prawie.

Dana miała na sobie klasyczną trapezową spódnicę, czarne czółenka i białą bluzkę upstrzoną zielonymi i pomarańczowymi plamkami.

– To przez reklamówkę jedzenia dla niemowląt – odparła, wchodząc do środka. – Musiałam zagrać aż z pięcioma różnymi dzieciakami. Najwyraźniej wszystkie mają awersję do groszku i marchewki. Masz coś do jedzenia? – Zaczęła przeszukiwać moje szafki.

– A jesteś ciągle w tych ciuchach, bo…?

– Spałam u Rica. Po castingu musiałam rozładować agresję, więc umówiliśmy się na strzelnicy. – Urwała, marszcząc nos na widok płatków śniadaniowych Captain Crunch. – Wiesz, ile w tym jest cukru rafinowanego?

– Tony.

Wzruszyła ramionami i odstawiła pudełko z powrotem na półkę, w zamian wyjmując opakowanie Wheat Thins. Włożyła do ust kilka krakersów, kontynuując swoją opowieść.

– No więc Rico zapytał, czy chcę zobaczyć jego prywatną kolekcję… Rico, mistrz dwuznaczności. W duchu przewróciłam oczami.

– …a ja oczywiście odpowiedziałam, że tak.

– Oczywiście.

– No i tak jakoś wyszło, że nie miałam kiedy pojechać do domu, żeby się przebrać. Możemy wpaść do mnie, zanim ruszymy do Vegas?

– Jasne.

Wypiłam jeszcze jedną filiżankę kawy – na co nalegała Dana po mojej uwadze na temat baletów – i byłyśmy gotowe do wyjścia. Właśnie sprawdzałam, czy wyłączyłam gaz i pozamykałam okna, kiedy na zewnątrz rozległ się dźwięk przypominający zawodzenie zdychającej gęsi. Wypadłyśmy z Daną na werandę.

– Witajcie, dziewczęta!

Zamrugałam. To był Marco. Siedział za kierownicą mustanga cabrio z lat sześćdziesiątych. Auto – w morskim kolorze, z białymi oponami – było w doskonałym stanie. Marco miał na nosie olbrzymie okulary przeciwsłoneczne od Donny Karan, a głowę przewiązał szalem a la młoda Audrey Hepburn. Wyglądałby bardzo stylowo, gdyby nie włożył do tego golfu w tęczowe paski i skórzanych spodni.

– Gotowe na wycieczkę, dziewczęta?

Dana spojrzała na mnie, unosząc brew. Wzruszyłam ramionami.

– Eee, nie wiedziałam, że jedziesz z nami – powiedziałam.

– No cóż, kiedy pojawia się okazja odwiedzenia Nowego Jorku, nie można jej przepuścić, prawda?

Dana uniosła drugą brew. Znowu wzruszyłam ramionami.

– Spokojnie – ciągnął Marco – nawet nie zauważycie mojej obecności. Poza tym, sprzedałem twojej mamie o wiele lepszą historię niż ta, którą mi opowiedziałaś. Otóż, jedziesz na romantyczny weekend do Palm Springs ze swoim seksownym gliniarzem. To co, ruszamy?

Rozdziawiłam buzię. Okłamał moją mamę? Musiałam przyznać, że było to naprawdę dobre kłamstwo. Trochę żałowałam, że sama go nie wymyśliłam.

Marco miał rację – mama będzie szczęśliwsza, wierząc w taką wersję. Ale, co najważniejsze, miał vintage'owego mustanga cabrio. Która dziewczyna oprze się pokusie podróżowania przez pustynię w stylu dawnych gwiazd Hollywood?

– Ruszajmy! – zawołała panna Hepburn ze swojego fotela. – Na Dziesiątce już zaczyna robić się tłoczno. – Dla efektu wcisnął klakson, przywołując do życia zdechłą gęś.

– Jest jeden warunek – mruknęłam.

– Jaki? – Marco uniósł okulary.

– Masz więcej nie dotykać klaksonu.

– Dobrze, już dobrze. – Zwrócił się do Dany. – Ależ ona jest zrzędliwa z rana. Posłałam mu groźne spojrzenie.

Dwie godziny później mieliśmy za sobą przystanek u Dany, która zabrała czyste ubrania, oraz w Starbucksie, gdzie zamówiłam dużą moche latte (nalegała na to Dana, po tym jak zagroziłam, że wykastruję Marca, jeśli jeszcze raz puści Madonnę).

W milczeniu popijałam kawę, kiedy jechaliśmy przez La Puentę i Ontario. W końcu wjechaliśmy na Piętnastkę, zostawiając za sobą miasto, które ustąpiło miejsca jukkom, zaroślom oraz widocznym tu i ówdzie osiedlom przyczep kampingowych. Na lunch zatrzymaliśmy się w Barstow. Czułam się tylko odrobinkę winna, patrząc, jak Dana je niskokalorycznego batona proteinowego i popija go koktajlem owocowym, podczas gdy ja wtrząchałam big maca i frytki. I szejka czekoladowego.

I dwa ciastka z jabłkiem. No ale przecież wszyscy wiedzą, że kalorie podróżne się nie liczą.

Wróciliśmy na autostradę. Właśnie zaczynałam zapadać w fast – foodowy letarg, kiedy po naszej prawej mignął mi niebieski samochód. Obróciłam szybko głowę, znowu czując dziwne mrowienie na karku. Mogłabym przysiąc, że zanim wjechaliśmy na lewy pas, zobaczyłam wgnieciony przedni błotnik dodge'a neona.

– Widziałaś? – zapytałam.

– Co? – Dana wyciągnęła szyję.

– Niebieski neon. Tam.

– Nie. – Dana pokręciła głową. – A co?

Przygryzłam wargę. Czy przypadkiem nie popadałam w paranoję?

– Nic.

Marco spojrzał na mnie we wstecznym lusterku.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Tak. Świetnie. Znakomicie – skłamałam. Znowu zerknęłam za siebie. Tym razem zobaczyłam jak neon odkleja się od ciężarówki, za którą jechał, i zjeżdża na parking.

Prawie się zakrztusiłam.

To nie mógł być zbieg okoliczności. Zaczynało się robić naprawdę dziwnie.