178031.fb2
Klapnęłam na krawężnik, biorąc głębokie oddechy. Starałam się nie patrzeć na krew sączącą się spod plastikowego przykrycia. Widziałam rękę, i co z tego. Przecież dużo ludzi ma włochate ręce. To wcale nie musiała być ręka Larry'ego, prawda? Prawda. W takim razie, dlaczego ziajałam jak pies?
– Dobrze się czujesz? – zapytała Dana, przymierzając się do przycupnięcia na krawężniku. Ostatecznie zrezygnowała, nie chcąc zabrudzić białej, jedwabnej spódniczki.
– Tak. Dobrze. Świetnie.
– Nie umiesz kłamać.
– Już to słyszałam. – Wzięłam kolejny głęboki oddech, patrząc między nogami Dany na chodnik przed klubem.
– Boję się, że… że to może być… – Jąkałam się, a w moich ustach było sucho jak na Saharze. Nie byłam w stanie tego wykrztusić.
Dana podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem.
– Larry?
– Tak. – Znowu zamieniłam się w golden retrievera. Dana zmarszczyła z niepokojem czoło.
– Posiedź tutaj, a ja spróbuję się czegoś dowiedzieć, okej? Skinęłam głową wdzięczna, że Dana przyjechała ze mną.
Przyjrzała się uważnie umundurowanym gliniarzom, których z każdą chwilą przybywało. Niedobrze. W końcu wybrała jednego, który wyglądał, jakby dopiero wczoraj zaczął się golić. Dana wypięła biust.
– Zaraz wracam – powiedziała, puszczając do mnie oczko, po czym pomaszerowała do Funkcjonariusza Niewinna Buźka. W myślach życzyłam jej powodzenia, nadal starając się nie patrzeć na czarny plastik.
Jeśli rzeczywiście słyszałam w piątek, jak Larry został zastrzelony, było bardzo mało prawdopodobne, żeby jego ciało przeleżało niezauważone przed klubem całe trzy dni. Zresztą po co zabójca miałby zostawiać zwłoki w tak uczęszczanym miejscu? To było bez sensu. Całkiem więc możliwe, że to nie Larry leży pod czarną płachtą. (Musicie przyznać, że jestem mistrzynią wyparcia).
Ponieważ nie chciałam patrzeć na czarne przykrycie, przyglądałam się gapiom obserwującym całe to zamieszanie. Zebrały się już trzy rzędy ludzi dyskutujących na temat tego, co mogło się stać. Zauważyłam, że jedna kobieta pcha się bardziej od pozostałych. Miała rude włosy. Mój wewnętrzny radar włączył się, kiedy dotarła do policyjnych barierek. Z miejsca, w którym stałam, nie widziałam jej twarzy, dostrzegłam za to białe buty tancerki go – go i winylową minispódniczkę w tym samym kolorze. Do tego nogi, które były dłuższe niż kolejka w Starbucksie w poniedziałkowy poranek. Lola. Poderwałam się z krawężnika.
– Lola! – zawołałam. To był błąd. Rudzielec rzucił okiem w moją stronę, po czym zrobił szybki odwrót. A ponieważ była ode mnie dwa razy większa, o wiele lepiej szło jej przedzieranie się przez tłum.
– Cholera – mruknęłam pod nosem, przepychając się między facetem popijającym z butelki ukrytej w brązowej papierowej torbie a kobietą w spandeksie i źle dopasowanej peruce. Na szczęście, lata praktyki w rozpychaniu się na wyprzedażach po Święcie Dziękczynienia w Macy's zadziałały na moją korzyść i prawie zrównałam się z Lolą, kiedy ta wydostała się z tłumu i zaczęła biec. Przeklinając swoje buty, ruszyłam za nią. – Lola, zaczekaj proszę – wysapałam, biegnąc sprintem. Oczywiście Lola nie spełniła mojej prośby, gnała dalej ile sił w nogach, wymijając przechodniów z wprawą zawodowego futbolisty, biegnącego do jednego z ogromnych H na końcu boiska. (Dobra, przyznaję: oglądam futbol tylko ze względu na facetów w obcisłych gatkach. Czy to zbrodnia?)
Pół przecznicy później, Lola jeszcze zwiększyła swoją przewagę, a ja pociłam się jak prosię. Chwytałam łapczywie powietrze, zastanawiając się, czemu zdrowe jedzenie, które jadłam ostatnio, w ogóle mi nie pomaga. Lola skręciła w lewo, w boczną uliczkę, a ja za nią, z płucami palącymi żywym ogniem.
Goniłam ją jeszcze przez pół przecznicy zanim się poddałam. Miała dwa razy dłuższe nogi, a ja dwa razy wyższe obcasy. Nie miałam szans jej dogonić. Zatrzymałam się, patrząc, jak znika za kolejnym rogiem. Zgięta wpół, dyszałam, jakbym paliła co najmniej paczkę dziennie. Dosyć tego. Postanowiłam, że gdy tylko wrócimy do domu, zapiszę się do Dany na aerobik.
Dałam sobie dziesięć sekund na uspokojenie oddechu (prawie się uspokoił) i wróciłam do zebranego przed Victoria Club tłumu, który zdążył się podwoić, ciasno otaczając błyskające światła i policyjną taśmę.
– Hej, gdzie się podziewałaś? – Dana podbiegła do mnie, kiedy znowu usiadłam na krawężniku. Miałam kolkę w boku, a na pięcie zrobił mi się pęcherz. Botki od Gucciego najwyraźniej nie są stworzone do biegania.
– Wi…wt…widziałam… Lolę – wydyszałam.
Szybko opowiedziałam Danie o moim pościgu za rudzielcem. Zgodziła się ze mną, że powinnam częściej chodzić na siłownię.
– Okej, co wyciągnęłaś od Niewinnej Buźki? – zarzęziłam. Dana uśmiechnęła się szeroko.
– Jego numer telefonu.
Gdybym nie była tak zmęczona, przewróciłabym oczami.
– Coś jeszcze?
– Facet na ulicy to nie Larry.
Wypuściłam powietrze, które nieświadomie wstrzymywałam. W tej chwili nie miało dla mnie znaczenia, czy mój ojciec jest szpiegiem, gwiazdą rocka czy dupkiem. Zależało mi na tym, by nic mu nie było – i to bardziej niż chciałam się do tego przyznać.
– Gość nazywa się Hank Walters. – ciągnęła Dana – Występował w Victorii, w programie Stare dobre Hollywood. Jako drag queen.
Uniosłam brew.
– Noo. Ale słuchaj dalej. Popytałam ludzi i zgadnij, pod jakim pseudonimem występował?
Wzruszyłam ramionami.
– Harriet.
– Harriet z Sand Hill Lane? – Ponownie zerknęłam na czarny plastik.
– Tak myślę. Funkcjonariusz Taylor powiedział, że zmarł w wyniku upadku z dachu klubu. Podobno skoczył.
Spojrzałam na dach, a potem na ciało. Musiał się nieźle odbić, żeby spaść tak daleko od budynku.
– I nie miał rany postrzałowej? Dana pokręciła głową.
– Nie. Funkcjonariusz Taylor powiedział jeszcze, że facet był nagi. Uniosłam brwi.
Dana wzruszyła ramionami.
– Ludzie robią różne dziwne rzeczy, kiedy chcą ze sobą skończyć. Patrzyłam, jak facet w kurtce z napisem „Koroner” ładuje ciało na jeżdżące nosze i wiezie do czarnego vana. Zastanawiałam się, czy Hank alias Harriet miał coś wspólnego z wystrzałem, który słyszałam na mojej sekretarce. Czy mój tata znał Harriet? Musiał znać Lolę, skoro jej telefon był zarejestrowany na jego nazwisko. Nie podobało mi się, że Lola dała nogę. Niewinna osoba tak się nie zachowuje. Niewinni ludzie zostają i rozmawiają z policją, kiedy ich współlokatorzy skaczą z dachu.
Jako że Dana wyciągnęła już wszystko, co mogła, od Niewinnej Buźki, postanowiłyśmy pojechać do domu Loli, na wypadek gdyby pobiegła aż do Henderson.
Kiedy się tam zjawiłyśmy, w domu nie paliły się światła, a podjazd był pusty. Żeby mieć absolutną pewność, wyskoczyłam z samochodu i zajrzałam przez okno do garażu. Nic.
– Co teraz? – zapytała Dana.
Było późno, byłam zmęczona i jeden trup w zupełności mi wystarczył na ten dzień. Tak więc, wróciłyśmy do hotelu. Teraz, kiedy na scenie pojawiła się policja, poczułam się odrobinę lepiej. Jeśli Larry miał kłopoty, policja mogła wyciągnąć od Loli więcej niż ja. O ile zdołają ją dogonić.
Danę ciągle korciło, żeby spróbować szczęścia na automatach, więc po oddaniu mustanga parkingowemu, zostawiłam ją przy automacie z pokerem, a sama poszłam do pokoju. Natychmiast zapadłam w sen. Śniły mi się Amazonki w białych butach tancerek go – go, spychające ludzi z dachów.
Około piątej nad ranem obudziła mnie syrena przeciwmgielna. Otworzyłam jedno oko, wpatrując się w ciemność. Na dostawce Dana leżała na wznak, z rozrzuconymi na boki kończynami, które z powodu swojej długości opadały na podłogę. Marco spał na plecach na drugim podwójnym łóżku, w masce na oczy. Wyglądałby w niej jak Zorro, gdyby nie to, że była błękitna i obszyta koronką.
Zamrugałam parę razy i uświadomiłam sobie, że syrena przeciwmgielna to Marco. Chrapał. Jęknęłam i nakryłam głowę poduszką. Nie pomogło. Wstałam i przykryłam poduszką głowę Marca. Też nie pomogło. Boże, nic dziwnego, że facet ciągle jest singlem.
Dałam za wygraną i powlokłam się pod prysznic, co mnie w końcu obudziło. Potem pianka, suszarka, mascara i błyszczyk. Pod oczy nałożyłam odrobinę korektora, żeby zatuszować fakt, iż zostałam obudzona przed świtem, ale nie sądzę, by wiele to pomogło. Żeby to sobie zrekompensować, włożyłam superwysokie obcasy – srebrne sandałki z zapięciem w kształcie motyla – białą, dzianinową sukienkę i żakiet Bandolino. Kiedy wychodziłam z pokoju, Marco nadal chrapał, a Dana całkowicie zsunęła się z dostawki na podłogę.
Zjechałam na poziom z kasynem, żeby rozejrzeć się za czymś do jedzenia. Nawet o tej porze było tu pełno ludzi. Niektórzy byli turystami, którzy wcześnie zaczęli dzień, ale większość ciągle miała na sobie wieczorowe ciuchy z poprzedniego dnia. Ten kto powiedział, że Nowy Jork jest miastem, które nigdy nie śpi, najwyraźniej nigdy nie był w Las Vegas.
Przez pół sekundy wahałam się między koktajlem owocowym wzbogaconym proteinami w Mango Hut a placuszkową ucztą za trzy dziewięćdziesiąt dziewięć w American Restaurant. Nie trzeba być geniuszem, żeby odgadnąć, co wybrałam.
Po trzech filiżankach kawy i stosie maślanych, polanych syropem placków, poczułam się trochę lepiej. Niesamowite, co potrafią zdziałać cukier i kofeina.
Czułam się naprawdę lepiej, dopóki moja torebka nie zaczęła wygrywać uwertury do opery Wilhelm Tell. Wyciągnęłam komórkę.
– Halo?
– Co, u licha, robisz w Vegas? – Wzdrygnęłam się. Ramirez.
– Jestem na wypadzie tytko dla dziewczyn? – odparłam, tyle że zabrzmiało to bardziej jak pytanie.
– Jezu, Maddie, poprosiłem cię o jedną, prostą rzecz. Nie mogłaś mnie posłuchać choć jeden raz?
Postanowiłam nie odpowiadać.
– Skąd wiedziałeś, że jestem w Vegas? – zapytałam.
– Nie wiedziałem na pewno aż do teraz.
Super. Wykiwana przez Przebiegłego Gliniarza. Zacisnęłam szczękę, zastanawiając się, dlaczego tak bardzo przeszkadzało mi, kiedy nie dzwonił.
– Dla twojej wiadomości, jest ze mną Dana. Potrafimy się o siebie zatroszczyć. Dana chodzi na zajęcia z samoobrony dla Miejskich Bojowników.
Ramirez milczał chwilę. – To ma mnie uspokoić?
– Nic mi nie jest. Jej też nie. Nikomu nic nie jest.
– Świetnie. To może póki nikomu nic nie jest, mogłabyś opuścić Vegas?
– Nie rozumiem. Czy według ciebie, coś mi tu grozi? – Cisza. Znowu poczułam dziwne mrowienie na karku.
– Wiesz coś o moim ojcu? – Nadal cisza.
Potem Ramirez westchnął w typowy dla siebie, zirytowany sposób.
– Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało, Maddie. – Muszę przyznać, że zabrzmiało to szczerze.
– Nie mogę teraz wyjechać. Nie znalazłam jeszcze taty. I… – Urwałam, nie wiedząc, jak dużo mogę mu powiedzieć na temat wydarzeń zeszłego wieczoru. W końcu doszłam do wniosku, że skoro dzielą nas setki kilometrów, nie mam się czego obawiać. Opowiedziałam mu o domu w Henderson, skoczku z Victoria Club i uciekającej tancerce.
Ramirez mruknął coś nieprzyzwoitego po hiszpańsku.
– Zrób mi tę przyjemność i po prostu wróć do domu.
– Czy ty słyszałeś, co przed chwilą powiedziałam? Tu dzieje się coś dziwnego.
– Czy ktoś ci już mówił, że jesteś strasznie uparta? – Ściągnęłam brwi.
– To jedna z moich lepszych cech. – Znowu hiszpańskie przekleństwo.
– Co to znaczy? Co powiedziałeś?
– Wierz mi, wolisz nie wiedzieć. – Pewnie miał rację.
– Słuchaj – powiedział. – Mówię poważnie. Naprawdę uważam, że nie powinnaś…
Ale ja przestałam słuchać. Ramirez mówił, a ja spacerowałam między rzędami automatów w stylizowanym na Central Park kasynie, aż w końcu dotarłam do wyjścia z hotelu. Kiedy zobaczyłam przez szybę, że pod wejście podjechał niebieski dodge neon, to co mówił Ramirez, zupełnie straciło znaczenie. Szybko schowałam się za kartonową Bette Midler.
– Aha – wysapałam do telefonu, całkowicie skupiona na dodge'u. – Co „aha”?
Jak z oddali słyszałam, że Ramirez znowu przeszedł na hiszpański, zbyt zaabsorbowana neonem, by się tym przejmować. Nie miałam stuprocentowej pewności, że to ten sam samochód, który widziałam wcześniej, ale po wczorajszym wieczorze, moja wiara w zbiegi okoliczności była równie mała, jak szansa na znalezienie na eBayu autentycznego Louis Vuittona.
Z neona wysiadł blondyn. Przeciętnego wzrostu, ubrany w spodnie khaki, skechersy i pogniecioną białą koszulę, która wyglądała jakby w niej spał. Nie sprawiał groźnego wrażenia. Ale jak nauczyłam się zeszłego lata, wygląd potrafi być mylący.
Wręczył parkingowemu kluczyki i pieniądze – najwyraźniej za mało, bo parkingowy pokazał środkowy palec, gdy tylko facet się odwrócił.
– Maddie?! – wrzasnął Ramirez.
– Tak. Jasne – powiedziałam z roztargnieniem do telefonu. Ramirez burczał coś pod nosem, a ja wyobraziłam sobie, jak zaczyna mu pulsować żyła na szyi.
– Czy ty w ogóle mnie słuchasz?
– Oczywiście. „Nie mieszaj się w to. Wracaj do domu”. Bla, bla, bla.
Facet z Neona ruszył do wejścia. Szybko schowałam się za automatami do gry.
– Słuchaj, muszę kończyć. Zadzwonię później – rzuciłam do telefonu.
– Maddie? Maddie, przysięgam, że jeśli się rozłączysz… – Nie dowiedziałam się, czym to groził, bo szybko zamknęłam klapkę i wrzuciłam motorolę do torebki.
Patrzyłam jak Facet z Neona idzie do recepcji. Przykucnęłam i też tam przemknęłam, zerkając spomiędzy dwóch automatów z Lucky Seven. Chudy Jim znowu miał zmianę. On i Facet z Neona zamienili kilka słów. Potem Neon podał kartę kredytową, a Jim wydał mu klucz do pokoju. Kimkolwiek był Neon, najwyraźniej stać go było na coś więcej niż „tani pokój”.
– Hej, grasz czy nie?
Odwróciłam się i zobaczyłam niebieskowłosą kobietę w poliestrowym wdzianku, z której kościstego nadgarstka zwisała karta stałego klienta kasyna. Łypała na mnie groźnie zza grubych szkieł okularów.
– Och, przepraszam. Ja tylko, eee, patrzyłam.
– To, w takim razie, przesuń się, kochana. Nie idzie mi dziś na tamtym. Odsunęłam się, a kobieta klapnęła na winylowym stołku i szybko wsunęła kartę do automatu.
Zajęłam strategiczną pozycję przy sąsiednim automacie i spojrzałam na recepcję.
Cholera. Zgubiłam go.
Starając się zwalczyć ucisk w żołądku, rozważałam, czy powinnam wspomnieć Ramirezowi, że ktoś mnie śledzi.
Kiedy wróciłam do pokoju, zarówno Śpiąca Królewna, jak i Dana już wstali. Dana masowała sobie goleń, a Marco wyszedł właśnie z łazienki w chmurze poprysznicowej pary.
– Dzień dobry, słoneczko – zaćwierkał, składając swoją piżamę w kostkę. Zmrużyłam oczy.
– Czy wiesz, że chrapiesz jak drwal? – Marco odwrócił się z rozdziawionymi ustami.
– Wcale nie!
Poprosiłam Danę o potwierdzenie, ale tylko wzruszyła ramionami. Lata praktyki w spaniu w obcych łóżkach najwyraźniej uodporniły ją na podobne niedogodności.
– Wszystko w porządku? – zapytałam, wskazując na jej nogę. Zauważyłam, że zaczyna jej wychodzić fioletowy siniak.
– Tak. Zdaje się, że spadłam z łóżka. Te dostawki są dobre dla karłów.
– Dzisiaj ja będę spała na dostawce – zaproponowałam wspaniałomyślnie. Przynajmniej będę dalej od maszyny do chrapania.
– Ja spałem jak niemowlę – powiedział Marco, chowając piżamę do szuflady. Spojrzałam na niego spod zmarszczonych brwi, notując w pamięci, żeby sprawdzić w sklepie z pamiątkami, czy nie mają plastrów na nos ułatwiających oddychanie. Albo chociaż tłumika.
Marco poinformował nas, że poznał już Nowy Jork na wylot i dzisiaj wybiera się do bardziej gejowskiego Paryża! Uzbrojony w kartę kredytową zamierzał spędzić dzień w La Boutique hotelu Paris. Dana, która wygrała poprzedniego wieczoru dwadzieścia dolców na automatach, planowała spróbować dziś szczęścia przy stole do blackjacka. Ja, z braku lepszego zajęcia, postanowiłam jeszcze raz odwiedzić dom Loli w Henderson.
Nie byłam pewna, co łączy Lolę i świętej pamięci Hanka, alias Harriett z moim ojcem, ale był to jedyny trop, jaki w tej chwili miałam.
Pół godziny później ponownie znalazłam się przed domem na Sand Hill Lane. Tym razem na podjeździe stały biały ford taurus i poobijane zielone volvo. Dobry znak.
Wzięłam głęboki oddech i wysiadłam z auta. Zadzwoniłam do drzwi. Nic. Odczekałam chwilę i zadzwoniłam jeszcze raz. Znowu nic. Zajrzałam przez okno. W salonie nikogo nie było. Rozejrzałam się wokół. Niestety, dziś nie było pomocnego sąsiada podlewającego trawnik. Ani nikogo innego. Wszyscy albo byli w pracy, albo oglądali Regisa i Kelly.
Przeszłam wzdłuż skalnego ogródka do drewnianej furtki z boku domu. Rozejrzałam się na boki i nacisnęłam klamkę, która z łatwością ustąpiła. Czując się trochę nieswojo, wśliznęłam się za furtkę i ruszyłam wzdłuż bocznej ściany domu. Zauważyłam dwa okna, oba ze szczelnie zaciągniętymi zasłonami. Trzymając się blisko ściany, dotarłam do ogródka za domem. Były tu skalniaki, niewielkie patio i mały basen. Na patio leżało kilka psich zabawek. Żadna z tych rzeczy nie pachniała samobójstwem. Ani wystrzałem z broni.
Tylna ściana domu obwiedziona była niskim żywopłotem i przecięta szklaną taflą przesuwnych drzwi. Nareszcie. Żadnych zasłon. Drzwi prowadziły do kuchni i pokoju wypoczynkowego; oba pomieszczenia były nieskazitelnie czyste i wypełnione meblami typowym dla domu na przedmieściu. Wszędzie królowały kwiaty, perkal i mnóstwo jasnej dębiny. Znowu ogarnęły mnie wątpliwości, czy to aby na pewno właściwy dom. Nie mogłam uwierzyć, że mieszkały tu showgirl i drag queen samobójca. Już miałam sprawdzić czy mieszkańcy przedmieść zamykają tylne drzwi, kiedy do pokoju wszedł mężczyzna. (Nie wstydzę się przyznać, że cholernie mnie tym wystraszył).
Szybko zanurkowałam za żywopłot.
Mężczyzna był niski, z krótko przyciętą koroną brązowych włosów, okalającą łysy czubek głowy. Ubrany był w golf, sztruksy i mokasyny z frędzelkami. Albo był gejem, albo powinien powiedzieć matce, żeby przestała go ubierać. Byłam za daleko, żeby widzieć jego oczy, ale wyglądało na to, że płacze. Ocierał dłońmi policzki, a jego klatka piersiowa gwałtownie unosiła się t opadała.
Dwie sekundy później do pokoju weszła wysoka, rudowłosa kobieta. Serce zaczęło mi szybciej bić. Lola.
Przesunęłam się wzdłuż żywopłotu, kiedy mężczyzna wszedł do kuchni. Lola poszła za nim. Nadal nie mogłam zobaczyć jej twarzy (była tyłem do mnie), ale zauważyłam, że ma na sobie te same ciuchy co wczoraj wieczorem. Wymachiwała rękami na Pana Golfika, który ukrył twarz w dłoniach i znowu zaczął płakać. A potem sam zaczął wymachiwać rękami.
Wyglądało na to, że się o coś kłócą, ale trudno było stwierdzić, kto wygrywa. Pan Golfik przestał płakać i teraz porządnie wrzeszczał na Lolę. Przybliżyłam się trochę do drzwi, żeby usłyszeć, co mówią. Nic z tego. Grube szkło nie tylko doskonale izoluje od upału, ale także od wścibskich, dawno niewidzianych córek. Jedyne co słyszałam, to stłumione dźwięki podniesionych głosów.
Przysuwałam się coraz bliżej drzwi, w nadziei, że uda mi się zobaczyć twarz Loli. Byłam tak bardzo pochłonięta tym, co dzieje się w domu, że nie zauważyłam psiej zabawki leżącej pod żywopłotem. Głośny pisk gumowej wiewiórki dotarł do uszu Pana Golfika i Loli i oboje znieruchomieli.
O nie.
Pan Golfik i Lola rzucili się do drzwi. Zrobiłam szybki odwrót, ale pechowo zaczepiłam obcasem o węża ogrodowego.
– Och. – Poleciałam twarzą w żywopłot. Podniosłam się, ale nie dość szybko.
– Kim jesteś?
Zmieszana, odwróciłam się. Zostałam przyłapana na gorącym uczynku.
Twarz Pana Golfika była pokryta czerwonymi plamami, oczy miał spuchnięte i podkrążone, jakby całą noc nie spał. Lola została w drzwiach i dobrze widziałam tylko jej rude włosy.
– Ja? Hmm, eee… sczytuję liczniki? – Żeby tyle lat chodzić do katolickiej szkoły i nie nauczyć się porządnie kłamać. Zgroza.
Pan Golfik zmrużył przekrwione oczy.
– Monaldo cię przysłał?
– Eee… – Próbowałam wyczytać z jego oczu, czy to dobrze, czy źle. – Tak? Ech. Zła odpowiedź. Pan Golfik spojrzał szybko na Lolę. Mogłabym przysiąc, że był bliski paniki. Jednak zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, zobaczyłam lufę pistoletu, wycelowaną w moją twarz.
– O, cholera! – Odruchowo cofnęłam się o krok.
– Powiedz Monaldowi, że to już koniec – warknął Pan Golfik, wymachując pistoletem. – Hank nie żyje, już wystarczy. Koniec z tym wszystkim.
– Hej, nie znam żadnego Monaldo – powiedziałam, unosząc ręce do góry. Dlaczego musiałam wybrać akurat ten moment, żeby stać się przekonującą kłamczucha? – Kłamałam. Przysięgam, nie mam pojęcia, o kim mówisz. Przyszłam tu, bo szukam Larry'ego Springera. Jestem, eee… – Urwałam, patrząc na lufę wycelowaną w moją głowę. – Myślę, że może być moim ojcem.
Pan Golfik zamrugał, wyraźnie zaskoczony. Opuścił pistolet. Otworzył usta, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo na patio wyszła Lola.
– Maddie?
Spojrzałam na nią, po raz pierwszy widząc jej twarz – odrobinę zbyt szeroką z silną szczęką i długim prostym nosem.
Rozszerzyłam oczy ze zdumienia, kiedy zobaczyłam jej oczy. Okrągłe, łagodne, w wyjątkowym, piwnym kolorze, który zmieniał się w złocistobrązowy lub szmaragdowy w zależności od tego, jak dużo użyło się fioletowego eyelinera.
Oczy takie jak moje.