178031.fb2
Wpatrywałam się w Lolę, mrugając. Nagle prawda dotarła do mnie z siłą grubej kobiety rzucającej się na ostatnią parę przecenionych czółenek na megawyprzedaży w Nordstromie. Szerokie ramiona, wąskie biodra, mięsiste policzki. Jabłko Adama.
Z trudem przełknęłam ślinę. Zaschło mi w ustach.
– Maddie? – powtórzyła Lola, tym razem wyraźnie męskim głosem. Oblizałam wargi i poruszyłam ustami. Tyle że nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Odchrząknęłam i spróbowałam jeszcze raz.
– Tak. – Znowu spojrzałam w te znajome, brązowe oczy. – Larry? Pomalowane ciemnoczerwoną szminką usta drgnęły lekko w kąciku.
– Większość ludzi mówi teraz do mnie Lola.
Skinęłam głową, czując że moje ściągnięte czoło aż prosi się o botoks, kiedy mój mózg szukał odpowiednich emocji. Szok byłby w sam raz. Albo zaskoczenie. Może nawet gniew. A jednak jedyne co czułam, patrząc na mojego ojca w minispódniczce i butach tancerki go – go, to ulga, że nie leży martwy w jakimś kanale.
– Co tu robisz? – zapytał.
– Dostałam twoją wiadomość. – Nie mogłam przestać gapić się na jego buty. Gucci. Teraz przynajmniej wiedziałam, po kim odziedziczyłam wyczucie stylu.
Lola alias Larry, przygryzła wargę, tak, że na zębach pozostały jej plamki czerwonej szminki.
– Racja. Przepraszam za to. Ja, eee, nie powinienem był dzwonić. To było głupie. Już wszystko w porządku. – Tyle że jego ukradkowe spojrzenie na Pana Golfika nie potwierdzało tych słów.
Teraz, kiedy Pan Golfik przestał we mnie celować, zauważyłam, jak bardzo trzęsą mu się ręce. Przekładał pistolet z jednej dłoni do drugiej, jakby nie mógł się zdecydować, jak powinien go trzymać. Do tego cały czas rozgląda! się wokół, jakby spodziewał się, że w każdej chwili ktoś może wyskoczyć zza krzewu azalii.
Larry nie wyglądał wiele lepiej. Z bliska widziałam, że ma o wiele więcej lat, niż wcześniej dawałam Loli. Makijaż tylko częściowo maskował worki pod oczami, na brodzie przebijał siwy zarost, a pod białym elastycznym topem dostrzegłam zarys gorsetu, trzymającego w ryzach sadełko typowe dla facetów w średnim wieku.
Najbardziej fascynowały mnie jednak jego oczy, tak bardzo podobne do tych, które co rano widziałam w lustrze. Trochę wytrącało mnie to z równowagi. Okej, bardzo wytrącało. Przypominało to patrzenie na pięćdziesięcioletnią wersję samej siebie, tyle że trzydzieści centymetrów wyższą i z meszkiem nad wargą.
Kiedy staliśmy tak z Larrym, przyglądając się sobie w milczeniu, w głowie kłębiło mi się z milion pytań. Czy minispódniczki i wysokie obcasy były powodem, dla którego zostawił mamę i mnie? Dlaczego przez dwadzieścia sześć lat ani razu nie zadzwonił? Czy to wszystko oznaczało, że nie był gwiazdą rocka? Boże. Czy mój ojciec był striptizerką?
I co to był za wystrzał? Dlaczego wczoraj uciekł przede mną? I ostatnie, ale nie mniej ważne pytanie: kim, do diabła, jest Monaldo?
Nie byłam pewna, czy jestem gotowa poznać odpowiedzi na pozostałe pytania, dlatego zaczęłam od ostatniego.
– Kim jest Monaldo?
– Nikim – odparł Larry, odrobinę za szybko. Posłał Panu Golfikowi ostrzegawcze spojrzenie i pistolet zniknął z powrotem w kieszeni sztruksów.
Okej…
– Widziałam wczoraj, co przydarzyło się Harriet – powiedziałam, zmieniając temat. – Przykro mi.
Pan Golfik wydał z siebie stłumiony szloch i ukrył twarz w dłoniach. Larry znowu przygryzł wargę.
– Czy on był twoim… – Urwałam, wlepiając wzrok w jego minispódniczkę.
– Był moim współlokatorem – wybąkał Larry. Ze wstydem przyznaję, że mi ulżyło. Nie jestem pewna, czy poradziłabym sobie w tamtej chwili z dwoma tatusiami. Zwłaszcza że jeden z nich był martwy.
Larry wskazał na Pana Golfika.
– Maurice i Harriet są… byli parą.
Maurice skinął głową, a po jego pyzatych policzkach znowu pociekły łzy. Posłałam mu najbardziej współczujące spojrzenie, na jakie mogłam się zdobyć, zważywszy na to, że przed chwilą celował do mnie z pistoletu.
– Słuchaj – ciągnął Larry – doceniam, że jechałaś taki kawał drogi, ale, eee… – Ponownie spojrzał na Maurice'a. – To naprawdę nie jest odpowiedni moment. Przykro mi. – Z tymi słowami, Larry odwrócił się i zniknął z powrotem w domu.
– Zaczekaj! – zawołałam. Weszłam przez przesuwne drzwi. Maurice, ciągle szlochając, poszedł za mną.
W domu pachniało wybielaczem i używanymi przez moją irlandzką katolicką babcię odświeżaczami do kontaktu Giade. Na małym stoliku stała butelka płynu do mycia szyb, obok leżały szmatki. Były to jedyne dwie rzeczy nie na swoim miejscu w całym pokoju. Dom lśnił czystością, jak w reklamie jakiegoś środka czyszczącego. Wszystkie meble – obita perkalem sofa, dębowa ława, szafka na telewizor – były ustawione zgodnie z zasadami symetrii, dosłownie pod linijkę. Przez chwilę miałam ochotę ściągnąć buty z obawy, że zostawię ślady z błota na nieskazitelnie czystej kafelkowej posadzce.
Ruszyłam na górę.
– Larry? – zawołałam, przeskakując po dwa stopnie naraz, z Mauricem depczącym mi po piętach.
– Co robisz? Nie możesz tu wchodzić – protestował Maurice, patrząc, jak podeszwy moich sandałków wchodzą w bliski kontakt z białą wykładziną na górze.
Zignorowałam go, podążając za odgłosami kroków Loli. Na piętrze znajdowały się trzy sypialnie oraz łazienka z różową glazurą i różową zasłonką prysznicową w białe grochy. (Czy ich dekoratorką wnętrz była Barbie?) Pierwsze dwa pokoje były zamknięte. W trzecim mignęła mi ruda peruka Larry'ego.
Gdy weszłam do pokoju, stało się dla mnie jasne, że to nie Larry jest gospodynią w tym domu. Jego pokój przypominał Bloomingdale's w Beverly Center zaraz po trzęsieniu ziemi w Northridge. Wszędzie walały się sukienki, spódnice, bluzki i buty. Na toaletce zobaczyłam kilka styropianowych głów w długich perukach, a oprócz tego eyeliner, mascarę i – aż się wzdrygnęłam – błyszczyk Raspberry Perfection dokładnie taki sam, jakiego używałam co rano. Odwróciłam wzrok, znowu zmarszczyłam się tak, że kilka zastrzyków z botoksu nie byłoby nie na miejscu.
Skupiłam się na Larrym, który stał pośrodku pokoju i zasuwał niewielką, czarną torbę podróżną. Wokół jego kostek kręcił się mały, hałaśliwy pies.
– Musimy porozmawiać, Larry – powiedziałam, kiedy za moimi plecami stanął zasapany Maurtce.
Larry uniósł wzrok, tylko trochę zaskoczony, że za nim poszłam.
– Nie mogę. Muszę lecieć. – Podniósł z podłogi wyszywaną koralikami torebkę i zarzucił sobie na ramię.
– Czyli, czyli… znowu tak po prostu znikniesz? – odparłam łamiącym się głosem. Wspomnienie włochatej ręki machającej mi na pożegnanie zupełnie mnie przytłoczyło. Owszem, nie o takim spotkaniu po latach z ojcem zawsze marzyłam, ale to, że znowu odchodził, spowodowało, że wpadłam w panikę.
Musiał to zauważyć, bo przystanął.
– Przykro mi, że musieliśmy się spotkać w takich okolicznościach. Wiem, jak musisz się czuć i żałuję, że to dla ciebie taki wstrząs.
Tak, wstrząs to odpowiednie słowo. Ale wstrząs jest czymś dobrym. Od wstrząsu jest już tylko jeden krok do zaprzeczenia. Pomyślałam, że gdy tylko mój mózg pokona ten krótki dystans, z przyjemnością spędzę bardzo długi czas w krainie wyparcia. Ponownie spojrzałam na jego buty od Gucciego i długo się w nie wpatrywałam.
– Powiesz mi o strzale w piątkowy wieczór? – zapytałam, przenosząc wzrok na twarz Larry'ego.
Znalazł na spódniczce jakiś paproszek, który nagle wydał mu się niezwykle interesujący.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Słyszałam odgłos wystrzału w wiadomości, którą mi zostawiłeś. Larry i Maurice wymienili spojrzenia.
– Pewnie strzelił gaźnik.
Najwyraźniej nieumiejętność kłamania była u nas rodzinna.
– Powiedziałeś przez telefon, że potrzebujesz pomocy. Jakiej pomocy? Czy to ma coś wspólnego z Monaldem?
Larry patrzył na mnie obojętnie.
– Nie. I nie potrzebuję żadnej pomocy. Wszystko jest w porządku. – Jasne. Zmrużyłam oczy. Tak bardzo w porządku, że jego współlokator właśnie popełnił samobójstwo. Nie wspominając już o szlochającym geju z pistoletem w kieszeni sztruksów Old Navy.
– Larry, jeśli masz kłopoty… – Przerwał mi.
– Nie, Maddie, naprawdę wszystko w porządku. – Wyminął mnie i ruszył schodami na dół.
– Czekaj! – Pognałam za nim, stukając obcasami w płytki, kiedy Larry wyszedł przez frontowe drzwi. Pobiegłam za nim do końca kamiennej ścieżki, aż do volvo. W tym czasie, Pan Golfik złapał małego psa, po raz ostatni spojrzał na Larry'ego, wskoczył do taurusa i odjechał.
Ja jednak byłam całkowicie skupiona na Larrym, który wrzucił torbę do samochodu, po czym przeszedł na stronę kierowcy.
– Czekaj – powtórzyłam, z gardłem ściśniętym paniką. – Mogę… do ciebie zadzwonić albo coś?
Zatrzymał się i spojrzał na mnie łagodniej.
– Dobrze cię było zobaczyć, Maddie. Pozdrów ode mnie mamę.
Zanim zdążyłam zaprotestować przeciwko kolejnemu porzuceniu, odpalił samochód i po raz drugi zniknął z mojego życia. Tyle że tym razem, zamiast włochatej ręki, widziałam długie, rude włosy powiewające na wietrze.
Stałam na pustym podjeździe, próbując zrozumieć, co się przed chwilą wydarzyło.
Mój ojciec nie został postrzelony. Wszystko było w porządku. Nie był martwy, ranny ani się nie wykrwawiał. Powinnam czuć ulgę, że jest cały i zdrowy, prawda?
I czułam.
Częściowo.
Wiedziałam jednak, że nie wszystko jest okej. Tyle pytań ciągle pozostawało bez odpowiedzi. Pomijając jego styl ubierania, działo się tu coś naprawdę dziwnego.
Spojrzałam na dom. Na wszelki wypadek, wróciłam do frontowych drzwi i spróbowałam je otworzyć. Były zamknięte.
Z braku innych genialnych pomysłów, wsiadłam do mustanga i pojechałam do hotelu.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam po powrocie do pokoju, było odsłuchanie wiadomości. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że jest ich aż siedem. I wszystkie od Ramireza.
W innej sytuacji, siedem wiadomości od wściekłego policjanta, nakazującego ci powrót do Los Angeles, mogłoby popsuć humor, ale kiedy słuchałam ich, jedna po drugiej, nie mogłam pozbyć się poczucia triumfu. I kto teraz nie odpowiadał na telefony, co?
Skasowałam wszystkie siedem wiadomości. Potem opadłam na łóżko i wlepiłam wzrok w fantazyjnie wytynkowany sufit.
Okej, więc mój ojciec wolał szminki od krawatów. I lubił bury od Gucciego. (O to akurat nie miałam do niego pretensji). I jak się okazało, wcale nie uciekł do Vegas z tancerką, tylko sam nią został.
Wszystko to nie zmieniało faktu, że jest moim ojcem. I choć nie chciał tego przyznać, miał kłopoty. Jak duże i jakiego rodzaju, nie wiedziałam. Właściwie, nie wiedziałam nawet, czy chcę to wiedzieć. W końcu Larry właśnie po raz drugi dał nogę. I jeśli się dobrze zastanowić, nie okazał ani jednej z klasycznych oznak ojcowskiego zadowolenia na widok córki.
Trąc oczy, zepchnęłam małą, pozbawioną ojca dziewczynkę z powrotem do podświadomości, w zamian próbując skoncentrować się na dorosłej, rozsądnej kobiecie, za którą się uważam.
Załóżmy, że faktycznie słyszałam wystrzał z broni w wiadomości od Larry'ego. Prosił o pomoc, a ktoś do niego strzelał. Trzy dni później, jego współlokator skoczył z dachu, a Larry nabrał wody w usta. Nie wyglądało to dobrze.
O jaką pomoc chodziło? Czy miało to coś wspólnego z Monaldem? Maurice powiedział, że to już koniec. Koniec czego? Czy właśnie o to kłócili się z Larrym w kuchni? Ich sprzeczka wyglądała dość poważnie, więc nie sądzę, by spierali się o to, w jakiej trumnie pochować biednego Hanka.
Zamknęłam oczy. Pytanie brzmiało: czy dam nogę, tak jak przed laty zrobił to Larry, czy zostanę i spróbuję pomóc mu wyplątać się z kłopotów, w jakie wpakowali się z Panem Golfikiem? Chciałabym powiedzieć, że przyszła mi do głowy genialna odpowiedź, ale prawda jest taka, że po prostu przysnęłam.
Następne co pamiętam, to Danę, która wpadła jak burza do pokoju i zaczęła skakać po łóżku.
– Rety. Rety. Maddie, obudź się!
Uchyliłam jedno oko i, zdziwiona, zobaczyłam za oknem słońce zachodzące nad zamkiem Excalibur.
– Która godzina?
– Odpowiednia na imprezę. Właśnie wygrałam w blackjacka. Tysiąc dolców! Jestem królową blackjacka. Mads, musisz w to ze mną zagrać. Ten recepcjonista, Jim, namówił mnie, żebym z nim zagrała. Na początku powiedziałam, że nie chcę, na co on, że to łatwe, na co spytałam, czy mi pokaże, na co on, że spoko. I zagrałam. Miałam dziesięć punktów i krupier spytał mnie co dalej. Powiedziałam, że dobieram, patrzę, walet, no i wygrałam. Tysiąc dolców, Maddie. Ale czad, nie?
Zamrugałam, otwierając drugie oko.
– Mój ojciec jest transwestytą.
Dana przestała skakać po łóżku. Ale – i tu plus dla niej – nawet nie zapytała, czy jestem pijana.
– Co takiego?
Podparłam się na łokciach i opowiedziałam jej o mojej wyprawie do Henderson. Łącznie z tym, że mój ojciec lubi bieliznę Victoria's Secret.
– Łat – powiedziała, kiedy skończyłam. – Znałam kiedyś jednego transa. Dolly. Pracowała na rogu Hollywood i Vine.
– Super, dzięki. Bardzo mnie pocieszyłaś.
– Myślisz, że twoja mama wie? – zapytała Dana. Zastanowiłam się. Biorąc pod uwagę, że na wzmiankę o Larrym zrobiła się kredowobiała, istniała taka możliwość.
– Nie wiem. Może.
– Może powinnaś do niej zadzwonić?
– Nie! – Poderwałam się jak oparzona. – Nie chcę z nią o tym rozmawiać. Właśnie jestem na etapie zaprzeczania. Jeśli pogadam o tym z mamą, wszystko się urzeczywistni. T moje zdrowie szlag trafi.
– Hm… nie wiem, czy zaprzeczanie jest znowu takie zdrowe – odparła Dana, ściągając brwi.
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Dana, mój ojciec nosi buty tancerki go – go. Wierz mi, zaprzeczenie to mój najlepszy przyjaciel.
– Skoro tak uważasz. – Usiadła obok mnie na łóżku. – Co zamierzasz teraz zrobić?
Zaburczało mi w brzuchu i przypomniałam sobie, że od rana nic nie jadłam.
– Zamierzam coś zjeść.
Jako że Dana też nie jadła, zbyt pochłonięta wygrywaniem w blackjacka, postanowiłyśmy znowu udać się do Broadway Burger. I choć wspomnienie mojego ojca w gorsecie sprawiało, że miałam wielką ochotę na ogromnego cheeseburgera z dodatkowym majonezem, poszłam w ślady Dany i w zamian zamówiłam sojowego hamburgera z dodatkowymi kiełkami. Kiedy czekałyśmy najedzenie, powiedziałam Danie o siedmiu wiadomościach od Ramireza. Przyznała mi rację. Dostał to, na co sobie zasłużył.
Zasiadłyśmy z naszymi kanapkami przy stoliku pod oknem i Dana natychmiast wgryzła się w swoją. Mrucząc z zadowolenia, wetknęła zabłąkany kiełek z powrotem do ust.
– Boże, jakie to dobre – westchnęła. Marszcząc nos, powąchałam swoją kanapkę.
– Pachnie jak skoszona trawa.
– Wcale nie! Maddie, pomyśl, jakie to dobre dla twojego organizmu. Soja jest zdrowa dla serca, do tego przeciwutleniacze.
Powąchałam jeszcze raz.
– No nie wiem…
– Śmiało – zachęcała Dana, z zadowoleniem przeżuwając kolejny kawałek. Odgryzłam maciupki kęs.
– Smakuje jak trawa.
– Ma siedemdziesiąt pięć procent mniej tłuszczu niż hamburger wołowy. Spojrzałam na swój brzuch. Był wolny od gorsetu. Jeszcze.
– Siedemdziesiąt pięć, tak? – Dana skinęła głową.
Starając się nie oddychać przez nos, zjadłam swoją kanapkę z trawą. Kiedy dotarłyśmy do pokoju, Marco już tam był. Wrócił z Paryża w założonym na bakier czarnym berecie, obładowany torbami z zakupami.
– Bonjour, moje śliczne – przywitał nas. – Jak tam Paryż?
– Magnifique! Podoba się wam beret?
– Bardzo do ciebie pasuje – powiedziałam szczerze.
– Dana, kiedy was nie było, dzwonił do ciebie jakiś facet – poinformował Marco, wyciągając z torby breloczek do kluczy w kształcie wieży Eiffla. – Roco? Rambo?
– Rico? – zapytała Dana i aż zaświeciły się jej oczy. – Tak. Rico. Sądząc po głosie, totalne ciacho.
– Co mówił?
– Prosił, żeby ci przekazać, że Mac – relacjonował Marco, robiąc palcami powietrzny cudzysłów przy ostatnim słowie – powiedziała, że sprawdzili już, czy nie masz kryminalnej przeszłości, i że on odbierze twoją ladysmith – znowu cudzysłów – w piątek.
Dana westchnęła, przyciskając dłonie do serca. – Czy to nie urocze? Uwielbiam tego faceta.
– Co to ta ladysmith? – zapytał Marco, opierając dłonie na biodrach. – Jakiś nowy gadżecik z sex shopu?
– To pistolet – wyjaśniłam mu.
Marco zrobił krok w tył, odsuwając się od Dany. Zważywszy na jego przygodę z paralizatorem, wcale mu się nie dziwiłam.
Kiedy Marco skończył wypakowywać pamiątki z Paryża, opowiedziałyśmy mu z Daną o mojej przygodzie w Henderson. Był stosownie zaszokowany, kiedy wspomniałam p butach tancerki go – go mojego ojca i odpowiednio wstrząśnięty, kiedy powiedziałam o tandetnych mokasynach Pana Golfika.
– Czy to znaczy, że Larry zabił swojego współlokatora? – zapytał, kiedy skończyłyśmy.
– Nie! – powiedziałam trochę głośniej, niż zamierzałam. – Nie sądzę, żeby Larry kogokolwiek zabił. Poza tym, policja uważa, że Hank popełnił samobójstwo.
– Och, skarbeńku. – Marco machnął lekceważąco ręką. – Oni zawsze tak mówią, kiedy nie mogą znaleźć winnego.
Owszem, Marco ma tendencję do zbytniego upraszczania, ale zastanawiałam się, czy aby tym razem nie ma racji.
– Monaldo – powiedziała powoli i wyraźnie Dana. – Ciekawe czy to włoskie nazwisko.
– Raczej portugalskie – podsunął Marco. – Spotykałem się kiedyś z jednym Portugalczykiem. Przyrządzał ośmiornicę tak, że palce lizać. Po prostu niebo w gębie.
– Nie, nie. Moim zdaniem to włoskie nazwisko. – Dana zmarszczyła brwi. – Czy w Ojcu chrzestnym nie było przypadkiem Monalda?
A więc to o to chodziło. – Nie.
– Przypomina mi to pilota pewnego serialu, w którym wystąpiłam. Laseczki Mafii – powiedziała Dana. – Wszyscy wiedzą, że kluby w Vegas są w łapach mafii – upierała się.
– Boże, Maddie! – Marco wciągnął głośno powietrze. – Czy twój tata należy do mafii?
– Nie! Mój tata nie należy do mafii. Zresztą w Vegas już nie ma mafii. Dana i Marco spojrzeli na mnie, a potem na siebie nawzajem.
– Aleś ty naiwna, skarbeńku – stwierdził Marco. Moje lewe oko zaczęło drgać.
– Słuchajcie, jestem pewna, że ta nic takiego. Zwykłe nieporozumienie. Larry pewnie był rozstrojony z powodu śmierci swojego współlokatora. Poza tym, przeżył szok, widząc mnie po tak długim czasie. Myślę, że gdy spotkamy się na spokojnie, wszystko mi wyjaśni. Może to naprawdę był gaźnik.
Oho, zdaje się, że niepostrzeżenie osiągnęłam etap wyparcia.
– Myślę, że powinniśmy jeszcze raz pojechać do tego klubu – powiedziała Dana.
Marco zapiszczał.
– Clubbing w Vegas! Och, Mads, możemy? Bardzo cię proszę, bardzo, bardzo?
Wzruszyłam ramionami. Było to miejsce dobre jak każde inne, żeby spotkać się z Larrym. Kto wie, może jeśli dopadnę go na osobności, naprawdę mi wszystko wyjaśni?
– W porządku. Jedziemy do Victorii. – Marco podskoczył i przyklasnął.
– Super! Dajcie mi tylko dziesięć minut!