178031.fb2
Ramirez obrócił mnie, złapał mocno za ramiona i zaczął prowadzić korytarzem.
– Co ty tu robisz, do cholery? – szepnął mi do ucha. – Ja?
– Cicho.
– Ja? – odszepnęłam. – Co ty tu robisz?
– Pracuję.
– Nie wiedziałam, że dorabiasz jako wykidajło w nocnym klubie!
– Pracuję pod przykrywką. – Czułam na szyi jego gorący oddech i wiedziałam, że w środku aż kipi z wściekłości. – Mogłaś mnie zdradzić. – Minęliśmy bar, przebijając się przez tłum w stronę sceny. – Prosiłem cię o jedną, jedyną rzecz – mamrotał pod nosem. – Naprawdę tycią. Miałaś trzymać się z daleka od Vegas. Zostać w domu. Ale czy zrobiłaś to dla mnie? Nie. Typowa kobieta.
– Udam, że tego nie słyszałam.
– Udam, że wierzę, że teraz mnie posłuchasz. – Jeśli chciał się łudzić, proszę bardzo.
Zaprowadził mnie za słabo oświetlone kulisy. Transwestyci w różnych stopniach roznegliżowania biegali między technikami we flanelowych koszulach, którzy palili papierosy i pociągali za liny jakiegoś ustrojstwa. Nikt nie zwrócił na nas uwagi. Zdaje się, że byli przyzwyczajeni, iż Bruno musi się od czasu do czasu kimś „zająć”.
Ramirez wepchnął mnie w ciemny kąt za kurtyną i obrócił twarzą do siebie.
– Słuchaj, nie wiem o co tutaj chodzi – powiedziałam – ale…
Nie dokończyłam, bo usta Ramireza przywarły do moich, a jego ciało unieruchomiło moje pod ścianą. Nie żebym się gdzieś wybierała. W chwili, kiedy nasze usta się zetknęły, moja ochota na ewentualną kłótnię stopniała szybciej niż lody na deptaku w Venice. Boże, ale on cudownie całuje. Tak cudownie, że kiedy w końcu oderwaliśmy się od siebie, by zaczerpnąć powietrza, prawie nie pamiętałam już o jego wcześniejszej seksistowskiej uwadze.
– Nigdy więcej tego nie rób – wymamrotał w moje usta.
– Czego? – Przyznaję, że byłam trochę zamroczona po naszym gorącym pocałunku.
– Nie przyprawiaj mnie o atak serca, włamując się do gabinetu mafiosa.
– Jasne. Jak ty bawisz się w barowego wykidajłę, to wszystko w porządku, ale jak ja znajdę przypadkiem otwarte drzwi do biura to… czekaj, powiedziałeś „mafiosa”?
Ramirez odsunął się i napiął mięśnie szczęki. Znowu przybrał minę Tajemniczego Gliny. Przełknęłam ślinę.
– Proszę, powiedz, że się przesłyszałam.
Żadnej reakcji. Cholera. Nie cierpię, kiedy Dana ma rację.
– Gdzie się zatrzymałaś? – zapytał szeptem Ramirez. Obejrzał się przez ramię, kiedy obok przeszło kilka „dziewczyn” w żółtych cekinowych kostiumach.
– W New York, New York, pokój 1205. Skinął głową.
– Będę tam za pół godziny. – Nie czekając na odpowiedź, otworzył drzwi za zasłoną i wypchnął mnie na zewnątrz.
Zanim dotarło do mnie, co się dzieje, stałam na dworze, obok przepełnionego kontenera na śmieci, a Ramirez ryglował za mną drzwi. Rozejrzałam się. Było mi zimno i miałam wrażenie, że ze śmieci patrzą na mnie tysiące malutkich szczurzych oczek. Czym prędzej wróciłam przed wejście do klubu i przywołałam pierwszą taksówkę, jaką zobaczyłam.
Po powrocie do hotelu, usiadłam na łóżku i zapatrzyłam się w sufit, znowu szukając tam odpowiedzi. Jeśli wcześniej sytuacja była nieco dziwna, teraz zrobiła się dziwaczna jak… Michael Jackson. Czułam się, jakbym grała u Scorsese. Tyle że w tym filmie wszyscy dobrzy faceci nosili wysokie obcasy.
Czy mój ojciec naprawdę zadawał się z mafią? I co właściwie robił dla Monalda? No i co miał z tym wszystkim wspólnego Ramirez? Był detektywem wydziału zabójstw w Los Angeles. To nie był jego teren.
Zastanawiałam się, czyjego obecność w Vegas ma coś wspólnego z tamtym strzałem. Może i nie orientuję się w policyjnych procedurach, ale nawet ja wiedziałam, że coś tu było nie tak. Nagle poczułam się jak głupia blondynka, która w kinie przez cały film pyta swojego chłopaka: „Jeszcze raz, kim jest ten facet? Czemu chce zabić tamtego? I co ma z tym wspólnego ten osioł?” Starałam się to wszystko ogarnąć, ale jedno nijak nie pasowało do drugiego.
Rozległo się pukanie do drzwi i podskoczyłam chyba z metr w górę.
– Kto tam? – zapytałam, starając się uspokoić łomoczące serce.
– To ja – odparł znajomy głos. – Otwórz, Maddie. Odetchnęłam z ulgą i otworzyłam drzwi, wpuszczając Ramireza.
Nie zdążyłam ich za nim zamknąć, kiedy jego usta znowu zaczęły zbliżać się do moich.
– O, nie. – Położyłam dłoń na jego torsie i go odepchnęłam. Prawie się złamałam, kiedy poczułam jego twarde mięśnie, nad którymi pracował sześć dni w tygodniu na siłowni.
Prawie.
– Nic z tego, kolego. Musisz mi wyjaśnić parę rzeczy, zanim… – urwałam, wskazując na swoje i jego usta… – będziemy kontynuować tę akcję.
Westchnął, usiadł na łóżku i potarł skronie.
– Okej. Co chcesz wiedzieć?
– Na początek, co, u diabła, robisz w Vegas? I dlaczego pracujesz dla Monalda?
Milczał. Przez chwilę tylko taksował mnie wzrokiem i myślałam, że nic mi nie powie. W końcu dał za wygraną. Ten jeden raz Napalony Glina pokonał Twardego Glinę.
– W porządku – powiedział. – Ale to co usłyszysz, nie może wyjść poza ten pokój.
Usiadłam obok niego, unosząc prawą rękę.
– Słowo skauta.
– Dwa miesiące temu – zaczął – fala wyrzuciła na brzeg ciało celnika z portu w Los Angeles. Tamtego wieczoru, kiedy byłem u ciebie, dostałem wiadomość w tej sprawie. Było oczywiste, że zabójstwo tego faceta to profesjonalna robota.
Przełknęłam ślinę.
– Czyli mafia?
– Czyli nie był to przypadkowy akt przemocy. Najwyraźniej celnik zadawał niewygodne pytania dotyczące kontenera, który tydzień wcześniej przypłynął z Tajlandii. Kontener utknął w urzędzie celnym. Celnik zginął i dwa dni później było już po odprawie.
– No proszę, jak dobrze się złożyło.
– Bardzo. Sprawdziliśmy papiery i poprzez różne spółki holdingowe i fikcyjne konta dotarliśmy do konkretnego człowieka. Monalda.
– Czemu więc go nie aresztujecie? – spytałam. Ramirez westchnął.
– Wierz mi, bardzo bym chciał. Ale okazało się, że nie tylko my prowadzimy dochodzenie w jego sprawie. ICE [ICE (Immigration and Customs Enforcement) Biuro ds. Egzekwowania Prawa Imigracyjnego i Celnego (przyp. tłum.).] uważa, że Monaldo ma powiązania z rodziną Marsucci, organizacją podejrzaną o udział w dziesiątkach nielegalnych przedsięwzięć na Zachodnim Wybrzeżu, w tym o importowanie podróbek towarów i rozprowadzanie ich na terenie Stanów Zjednoczonych. Tyle że nie mają wystarczających dowodów, by powiązać kontenery przechodzące przez port w LA. z Marsuccimi. Łączącym ogniwem może być Monaldo. Przez ostatnie półtora roku był pod obserwacją ale jeśli ICE chce dobrać się do tak potężnej rodziny jak Marsucci, musi mieć niepodważalne dowody. Monaldo jest kluczowym graczem i gdybym go zgarnął za morderstwo, pokrzyżowałbym im plany.
Trybiki w mojej głowie obracały się z zawrotną prędkością. To było lepsze niż HBO.
– I dlatego narodził się Bruno? – Ramirez skinął głową.
– Tylko jeśli uda mi się zdobyć wystarczające dowody świadczące o powiązaniu Monalda z Marsuccimi, będę mógł go aresztować za zabójstwo celnika.
– Jakie to mają być dowody?
– Chodzi o forsę – odparł. – Jeśli Monaldo pracuje dla rodziny Marsucci, musi oddawać im udziały w zyskach z handlu podróbkami. Sprawdziliśmy jego konta, ale nic nie znaleźliśmy. Musi im płacić w gotówce. Tyle że nie zdołaliśmy go jeszcze przyłapać na gorącym uczynku. A wierz mi, Bruno chodzi za nim jak pies.
Pokręciłam głową.
– Nie rozumiem. Czy morderstwo nie jest czymś poważniejszym od jakichś tam podróbek?
Spojrzał na mnie.
– To nie są jakieś tam podróbki. Mówimy o rocznych obrotach sięgających miliardów dolarów.
Zamrugałam oczami. – Łat.
– Właśnie. Łat.
– Co oni sprowadzają, podrabiane złoto? – Ramirez milczał, nagle unikając mojego spojrzenia.
– Powiedz, co?
Utkwił wzrok w dłoniach, które pocierał jedna o drugą. Potem spojrzał na sufit i westchnął zrezygnowany.
– Buty.
– Słucham?
Kolejne głośne westchnienie.
– Buty, okej? Importują podróbki designerskich butów i rozprowadzają po sklepach na całym Zachodnim Wybrzeżu.
Nie mogłam się powstrzymać. Parsknęłam śmiechem.
– Czekaj. Chcesz mi powiedzieć, że ważny pan detektyw Ramirez nie może zamknąć dochodzenia z powodu kilku par podrobionych damskich butów? – Byłam wniebowzięta.
– Proszę bardzo, śmiej się, butofilko. – Dał mi żartobliwego kuksańca w ramię.
I owszem, śmiałam się. Śmiałam się tak bardzo, że aż do oczu napłynęły mi łzy i zaczęłam parskać. Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej nauczki dla tego seksistowskiego macho.
– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – zapytałam, wreszcie się opanowując. – Znam się na butach. Mogłabym pomóc!
Ściągnął brwi.
– Maddie, to nie kapciuszki ze Sponge Bobem. Zyski ze sprzedaży podróbek często służą finansowaniu działalności terrorystycznej. ICE bardzo poważnie podchodzi do tej sprawy. I ty też powinnaś. Marsucci nie są miłymi ludźmi. A już na pewno nie lubią, kiedy ktoś węszy po ich gabinetach.
Przypomniałam sobie wyraz twarzy Monalda, kiedy przyłapał mnie w biurze. Ramirez miał rację: nie było to przyjemne uczucie. Jeszcze mniej przyjemny był fakt, że Larry był w jakiś sposób powiązany z tymi niebezpiecznymi ludźmi.
– A co z Hankiem? – zapytałam. – Czy jego śmierć ma coś wspólnego z tą sprawą?
Ramirez wzruszył ramionami.
– Nie wiem.
– Naprawdę popełnił samobójstwo?
Milczał, znowu przybierając minę Tajemniczego Gliny.
– O, nie, tylko nie to. – Wstałam, krzyżując ręce na piersi. – Słuchaj, gdybyś tylko powiedział mi to wszystko trzy dni temu, nie poszłabym do tego klubu, a ty nie musiałbyś się martwić, że cię przypadkiem zdemaskuję. Więc przestań zgrywać Pana Tajemniczego. Jestem już dużą dziewczynką. Zniosę prawdę. Mogłabym przysiąc, że stłumił uśmiech.
– W porządku, duża dziewczynko. – Tak, to był uśmiech. – Nie, nie uważamy, że to było samobójstwo. Trajektoria się nie zgadza. Poza tym… – Znowu zamilkł, zastanawiając się, jak dużo może mi powiedzieć.
Postanowiłam zapozować na dziewczynę Bonda. Dłonie na biodrach, oczy zmrużone, zaciśnięta szczęka. Wreszcie zmiękł.
– Ale to nie może wyjść poza ten pokój. – Skinęłam głową.
– Nie podaliśmy tego do publicznej wiadomości, ale znaleźliśmy list pożegnalny. Wyraźnie sfałszowany. Ktoś chciał, żeby to wyglądało, jakby Hank popełnił samobójstwo.
– To robota Monalda? – Ramirez wzruszył ramionami.
– Nieważne, co myślę. Liczy się tylko to, co mogę udowodnić.
– To co teraz zrobimy? – zapytałam. Pokręcił głową.
– Znowu zaczynasz z tą liczbą mnogą. Dlaczego za każdym razem, kiedy używasz liczby mnogiej, ogarniają mnie złe przeczucia?
Zmrużyłam oczy. Uśmiechnął się.
– Wiesz, jesteś urocza, kiedy tak robisz. Pokazałam mu język.
– I tak. – Teraz uśmiechał się jak Wielki Zły Wilk, błyskając śnieżnobiałymi zębami. – Skarbie, ostatnie sześć tygodni spędziłem w towarzystwie facetów w kiepskich perukach. Cokolwiek zrobisz, dla mnie będzie urocze.
Muszę przyznać, że jego gadka o moim uroku na mnie działała. Zwłaszcza że kiedy mówił, uśmiechał się zadziornie, a wtedy w policzku robił mu się uroczy, chłopięcy dołeczek.
– Naprawdę przez cały ten czas pracowałeś pod przykrywką? – zapytałam. Skinął twierdząco.
– I nie olewałeś mnie, tylko faktycznie, nie mogłeś do mnie zadzwonić? Ramirez wziął mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
– Przykro mi. Chciałem do ciebie zadzwonić, ale Bruno nie ma zbyt wiele czasu dla siebie.
– Czy to znaczy, że… mnie lubisz? – Wiedziałam, że zabrzmiało to nieco żałośnie, ale czując jego ciepłe ciało napierające na moje, miałam to gdzieś.
Znowu przytaknął, wpatrując się namiętnie w moje oczy.
– Zamierzasz mnie teraz pocałować? – szepnęłam, kiedy nachylił się do mnie.
Ponownie skinął głową.
I mnie pocałował. Tym razem powoli, leniwie skubiąc moje wargi na całej długości. Zdaje się, że głośno westchnęłam.
– Wybaczyłaś mi już? – zapytał szeptem. Pokręciłam głową. – Eeee.
Pocałował mnie jeszcze raz, włączając do akcji język.
– A teraz? – zamruczał.
– Nie.
Pocałował mnie mocniej, jeszcze bardziej angażując język. O wiele bardziej.
– Teraz?
– Może troszeczkę.
Odsunął się, z szelmowskim błyskiem w oku.
– Pozwól, że w pełni ci wszystko wynagrodzę.
Moje hormony rozszalały się jak nowa karta MasterCard w Bloomingdales. Przyszło mi do głowy sto różnych rzeczy, które mógłby zrobić, żeby mnie przebłagać, i wszystkie wiązały się z użyciem przez niego języka.
– Słuchaj, może jutro obejrzysz jakieś przedstawienie, pójdziesz na zakupy… Już otwierałam usta, żeby zaprotestować, kiedy powiedział:
– …a wieczorem zabiorę cię na kolację. Zamknęłam usta.
– Proponujesz mi randkę?
– Randkę. – Uśmiechnął się.
Nasza pierwsza randka. Przygryzłam wargę. Niezwykle kusząca propozycja.
– Dobrze – powiedziałam. – Pójdę z tobą na randkę. Ale pod jednym warunkiem.
Uśmiechnął się szerzej.
– Cokolwiek sobie życzysz.
– Bruno zostanie w klubie. Chcę spędzić ten wieczór tylko z tobą. Żadnego pagera, żadnej pracy.
Zmarszczył lekko czoło, ale się zgodził.
– Umowa stoi. Ale – dodał, puszczając oczko – ty też będziesz musiała zrobić dla mnie jedną rzecz.
O – ho.
– Czy ta rzecz wiąże się z prezerwatywami? – Znowu szeroko się uśmiechnął.
– Dobra, dwie rzeczy. – Spokojnie, moje serce.
– Chcę, żebyś trzymała się z daleka od Victoria Club. – Ponownie otworzyłam usta, żeby zaprotestować, ale znów był szybszy.
– Słuchaj, przez ostatnie sześć tygodni byłem Brunonem, który nawiasem mówiąc, nie jest miłym facetem, żeby zobaczyć Monalda za kratkami, gdzie jego miejsce. Dlatego zaufaj mi, kiedy mówię, że nie chcesz zaleźć Monaldowi za skórę. Proszę cię, Maddie, wróć do domu.
Tu miał rację. Monaldo był… przerażający. Zdecydowanie nie miałam ochoty znowu go spotkać.
Z drugiej strony, musiałam myśleć o Larrym. Stawało się coraz bardziej jasne, że coś go łączy z tymi okropnymi ludźmi. Jak dużo, nie wiedziałam. Nie wiedziałam też, jak wielu desperatów skoczy jeszcze na główkę z dachu Victoria Club, zanim Ramirez zdobędzie dość dowodów, żeby przymknąć Monalda. Bobbi zniknął, Hank nie żyje. Nie wróżyło to dobrze Larry'emu.
– Obiecujesz, że wrócisz do domu? – naciskał Ramirez. Schowałam rękę za plecy i skrzyżowałam palce.
– Obiecuję.
Ramirez wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca. Prawie poczułam wyrzuty sumienia.
– Grzeczna dziewczynka. Prawie. Znowu zmrużyłam oczy.
– Grzeczna dziewczynka? A co ja jestem, cocker spaniel? Na jego twarz powrócił uśmiech Złego Wilka.
– Wolisz być niegrzeczną dziewczynką?
Zamknęłam usta, bo nie przychodziła mi do głowy żadna błyskotliwa odpowiedź. Na szczęście, nie była potrzebna, bo nachylił się do mnie i znowu musnął moje usta swoimi.
Może chodziło o to, że zaprosił mnie na prawdziwą randkę. Albo o to, że przyznał, że mnie lubi i wcale nie olewał przez ostatnie sześć tygodni. A może o to, że od miesięcy damsko – męskie akcje oglądałam tylko na ekranie telewizora. Tak czy siak, kiedy Ramirez zaczął skubać moją dolną wargę, moją głowę wypełniły nagle same niegrzeczne myśli.
Przysunęłam się do niego, przeczesując palcami jego gęste włosy. Wsunął rękę pod moją bluzkę i zdaje się, że na ułamek sekundy straciłam przytomność.
– Sześć tygodni to cholernie długo – wymruczał mi do ucha. Nie musiał mi przypominać.
Jego palce zajęły się rozpinaniem mojego stanika, a moje gorączkowo gmerały przy sprzączce jego paska. (Tak na marginesie, dostać się do jego spodni było trudniej niż do Fort Knox). W końcu się poddałam i zaczęłam ściągać z niego koszulkę, kiedy drzwi otworzyły się na oścież.
– Widziałaś jak Madonna na mnie patrzył? Leci na mnie, jestem tego pe… Och. Sorki.
Marco i Dana zatrzymali się w progu. Ramirez zaklął po hiszpańsku. Doskonale go rozumiałam.
– Eee, sorry, że przeszkadzamy – powiedziała Dana, przenosząc wzrok z mojego wywleczonego stanika na wyciągniętą koszulkę Ramireza. – Ale martwiliśmy się o ciebie.
Czułam, jak płoną mi policzki. Nie byłam tylko pewna, czy z powodu nagłego wybuchu podniecenia, czy z zażenowania.
– Nie szkodzi. I tak miałem już wychodzić – rzucił Ramirez. – Posłał mi namiętne spojrzenie. – Widzimy się jutro wieczorem?
Skinęłam głową, woląc się nie odzywać z obawy, że powiem coś absolutnie niewłaściwego. Na przykład: „Nie, czekaj, jestem pewna, że zaraz rozpracuję tę cholerną sprzączkę!”
– Mmm, mmm! Skarbie, ten facet to totalne ciacho – rozpromienił się Marco, odprowadzając Ramireza wzrokiem.
– Co on tu robił? – zapytała Dana. – Co z Przysięgą?
– Chrzanić Przysięgę, skarbie. Ten facet to chodzący seks! Uf! – Marco zaczął się wachlować.
Kiedy zdołałam trochę uspokoić moje rozszalałe hormony, Dana dobrała się do minibarku, a ja streściłam wszystko, czego dowiedziałam się od Ramireza. Jeśli się nad tym zastanowić, nie złamałam danej mu obietnicy. Powiedział, że informacje które mi ujawni, nie mogą wyjść poza ten pokój. I nie wyszły, bo przecież ciągle w nim byliśmy. Widzicie? Tajemnica dochowana. (Tak jakby).
Dana, jest tak dobrą przyjaciółką, że nie powiedziała nawet: „A nie mówiłam?” kiedy doszłam do powiązań Monalda z Marsuccimi. Chociaż mogła powiedzieć to bezgłośnie do Marca, kiedy poszłam po drugą miniaturową tequile. Byłam już wtedy tak zamroczona, że nie mam pewności.
Kiedy opróżniliśmy minibarek, wciągnęłam piżamę w kaczuszki i klapnęłam na dostawkę. Zamknęłam oczy, a pod powiekami migały mi obrazki z Larrym w podróbkach Gucciego, przemieszane z pustymi oczami Monalda i czarną płachtą przykrywającą nieszczęsnego Hanka. Za to, kiedy na dobre odpłynęłam w sen, przyśnił mi się Ramirez, ze świecami, romantyczną muzyką i całą naszą idealną pierwszą randką.
Z cudownego snu, w którym język Ramireza robił magiczne sztuczki na moim brzuchu, wyrwała mnie uwertura do Wilhelma Telia dobiegająca z mojej torebki. Odruchowo sięgnęłam po komórkę. Aua! Straszny ból przeszył lewą stronę mojego ciała. Przekręciłam się. Ból poraził moje ciało z prawej strony. Ostrożnie wsparłam się na łokciach i rozmasowałam kark. Czułam się, jakbym spędziła noc na siedząco, na jednym z krzeseł w jadalni mojej irlandzkiej, katolickiej babci. Zamrugałam. Nie, to nie było krzesło z jadalni, to coś znacznie gorszego. Spałam na najbardziej nierównej i niewygodnej dostawce w całej Newadzie. Krzywiąc się z bólu, wyjęłam telefon z torebki.
– Halo?
– Maddie? Tu mama.
Rety! Poderwałam się jak oparzona, po czym jęknęłam, czując ból zarówno z lewej, jak i prawej strony.
– O. Cześć, mamo.
– Cześć, kochanie. Tak się cieszę, że odebrałaś. Jak tam Palm Springs?
– Jak Palm Springs? – Rozejrzałam się po pokoju. Marco chrapał jak traktor pod błękitną maską z koronką, a Dana leżała rozciągnięta w poprzek drugiego łóżka, znowu nie mieszcząc się z kończynami. – Jest super. Naprawdę. Naprawdę super. – Skrzywiłam się. Nie cierpię mieć wyrzutów sumienia.
– Och, to wspaniale. Tak się cieszę, że dobrze się bawisz. Byłaś już w tym małym sklepiku na Palm Canyon? Tym, gdzie sprzedają te ręcznie malowane muszle?
– Nie. Jeszcze nie, – Nie było to do końca kłamstwo, prawda?
– Och, koniecznie musisz się tam wybrać. Są przepiękne! To co już widziałaś?
– Och, niewiele. – Jeśli nie liczyć drag queens w piórach i handlujących butami mafiosów.
– No cóż, skarbie, jestem bardzo zadowolona, że postanowiłaś to zrobić. Naprawdę potrzebowałaś wakacji. Strasznie się ucieszyłam na wieść, że znowu randkujesz. Nie jest dobrze zbyt długo być samej.
Nie musiała mi o tym mówić. – Aha.
– W każdym razie, chciałam się tylko przywitać. Przed twoim wyjazdem miałyśmy małe nieporozumienie i, cóż, chciałam tylko… się przywitać.
Wzdrygnęłam się, znowu czując wyrzuty sumienia. Mama nie umie przepraszać i jak na nią, było to naprawdę dużo.
– Mamo, co do Larry'ego…
– Właśnie – weszła mi w słowo. – Cieszę się, że już to sobie wybiłaś z głowy. – Stwierdzenie. Wybiłaś z głowy.
– Aha. – Znowu Pomasowałam kark. Czy mi się zdawało, czy ból się nasilał?
– I cieszę się, że dobrze się bawisz. Chcesz, żebym wpadła i podlała kwiaty pod twoją nieobecność?
– Nie, mamo. Nie mam kwiatów. – Zamilkła na moment.
– Jak to nie masz kwiatów?
– No nie mam. Kwiaty usychają, więc mam tylko plastikowego fikusa w kącie. Żadnych żywych roślin.
Znowu milczała, zszokowana.
– Nie wygłupiaj się, wszyscy mają kwiaty. Kupię ci coś.
Tak, ból zdecydowanie się nasilał. Przechyliłam głowę na bok i jęknęłam.
– Maddie, wszystko w porządku?
– Tak, po prostu krzywo spałam. – Mama zachichotała.
– Rozumiem. Pamiętam, jak pierwszy raz wyjechaliśmy z Ralphiem na weekend. Spałam wtedy w różnych dziwnych pozycjach.
Okej, wystarczy.
– Słuchaj, mamo, muszę…
– Raz nawet „spaliśmy” w toalecie samolotu. Słyszałaś kiedyś o erotycznym „odlocie”, Maddie?
Fuj, fuj, fuj!
– Mamo, naprawdę muszę kończyć. Zadzwonię do ciebie później. Pa. Szybko się rozłączyłam i odrzuciłam telefon, jakby był skażony seksualnymi wyczynami mamy. Nie chciałam ich poznawać.
Opadłam z powrotem na poduszki i zamknęłam oczy. Niestety, zaszczepione we mnie katolickie poczucie winy nie dawało mi spać. Choć wiedziałam, że robię to dla jej dobra, czułam się podle, okłamując mamę. Głównie dlatego, że wiedziałam, iż wcześniej czy później, odkryje prawdę. Przypomniało mi się Boże Narodzenie, kiedy miałam dziesięć lat. Zrobiłam rewizję w szafie mamy i podejrzałam wszystkie moje prezenty. Potem je schowałam, uważając, by znalazły się dokładnie tam, skąd je wyjęłam. W świąteczny poranek znalazłam tylko kartkę z informacją że Mikołaj nie lubi dziewczynek, które podglądają. Nadal nie mam pojęcia, jak to odkryła. Jakimś cudem, zawsze odkrywała prawdę.
Westchnęłam, wiedząc, że mogę zapomnieć o spaniu, i pokuśtykałam do łazienki. Spędziłam całą wieczność pod strumieniem gorącej wody, w nadziei, że pomoże rozluźnić mój zesztywniały kark. Potem włożyłam białe rybaczki, różowy T – shirt i różowe czółenka od Charlesa Davida. Zanim skończyłam suszyć włosy i zrobiłam makijaż (pełny, żeby zrekompensować sobie lekko powiększony nos), prawie mogłam się wyprostować. Prawie.
– Co ci się stało w szyję? – zapytała Dana. Przeciągnęła się i włączyła telewizor.
– To ta dostawka – jęknęłam. – Masz może aspirynę? – Marco ziewnął.
– Wyglądasz jak Quasimodo. Dźgnęłam go palcem.
– Jeśli jesteś taka dowcipna, księżniczko, to dzisiaj ty śpisz na dostawce. Marco wydął wargi, ale wiedział, że lepiej nie kłócić się ze mną przed kawą.
– Okej. Nie wiem jak wy – dodał, zmieniając temat – ale ja wybieram się dzisiaj do Egiptu. Chcę zobaczyć Sarkofag Tutenchamona w Luxorze. Wiecie, że w sklepiku z pamiątkami mają repliki klejnotów królowej Nefretete? Z prawdziwego złota. Zastanawiam się nad diademem.
Zanotowałam sobie w pamięci, żeby powiedzieć Ramirezowi, iż na świecie jest przynajmniej jedna osoba bardziej dziewczyńska ode mnie.
– A po Tutenchamonie mam gorącą randkę. – Marco zachichotał jak gimnazjalistka. – Z Madonną. Zabiera mnie do Venetian. Czy może być coś romantyczniejszego od Wenecji?
Nagle wyobraziłam sobie siebie i Ramireza w gondoli, jak trzymamy się za ręce. Natychmiast odgoniłam tę myśl, żeby nie zamienić się w gimnazjalistkę, jak Marco.
– Możesz coś dla mnie zrobić? – zapytałam Marca. – Wszystko, skarbeńku.
– Zapytasz Madonnę, gdzie mieszka Bobbi? – Nie podobało mi się, że nikt w klubie nie widział Bobbiego od wielu dni. Zamiast wysnuwać pochopne wnioski, postanowiłam upewnić się, czy po prostu nie leży w domu, złożona grypą.
– Załatwione.
Kiedy Marco poszedł do łazienki, by poddać się swojemu codziennemu rytuałowi mycia, złuszczania i nawilżania twarzy kremem z mikroperełkami, przekartkowałam folder z usługami oferowanymi przez hotel i znalazłam numer do Regis Salon. Nie było mowy, żebym udała się na romantyczną pierwszą randkę w gondoli z górną wargą jak u drag queen. (Tak, wiem, Ramirez mówił o „kolacji” a nie o „wieczorze w Wenecji”, ale to była moja fantazja i mogłam ją umiejscowić gdzie tylko chciałam). Telefon odebrała kobieta o nosowym głosie Frań Drescher. Po przejrzeniu terminarza powiedziała, że może mnie wcisnąć na czwartą.
Rozłączyłam się i z powrotem położyłam, rozmyślając o wczorajszej rozmowie z Ramirezem.
Z tego co mówił, jasno wynikało, że wbrew zapewnieniom, Larry naprawdę potrzebuje mojej pomocy. Nie wiedziałam, czy pracował dla Monalda wyłącznie jako opierzona showgirl, czy może chodziło o coś więcej, ale fakt, że Pan Golfik wziął mnie na muszkę, kiedy wspomniałam o właścicielu Victoria Club, nie sugerowało normalnego układu pracodawca – pracownik. Moi szefowie z Tot Trots też raz grozili, Że mnie zamordują, kiedy spóźniłam się trzy tygodnie ze szkicami pół – bucików Pretty Princess, ale na ich obronę powiem, że spóźnienie było nieusprawiedliwione. (Akurat w tym czasie likwidowali mój ulubiony butik w Venice Beach i wyprzedawali wszystko za pół darmo. Cóż, dziewczyna musi mieć priorytety).
Tak więc, pytanie brzmiało: co dokładnie mój ojciec robił dla Monalda? Albo, co ważniejsze, jakie dowody na powiązania mojego ojca z Monaldem znajdą Ramirez i ICE? Choć sama nie wiedziałam, jakie uczucie żywię wobec Larry'ego, nie chciałam, żeby moje kolejne wspomnienie o nim dotyczyło więzienia.
– Dana, masz jeszcze numer Funkcjonariusza Niewinna Buźka? – Dana oderwała wzrok od telewizora, gdzie oglądała naukę gry w ruletkę. – Mam. A co?
– Myślisz, że mogłabyś wyciągnąć od niego adres Maurice'a? – Larry nie chciał ze mną rozmawiać, ale miałam wrażenie, że z pochlipującym Panem Golfikiem może pójdzie znacznie łatwiej.
Wzruszyła ramionami.
– Spróbuję.
Wygrzebała numer z torebki, zadzwoniła i opowiedziała Niewinnej Buźce bajeczkę o tym, że chciałaby wysłać kwiaty partnerowi zmarłego. Nie wiem, czy to kupił, ale jego apetyt na Danę był najwyraźniej większy niż strach przed przełożonymi, bo dwadzieścia minut później Dana była umówiona na przymusową, wieczorną randkę, a ja miałam adres mieszkania w Północnym Vegas. Plus latte i dwie aspiryny.