178032.fb2
Cassandra drgnęła odzyskując świadomość. Pochylała się nad nią uśmiechnięta twarz laborantki, powtarzającej głośno już po raz trzeci: – Doktor Cassidy!
– Ależ pani twardo śpi – powiedziała spostrzegłszy, że Cassi otwarła w końcu oczy.
Cassi zastanawiała się, dlaczego wciąż czuje się półprzytomna – potem przypomniała sobie, że wzięła drugą pigułkę nasenną.
– Muszę od pani pobrać krew – usprawiedliwiała się laborantka.
– W porządku – odparła obojętnie Cassi. Podała laborantce lewe ramię, pamiętając, że przez następne kilka dni kto inny będzie jej wstrzykiwał insulinę.
I rzeczywiście, kilka minut później pojawiła się pielęgniarka z kroplówką i butelką D5W, zawierającą dziesięć jednostek insuliny. Podłączyła kroplówkę do lewego ramienia Cassi i podała jej przedoperacyjny środek wzmacniający.
– To pani dobrze zrobi – powiedziała. – Proszę się teraz odprężyć. Zaraz tu będą po panią.
Podczas transportu do windy Cassi odczuwała dziwną obojętność, jakby to wszystko, co się działo, jej nie dotyczyło. Kiedy znalazła się w pokoju obok sali operacyjnej, miała już tylko połowiczną świadomość faktu, że jest w samym centrum uwagi otaczających ją lekarzy i pielęgniarek. Początkowo nawet nie poznała Thomasa; dopiero gdy pochylił się i pocałował ją, powiedziała mu – w każdym bądź razie tak jej się przynajmniej zdawało – że wygląda śmiesznie w roboczym stroju chirurga.
– Wszystko będzie dobrze – mówił uspokajająco, głaszcząc jej rękę. – Cieszę się, że zdecydowałaś się na operację – to była rozsądna decyzja.
Po lewej stronie Cassi pojawił się doktor Obermeyer. – Powierzam żonę twojej opiece! – doszło jeszcze do jej uszu. Potem już stopniowo zapadała w sen. Pamiętała jeszcze moment wwożenia do sali operacyjnej – nie czuła najmniejszego strachu przed tym, co ją czekało.
– Chcę jeszcze dać pani coś, żeby pani zupełnie zasnęła – powiedział anestezjolog. – Ja już śpię – szepnęła, śledząc wzrokiem spływające do jej żył krople. Po chwili już twardo spała.
Zespół operacyjny działał szybko i sprawnie. O ósmej zero pięć mięśnie oka zostały izolowane i opasane taśmami. Kiedy oko zostało unieruchomione, doktor Obermeyer wykonał cięcia w twardówce i wprowadził tnące i ssące instrumenty. Przy pomocy specjalnego mikroskopu poprzez rogówkę i źrenicę zajrzał do zakrwawionej szklistki. O ósmej czterdzieści pięć zaczął oglądać siatkówkę. O dziewiątej piętnaście odkrył źródło krwawienia, którym okazał się węzeł dodatkowego naczynia krwionośnego, wychodzącego z tarczy nerwu wzrokowego. Doktor troskliwie spowodował koagulację i uniedrożnienie. Był bardzo zadowolony, gdyż teraz miał pewność, że nie tylko usunął przyczynę schorzenia, ale także uniemożliwił jego nawrót. Cassi naprawdę miała szczęście.
Thomas zakończył swój jedyny tego dnia bypass wieńcowy – pozostałe dwa odwołał. Na szczęście operacja przebiegała stosunkowo gładko, chociaż znowu miał trudności z przyszyciem anastomozy. Jednak tym razem dotrwał do końca; za to gdy tylko przekazał pacjenta Larry'emu Owenowi, natychmiast poszedł się przebrać w "cywilne" ubranie. Zwykle czekał, aż Larry zakończy zszywanie i przekaże pacjenta pod opiekę pielęgniarek, ale tego ranka nie mógł wytrzymać na miejscu. Przed wyjściem ze szpitala wstąpił jeszcze na salę operacyjną, żeby upewnić się, że zabieg przebiega normalnie.
– Wszystko w porządku – zawołał Larry, nie odwracając głowy od pacjenta. – W tej chwili go zszywamy.
– Pięknie. Ja zostałem wezwany do nagłego wypadku.
– Tu kontrolujemy całkowicie sytuację.
Thomas rzadko wychodził ze szpitala w ciągu dnia pracy. Wsiadł do swojego porsche'a i zapalił silnik: warkot samochodu wprawił go w stan podniecenia. Po frustracjach przeżytych w szpitalu samochód dostarczał mu poczucia niezwykłej swobody. Na jezdni czuł się panem sytuacji.
Po krótkiej jeździe Thomas zatrzymał się na terenie niedozwolonym do parkowania, naprzeciwko dużej apteki, ufny że tabliczka MD [2] uchroni go przed mandatem. W aptece podszedł do okienka, w którym realizowano recepty.
Farmaceuta ubrany w tradycyjny uniform z wysokim kołnierzykiem pojawił się natychmiast w okienku:
– Czym mogę służyć? – zapytał.
– Dzwoniłem do was wcześniej w sprawie kilku narkotyków.
– Zgadza się. Przygotowałem je dla pana – farmaceuta wskazał małe kartonowe opakowanie.
– Czy mam wypisać receptę? – zapytał Thomas.
– Nie ma potrzeby. Wystarczy okazanie legitymacji lekarskiej. Thomas wyjął legitymację z portfela; farmaceuta zerknął na nią przelotnie i zapytał: – Czy to już wszystko, czy pan sobie jeszcze czegoś życzy?
Thomas skinął głową potakująco, chowając jednocześnie portfel do kieszeni.
– Rzadko mamy do czynienia z tak dużym zapotrzebowaniem – stwierdził farmaceuta.
– Nie wątpię – odrzekł Thomas biorąc paczuszkę.
Cassandra ocknęła się z narkozy nie mając pojęcia, co się z nią dzieje. Głosy dochodziły z oddali, słyszała je, ale nie mogła zrozumieć. W końcu uświadomiła sobie, że ktoś ją woła.
Spróbowała otworzyć oczy, ale jakoś nie mogła. Nagle ogarnęło ją uczucie paniki, chciała usiąść, ale czyjaś ręka ją powstrzymała.
– Spokojnie, wszystko jest w porządku – odezwał się jakiś głos tuż obok.
Ale ona czuła, że nie wszystko jest w porządku, gdyż nic nie widziała. Co się stało? I wtedy nagle przypomniała sobie narkozę i operację. – Boże! Jestem ślepa! – zawołała podnosząc ręce do oczu. Ktoś przytrzymał jej ręce.
– Spokojnie. Masz na oczach opatrunki.
– Dlaczego opatrunki? – krzyczała.
– Po to, żeby twoje oczy mogły odpocząć – usłyszała spokojną odpowiedź. – Musisz być cierpliwa dzień lub dwa. Operacja przebiegła pomyślnie. Doktor powiedział, że masz szczęście. Doprowadził do koagulacji krwi w kłopotliwym naczyńku, ale żeby krwawienie się nie powtórzyło, trzeba zachować spokój.
Cassi trochę się uspokoiła, ale ciemność, która ją otaczała, była przerażająca. – Czy nie mogłabym choć na małą chwilkę popatrzeć? – prosiła.
– Nie wolno, takie jest polecenie lekarza. Nie wolno nam dotykać twoich opatrunków. Ale mogę na ciebie skierować strumień światła – jestem przekonana, że go dostrzeżesz. Zgoda?
– Oczywiście – odrzekła Cassi. Dlaczego jej o tym nie powiedziano przed operacją? Czuła się oszukana.
– Zaraz wracam – usłyszała głos. Po chwili rozległo się pstryknięcie i światło pojawiło się w oczach Cassi, co najważniejsze – w obu. – Widzę – zawołała podniecona.
– Jasne, że musisz widzieć – odparł głos. – Szybko wracasz do zdrowia. Czy czujesz jakiś ból?
– Żadnego – odparła Cassi. Światło zostało wyłączone.
– Wobec tego odpoczywaj. Jeśli będziesz czegoś potrzebowała – zadzwoń.
Do pogrążonej w ciemnościach Cassi dochodziły głosy krzątających się wokół innych pacjentów pielęgniarek. Domyśliła się, że znajduje się na sali.
Ciekawa była, czy Thomas przyjdzie ją odwiedzić.
O drugiej dziesięć Thomasowi pozostał już tylko jeden pacjent, z którym był umówiony na drugą trzydzieści. Korzystając z krótkiej przerwy między jednym a drugim pacjentem sprawdził, który z chirurgów klatki piersiowej miał tej nocy dyżur. Gdy dowiedział się, że doktor Burges, zadzwonił do niego i wyjaśnił, że tę noc chce spędzić w szpitalu, aby być blisko swojej chorej żony, może więc go z powodzeniem zastąpić. Doktor Burges może mu odwzajemnić przysługę przy najbliższej okazji.
Po skończeniu rozmowy stwierdził, że zostało mu jeszcze piętnaście minut, postanowił więc w tym czasie odwiedzić Cassi. Znajdowała się już w swoim pokoju – leżała spokojnie z grubymi opatrunkami na twarzy, przyklejonymi elastycznymi taśmami. Miała podłączoną kroplówkę do lewego ramienia. Trudno było powiedzieć, czy śpi w tej chwili, czy nie.
Thomas podszedł cicho do łóżka.
– Cassi? – szepnął. – Śpisz?
– Nie – odparła. – To ty, Thomas? Thomas ujął jej rękę. – Jak się czujesz, kochanie?
– Doskonale. Tylko te opatrunki; dlaczego doktor Obermeyer nic mi o nich nie powiedział?
– Rozmawiałem z nim – odrzekł. – Zadzwonił do mnie po operacji i powiedział, że wszystko poszło lepiej, niż tego oczekiwał. Zabieg ograniczył się do jednego naczynia krwionośnego. Zajął się nim, ale ponieważ było dość duże, musiał nałożyć opatrunki.
– Nie czuję się z nimi najlepiej.
– Wyobrażam sobie – powiedział współczująco.
Spędził z nią jeszcze dziesięć minut, a następnie oświadczył, że musi wracać do swojego biura. Pogładził jej rękę i kazał jak najwięcej spać.
Ku swojemu zdumieniu Cassi zasnęła i obudziła się dopiero późnym popołudniem.
– Cassi? – usłyszała jakiś głos.
Cassi drgnęła, zaskoczona jego bliskością.
– To ja, Joan. Przepraszam, jeśli cię obudziłam.
– Nie szkodzi, Joan. Po prostu nie słyszałam jak weszłaś.
– Powiedziano mi, że twoja operacja udała się – rzekła Joan, przysuwając sobie krzesło do łóżka.
– Podobno tak – odparła Cassi. – Poczuję się jednak znacznie lepiej wtedy, kiedy mi zdejmą z oczu te opatrunki.
– Słuchaj, Cassi – odezwała się Joan. – Mam dla ciebie złą wiadomość. Całe popołudnie zastanawiałam się, czy powinnam ci ją przekazać.
– Co takiego? – z niepokojem zapytała Cassi. Natychmiast przyszło jej do głowy, że może któryś z jej pacjentów popełnił samobójstwo. Było to przedmiotem ciągłych obaw na Clarkson 2.
– To jest bardzo zła wiadomość.
– Domyślam się z tonu twojego głosu.
– Czy znajdziesz w sobie dość siły, żeby jej wysłuchać? Czy może wolałabyś poczekać?
– Musisz mi zaraz powiedzieć, o co chodzi – inaczej będę wciąż niespokojna.
– Chodzi o Roberta Seiberta.
Joan zamilkła na chwilę, obserwując z obawą twarz Cassi.
– Co masz mi do powiedzenia o Robercie? – dopytywała się Cassi. – Do licha, Joan, nie trzymaj mnie już dłużej w niepewności. – Przeczuwała w tej chwili najgorsze.
– Robert umarł tej nocy – oznajmiła Joan, ujmując jednocześnie Cassi za rękę.
Cassi nawet nie drgnęła. Upływały minuty, a ona wciąż trwała w bezruchu. Jedynie przyspieszony oddech i siła, z jaką ściskała dłoń Joan, świadczyły o tym, że żyje. Był to desperacki uścisk. Joan nie bardzo wiedziała, jak się zachować. – Czy dobrze się czujesz, Cassi? – zapytała w końcu.
Wiadomość o śmierci Roberta poraziła Cassi. Oczywiście, każdy kto poddaje się operacji, musi się liczyć również z możliwością jej niepowodzenia, nikt jednak nie traktuje tego zbyt poważnie. Jeśli kupujesz los na loterii, zawsze robisz to z myślą o wygranej.
– Czy dobrze się czujesz, Cassi? – powtórzyła Joan.
Cassi westchnęła ciężko. – Opowiedz mi, jak to się stało – poprosiła.
– Nikt nie wie tego dokładnie – odparła Joan, rada, że Cassi zaczęła mówić. – Nie znam szczegółów tego, co się zdarzyło. Chyba umarł podczas snu. Pielęgniarki mówiły, że prawdopodobnie był chory na serce, czego nikt wcześniej nie podejrzewał. Przypuszczam więc, że umarł na atak serca, chociaż nie jestem tego pewna.
– O Boże! – zawołała Cassi walcząc ze łzami.
– Przepraszam, że przyszłam z tak złą wiadomością – rzekła Joan. – Wolałam jednak sama ci o tym powiedzieć, niż żeby miał to uczynić ktoś inny.
– Był wspaniałym człowiekiem – rzekła Cassi. – I potrafił być takim dobrym przyjacielem. – Czuła się zdruzgotana.
– Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – troskliwie zapytała Joan.
– Nie, dziękuję.
Zapanowała kłopotliwa cisza. – Czy jesteś pewna, że czujesz się dobrze? – dopytywała się Joan.
– Zupełnie dobrze, Joan.
– Czy masz ochotę na rozmowę?
– Nie teraz – odparła Cassi. – Muszę najpierw pozbierać myśli. Joan poczuła, że Cassi chce zostać sama. Zastanawiała się, czy słusznie uczyniła przychodząc do niej z tą wiadomością, ale to się już stało. Przez chwilę jeszcze siedziała obejmując rękę Cassi swoimi dłońmi, a następnie wyszła życząc przyjaciółce dobrej nocy.
W drodze powrotnej wstąpiła do pokoju pielęgniarek, gdzie oświadczyła, że jest przyjaciółką doktor Cassidy, która jest teraz w stanie depresji, wywołanej wiadomością o śmierci doktora Seiberta. W związku z czym prosi, by na chorą zwrócono szczególną uwagę.
Tymczasem Cassi leżała długo w bezruchu. Nie protestowała, gdy Joan wychodziła, ale potem poczuła się strasznie nieszczęśliwa. Z chwilą śmierci Roberta odżyły jej dawne obawy przed osamotnieniem. Pamiętała, że gdy była dzieckiem, bała się, że matka może ją odesłać do szpitala w zamian za inne, zdrowe dziecko.
Czując, jak ogarnia ją uczucie paniki, nacisnęła dzwonek.
– O co chodzi, doktor Cassidy? – zapytała pielęgniarka, wchodząc po chwili do pokoju.
– Boję się czegoś – rzekła Cassi. – Proszę o zdjęcie opatrunków z oczu.
– Pani wie, że nie wolno nam tego uczynić – mamy wyraźny zakaz – odpowiedziała pielęgniarka. – Jedyne, co mogę dla pani zrobić – to wezwać doktora. Czy zgadza się pani?
– Wszystko mi jedno, co pani zrobi – wiem tylko, że nie chcę tych opatrunków – domagała się Cassi.
Pielęgniarka wyszła, a Cassi znów pozostała sama w ciemnościach. Czas wlókł się nieznośnie. Tylko od czasu do czasu do uszu Cassi docierały z korytarza kroki i głosy przechodzących pod drzwiami pokoju osób.
Wreszcie doczekała się powrotu pielęgniarki. – Rozmawiałam z doktorem Obermeyerem – oświadczyła najwidoczniej z siebie zadowolona. – Powiedział, że wkrótce panią odwiedzi. Oznajmił także, że operacja pani oka poszła znakomicie i że teraz trzeba koniecznie wypoczywać. Polecił zrobić pani zastrzyk uspokajający, proszę się więc położyć na boku.
– Ja nie chcę zastrzyku! Chcę, by mi zdjęto z oczu te opatrunki.
– Chwileczkę – pielęgniarka podeszła do łóżka i zsunęła z Cassi przykrycie.
Z największym trudem Cassi przezwyciężyła ogarniającą ją przekorę i podporządkowała się pielęgniarce.
– Już po wszystkim – stwierdziła pielęgniarka po wykonaniu zastrzyku. – Teraz pani z pewnością poczuje się lepiej.
– Co to było takiego? – zapytała Cassi.
– Proszę o to zapytać doktora. A tymczasem proszę leżeć spokojnie i wracać do zdrowia. Może włączyć pani telewizor? – Nie czekając na odpowiedź, włączyła aparat i wyszła z pokoju.
Głos telewizyjnego spikera działał uspokajająco. Zaczął również działać zastrzyk i Cassi zasnęła. Obudziła się na krótko, gdy odwiedził ją doktor Obermeyer, żeby jej opowiedzieć o przebiegu operacji. Oświadczył, że oczekuje, iż Cassi będzie widziała lewym okiem niewiele gorzej niż prawym, ale ponieważ o wszystkim zadecydują najbliższe dni, powinna jeszcze uzbroić się w cierpliwość. Nadmienił także, że w razie potrzeby zawsze może poprosić o zastrzyk uspokajający, gdyż wydał w tej sprawie polecenie.
Czując się już znacznie lepiej, Cassi znowu pogrążyła się we śnie. Kiedy obudziła się po kilku godzinach, usłyszała szepty w swoim pokoju. Jeden z nich wydawał się znajomy.
– Thomas? – zapytała.
– Jestem tutaj, kochanie – wziął ją za rękę.
– Boję się – powiedziała, czując z przerażeniem, że spod opatrunku płyną jej łzy.
– Czemu płaczesz, Cassi?
– Sama nie wiem – odparła, pamiętając o śmierci Roberta. Chciała coś powiedzieć, ale rozpłakała się tak bardzo, że nie była w stanie mówić.
– Musisz panować nad sobą. To bardzo ważne dla twojego oka.
– Czuję się taka osamotniona.
– Mówisz bzdury. Przecież ja jestem przy tobie. Masz tyle troskliwych pielęgniarek, leczysz się w najlepszym szpitalu. Spróbuj się odprężyć.
– Nie mogę – odparła.
– Myślę, że potrzebujesz więcej środków uspokajających – powiedział.
Słyszała, jak rozmawiał z kimś innym.
– Nie chcę zastrzyków – prosiła Cassi.
– Ja tu jestem doktorem, a ty jesteś pacjentką – stwierdził Thomas. Potem Cassi była mu wdzięczna, że jej nie posłuchał. Czuła jak stopniowo pogrąża się w dobrotliwym śnie, podczas gdy Thomas mówi coś do niej bez przerwy.
Gdy zasnęła, Thomas wezwał pielęgniarkę i wydał jej polecenie: – Proszę dać chorej dziś wieczorem dwie tabletki nasenne. Ostatniej nocy po zażyciu jednej błąkała się po korytarzach nie mogąc zasnąć. Nie chcę, żeby historia dziś się powtórzyła.
Po wyjściu pielęgniarki Thomas czekał jeszcze przez chwilę, żeby się upewnić, iż Cassi zasnęła. Po kilku minutach, gdy jej usta rozchyliły się lekko i dało się słyszeć gardłowe chrapanie, Thomas podszedł do drzwi, zawahał się, a następnie zawrócił. Podszedł do szafki i wysunął szufladę. Tak jak się spodziewał, materiały SSD leżały w niej nietknięte. Nie życzył sobie, by Cassi po zdjęciu opatrunków zaraz do nich zajrzała.
Szybko zgarnął wydruki i umieścił je pod pachą. Jeszcze raz ogarnął spojrzeniem śpiącą Cassi i wyszedł z pokoju, kierując się wprost do pokoju pielęgniarek. Zapytał o kierowniczkę, pannę Bright.
– Obawiam się, że moja żona źle znosi chorobę – powiedział jakby przepraszająco.
Panna Bright uśmiechnęła się do doktora Kingsley'a. Znała go dobrze od strony zawodowej. Była zaskoczona jego uprzejmością. Ogarnęło ją coś w rodzaju współczucia do tego człowieka: niewątpliwie choroba żony musiała być dla niego trudnym przeżyciem.
– Zapewnimy jej najlepszą opiekę – obiecała.
– Nie jestem lekarzem żony i nie chciałbym się wtrącać do leczenia, ale uważam, iż ze względów psychologicznych należy jej zapewnić jak najwięcej spokoju.
– Będę o tym pamiętała – odparła. – I proszę się o nic nie martwić.
Cassi nie pamiętała, czy jadła dziś kolację, chociaż pielęgniarka, która jej przyniosła pigułki nasenne, zapewniała, że tak.
– W ogóle nie mogę sobie przypomnieć – poskarżyła się.
– Nie świadczy to najlepiej o szpitalnej kuchni – odparła pielęgniarka. – Ale nie o mnie. Ja panią nakarmiłam.
– A co z moją cukrzycą? – dopytywała się Cassi.
– Żadnych problemów. Dajemy pani trochę insuliny po każdym posiłku, a poza tym wszystko jest tutaj. – Pielęgniarka stuknęła kciukiem w butelkę kroplówki, tak żeby Cassi usłyszała brzęknięcie. – A tutaj mam dla pani pigułki nasenne.
Cassi posłusznie wyciągnęła rękę i podniosła je do ust. Potem poprosiła o szklankę wody.
– Czy chce pani przyjąć również zastrzyk?
– Nie sądzę, żeby był potrzebny – odparła Cassi. – Czuję się tak, jakbym przespała cały dzień.
– To dobrze. Pani nocny stolik znajduje się tutaj. Pielęgniarka odebrała szklankę od Cassi, a następnie poprowadziła jej rękę po stoliku od szklanki do dzbanka, do aparatu telefonicznego i dzwonka.
– Czy pani życzy sobie czegoś jeszcze? Czy może coś panią boli? – pytała pielęgniarka.
– Nie, dziękuję bardzo – odparła Cassi. Sama była tym zaskoczona, że nic jej po operacji nie dolegało.
– Może wyłączyć telewizor?
– Nie, nie trzeba. – Z włączonym telewizorem było jej przyjemniej.
– W porządku, tutaj znajduje się wyłącznik. – Pielęgniarka poprowadziła rękę Cassi do znajdującego się obok łóżka przycisku. – Życzę dobrego snu, a jeśliby pani czegoś potrzebowała, proszę nas wezwać.
Po wyjściu pielęgniarki Cassi zaczęła badać po omacku otoczenie. Najpierw dotknęła stolika; pielęgniarka odsunęła go nieco od ściany, żeby znajdował się całkowicie w zasięgu jej ręki. Z trudem udało jej się wysunąć metalową szufladę i odszukać w niej swój zegarek. Był to prezent od Thomasa; zastanawiała się, czy Thomas nie powinien go zabrać do domu. Następnie natrafiła na buteleczki z insuliną i na kilka strzykawek. Zegarek umieściła pod strzykawkami – tam będzie bardziej bezpieczny.
Schowała rękę pod nakrycie. Poczuła, że pigułki zaczynają działać i nagle zrozumiała, dlaczego ludzie chętnie ich nadużywają. Rzeczywistość jakby się od niej oddaliła. Wszystkie problemy stały się odległe. Mogła myśleć o Robercie, nie odczuwając bólu po jego stracie. Przypomniała sobie, jak spokojnie spał ostatniej nocy. Miała nadzieję, że śmierć miał równie spokojną.
Nagle Cassi uprzytomniła sobie, że była chyba ostatnią osobą, która widziała Roberta żywego. Wzdrygnęła się i oprzytomniała – sen się ulotnił. Zaczęła się zastanawiać, kiedy dokładnie Robert umarł. Gdyby wtedy przy nim została, mogłaby mu pomóc. Thomas z pewnością by go ocalił.
Cassi patrzyła przed siebie w otaczającą ciemność. Przypomniała sobie spotkanie z Thomasem w pokoju Roberta i strach, który nią wstrząsnął na jego widok. Thomas powiedział wtedy, że gdy nie znalazł jej w pokoju, domyślił się, że jest u Roberta. Wtedy to wyjaśnienie jej wystarczyło, ale teraz zrodziło się pytanie, na które nie mogła znaleźć odpowiedzi: dlaczego Thomas postanowił odwiedzić ją w środku nocy?
Była ciekawa także, co wykazała sekcja zwłok Roberta, a szczególnie, czy udało się ustalić przyczynę zgonu. Nie chciała myśleć o tym wszystkim, ale mimo woli prześladowały ją pytania: czy Robert był siny i czy miał konwulsje przed śmiercią. Coraz bardziej narastała w niej obawa, że Robert jest jeszcze jednym kandydatem do badań, które sam rozpoczął, że jest przypadkiem numer dwadzieścia. A może ostatnim człowiekiem, który widział Roberta żywego, był Thomas? Może wrócił do pokoju Roberta po wyjściu od niej? Może nagła przemiana w zachowaniu się Thomasa miała inne ukryte powody?
Cassi zaczęła się trząść jak w gorączce. Na próżno usiłowała przekonać samą siebie, że są to tylko urojenia, że przecież znajduje się w stanie wielkiego napięcia nerwowego i że przyjęła wyjątkowo dużą dawkę środków uspokajających, co nie mogło się nie odbić na jej zdolności do logicznego myślenia. W żaden sposób nie potrafiła opędzić się przed niepokojącymi ją myślami. Mimo woli uprzytomniła sobie, że pierwszy przypadek SSD wydarzył się wkrótce po tym, jak Thomas przyszedł na staż do szpitala. Trzeba będzie także sprawdzić, czy śmiertelne przypadki nie miały miejsca właśnie w te noce, które Thomas spędzał w szpitalu.
Jednocześnie zdawała sobie sprawę z własnej bezsilności i bezbronności. Leży sama w pokoju pod kroplówką, nic nie widzi i jest oszołomiona środkami uspokajającymi. Każdy może wejść do pokoju bez jej zgody i wiedzy. Nikomu w niczym nie mogła przeszkodzić.
Chciała krzyczeć o pomoc, ale była sparaliżowana strachem. Zwinęła się w kłębek na łóżku. Minuty, sekundy płynęły powoli. Przypomniała sobie, że może zadzwonić na pielęgniarkę. Ostrożnie wyciągnęła rękę w kierunku sygnału, drżąc z lęku, czy przypadkiem nie natknie się na nieznanego wroga. W końcu odszukała plastykowy przycisk i z całej siły nacisnęła go kciukiem.
Nikt nie nadchodził. Oczekiwanie przedłużało się w wieczność. Zwolniła przycisk, a następnie nacisnęła go kilkakrotnie w krótkich odstępach, ponaglając w ten sposób pielęgniarkę. Zdawało jej się, że w każdej chwili może nadejść nieszczęście.
– O co chodzi? – szorstko zapytała pielęgniarka, odsuwając rękę Cassi od przycisku. – Należy dzwonić tylko raz, a potem czekać. Proszę nie zapominać, że mamy pod opieką wielu pacjentów, i są oni bardziej chorzy niż pani.
– Chcę zmienić pokój – poprosiła Cassi. – Proszę mnie przenieść do dwuosobowego pokoju.
– Proszę pani – odezwała się pielęgniarka z widocznym rozdrażnieniem. – Proszę nie zapominać, że mamy w tej chwili głęboką noc.
– Nie chcę być sama! – krzyczała Cassi.
– W porządku, proszę się tylko uspokoić. Przyjdę do pani nieco później – zobaczymy, co się da zrobić.
– Chcę rozmawiać ze swoim lekarzem – oświadczyła Cassi.
– Czy pani wie, która jest teraz godzina?
– Nic mnie to nie obchodzi. Chcę rozmawiać z moim lekarzem.
– Dobrze. Obiecuję, że do niego zadzwonię, proszę tylko mi przyrzec, że pani będzie leżała spokojnie.
Cassi pozwoliła wyprostować sobie nogi.
– Teraz pani powinna poczuć się lepiej. Proszę odpoczywać, a ja tymczasem zadzwonię do doktora Obermeyera.
Po wyjściu pielęgniarki czuła się już bardziej spokojna. Uprzytomniła sobie, że zachowuje się nieznośnie, dużo gorzej niż jej pacjenci. Zabłądziwszy myślami na Clarkson 2, przypomniała sobie o Joan – jedynej chyba osobie, która może ją zrozumieć i która nie rozgniewa się na nią, gdy ją obudzi ze snu wśród nocy. Odszukała aparat telefoniczny, przeniosła go na łóżko i połączyła się z centralą szpitala. Przedstawiła się telefonistce i poprosiła o połączenie z doktor Widiker.
Czekała dłuższą chwilę i już zaczęła się obawiać, że nie zastała Joan w domu. Chciała odłożyć słuchawkę, gdy w końcu usłyszała jej głos.
– Dzięki Bogu, że cię zastałam – ucieszyła się Cassi.
– O co chodzi, Cassi?
– Boję się, Joan.
– Czego się boisz?
Cassi milczała przez chwilę. Zdawała sobie sprawę, jak bardzo niedorzeczne są jej obawy. Thomas był najbardziej szanowanym chirurgiem serca w całym mieście.
– Czy ma to związek ze śmiercią Roberta? – zapytała Joan.
– Częściowo – odparła Cassi.
– Posłuchaj, Cassi. – To zrozumiałe, że jego śmierć tobą wstrząsnęła. Umarł twój przyjaciel, a ty przeszłaś operację. Masz zabandażowane oczy i nic nie widzisz. Puściłaś wodze swojej wyobraźni. Poproś pielęgniarkę o pigułkę nasenną.
– Już dość nałykałam się środków uspokajających – odrzekła Cassi.
– Albo za mało, albo też były nieodpowiednie. Nie udawaj bohaterki. Czy chcesz, żebym zadzwoniła do doktora Obermeyera?
– Nie.
– Czy mogę dla ciebie coś zrobić?
– Powiedz mi, czy Robert był siny, gdy go znaleziono i czy istnieją dowody na to, że przed śmiercią miał konwulsje?
– Cassi, ja nie wiem tego! I nie uważam, że tym się teraz właśnie powinnaś zajmować. Robert nie żyje. Zajmij się teraz sobą.
– Masz chyba rację, Joan – zgodziła się Cassi. – Poczekaj chwileczkę, bo ktoś właśnie do mnie przyszedł.
– Jestem Randall – przedstawiła się pielęgniarka. – Doktor Obermeyer nie może się do pani dodzwonić.
Cassi podziękowała Joan i odłożyła słuchawkę. Po chwili rozległ się dzwonek telefonu.
– Dzwoniła do mnie pielęgniarka, że wciąż jesteś niespokojna, Cassi – mówił doktor Obermeyer. – Nie wiem jak mam cię przekonać, że wszystko jest w największym porządku. Twoja operacja przeszła wyjątkowo pomyślnie. Również z cukrzycą nie mamy żadnych problemów. Powinnaś być zupełnie odprężona i spokojna.
– To chyba z powodu tych opatrunków na oczach – tłumaczyła się Cassi. – Czuję się strasznie osamotniona. Chciałabym zostać przeniesiona do dwuosobowego pokoju, żeby mieć towarzystwo. Niezwłocznie.
– Sądzę, że zbyt wiele wymagasz od pielęgniarek, Cassi. Jutro pomyślimy o zmianie pokoju, ale teraz chciałbym, żebyś się przede wszystkim uspokoiła. Prosiłem pielęgniarkę, aby ci zrobiła zastrzyk.
– Pielęgniarka jest właśnie u mnie – odrzekła Cassi.
– To dobrze. Każ sobie zrobić zastrzyk i śpij. Mogłem się spodziewać takiej reakcji. Lekarze i ich żony są zwykle najbardziej kłopotliwymi pacjentami, a ty jesteś jednocześnie i jednym, i drugim.
Cassi pozwoliła sobie zrobić zastrzyk, po czym pielęgniarka wyszła z pokoju. Znowu pozostała sama, ale tym razem środek uspokajający zrobił swoje. Twardo zasnęła.
Obudziła się z głębokiego, choć niespokojnego snu. Słaby pulsujący ból w lewym oku przypomniał jej natychmiast, że znajduje się w szpitalu.
Przez chwilę leżała w bezruchu nasłuchując. Przed jej oczyma roztańczyły się ostre kolory, wywołane prawdopodobnie uciskiem opatrunków. Do uszu Cassi docierały jedynie odległe, przytłumione odgłosy pogrążonego we śnie szpitala. Nagle poczuła coś raz i drugi: wyraźnie drgnęła plastykowa rurka od kroplówki. A może tylko jej się tak zdawało? Serce zaczęło bić w jej piersi przyspieszonym rytmem.
– Kto tu jest? – zapytała głośno. Żadnej odpowiedzi.
Cassi uniosła prawą rękę i przesunęła nią po lewej stronie łóżka. Nikogo ani niczego nie napotkała. Sięgając niżej natrafiła na taśmę, którą rurka kroplówki została przymocowana do jej ramienia. Pociągnęła lekko za rurkę: odniosła to samo wrażenie, co przed chwilą! W ciemnościach ktoś musiał dotykać rurki!
Usiłując zapanować nad narastającym strachem, Cassi zaczęła gorączkowo poszukiwać przycisku sygnału. Ręką natrafiła kolejno na dzbanek, telefon i szklankę, ale przycisku nie znalazła. Zataczała ręką coraz szersze kręgi – wszystko bezskutecznie. Przycisk zniknął.
Poczuła się sparaliżowana własną wyobraźnią. Ktoś oprócz niej znajdował się w pokoju. Czuła jego obecność. Do jej świadomości docierał znajomy zapach wody Yves St. Laurent.
– Thomas? – odezwała się głośno. Unosząc się lekko na prawym łokciu, powtórzyła: – Thomas!
Nie było odpowiedzi.
Nagle ciało Cassi pokryło się obfitym potem. Przyspieszone bicie serca zamieniło się w łomotanie. Od razu zorientowała się, co się stało: dawniej też to się jej zdarzało, nigdy jednak z taką siłą. Miała reakcję insulinową!
Zrozpaczona chwyciła za opatrunki, usiłując wsunąć palce pod ich przyklejone do skóry brzegi. Lewa ręka, poprzednio unieruchomiona przez kroplówkę, również rwała bandaże.
Próbowała krzyczeć, ale nie była w stanie wydać z siebie głosu. Poczuła zawrót głowy. Ponad poręczą łóżka usiłowała jeszcze raz odszukać przycisk sygnału, w rezultacie wsparła się nieostrożnie o stolik, który przechylił się, i spadło z niego wszystko, co się na nim znajdowało: aparat telefoniczny, dzbanek z wodą i szklanka. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Ale Cassi już nic nie słyszała, a jej ciało skręcały drgawki.
Odległy brzęk rozbitego szkła doszedł do uszu Carol Aronson, pielęgniarki dyżurującej na siedemnastym piętrze. Przez chwilę wahała się, ale wymieniwszy spojrzenia z obsługującą kartotekę inną pielęgniarką – Lenorą, wyszła w jej towarzystwie sprawdzić, co się stało. Obie odniosły wrażenie, jakby ktoś wypadł z łóżka. Jeszcze na korytarzu usłyszały szczęk metalowych poręczy łóżka dochodzący z pokoju Cassi.
Gdy wpadły do środka, Cassi wciąż jeszcze miała drgawki, tłukąc rękami o poręcze łóżka.
Carol, która wiedziała o cukrzycy Cassi, natychmiast domyśliła się, co się stało.
– Lenorą! Nadaj "kod" i przynieś mi ampułkę pięćdziesięcio-procentowej glukozy, strzykawkę i świeżą butelkę z D5W.
Pielęgniarka wybiegła z pokoju.
Tymczasem Carol zdjęła ręce Cassi z poręczy, a następnie usiłowała – wprawdzie bez powodzenia – wcisnąć szpatułkę między zaciśnięte zęby. Odłączyła także nadmiernie odkręconą kroplówkę i chroniła głowę pacjentki przed uderzeniami o metalowe wezgłowie.
Gdy wróciła Lenorą, Carol natychmiast wymieniła butelki z D5W, odstawiając starą butelkę obok, aby lekarz mógł sprawdzić poziom insuliny. Następnie otwarła kroplówkę i napełniła dużą strzykawkę pięćdziesięcioprocentową glukozą. Przez chwilę się wahała, gdyż w zasadzie powinna była czekać na lekarza. Tak często miała jednak do czynienia z równie krytycznymi sytuacjami, że dobrze wiedziała, iż w tych warunkach chorej trzeba jak najszybciej podać glukozę, i że to z pewnością pacjentce nie zaszkodzi. Postanowiła więc zrobić zastrzyk. Duża ilość potu na skórze Cassi wskazywała na ciężką reakcję insulinową.
Carol wbiła igłę strzykawki w kroplówkę i nacisnęła na tłoczek. Nie zdążyła nawet wypchnąć całej zawartości, gdy spostrzegła, że Cassi się uspokoiła i jakby zaczęła odzyskiwać przytomność: jej usta się rozchyliły, jakby chciała coś powiedzieć.
Poprawa stanu chorej nie trwała długo. Cassi ponownie straciła przytomność i chociaż już nie miała konwulsji, to jednak poszczególne mięśnie ciągle jeszcze drżały.
Kiedy przybył zespół pogotowia, Carol przedstawiła sytuację. Lekarz zbadał Cassi i zaczął wydawać polecenia.
– Proszę pobrać krew do analizy na zawartość wapna, gazów krwi tętniczej i cukru – zwrócił się do młodszego kolegi. – A pan niech sprowadzi tutaj aparat EKG – polecił studentowi medycyny. – Co pani sądzi, panno Aronson, o jeszcze jednej ampułce glukozy dla chorej?
Tymczasem Lenora zajęła się uprzątaniem pokoju; podniosła przede wszystkim przewrócony stolik i ustawiła na nim aparat telefoniczny. Nogą zepchnęła odłamki szkła do kąta. Wsunęła na miejsce szufladę, która wypadła ze stolika; przy tej okazji spostrzegła kilka pustych ampułek po insulinie. Zaniepokojona podała je Carol, a ta z kolei przekazała je lekarzowi.
– Mój Boże – odezwał się zaskoczony – czyżby z opatrunkami na oczach robiła sobie zastrzyki insuliny?
– Oczywiście że nie – odparła Carol. – Miała insulinę w kroplówce, a ponadto otrzymywała dodatkowe ilości insuliny, stosownie do zawartości cukru w moczu.
– Dlaczego więc jeszcze sama robiła sobie zastrzyki? – dopytywał się lekarz.
– Nie mam pojęcia – wyznała Carol. – Być może była tak oszołomiona środkami uspokajającymi, że zrobiła sobie zastrzyki w sposób automatyczny. Naprawdę nie wiem dlaczego.
– Czy była w stanie zrobić je z opatrunkami na oczach?
– Oczywiście że tak. Proszę nie zapominać, że robiła je dwa razy dziennie w ciągu dwudziestu lat. Nie była w stanie wymierzyć na ślepo odpowiedniej dawki, ale na pewno mogła zrobić sobie zastrzyk. Oprócz tego istnieje jeszcze inna możliwość.
– Jaka?
– Być może zrobiła to umyślnie. Dzienna pielęgniarka przekazała nam, że pacjentka znajduje się w depresji, a jej mąż stwierdził, że zachowuje się dziwnie; sądzę, że pan wie, kim jest jej mąż.
Lekarz skinął głową twierdząco. Nie lubił przypadków, w których mogło zachodzić podejrzenie popełnienia samobójstwa na tle choroby psychicznej.
Tymczasem Carol wręczyła mu strzykawkę wypełnioną glukozą. Lekarz natychmiast wstrzyknął jej zawartość. Chora – podobnie jak poprzednio – odzyskiwała na chwilę przytomność, by ją po kilku minutach znowu utracić.
– Kto jest jej lekarzem? – zapytał, odbierając trzecią strzykawkę z glukozą z rąk pielęgniarki.
– Okulista, doktor Obermeyer.
– Ktoś powinien do niego zadzwonić – stwierdził. – To nie jest przypadek na miarę lekarza stażysty.
Telefon dzwonił bez przerwy już od dłuższej chwili, gdy w końcu półprzytomny Thomas podniósł słuchawkę. Przed snem przyjął dwie pastylki percodanu i teraz miał trudności z koncentracją.
– Niełatwo pana obudzić – zauważyła z humorem telefonistka z centrali. – Doktor Obermeyer chce z panem rozmawiać. Prosił o natychmiastowe połączenie, ale powiedziałam, że pan zostawił specjalne zlecenia. Czy mam podać jego numer?
– Tak! – odparł Thomas szukając ołówka na biurku.
Zapisał numer i zaczął wybierać cyfry; po chwili jednak zaniechał. Spojrzał na zegarek: oczywiście, telefon musiał dotyczyć Cassi. Wszedł do łazienki i obmył twarz zimną wodą, by szybko oprzytomnieć.
Czekał jeszcze przez pewien czas, dopóki nie przeszło mu narkotyczne oszołomienie.
– Dzisiejszej nocy mieliśmy pewne komplikacje z Cassi – oznajmił doktor Obermeyer.
– Komplikacje? – zapytał Thomas niespokojnie.
– Tak – odparł doktor Obermeyer. – Coś, czego nie oczekiwałem. Cassi przedawkowała sobie insulinę.
– Czy dobrze się teraz czuje? – zapytał Thomas.
– Tak, teraz jest już wszystko w porządku. Thomas był ogłuszony tą wiadomością.
– Rozumiem, że jesteś wstrząśnięty – ciągnął doktor Obermeyer. – Ale w tej chwili nie ma już żadnego niebezpieczeństwa. Doktor McInery znajduje się przy niej; jego zdaniem, dzięki natychmiastowej pomocy pielęgniarki, Cassi szybko przyjdzie do siebie. Na razie umieściliśmy ją na oddziale intensywnej terapii.
– Dzięki Bogu – rzekł Thomas; czuł, że po przeżyciach tej nocy kręci mu się w głowie. – Zaraz tam będę.
W sali intensywnej terapii Thomas ruszył wprost do łóżka, na którym leżała jego żona. Wyglądała jakby spokojnie odpoczywała. Zauważył, że nie ma już opatrunku na prawym oku.
– Śpi, ale jest bardzo roztrzęsiona – odezwał się głos obok. Thomas odwrócił się: obok niego stał doktor Obermeyer. – Czy chcesz może z nią rozmawiać? – zapytał wyciągając jednocześnie rękę z zamiarem rozbudzenia Cassi.
Thomas schwycił go za ramię. – Nie, pozwól jej spać spokojnie.
– Wiem, że przeżyła wstrząs tej nocy – mówił Obermeyer ze skruchą. – Kazałem jej podać dodatkowe środki uspokajające. Nie spodziewałem się czegoś podobnego.
– Była w bardzo złym nastroju, kiedy z nią rozmawiałem – powiedział Thomas. – Poprzedniej nocy zmarł jej przyjaciel – bardzo przeżyła tę śmierć. Nie chciałem nic o tym mówić, ale niestety zrobiła to lekarka z oddziału psychiatrii.
– Czy uważasz, że to mogła być próba samobójstwa? – zapytał Obermeyer.
– Nie umiem odpowiedzieć – odparł Thomas. – Mogła się po prostu pomylić. Była przyzwyczajona do robienia zastrzyków dwa razy dziennie.
– Co sądzisz o zasięgnięciu opinii psychiatry? – zapytał Obermeyer.
– Jesteś jej lekarzem, rób jak uważasz. Mnie nie stać na obiektywizm. Na twoim miejscu jednak bym poczekał. Ona jest tutaj całkowicie bezpieczna.
– Zdjąłem opatrunek z prawego oka – napomknął Obermeyer. – Obawiam się, że bandaże na oczach źle wpływają na jej samopoczucie. Z ogromną satysfakcją stwierdziłem, że jej lewe oko jest wciąż czyste. Biorąc pod uwagę wstrząs, jaki przeżyła, a który był niezwykle surową próbą dla wykonanej przeze mnie koagulacji naczynia krwionośnego, sądzę, że nie musimy się więcej martwić o nawrót krwawienia.
– A jak wygląda jej poziom cukru? – zapytał Thomas.
– W tej chwili jest zupełnie normalny, ale chora wymaga wnikliwej obserwacji. Zaaplikowała sobie wręcz uderzeniową dawkę insuliny.
– Niestety, w przeszłości zachowywała się czasem beztrosko – zauważył Thomas. – Zawsze starała się bagatelizować swoją chorobę. Tym razem jednak była to więcej niż lekkomyślność. Obawiam się, że ona nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego, co robi.
Thomas podziękował doktorowi Obermeyerowi i powoli wyszedł z sali.
Pielęgniarki odprowadziły go wzrokiem do drzwi. Nigdy jeszcze nie widziały doktora Kingsley'a tak roztrzęsionego i niespokojnego.
<a l:href="#_ftnref2">[2]</a> MD – medicine doctor