178033.fb2
Kiedy Guy Novak wjechał na swój podjazd, trzymał dłonie na drugiej i dziesiątej godzinie. Tak mocno ściskał kierownicę, że zbielały mu palce. Siedział przez chwilę z nogą na hamulcu, pragnąc czuć cokolwiek, byle nie tę przytłaczającą bezsilność.
Zerknął na swoje odbicie w lusterku. Włosy zaczęły mu rzednąć. Część z nich opadała w kierunku ucha. Nie było to widoczne zaczesywanie łysiny, jeszcze nie, lecz czyż nie tak myśli każdy mężczyzna? Linia włosów przesuwa się tak powoli, że nie dostrzegasz tego z dnia na dzień ani nawet z tygodnia na tydzień, aż tu nagle ludzie zaczynają szydzić z ciebie za plecami.
Guy patrzył na mężczyznę w lustrze i nie mógł uwierzyć, że to on. Jednak włosy będą przesuwać się coraz bardziej. Wiedział, że to nieuniknione. Lepsze rzadkie kosmyki niż błyszcząca łysina na czubku głowy.
Zdjął ręce z kierownicy, przesunął dźwignię biegów na luz, wyjął kluczyk ze stacyjki. Jeszcze raz spojrzał na mężczyznę w lusterku.
Żałosne.
Żaden z niego mężczyzna. Przejeżdżać obok domu i zwalniać. O rany, co za twardziel. Pokaż, że masz jaja, Guy – a może zbyt się boisz, żeby zrobić coś z tym gnojkiem, który skrzywdził twoje dziecko?
Co z niego za ojciec? Jaki człowiek?
Żałosny.
Och, pewnie, Guy poszedł do dyrektora, jak mały skarżypyta. Dyrektor wydawał współczujące dźwięki i nic nie zrobił. Lewiston nadal uczył. Lewiston wciąż wracał wieczorem do domu, całował swoją śliczną żonę i zapewne podnosił córeczkę pod sufit, żeby posłuchać, jak chichocze. Żona Guya, a matka Yasmin, odeszła od niego, kiedy Yasmin nie miała jeszcze dwóch latek. Większość ludzi winiła jego eks za porzucenie rodziny, lecz tak naprawdę Guy nie był dla niej wystarczająco męski. Dlatego zaczęła sypiać z kim popadnie i po pewnym czasie nie przejmowała się, czy on to odkryje, czy nie.
Jego żona. Nie był dostatecznie silny, żeby ją przy sobie zatrzymać. W porządku, to jedna sprawa.
Teraz jednak chodziło o dziecko.
Yasmin. Jego urocza córka. Spłodził córkę. Jedyna męska rzecz, jakiej dokonał w całym swoim życiu. Wychował ją. Był jej głównym opiekunem.
Czy nie powinien jej chronić?
Dobra robota, Guy.
A teraz nie był nawet dość męski, żeby za nią walczyć. Co powiedziałby o tym ojciec Guya? Uśmiechnąłby się szyderczo i obrzucił go spojrzeniem, pod którym Guy czuł się zupełnie bezwartościowy. Nazwałby go mięczakiem, bo gdyby ktoś zrobił coś takiego jednemu z jego bliskich, stary George Novak stłukłby go na kwaśne jabłko.
Guy też bardzo chciał to zrobić.
Wysiadł z samochodu i ruszył chodnikiem. Mieszkał tu od dwunastu lat. Pamiętał, jak trzymał za rękę swoją żonę, kiedy po raz pierwszy szli do drzwi, sposób, w jaki się do niego uśmiechała. Czy już wtedy pieprzyła się cichaczem z innymi? Zapewne. Przez całe lata, od kiedy go porzuciła, Guy zastanawiał się, czy Yasmin naprawdę jest jego dzieckiem. Próbował o tym nie myśleć, twierdzić, że to nie ma znaczenia, ignorować dręczące go wątpliwości. Jednak po pewnym czasie nie mógł już tego znieść. Dwa lata temu Guy w tajemnicy zlecił test na ustalenie ojcostwa. Na wyniki musiał czekać trzy długie tygodnie, ale w końcu okazało się, że było warto.
Yasmin była jego.
Może to zabrzmi żałośnie, ale gdy poznał prawdę, stał się lepszym ojcem. Starał się, żeby była szczęśliwa. Przedkładał jej potrzeby nad własne. Kochał Yasmin, dbał o nią i nigdy nie upokarzał jej tak, jak ojciec jego.
A jednak jej nie obronił.
Przystanął i spojrzał na swój dom. Jeśli ma go wystawić na sprzedaż, to zapewne przydałoby się go pomalować. I poprzycinać krzewy.
– Hej! – zawołał nieznajomy kobiecy głos.
Guy odwrócił się, mrużąc oczy w słońcu. Ze zdumieniem zobaczył żonę Lewistona wysiadającą z samochodu. Jej twarz wykrzywiał grymas wściekłości. Ruszyła ku niemu.
Guy stał i czekał.
– Co ty sobie myślisz – warknęła – jeżdżąc tak koło mojego domu?
– To wolny kraj – odparł Guy, który nigdy nie umiał się odciąć.
Dolly Lewiston nie zatrzymała się. Zbliżała się tak szybko, że przestraszył się, że na niego wpadnie. Nawet wyciągnął ręce i cofnął się o krok. Znów jak żałosny mięczak, obawiający się stanąć w obronie swojego dziecka. Bał się nawet żony dręczyciela.
Zatrzymała się i podsunęła palec pod jego nos.
– Trzymaj się z daleka od mojej rodziny, słyszysz?
Dopiero po chwili zebrał myśli.
– Wiesz, co twój mąż zrobił mojej córce?
– Popełnił błąd.
– Wyśmiewał się z jedenastoletniej dziewczynki.
– Wiem, co zrobił. To było głupie. Bardzo mu przykro. Nie masz pojęcia jak bardzo.
– Zamienił życie mojej córki w piekło.
– I co, chcesz zrobić to samo z naszym?
– Twój mąż powinien odejść ze szkoły – powiedział Guy.
– Za jedno nieopatrzne słowo?
– Zabrał jej dzieciństwo.
– Dramatyzujesz.
– Naprawdę nie pamiętasz, jak to jest być dzieckiem, z którego codziennie szydzą? Moja córka była szczęśliwym dzieckiem. Nie idealnym, nie. Ale szczęśliwym. A teraz…
– Posłuchaj, przykro mi. Naprawdę. Jednak chcę, żebyś trzymał się z dala od mojej rodziny.
– Gdyby ją uderzył, na przykład spoliczkował albo coś, musiałby odejść, prawda? To, co zrobił, było jeszcze gorsze.
Dolly Lewiston się skrzywiła.
– Co ty powiesz?
– Nie zostawię tego tak.
Zrobiła jeszcze krok. Tym razem się nie cofnął. Stali tak blisko siebie, że ich twarze dzieliły centymetry. Zniżyła głos do szeptu.
– Naprawdę myślisz, że przezwiska to najgorsze, co może się jej przydarzyć?
Otworzył usta, ale nie zdołał wykrztusić słowa.
– Atakuje pan moją rodzinę, panie Novak. Moją rodzinę. Osoby, które kocham. Mój mąż popełnił błąd. Przeprosił. Pan jednak wciąż chce nas atakować. Jeśli tak, to będziemy się bronić.
– Jeśli chcecie się sądzić…
Zachichotała.
– O nie – szepnęła. – Nie mówię o sądach.
– No to o czym?
Dolly Lewiston przechylił głowę.
– Został pan kiedyś napadnięty, panie Novak?
– Czy to groźba?
– Pytanie. Powiedział pan, że to, co zrobił mój mąż, było gorsze od pobicia. Zapewniam pana, panie Novak, że nie. Znam odpowiednich ludzi. Powiem słowo – wystarczy, że napomknę, że ktoś chce mnie skrzywdzić – którzy przyjdą w nocy, kiedy będzie pan spał. Kiedy pana córka będzie spała.
Guyowi zaschło w gardle. Walczył ze swoimi kolanami, które nagle się pod nim ugięły.
– To zdecydowanie brzmi jak groźba, pani Lewiston.
– To nie groźba. To fakt. Jeśli zamierza nas pan zniszczyć, nie będziemy stać spokojnie i na to pozwalać. Zaatakuję pana w każdy możliwy sposób. Rozumie pan?
Nie odpowiedział.
– Niech pan sobie wyświadczy przysługę, panie Novak. Niech pan się zajmie swoją córką, a nie moim mężem. Niech go pan zostawi w spokoju.
– Nie mam zamiaru.
– No to wasze cierpienia dopiero się zaczęły.
Dolly Lewiston odwróciła się i odeszła bez słowa. Guy Novak czuł, że nogi ma jak z waty. Stał i patrzył, jak Dolly Lewiston wsiada do samochodu i odjeżdża. Nie odwróciła się, ale widział, jak się uśmiechała.
To wariatka, pomyślał.
Czy powinien się wycofać? Czy nie cofał się przez całe życie? Czy nie to właśnie było istotą problemu – że był człowiekiem dającym sobą pomiatać? Otworzył drzwi frontowe i wszedł.
– Wszystko w porządku?
To Beth, jego ostatnia przyjaciółka. Tak bardzo się starała. Jak wszystkie. W tej grupie wiekowej było niewielu mężczyzn, więc one wszystkie bardzo się starały przypodobać, a jednocześnie nie sprawiać wrażenia zdesperowanych, co żadnej się nie udawało. Tak już jest z rozpaczą. Możesz próbować ją ukryć, lecz jej zapach wszędzie przeniknie.
Guy chciałby móc to zignorować. I pragnął, żeby któraś kobieta także zdołała to zignorować i zobaczyć jego. Jednak wszystkie te związki nie wychodziły poza początkową fazę. Kobiety chciały czegoś więcej. Usiłowały nie naciskać i właśnie dlatego czuł się naciskany. Kobiety to gniazdowniki. Pragnęły się zbliżyć. On nie. Mimo to zostawały z nim, dopóki nie zerwał.
– Wszystko w porządku – zapewnił ją Guy. – Przepraszam, jeśli trwało to za długo.
– Nic nie szkodzi.
– Z dziewczętami wszystko dobrze?
– Tak. Matka Jill przyjechała i zabrała ją. Yasmin jest na górze w swoim pokoju.
– Doskonale.
– Jesteś głodny, Guy? Chcesz, żebym zrobiła ci coś do jedzenia?
– Tylko jeśli zjesz ze mną.
Beth rozpromieniła się, co z jakiegoś powodu wzbudziło w nim poczucie winy. Przy tej kobiecie jednocześnie czuł się bezwartościowy i dominujący. Znów zaczął sobą gardzić.
Podeszła i pocałowała go w policzek.
– Odpręż się, a ja przygotuję lunch.
– Wspaniale, tylko szybko sprawdzę pocztę.
Jednak kiedy Guy włączył komputer, znalazł w skrzynce tylko jedną nową wiadomość. Przyszła z anonimowego serwera pocztowego i jej treść zmroziła krew w żyłach Guya.
Posłuchaj mnie, proszę. Musisz lepiej chować swoją broń.
■ ■ ■
Tia niemal pożałowała, że nie przyjęła propozycji Hester Crimstein. Siedziała w swoim domu i zastanawiała się, czy kiedykolwiek w życiu czuła się bardziej bezużyteczna. Dzwoniła do przyjaciół Adama, ale nikt z nich nic nie wiedział. Coraz bardziej się bała. Jill, doskonale umiejąca wyczuć nastroje rodziców, wiedziała, że wydarzyło się coś poważnego.
– Gdzie jest Adam, mamusiu?
– Nie wiemy, skarbie.
– Dzwoniłam na jego komórkę – powiedziała Jill. – Nie odpowiedział.
– Wiem. Próbujemy go znaleźć.
Spojrzała na swoją córkę. Taka dorosła. Drugie dziecko wychowuje się zupełnie inaczej niż pierwsze. Przy pierwszym jesteś nadopiekuńcza. Obserwujesz każdy jego krok. Sądzisz, że każdy jego oddech to dar boży. Ziemia, księżyc, gwiazdy, słońce – wszystko kręci się wokół pierworodnego.
Tia myślała o tajemnicach, o skrywanych myślach i obawach oraz o tym, jak próbowała poznać sekrety syna. Zastanawiała się, czy to zniknięcie jest potwierdzeniem, że miała do tego prawo. Wiedziała, że każdy ma jakieś problemy. Tia przesadnie niepokoiła się o swoje dzieci. Zawsze kazała im nosić kaski podczas zajęć sportowych, a w razie potrzeby także gogle. Stała na przystanku autobusowym, dopóki nie wsiadły, nawet kiedy Adam był na to o wiele za duży i nie mógł tego znieść, więc obserwowała go z ukrycia. Nie lubiła, jak przechodziły przez ruchliwe ulice lub jeździły na rowerach do śródmieścia. Nie lubiła sąsiedzkiego podwożenia pociech, ponieważ inna matka mogła nie być tak ostrożnym kierowcą. Pilnie słuchała wszystkich opowieści o dziecięcych tragediach – wypadkach samochodowych, utonięciach w basenie, porwaniach, katastrofach samolotowych i tak dalej. Słuchała, a potem wracała do domu, wyszukiwała w sieci wszystkie dostępne artykuły na ten temat i chociaż Mike wzdychał i próbował ją uspokoić, mówiąc o znikomym prawdopodobieństwie takich zdarzeń, dowodząc, jak nieuzasadnione są jej obawy, na nic się to zdawało.
Mimo znikomego prawdopodobieństwa tragedie jednak się zdarzały. A teraz nieszczęście dotknęło ją.
Tak więc czy jej obawy były przesadne, czy jednak miała rację?
Jej telefon komórkowy znów zadzwonił i Tia pospiesznie złapała go, mając nadzieję, że to Adam. Niestety. Dzwoniąca osoba miała zastrzeżony numer.
– Halo?
– Pani Baye? Tu detektyw Schlich.
Wysoka policjantka ze szpitala. Tia znów się przeraziła. Myślisz, że nie możesz przeżywać tego wciąż na nowo, lecz nigdy się nie przyzwyczaisz.
– Tak?
– Telefon komórkowy pani syna został znaleziony w koszu na śmieci niedaleko miejsca, gdzie napadnięto pani męża.
– Zatem on tam był?
– No cóż, tak, zakładamy, że tak.
– Widocznie ktoś ukradł mu telefon.
– To kolejne pytanie. Najbardziej prawdopodobne jest to, że ktoś – zapewne pani syn – wyrzucił telefon, ponieważ zobaczył pani męża i zrozumiał, w jaki sposób został wytropiony.
– Jednak nie macie pewności.
– Nie, pani Baye, nie wiem tego na pewno.
– Czy teraz potraktujecie tę sprawę poważniej?
– Już traktujemy ją poważnie – zapewniła Schlich.
– Pani wie, co mam na myśli.
– Wiem. Proszę posłuchać, nazywamy tę uliczkę Zaułkiem Wampirów, ponieważ w dzień nikogo tam nie ma. Nikogo. Wieczorem, kiedy znów otworzą się kluby i bary, pójdziemy tam i popytamy.
Za kilka godzin. Po zmroku.
– Jeśli dowiemy się jeszcze czegoś, dam pani znać.
– Dziękuję.
Tia rozłączyła się i zobaczyła samochód wjeżdżający na podjazd przed domem. Podeszła do okna i patrzyła, jak Betsy Hill, matka Spencera, wysiada z wozu i idzie do jej drzwi.
■ ■ ■
Ilene Goldfarb zbudziła się wcześnie rano i włączyła ekspres do kawy. Narzuciła podomkę i wsunęła kapcie, po czym wyszła na podjazd, aby wziąć gazetę. Jej mąż, Herschel, leżał jeszcze w łóżku. Syn, Hal, wrócił późno w nocy, jak przystało nastolatkowi w ostatniej klasie liceum. Już został przyjęty na Princeton, jej Alma Mater. Ciężko pracował, żeby się dostać. Teraz balował, co jej nie przeszkadzało.
Poranne słońce ogrzało kuchnię. Ilene usiadła na ulubionym fotelu i podwinęła nogi. Odsunęła stos medycznych periodyków. Była poważanym chirurgiem transplantologiem, a jej mąż, uważany za jednego z najlepszych kardiologów w północnym New Jersey, praktykował w szpitalu Valley w Ridgewood.
Ilene upiła łyk kawy. Przeczytała gazetę. Myślała o zwyczajnych przyjemnościach, jakie niesie życie, oraz o tym, jak rzadko z nich korzystała. Myślała o śpiącym na górze Herschelu, jaki był przystojny, kiedy się poznali na studiach, jak razem przetrwali zwariowane godziny i rygory studiów medycznych, praktyki, rezydentury, stażu chirurgicznego, pracy. Myślała o swoich uczuciach do niego, jak z biegiem lat zmieniły się w coś, co uważała za wygodne, jak Herschel ostatnio poprosił ją, żeby usiadła, i zaproponował „próbną separację” teraz, kiedy Hal miał opuścić rodzinne gniazdo.
– Co zostało? – zapytał ją Herschel, rozkładając ręce. – Kiedy naprawdę pomyślisz o nas jako o parze, co zostało, Ilene?
Siedząc sama w kuchni, zaledwie centymetry od miejsca, gdzie jej małżonek z dwudziestoczteroletnim stażem zadał to pytanie, wciąż słyszała echo tych słów.
Ilene nie oszczędzała się i ciężko pracowała, mierzyła wysoko i zdobyła, co chciała: wspaniałą karierę, cudowną rodzinę, duży dom, szacunek kolegów i przyjaciół. Teraz jej mąż zastanawiał się, co zostało. No właśnie, co? Zmiana zachodziła tak wolno, tak stopniowo, że nawet jej nie zauważyła. A może nie starała się. Albo nie chciała zauważyć. Kto to wie, do diabła?
Spojrzała w kierunku schodów. Miała ochotę wrócić tam teraz, wskoczyć Herschelowi do łóżka i kochać się z nim godzinami, tak jak zbyt wiele lat temu, wytłuc mu z głowy te myśli „co zostało”. Jednak nie mogła się do tego zmusić. Po prostu nie mogła. Tak więc czytała gazetę, popijała kawę i ocierała oczy.
– Cześć, mamo.
Hal otworzył lodówkę i pił sok pomarańczowy prosto z kartonowego pojemnika. Kiedyś skarciłaby go za to – robiła to całe lata – ale tak naprawdę tylko Hal pił u nich sok pomarańczowy i straciła zbyt wiele godzin na takie utarczki. Teraz szedł do college'u. To były ich ostatnie chwile spędzone razem. Dlaczego marnować je na takie bzdury?
– Cześć, kochanie. Późno wróciłeś?
Wypił jeszcze trochę, wzruszył ramionami. Miał na sobie szorty i koszulkę. Pod pachą trzymał piłkę do kosza.
– Gracie w szkolnej sali gimnastycznej? – zapytała.
– Nie, w Heritage. – Pociągnął jeszcze łyk i zapytał: – U ciebie wszystko w porządku?
– U mnie? Oczywiście. Dlaczego pytasz?
– Masz zaczerwienione oczy.
– Nic mi nie jest.
– I widziałem tych facetów, którzy przyszli.
Mówił o agentach FBI. Przyszli i wypytywali ją o jej praktykę, Mike'a oraz różne rzeczy, które wydawały jej się kompletnie bezsensowne. Zwykle porozmawiałaby o tym z Herschelem, lecz on wydawał się zbyt zajęty przygotowaniami do spędzenia reszty życia bez niej.
– Myślałam, że wyszedłeś.
– Wpadłem zabrać Ricky'ego i wracałem koło naszego domu. Wyglądali na policjantów albo coś w tym rodzaju.
Ilene Goldfarb nic nie powiedziała.
– Byli z policji?
– To nieważne. Nie martw się tym.
Zadowolił się tym i wyszedł z domu. Dwadzieścia minut później zadzwonił telefon. Spojrzała na zegarek. Ósma rano. O tej porze musiał to być służbowy telefon, chociaż nie miała dyżuru. Telefonistki często się myliły i przekazywały wiadomości niewłaściwym lekarzom.
Sprawdziła numer dzwoniącego i zobaczyła nazwisko LORIMAN.
Ilene odebrała i powiedziała „halo”.
– Tu Susan Loriman – powiedział głos.
– Dzień dobry.
– Nie chcę rozmawiać z Mikiem o tej… – Susan Loriman zawahała się, jakby szukała właściwego słowa -…o tej sytuacji. O znalezieniu dawcy dla Lucasa.
– Rozumiem – powiedziała Ilene. – Przyjmuję we wtorki, jeśli pani chce…
– Mogłaby pani przyjąć mnie dzisiaj?
Ilene już miała zaprotestować. Absolutnie nie miała ochoty teraz chronić lub nawet wspomagać kobiety, która wpakowała się w takie kłopoty. Jednak tu nie chodzi o Susan Loriman, przypomniała sobie. Chodzi ojej syna i pacjenta Ilene, Lucasa.
– Chyba tak, owszem.