178033.fb2 Zachowaj Spok?j - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 32

Zachowaj Spok?j - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 32

28

Mike siedział w pokoju przesłuchań i starał się zachować spokój. Na ścianie przed nim wisiało duże prostokątne lustro. Domyślał się, że weneckie. Pozostałe ściany były pomalowane na zielono, w odcieniu szkolnej toalety. Na podłodze leżało szare linoleum.

W pomieszczeniu oprócz Mike'a byli jeszcze dwaj mężczyźni. Jeden siedział w kącie jak skarcone dziecko. Miał długopis i notes, trzymał głowę spuszczoną. Drugi – agent, który przed klubem Jaguar wymachiwał odznaką i bronią – był czarnoskóry, z diamentowym kolczykiem w uchu. Przechadzał się po pokoju, trzymając w dłoni niezapalonego papierosa.

– Jestem agent specjalny Darryl LeCrue – powiedział. – Tam siedzi Scott Duncan, łącznik DEA i biura prokuratora generalnego. Odczytano panu prawa?

– Tak.

LeCrue skinął głową.

– I chce pan z nami porozmawiać?

– Chcę.

– Proszę podpisać oświadczenie leżące na stole.

Mike zrobił to. W innych okolicznościach nie podpisałby. Wiedział, że nie powinien. Mo zadzwoni do Tii. Ona przyjedzie tutaj jako jego adwokat albo sprowadzi mu jakiegoś. Do tej pory powinien trzymać język za zębami. Jednak w tym momencie nie przejmował się swoimi prawami. LeCrue nadal przechadzał się po pokoju.

– Czy pan wie, o co chodzi? – zapytał.

– Nie – odparł Mike.

– I nie domyśla się pan?

– Nie.

– Co robił pan dziś w klubie Jaguar?

– Dlaczego mnie śledziliście?

– Doktorze Baye?

– Tak?

– Jestem palaczem. Wie pan?

To pytanie zaskoczyło Mike'a.

– Widzę papierosa.

– Czy jest zapalony?

– Nie.

– Myśli pan, że to sprawia mi przyjemność?

– Nie mam pojęcia.

– No właśnie. Kiedyś paliłem w tym pomieszczeniu. Nie dlatego, żeby zastraszać podejrzanych lub dmuchać im dymem w twarz, chociaż czasem tak robiłem. Nie, paliłem tutaj, ponieważ to lubiłem. To mnie odprężało. Teraz, kiedy ustanowiono te wszystkie nowe prawa, nie wolno mi tu zapalić. Słyszy mnie pan?

– Taak.

– Innymi słowy, prawo nie pozwala człowiekowi się odprężyć. To mnie irytuje. Potrzebuję dymka. Dlatego, kiedy tu jestem, robię się zgryźliwy. Mam papierosa i marzę o tym, żeby go zapalić. Jednak nie mogę. To jak zaprowadzić konia do wodopoju i nie pozwolić mu pić. Nie mówię o tym, żeby wzbudzić pańskie współczucie, ale chcę, żeby pan wiedział, jak jest, ponieważ już mnie pan wkurza. – Rąbnął dłonią w stół, ale nie podniósł głosu. – Nie zamierzam odpowiadać na pańskie pytania. Pan ma odpowiadać na moje. Nadajemy na tej samej fali?

– Może powinienem poczekać na mojego adwokata.

– Fajnie. – Odwrócił się do siedzącego w kącie Duncana. – Scott, mamy wystarczające podstawy, żeby go aresztować?

– Tak.

– Super. Zróbmy to. Przetrzymajmy go przez weekend. Jak myślisz, kiedy będzie przesłuchanie w sprawie kaucji?

Duncan wzruszył ramionami.

– Za kilka godzin. Może nawet trzeba będzie zaczekać do rana.

Mike starał się nie okazać przerażenia.

– Pod jakim zarzutem?

LeCrue wzruszył ramionami.

– Coś tam wymyślimy, no nie, Scott?

– Jasne.

– Zatem wszystko zależy od pana, doktorze Baye. Wcześniej spieszyło się panu stąd wyjść. Zatem zacznijmy jeszcze raz i zobaczmy, co będzie. Co pan robił w klubie Jaguar?

Mógł się dalej spierać, ale uznał, że byłby to błąd. Tak więc nie czekał na Tię. Chciał stąd wyjść. Musiał znaleźć Adama.

– Szukałem mojego syna.

Spodziewał się, że LeCrue zacznie go o to wypytywać, ale agent tylko kiwnął głową.

– Za chwilę wdałby się pan tam w bójkę, prawda?

– Tak.

– I to miało panu pomóc w odnalezieniu syna?

– Taką miałem nadzieję.

– Zechce pan to wyjaśnić.

– Zeszłej nocy byłem w tamtej okolicy – zaczął Mike.

– Tak, wiemy.

Mike spojrzał na LeCrue.

– Wtedy też mnie śledziliście?

LeCrue uśmiechnął się, pokazał mu papierosa jako przypomnienie i uniósł brwi.

– Niech nam pan opowie o swoim synu.

To był sygnał ostrzegawczy. Mike'owi nie spodobało się to pytanie. Nie podobały mu się groźby i to, że go śledzono, oraz w ogóle to wszystko, ale najbardziej nie spodobał mu się sposób, w jaki LeCrue zapytał go o syna. Tylko co właściwie mógł mu powiedzieć?

– On zaginął. Myślałem, że może być w klubie Jaguar.

– I dlatego poszedł pan tam wczoraj wieczorem?

– Tak.

– Sądził pan, że on może tam być?

– Tak.

Mike powiedział im prawie wszystko. Nie miał powodu, by tego nie robić – to samo powiedział policji w szpitalu i na posterunku.

– Dlaczego tak się pan o niego niepokoił?

– Mieliśmy pójść wczoraj wieczorem na mecz Rangersów.

– Hokejowy?

– Tak.

– Przegrali, wie pan?

– Nie wiedziałem.

– Jednak mecz był dobry. Zacięta walka. – LeCrue znów się uśmiechnął. – Jestem jednym z nielicznych czarnych braci, którzy oglądają hokej. Kiedyś lubiłem koszykówkę, ale teraz NBA mnie nudzi. Zbyt wiele fauli, wie pan, o czym mówię?

Mike pomyślał, że agent celowo usiłuje wytrącić go z równowagi.

– Uhm – mruknął.

– Zatem gdy syn się nie pojawił, pojechał pan szukać go w Bronksie?

– Tak.

– I został pan napadnięty.

– Tak. – I Mike zaraz dodał: – Jeśli mnie śledziliście, to dlaczego mi nie pomogliście?

LeCrue wzruszył ramionami.

– Kto powiedział, że śledziliśmy?

Scott Duncan podniósł głowę i dodał:

– Kto powiedział, że nie pomogliśmy?

Zapadła cisza.

– Był pan tam wcześniej?

– W klubie Jaguar? Nie.

– Nigdy?

– Nigdy.

– Żeby wszystko było jasne: mówi pan, że do zeszłej nocy nigdy nie był pan w klubie Jaguar?

– Zeszłej nocy też tam nie byłem.

– Przepraszam?

– Zeszłej nocy nie byłem tam, ponieważ zostałem napadnięty, zanim tam dotarłem.

– A w ogóle jak pan się znalazł w tym zaułku?

– Śledziłem kogoś.

– Kogo?

– Nazywa się DJ Huff. To kolega z klasy mojego syna.

– Zatem mówi pan, że przed dzisiejszym dniem nigdy nie był pan w klubie Jaguar?

Mike z trudem opanował rosnącą irytację.

– Zgadza się. Niech pan posłucha, agencie LeCrue. Czy możemy to jakoś przyspieszyć? Mój syn zaginął. Martwię się o niego.

– Oczywiście. Zatem przejdźmy dalej, dobrze? Co z Rosemary McDevitt, prezesem i założycielką klubu Jaguar?

– A co z nią?

– Kiedy się poznaliście?

– Dzisiaj.

LeCrue odwrócił się do Duncana.

– Kupujesz to, Scott?

Scott Duncan podniósł rękę i zakołysał dłonią w powietrzu.

– Ja też mam z tym kłopot.

– Proszę, wysłuchajcie mnie – rzekł Mike, starając się, by nie zabrzmiało to błagalnie. – Muszę stąd wyjść i znaleźć mojego syna.

– Nie wierzy pan w skuteczność policji?

– Wierzę. Tylko nie sądzę, żeby uważali sprawę zaginięcia mojego syna za priorytetową.

– Jasne. Pozwoli pan, że o coś spytam. Czy pan wie, co to jest farmaceutyczna impreza?

Mike zastanowił się.

– Gdzieś słyszałem to określenie, ale jakoś go nie kojarzę.

– Może ja panu pomogę, doktorze Baye. Jest pan lekarzem medycyny, prawda?

– Prawda.

– Zatem tytułowanie pana doktorem jest jak najbardziej słuszne. Nienawidzę nazywania doktorem każdego głupka z dyplomem, na przykład doktora filozofii, kręgarza lub gościa, który pomaga mi dobrać szkła kontaktowe w Pearle Express. Wie pan, co mam na myśli?

Mike spróbował naprowadzić go z powrotem na temat.

– Pytał mnie pan o farmaceutyczną imprezę?

– Taak, zgadza się. Panu się spieszy i w ogóle, a ja tu sobie gadam. Zatem przejdźmy do sedna sprawy. Jest pan lekarzem medycyny, więc zna pan kosmiczne ceny lekarstw, prawda?

– Znam.

– Zatem pozwoli pan, że wyjaśnię, czym jest farmaceutyczna impreza. Krótko mówiąc, nastolatki podbierają lekarstwa z apteczek rodziców. W dzisiejszych czasach w każdym domu leżą jakieś lekarstwa na receptę: vicodin, adderal, ritalin, xanax, prozac, oxycontin, percoset, demerol, valium – co chcesz. Co robią nastolatki? Kradną te lekarstwa, zbierają się i wsypują je do miski albo mielą na proszek. Otrzymują odurzającą mieszankę. I mają odlot.

LeCrue umilkł. Dopiero teraz wziął sobie krzesło, odwrócił je i usiadł na nim okrakiem. Zmierzył Mike'a wzrokiem. Ten nawet nie mrugnął.

Na chwilę zapadła cisza. Przerwał ją Mike.

– No to teraz już wiem.

– Teraz pan wie. W każdym razie od tego się zaczyna. Grupka dzieciaków zbiera się i myśli, hej, te lekarstwa są legalne, nie jak amfa czy kokaina. Może młodszy braciszek bierze ritalin, ponieważ jest nadpobudliwy. Tata zażywa oxycontin na ból kolana po operacji. Obojętnie. Dzieciaki czują się bezpieczne.

– Rozumiem.

– Naprawdę?

– Tak.

– Widzi pan, jakie to łatwe? Ma pan w domu jakieś lekarstwa na receptę?

Mike pomyślał o swoim kolanie, o recepcie na oxycontin, o tym, jak się starał nie zażywać zbyt wielu tabletek. Istotnie, były w jego apteczce. Czy zauważyłby, gdyby kilku brakowało? A co z rodzicami, którzy nic nie wiedzą o lekach? Czy brak kilku pigułek wzbudziłby ich podejrzenia?

– Jak pan powiedział, w każdym domu są jakieś.

– Właśnie, więc pozostańmy przez chwilę przy tym temacie. Zna pan wartość tych tabletek. Wie pan, że dzieciaki urządzają sobie balangi. Powiedzmy więc, że jest pan przedsiębiorczy. Co pan robi? Idzie pan dalej. Próbuje zarobić. Powiedzmy, że prowadzi pan klub i dostaje część zysków. Może zachęca dzieciaki, żeby podkradały więcej lekarstw z apteczek. Może nawet daje im pan zastępcze tabletki.

– Zastępcze tabletki?

– Jasne. Jeśli tabletki są białe, no cóż, wystarczy zwyczajna aspiryna. Kto to zauważy? Można dostać tabletki z cukru, które nie mają jakiegokolwiek działania, tylko wyglądają jak lekarstwo. Rozumie pan? Kto zauważy różnicę? Istnieje ogromny czarny rynek leków na receptę. Można nieźle zarobić. Jednak i tu myśli pan jak przedsiębiorca. Nie potrzeba panu jakichś gównianych prywatek na ośmioro dzieciaków. Potrzeba czegoś dużego. Chce pan zachęcić setki, jeśli nie tysiące. Na przykład, powiedzmy, w klubie.

Teraz Mike zrozumiał.

– Sądzicie, że to właśnie robią w klubie Jaguar.

Nagle przypomniał sobie, że Spencer Hill popełnił samobójstwo, zażywając lekarstwa wyniesione z domu. Przynajmniej tak głosiła plotka. Ukradł lekarstwa z apteczki rodziców i przedawkował.

LeCrue skinął głową.

– Mógłby pan, będąc naprawdę przedsiębiorczy, posunąć się jeszcze dalej. Wszystkie leki mają swoją wartość na czarnym rynku. Może to być stare opakowanie amoksycyliny, której nie skończył pan zażywać. Albo trochę viagry pozostałej po dziadku. Nikt tego nie pilnuje, prawda, doktorze?

– Rzadko.

– Właśnie, a jeśli czegoś brakuje, no cóż, składa się to na karb oszustwa w aptece, roztargnienia lub dwukrotnego zażycia przez pomyłkę. Niemal w żaden sposób nie da się dowieść, że lek ukradł nastolatek. Widzi pan, jakie to sprytne?

Mike chciał zapytać, co to ma wspólnego z nim lub z Adamem, ale wiedział, że nie powinien.

LeCrue nachylił się do niego.

– Hej, doktorze? – szepnął.

Mike czekał.

– Czy pan wie, jaki byłby następny szczebel tej drabiny przedsiębiorczości?

– LeCrue? – wtrącił się Duncan.

LeCrue obejrzał się.

– Co jest, Scott?

– Bardzo lubisz to słowo. Przedsiębiorczy.

– Rzeczywiście. – Znów odwrócił się do Mike'a. – Panu podoba się to słowo, doktorze?

– Jest wspaniałe.

LeCrue zachichotał, jakby byli starymi przyjaciółmi.

– W każdym razie sprytny, przedsiębiorczy dzieciak może wymyślić różne sposoby, żeby wynieść z domu jeszcze więcej lekarstw. Jakie? Na przykład może dzwonić i wcześniej poprosić o ponowne wystawienie recepty. Jeśli oboje rodzice pracują, a lekarstwa są dostarczane do domu, odbierze je po powrocie ze szkoły, zanim oni wrócą. A jeśli rodzic spróbuje poprosić o ponowne wystawienie recepty i spotka się z odmową, no cóż, znów złoży to na karb pomyłki lub przeoczenia. Widzi pan, jak już się to zacznie, można ładnie zarobić na wiele różnych sposobów. To niemal zbrodnia doskonała.

Mike w myślach raz po raz zadawał sobie oczywiste pytanie: Czy Adam mógł zrobić coś takiego?

– I kogo możemy zamknąć? Niech pan się zastanowi. Mamy grupkę bogatych, nieletnich dzieciaków mogących sobie pozwolić na najlepszych adwokatów, które co właściwie zrobiły? Wzięły legalnie przepisane lekarstwa ze swoich domów. Kogo to obchodzi? Widzi pan, jaki to łatwy pieniądz?

– Domyślam się.

– Domyśla się pan, doktorze Baye? Niech pan da spokój, nie bawmy się w podchody. Nie musi pan zgadywać. Pan to wie. To niemal bezbłędne. Pan wie, jak zwykle działamy. Nie chcemy zamykać grupki głupich, balangujących dzieciaków. Chcemy złapać grubą rybę. Jednak jeśli ta gruba ryba była sprytna – tylko roboczo zakładamy, że to „ona”, żeby nie oskarżono nas o seksizm, dobrze? – pozwalałaby, żeby te leki rozprowadzali za nią nieletni. Głupi gówniarze, którzy musieliby wejść szczebel wyżej na drabinie pokarmowej, żeby w razie potrzeby zostać przegranymi. Czuliby się ważni, a gdyby ona była wystrzałowym towarem, zapewne mogłaby ich skłonić, żeby robili wszystko, co ona zechce, rozumie pan, o czym mówię?

– Pewnie – odparł Mike. – Uważacie, że tak właśnie robi Rosemary McDevitt w klubie Jaguar. Ma ten nocny klub i wszyscy ci nieletni przychodzą tam zupełnie legalnie. Z jednej strony ma to sens.

– Az drugiej?

– Kobieta, której brat umarł na skutek przedawkowania, miałaby handlować prochami?

LeCrue uśmiechnął się.

– Zatem opowiedziała panu tę łzawą historyjkę, tak? O swoim bracie, który nie radził sobie z emocjami, więc bawił się zbyt intensywnie i umarł?

– To nieprawda?

– O ile nam wiadomo, kompletna bujda. Ona twierdzi, że pochodzi z miejscowości Breman w stanie Indiana, ale sprawdziliśmy akta. Nic takiego nie wydarzyło się ani tam, ani nigdzie w pobliżu.

Mike nic nie powiedział.

Scott Duncan podniósł głowę znad swoich notatek.

– Jednak to gorąca sztuka.

– Och, niewątpliwie – przyznał LeCrue. – Towar pierwsza klasa.

– Mężczyzna może zgłupieć dla kobiety o takim wyglądzie.

– Pewnie, Scott. I to jest jej modus operandi. Usidlić seksualnie faceta. Nie żebym miał coś przeciwko temu, aby przez chwilę być tym facetem, wie pan, o czym mówię, doktorze?

– Przykro mi, nie wiem.

– Jest pan gejem?

Mike usiłował opanować zniecierpliwienie.

– Tak, świetnie, jestem gejem. Możemy przejść do rzeczy?

– Ona wykorzystuje mężczyzn, doktorze. Nie tylko głupie dzieciaki. Dorosłych mężczyzn. Mądrzejszych.

Zamilkł i czekał. Mike spojrzał na Duncana i znowu na LeCrue.

– Czy teraz powinienem jęknąć i nagle uświadomić sobie, że mowa o mnie?

– Nie, dlaczego coś takiego miałoby panu przyjść do głowy?

– Zakładam, że zaraz mi pan to powie.

– No cóż, w końcu… – LeCrue rozłożył ręce, jakby występował w szkolnym przedstawieniu – przed chwilą powiedział pan, że poznał ją dopiero dzisiaj. Zgadza się?

– Zgadza.

– I my całkowicie panu wierzymy. Zatem pozwoli pan, że zapytam o coś innego. Jak leci w pracy? No wie pan, w szpitalu.

Mike westchnął.

– Udajmy, że jestem zaskoczony tą nagłą zmianą tematu. Proszę posłuchać, nie wiem, co waszym zdaniem zrobiłem. Zakładam, że ma to coś wspólnego z klubem Jaguar, nie dlatego, że naprawdę coś zrobiłem, ale ponieważ byłbym idiotą, gdybym się tego nie domyślił. Powtarzam, w innej sytuacji zaczekałbym na mojego adwokata albo przynajmniej na przyjazd mojej żony. Jednak, jak już powtórzyłem kilka razy, mój syn zaginął. Tak więc dajmy spokój tym bzdurom. Powiedzcie mi, co chcecie wiedzieć, żebym mógł pójść i znów zacząć go szukać.

LeCrue uniósł brwi.

– To mnie kręci, kiedy podejrzany nagle zaczyna mówić tak po męsku. A ciebie, Scott?

– Moje sutki. – Scott kiwnął głową. – Już mi twardnieją.

– No to zanim zupełnie się rozkleimy, mam jeszcze kilka pytań, po których będziemy mogli zakończyć tę rozmowę. Czy niejaki William Brannum jest pańskim pacjentem?

Mike ponownie zastanowił się i znów postanowił współpracować.

– Nie przypominam sobie takiego.

– Nie pamięta pan nazwisk wszystkich pacjentów?

– To nazwisko nie wydaje mi się znajome, ale może przyjęła go moja koleżanka albo ktoś…

– Koleżanka, czyli Ilene Goldfarb?

Znają się na robocie, pomyślał Mike.

– Tak, zgadza się.

– Pytaliśmy ją. Nie pamięta nikogo takiego.

Mike nie zadał oczywistego pytania: Co, rozmawialiście z nią? Milczał. Już rozmawiali z Ilene. O co tu chodzi, do diabła?

Na usta LeCrue powrócił uśmiech.

– Jest pan gotowy rozważyć następny szczebel przedsiębiorczości, doktorze Baye?

– Pewnie.

– To dobrze. Coś panu pokażę.

Odwrócił się do Duncana. Ten podał mu kartonową teczkę. LeCrue włożył niezapalonego papierosa do ust i sięgnął do środka poplamionymi nikotyną palcami. Wyjął jakąś kartkę i podsunął ją Mike'owi.

– Czy to wygląda znajomo?

Mike spojrzał na kartkę. Była to kserokopia recepty. W nagłówku widniały nazwiska jego i Ilene. Ponadto ich adresy w nowojorskim szpitalu Prezbiterian, numer licencji oraz puste miejsce dla DEA. Recepta na oxycontin została wystawiona dla Williama Brannuma.

Była podpisana przez doktora Michaela Baye.

– Czy to wygląda znajomo?

Mike z trudem powstrzymał cisnące się na usta słowa.

– Ponieważ doktor Goldfarb twierdzi, że to nie jej recepta i nie zna tego pacjenta.

Podsunął mu drugą kartkę. Następna recepta. Tym razem na xanax. Też podpisaną przez doktora Michaela Baye. I jeszcze jedną.

– Czy któreś z tych nazwisk coś panu mówi?

Mike nie odpowiedział.

– Och, ta jest interesująca. Chce pan wiedzieć dlaczego?

Mike tylko na niego spojrzał.

– Ponieważ jest wystawiona na Carsona Bledsoe. Czy pan wie, kto to taki?

Mike miał wrażenie, że chyba wie, ale nie powiedział tego.

– A powinienem?

– Tak nazywa się ten chłopak ze złamanym nosem, którego pan popychał, kiedy pana zgarnęliśmy.

Następne przedsiębiorcze posunięcie, pomyślał Mike. Omotać dzieciaka jakiegoś lekarza. Kraść bloczki recept i wypisywać je samemu.

– Teraz w najlepszym razie – to znaczy, jeśli wszystko ułoży się pomyślnie i uśmiechnie się do pana szczęście – jedynie straci pan prawo wykonywania zawodu i już nigdy nie będzie praktykował. To najlepszy scenariusz. Przestanie pan być lekarzem.

Mike wiedział, że lepiej się nie odzywać.

– Widzi pan, pracujemy nad tą sprawą od dawna. Obserwowaliśmy ten klub. Wiemy, co się tam dzieje. Moglibyśmy aresztować grupkę bogatych dzieciaków, ale po co, jeśli nie odetnie się głowy hydrze? Na tym właśnie polega problem z tego rodzaju przedsięwzięciem: potrzebni są pośrednicy. Przestępczość zorganizowana zaczyna się poważnie interesować tym rynkiem Mogą zarobić na oxycotinie tyle samo co na kokainie, może więcej. Tak czy inaczej, obserwowaliśmy ich. I ostatniej nocy coś tam poszło nie tak. Pojawił się pan, nienotowany lekarz. Został pan napadnięty. Dziś znów się pan pojawia i rozrabia. Dlatego obawiamy się – zarówno DEA, jak i biuro prokuratora – że całe to przedsięwzięcie pod szyldem klubu Jaguar zwinie namiot i zostaniemy z niczym. Dlatego musimy uderzyć teraz.

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Na pewno pan ma.

– Zaczekam na mojego adwokata.

– Nie chce pan rozgrywać tego w ten sposób, ponieważ wcale nie sądzimy, że to pan wystawił te recepty. Widzi pan, mamy także kilka takich, które naprawdę pan wystawił. Porównaliśmy charakter pisma. Nie jest pański. Co oznacza, że albo dał pan bloczki recept komuś innemu – co byłoby poważnym przestępstwem – albo ktoś je panu ukradł.

– Nie mam nic do powiedzenia.

– Nie może go pan ochronić, doktorze. Wy wszyscy myślicie, że możecie. Rodzice wciąż próbują bronić swoich dzieci. Jednak to się nie uda. Każdy znany mi lekarz trzyma bloczek recept w domu. Po prostu na wypadek, gdyby musiał nagle przepisać komuś lek. Łatwo jest ukraść lekarstwa z apteczki. Chyba jeszcze łatwiej jest ukraść bloczki z receptami. Mike wstał.

– Wychodzę.

– Nie ma mowy. Pana syn jest jednym z tych bogatych dzieciaków, o których mówiliśmy, lecz to postępowanie stawia go w rzędzie obok prawdziwych przestępców. Może zostać oskarżony co najmniej o udział w zorganizowanej grupie przestępczej i rozprowadzanie niedozwolonych substancji. To poważne zarzuty, zagrożone wyrokiem do dwudziestu lat w więzieniu federalnym. Jednak my nie chcemy pańskiego syna. Chcemy Rosemary McDevitt. Możemy zawrzeć ugodę.

– Zaczekam na mojego adwokata – powtórzył Mike.

– Doskonale – rzekł LeCrue. – Ponieważ pańska czarująca adwokat właśnie przybyła.