178033.fb2 Zachowaj Spok?j - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

Zachowaj Spok?j - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

5

– No i co zobaczyłaś w komputerze Adama? – zapytał Mike.

Siedzieli przy kuchennym stole. Tia zrobiła już kawę. Piła bezkofeinową Breakfast Blend. Mike zwykłą czarną espresso. Pewien jego pacjent pracował w firmie produkującej ciśnieniowe ekspresy do kawy. Podarował jeden Mike'owi po udanym przeszczepie. Urządzenie było bardzo proste: bierzesz ziarna, wsypujesz, a ono robi kawę.

– Dwie rzeczy – odparła Tia.

– Mów.

– Po pierwsze, jest zaproszony na prywatkę do Huffów jutro wieczorem – powiedziała.

– I co?

– To, że Huffowie wyjeżdżają na weekend. Z treści listu wynika, że młodzież zamierza dać sobie czadu.

– Wódą, prochami, czym?

– Z listu nie wynika. Chcą wymyślić coś, żeby zostać tam na noc i – cytuję – „kompletnie się zaprawić”.

Huffowie. Daniel Huff, ojciec, był kapitanem policji w mieście. Jego syn – nazywany przez wszystkich DJ – był chyba największym rozrabiaką w klasie.

– Co? – zapytała.

– Zastanawiam się.

Tia przełknęła ślinę.

– Kogo my wychowujemy, Mike?

Nic nie odpowiedział.

– Wiem, że nie chcesz patrzeć na te raporty komputerowe, ale…

Zamknęła oczy.

– No co?

– Adam ogląda pornografię na żywo. Wiedziałeś o tym?

Milczał.

– Mike?

– I co chcesz z tym zrobić? – zapytał.

– Nie uważasz, że to jest złe?

– Kiedy miałem szesnaście lat, ukradkiem podczytywałem „Playboya”.

– To co innego.

– Tak? Tylko to wtedy było. Nie mieliśmy Internetu. Gdybyśmy mieli, na pewno bym z niego korzystał – wszystko byle zobaczyć gołą babę. Dzisiaj są wszędzie. Gdziekolwiek spojrzysz, zobaczysz i napatrzysz się do syta. Gdyby szesnastolatek nie interesował się nagimi kobietami, to dopiero byłoby dziwne.

– Zatem aprobujesz to?

– Nie, oczywiście, że nie. Po prostu nie wiem, co z tym robić.

– Porozmawiaj z nim – powiedziała.

– Rozmawiałem – rzekł Mike. – Mówiłem o ptaszkach i pszczółkach. Wyjaśniłem, że seks jest najlepszy, kiedy idzie w parze z miłością. Próbowałem nauczyć go szanować kobiety, a nie widzieć w nich tylko obiekty pożądania.

– To ostatnie do niego nie dotarło – zauważyła Tia.

– Jak do każdego nastoletniego chłopca. Do diabła, nie jestem pewien, czy to dociera do dorosłych mężczyzn.

Tia upiła łyk kawy. Pozwoliła, by niezadane pytanie zawisło w powietrzu.

Zobaczył kurze łapki w kącikach jej oczu. Często przyglądała im się w lustrze. Każda kobieta ma zastrzeżenia do swojego ciała, ale Tia zawsze była zadowolona ze swojego wyglądu. Ostatnio jednak zauważył, że już nie patrzy z satysfakcją na swoje odbicie. Zaczęła siwieć. Dostrzegała zmarszczki, zwiotczenia, i to ją niepokoiło.

– Z dorosłymi mężczyznami jest inaczej – rzuciła.

Chciał powiedzieć coś pocieszającego, ale się rozmyślił.

– Otworzyliśmy puszkę Pandory – kontynuowała Tia.

Miał nadzieję, że nadal mówiła o Adamie.

– Istotnie.

– Chcę wiedzieć. A jednocześnie wzdragam się przed tym.

Wyciągnął rękę i ujął jej dłoń.

– Co zrobimy z tą prywatką?

– A co proponujesz?

– Nie możemy go puścić.

– Mamy zatrzymać go w domu?

– Chyba tak.

– Powiedział mi, że on i Clark zamierzają pójść do Olivii Burchell. Jeżeli teraz mu zabronimy, będzie wiedział, że coś jest nie tak.

Mike wzruszył ramionami.

– Trudno. Jesteśmy rodzicami. Możemy być irracjonalni.

– W porządku. Zatem powiemy mu, że chcemy, żeby jutro wieczorem był w domu?

– Dobrze.

Przygryzła dolną wargę.

– Przez cały tydzień był grzeczny, odrobił wszystkie zadania domowe. Zwykle w piątkowy wieczór miał wolne.

Czekała ich bitwa. Oboje o tym wiedzieli. Mike był na nią przygotowany, ale czy naprawdę jej chciał? Trzeba mieć dobry powód. Jeśli nie pozwolą mu pójść do domu Olivii Burchell, Adam zacznie coś podejrzewać.

– A może wyznaczymy mu godzinę powrotu? – zapytał.

– I co zrobimy, kiedy nie wróci? Pojedziemy do Huffów?

Miała rację.

– Hester wezwała mnie do swojego gabinetu – powiedziała Tia. – Chce, żebym jutro pojechała do Bostonu na przesłuchanie wstępne.

Mike wiedział, ile to dla niej znaczy. Od kiedy wróciła do pracy, przeważnie przydzielano jej mało ważne zadania.

– To wspaniale.

– Owszem. Jednak to oznacza, że nie będzie mnie w domu.

– Żaden problem, poradzę sobie z tym – rzekł Mike.

– Jill zostaje na noc u Yasmin. Nie będzie jej.

– W porządku.

– Masz jakiś pomysł, jak powstrzymać Adama od pójścia na tę prywatkę?

– Niech pomyślę. Chyba mam.

– Dobrze.

Zauważył wyraz jej twarzy i przypomniał sobie.

– Mówiłaś, że zaniepokoiły cię dwie rzeczy.

Skinęła głową i coś się stało z jej twarzą. Ledwie dostrzegalna zmiana. Ktoś, kto gra w pokera, nazwałby to wymownym sygnałem. Tak to jest ze starymi małżeństwami. Z łatwością odczytują takie sygnały – a może nie starają się ich już ukrywać. Tak czy inaczej, Mike wiedział, że to nie będzie dobra wiadomość.

– Wymiana wiadomości na czacie – powiedziała Tia. – Sprzed dwóch dni.

Sięgnęła do torebki i wyjęła wydruk. Czatowanie. Dzieciaki rozmawiają ze sobą, stukając w klawiaturę. Zdania są poprzedzone imieniem i dwukropkiem niczym w jakimś okropnym scenariuszu. Rodzice, którzy jako nastolatki zapewne spędzali wiele godzin, robiąc to samo, ale przez telefon, narzekali na ten wynalazek. Mike nie widział w tym nic zdrożnego. My mieliśmy telefony, oni mają rozmowy w sieci i wiadomości tekstowe. Wychodzi na to samo. Narzekający przypominali Mike'owi tych starych ludzi, którzy wyklinali gry wideo młodego pokolenia, a sami jeździli do Atlantic City, żeby pograć na automatach. Hipokryzja, no nie?

– Popatrz.

Mike założył okulary do czytania. Zaczął ich używać zaledwie kilka miesięcy wcześniej i szybko je znienawidził. Internetowym pseudonimem Adama nadal był HockeyAdam1117. Wybrał go sobie przed dwoma laty. Numer Marka Messiera, jego ulubionego zawodnika, połączony z numerem 17, jaki miał Adam, kiedy grał w hokeja. Zabawne, że go nie zmienił. A może miało to głęboki sens. Najprawdopodobniej jednak nic nie oznaczało.

CeeJay8115: U ok?

HockeyAdam1117: Nadal myślę, że powinniśmy coś powiedzieć.

CeeJay8115: Już dawno po wszystkim. Po prostu siedź cicho i wszystko będzie dobrze.

Według licznika czasu, przez całą minutę nikt nic nie napisał.

CeeJay8115: Jesteś tam?

HockeyAdam1117: Tak

CeeJay8115: Wszystko ok?

HockeyAdam1117: Wszystko ok.

CeeJay8115: Dobrze. CU 5.

To był koniec zapisu.

– Siedź cicho i wszystko będzie dobrze – powtórzył Mike.

– Tak.

– Jak sądzisz, co to oznacza? – spytał.

– Nie mam pojęcia.

– To pewnie coś związanego ze szkołą. Może widzieli, jak ktoś ściągał na klasówce albo coś podobnego.

– Może.

– A może to nic takiego. Na przykład część jednej z tych sieciowych gier przygodowych.

– Może – powtórzyła Tia, wyraźnie nieprzekonana.

– Kim jest CeeJay8115? – zapytał Mike. Pokręciła głową.

– Adam po raz pierwszy rozmawiał z nim przez Internet.

– Albo z nią.

– Racja, albo z nią.

– Zobaczymy się w piątek. Zatem CeeJay8115 będzie na prywatce u Huffa. Czy to nam pomoże?

– Nie wiem, w jaki sposób?

– Mamy go o to zapytać?

Tia potrząsnęła głową.

– To za mało konkretne, nie uważasz?

– Uważam – przyznał Mike. – I w ten sposób byśmy ujawnili, że go szpiegujemy.

Oboje zamilkli na chwilę. Mike ponownie przeczytał zapis. Słowa się nie zmieniły.

– Mike?

– Taak.

– O czym Adam ma nie mówić, żeby wszystko było dobrze?

■ ■ ■

Nash, z krzaczastymi wąsami w kieszeni, siedział na fotelu pasażera. Pietra, która zdjęła jasną jak słoma perukę, prowadziła furgonetkę.

W prawej ręce Nash trzymał smartfon Marianne. Model Blackberry Pearl. Można dzięki niemu wysyłać e – maile, robić zdjęcia, oglądać filmy wideo, czytać pliki tekstowe, zgrać kalendarzyk i książkę adresową z tymi w komputerze osobistym, a nawet telefonować.

Nash nacisnął klawisz. Ekran się rozjaśnił. Pokazał fotografię córki Marianne. Nash spoglądał na nią przez chwilę. Żałosne, pomyślał. Wybrał ikonkę poczty elektronicznej, znalazł adres, którego szukał, i zaczął pisać.

Cześć! Wyjeżdżam na kilka tygodni do Los Angeles.

Skontaktuję się, kiedy wrócę.

Podpisał imieniem Marianne, skopiował tekst i wkleił tę wiadomość do dwóch innych listów. Potem je wysłał. Ci, którzy znali Marianne, nie będą jej zbyt energicznie szukać. Z tego, co wiedział, taki miała sposób bycia – znikała i znów się zjawiała.

Tym razem jednak… no cóż, zniknie na dobre.

Pietra dosypała narkotyku do jej drinka, kiedy Nash odwrócił jej uwagę swoją teorią o Kainie i małpie. Kiedy wciągnęli Marianne do furgonetki, Nash ją pobił. Bił mocno i długo. Najpierw bił po to, żeby zadać ból. Chciał zmusić ją do mówienia. Kiedy był pewien, że powiedziała mu wszystko, pobił ją na śmierć. Był cierpliwy. Kościec twarzy składa się z czternastu kości. Chciał połamać i pokruszyć jak najwięcej z nich.

Uderzał w twarz Marianne z niemal chirurgiczną precyzją. Jedne ciosy mają zneutralizować przeciwnika – pozbawić go woli walki.

Inne mają wywołać potworny ból. Jeszcze inne spowodować fizyczne obrażenia. Nash znał je wszystkie. Wiedział, jak chronić swoje knykcie i palce, uderzając z całej siły, jak zaciskać pięści, żeby nie zrobić sobie krzywdy, jak skutecznie uderzyć nasadą dłoni.

Na moment przedtem, zanim Marianne umarła, kiedy z trudem oddychała, dławiąc się krwią, Nash zrobił to, co zawsze robił w takich sytuacjach. Przestał bić i upewnił się, że ofiara wciąż jest przytomna. Potem zmusił ją, aby na niego spojrzała, i zobaczył przerażenie w jej oczach.

– Marianne?

Chciał mieć jej niepodzielną uwagę. I miał. A wtedy wyszeptał ostatnie słowa, jakie miała usłyszeć w swoim życiu.

– Proszę, powiedz Cassandrze, że za nią tęsknię.

A później wreszcie pozwolił jej umrzeć.

Furgonetka była skradziona. Tablice rejestracyjne zamieniono, żeby zmylić trop. Nash usiadł na tylnym siedzeniu. Wepchnął w dłoń Marianne chustkę i zacisnął na niej jej palce. Brzytwą porozcinał ubranie ofiary. Kiedy była naga, z reklamówki wyjął nowe rzeczy. Z trudem ją w nie ubrał. Różowy top był zbyt wyzywający, ale o to mu chodziło. Skórzana spódniczka była przesadnie krótka.

To Pietra wybrała te rzeczy.

Odjechali z Marianne spod baru w Teaneck w New Jersey. Teraz byli w Newark, w slumsach piątej dzielnicy, gdzie roiło się od prostytutek i popełniano wiele morderstw. Zostanie wzięta za jedną z nich – jeszcze jedną zatłuczoną dziwkę. Procentowa liczba zabójstw w Newark jest trzykrotnie większa niż w pobliskim Nowym Jorku. Dlatego Nash pobił ofiarę i wybił jej większość zębów. Nie wszystkie. Usunięcie wszystkich zębów zbyt wyraźnie wskazywałoby na to, że chciał ukryć jej tożsamość.

Tak więc niektóre zostawił nietknięte. Jednak analiza uzębienia – zakładając, że znaleźliby dość dowodów, aby wykonać takie badanie – byłaby trudna i długotrwała.

Nash znów przykleił sobie wąsy, a Pietra nałożyła perukę. Zbyteczna ostrożność. W pobliżu nie było nikogo. Ciało wrzucili do śmietnika. Nash spojrzał na zwłoki Marianne.

Pomyślał o Cassandrze. Było mu ciężko na sercu, ale to tylko dodało mu sił.

– Nash? – nalegała Pietra.

Uśmiechnął się do niej krzywo i wsiadł do furgonetki. Pietra włączyła silnik i odjechali.

■ ■ ■

Mike stanął przy drzwiach Adama, zebrał siły i otworzył je. Adam, ubrany na czarno, gwałtownie się odwrócił.

– Nie umiesz pukać?

– To mój dom.

– A mój pokój.

– Naprawdę? Płacisz czynsz?

Pożałował tych słów, ledwie padły z jego ust. Typowe rodzicielskie usprawiedliwienie. Dzieciaki je olewają. On też tak robił, kiedy był młody. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego, chociaż przysięgamy, że nie powtórzymy błędów poprzedniego pokolenia, zawsze to robimy?

Adam już wcisnął klawisz wygaszający ekran. Nie chciał, by ojciec zobaczył, jaką witrynę odwiedzał. Gdyby wiedział…

– Mam dobrą wiadomość – powiedział Mike.

Adam odwrócił się do niego. Założył ręce na piersi i usiłował zrobić kwaśną minę, ale mu się to nie udawało. Chłopak był duży – już większy od ojca – i Mike wiedział, że potrafi być twardy. Na boisku był nieustraszony. Nie czekał, aż ochronią go obrońcy. Jeśli ktoś wszedł mu w drogę, Adam go załatwiał.

– Co takiego? – spytał Adam.

– Mo zdobył dla nas miejsca na trybunach na meczu Rangersów z Flyerami.

Adam nie zmienił wyrazu twarzy.

– Na kiedy?

– Na jutrzejszy wieczór. Mama jedzie do Bostonu wziąć udział we wstępnym przesłuchaniu. Mo przyjedzie po nas o szóstej.

– Weź Jill.

– Ona nocuje u Yasmin.

– Pozwalacie jej spędzić noc u XY?

– Nie nazywaj jej tak. To złośliwe.

Adam wzruszył ramionami.

– Co z tego.

Co z tego – odwieczna odpowiedź nastolatków.

– Wróć do domu po szkole, to cię zabiorę.

– Nie mogę iść.

Mike spojrzał na pokój, który wyglądał jakoś inaczej niż wtedy, kiedy zakradł się tutaj z tatuowanym Brettem, tym od brudnych paznokci. Ta myśl znów uzmysłowiła mu ten fakt. Brudne paznokcie Bretta dotykały tej klawiatury. To było złe. Szpiegowanie było złe. Tylko że gdyby tego nie robili, Adam poszedłby na prywatkę, na której młodzież będzie piła alkohol i być może zażywała narkotyki. Tak więc szpiegowanie nie było takie złe. Tylko że Mike był jeszcze młodszy, kiedy wziął udział w paru podobnych prywatkach. I przeżył. Czy teraz byłoby gorzej?

– Co to znaczy, że nie możesz iść?

– Idę do Olivii.

– Twoja matka wspominała mi o tym. Chodzisz do Olivii cały czas. To Rangersi z Flyerami.

– Nie chcę iść.

– Mo już kupił bilety.

– Powiedz mu, żeby zabrał kogoś innego.

– Nie.

– Nie?

– Właśnie, nie. Jestem twoim ojcem. Pójdziesz na ten mecz.

– Ale…

– Żadnych ale.

Mike odwrócił się i opuścił pokój, zanim Adam zdążył powiedzieć choćby słowo.

Ou, pomyślał Mike. Czy naprawdę powiedziałem „Żadnych ale”?