178036.fb2
Odłożyłam słuchawkę i zaczęłam rozglądać się w panujących wokół mnie ciemnościach. Oczy nie napotkały nic groźnego, ale czułam czyjąś obecność! Moje ciało zaczęło się trząść, ale po chwili zesztywniałam i zaczęłam przebiegać w myślach różne możliwości, jak przez talię kart.
Nie trać głowy, powiedziałam sobie. Idź do drzwi balkonowych i wyjdź do ogrodu.
Ale furtka od ogrodu jest zamknięta, a klucz jest w kuchni. Wyobraziłam sobie płot. Czy zdołałabym przez niego przejść? Nawet jeśli nie, to w ogrodzie byłabym przynajmniej na dworzu i ktoś mógłby usłyszeć moje krzyki. Czy ktoś by usłyszał? Na dworzu szalała burza.
Wysilałam słuch, żeby wyłowić nawet najcichsze dźwięki, a serce waliło mi w piersiach jak ćma o abażur. Myśli kłębiły mi się w głowie. Pomyślałam o MargaretAdkins, o Pitre i innych, o ich poderżniętych gardłach, ich nie widzących, wytrzeszczonych oczach.
Zrób coś, Brennan. Rusz się! Nie czekaj, żeby stać się jego ofiarą!
Mój niepokój o Katy utrudniał racjonalne myślenie. A co będzie, jeśli ucieknę, a on na nią zaczeka? Nie, pomyślałam, on nie będzie na nic czekał. On musi kontrolować sytuację. Zniknie i zaplanuje następny raz.
Przełknęłam ślinę i prawie krzyknęłam z bólu, bo w gardle zupełnie mi zaschło od choroby i strachu. Postanowiłam wybiec, otworzyć drzwi balkonowe i wydostać się na deszcz i wolność. Cała zesztywniała, z napiętymi wszystkimi mięśniami i ścięgnami, rzuciłam się do drzwi. W pięciu krokach okrążyłam kanapę i znalazłam się przy nich. Jedną rękę położyłam na klamce, a drugą przekręcałam zatrzask. Poczułam chłód metalu w swoich rozgorączkowanych rękach.
Nagle, nie wiadomo skąd, na mojej twarzy znalazła się mięsista ręka, pociągnęła mnie do tyłu i przycisnęła moją czaszkę do czegoś twardego jak beton, zgniatając mi wargi i wybijając żuchwę ze stawu. Twarda ręka zakryła mi usta i jakiś znajomy zapach wypełnił moje nozdrza. Ręka była nienaturalnie gładka i śliska. Kątem oka zauważyłam błysk metalu i poczułam coś zimnego na prawej skroni. Strach był jak biały hałas, wypełniający mój umysł i wypierający z niego wszystko oprócz naszych ciał.
– Cóż, doktor Brennan. Wydaje mi się, że mamy dziś wieczorem randkę. – Powiedziane to zostało miękkim i niskim głosem, jak wyrecytowane słowa piosenki miłosnej.
Walczyłam, wykręcając ciało i wymachując rękoma. Jego uścisk był jak imadło. Zdesperowana, wierzgnęłam i wciągnęłam powietrze.
– Nie, nie. Nie walcz. Dzisiaj wieczorem jesteś ze mną. Nie ma nikogo innego na świecie, tylko my. – Kiedy przycisnął mnie do siebie, poczułam ciepło jego ciała na szyi. Podobnie jak ręka, jego ciało było dziwnie gładkie i zwarte. Ogarnęła mnie panika. Czułam się bezradna.
Nie mogłam myśleć. Nie mogłam mówić. Nie wiedziałam, czy błagać, walczyć, czy starać się przemówić mu do rozsądku. Trzymał moją głowę unieruchomioną, a jego ręka przygniatała moje wargi do jego zębów. Czułam smak krwi w ustach.
– Nie masz nic do powiedzenia? No dobra, porozmawiamy później.
Kiedy mówił, robił coś dziwnego ze swoimi wargami, ślinił je, a potem zasysał do zębów.
– Przyniosłem ci coś.
Poczułam, że jego ciało się skręca i zdejmuje mi rękę z ust.
– Prezent.
Usłyszałam metaliczny dźwięk, po czym pociągnął moją głowę do przodu i przesunął mi coś zimnego po twarzy, aż do szyi. Nim zdążyłam zareagować, mocno szarpnął i nagle w mojej głowie eksplodowała jasność, zaczęłam się krztusić i dusić. Wtedy mogłam już tylko lokalizować źródło bólu, obserwując jego ruchy.
Puścił mnie, po czym jeszcze raz mocno pociągnął za łańcuch, miażdżąc mi gardło, wykręcając mi szczękę i kręgosłup. Ból był nie do wytrzymania.
Wymachiwałam rękoma i łapczywie łapałam oddech. Okręcił mnie, złapał moje ręce i owinął je innym łańcuchem. Jednym gwałtownym szarpnięciem ściągnął łańcuch, po czym połączył go z łańcuchem, który miałam na szyi, i podniósł końce obu wysoko nad swoją głowę. W płucach czułam ogień, a mózg błagał o powietrze. Walczyłam, żeby nie stracić przytomności, a po twarzy ściekały mi łzy.
– O, bolało? Przepraszam.
Poluźnił łańcuch, a moje zmasakrowane gardło zaczęło łapczywie chwytać powietrze.
Stałam teraz twarzą do niego, jego oczy były zaledwie kilka centymetrów od moich. Z powodu bólu mało do mnie docierało. Mogła to być jakakolwiek twarz, nawet twarz zwierzęcia. Kąciki jego ust drżały, jakby usłyszały sobie tylko znany dowcip. Końcem noża zatoczył okrąg wokół moich warg.
Miałam tak sucho w ustach, że kiedy usiłowałam coś powiedzieć, język przykleił mi się do podniebienia. Przełknęłam jakoś ślinę.
– Chci…
– Zamknij się! Zamknij swoją pieprzoną gębę! Wiem, co byś chciała. Wiem, co o mnie myślisz. Wiem, co wy wszyscy o mnie myślicie. Myślicie, ze jestem jakimś genetycznym mutantem, którego trzeba wyeliminować. Cóż, jestem równie dobry, jak każdy inny. Ja tutaj dowodzę.
Ścisnął nóż z taką siłą, że aż zadrżała mu ręka. Wyglądała trupio blado w panujących wokół ciemnościach. Nabrzmiałe kostki były białe. Rękawiczki chirurgiczne! To ich zapach czułam. Ostrze wpiło się mój policzek i poczułam na brodzie ciepłą strużkę. Zupełnie straciłam nadzieję.
– Nim skończę, będziesz zdzierała z siebie majtki, tak będziesz mnie pragnęła. Ale to później, doktor Brennan. Na razie będziesz mówić tylko wtedy, kiedy ci każę.
Oddychał ciężko, a jego białe nozdrza drżały. Lewa ręka ponownie bawiła się łańcuchem zaciśniętym na mojej szyi, zawijał i odwijał jego kółka wokół dłoni.
– No, teraz mi powiedz. – Znowu był spokojny. – Co sobie myślisz? Jego oczy patrzyły na mnie zimno i bezwzględnie, jak ślepia jakiegoś mezozoicznego ssaka.
– Myślisz, że jestem szalony?
Nic nie mówiłam. Deszcz dudnił w okno za moimi plecami. Szarpnął za łańcuch, przyciągając moją głowę blisko swojej. Czułam jego oddech na spoconej twarzy.
– Martwisz się o córkę?
– Co wiesz o mojej córce? – wykrztusiłam.
– Wiem wszystko o tobie, doktor Brennan.
Jego głos ponownie był niski i głęboki. Sprawiał, że miałam wrażenie, że coś sprośnego wpełza mi do ucha.
Przełknęłam boleśnie, wiedząc, że muszę mówić, nie chcąc go prowokować. Jego nastrój był niestabilny jak hamak w czasie huraganu.
– Wiesz, gdzie ona jest?
– Może.
Znowu podciągnął łańcuch, tym razem powoli, maksymalnie podnosząc moją brodę, po czym powoli przejechał nożem po moim gardle. Błysnęło i jego ręka podskoczyła do góry.
– Wystarczająco ciasno? – spytał.
– Proszę…- wykrztusiłam.
Poluźnił łańcuch, pozwalając mi opuścić brodę. Przełknęłam i wzięłam głęboki oddech. Gardło mnie paliło, a szyja była posiniaczona i spuchnięta. Podniosłam ręce, żeby ją pomasować, ale on pociągnął w dół za drugi łańcuch. Jego usta ponownie zadrżały jak u gryzonia.
– Nie masz nic do powiedzenia?
Wpatrywał się we mnie czarnymi oczyma ze strasznie dużymi źrenicami. Dolne powieki mu drżały, jak wargi.
Przerażona, zastanawiałam się, co robiły inne. Co robiła Gabby.
Uniósł łańcuch nad moją głowę i zaczął coraz bardziej go zacieśniać, jak dziecko torturujące kotka. Dziecko o morderczych skłonnościach. Przypomniałam sobie o Alsie. Co powiedział J.S? Jak mogłabym to wykorzystać?
– Proszę, chciałabym z tobą porozmawiać. Dlaczego nie pójdziemy gdzieś na drinka i…?
– Suka!
Szarpnął i łańcuch zgniótł mi gardło. Płomienie ogarnęły moją głowę i szyję. Odruchowo podniosłam ręce, ale były zimne i nieprzydatne.
– Wielka doktor Brennan przecież nie pije, prawda? Wszyscy o tym wiedzą…
Przez łzy widziałam, że jego wargi skaczą dziko ku górze. Zbliża się koniec. O, Boże! Pomóż mi!
– Jesteś taka, jak wszyscy inni. Myślisz, że jestem głupcem, prawda?
Mózg wysyłał dwie wiadomości: Uciekaj! Znajdź Katy!
Trzymał mnie tak, a wiatr zawodził i deszcz smagał okna. Gdzieś daleko usłyszałam dźwięk klaksonu. Zapach jego potu mieszał się z moim. Jego szkliste od szaleństwa oczy przybliżyły się do mojej twarzy. Serce waliło mi jak młotem.
Wtedy jakiś dźwięk zmącił panującą w sypialni ciszę. Zesztywniał, a jego powieki zamarły. W drzwiach pojawił się Birdie i wydał z siebie odgłos między piskiem a jękiem. Fortier przeniósł wzrok na biały cień.
Zaryzykowałam.
Kopnęłam go między nogi, starając się zawrzeć w tym ciosie cały przepełniający mnie strach i nienawiść. Moja noga uderzyła go mocno w krocze. Krzyknął i zgiął się wpół. Wyszarpnęłam mu z rąk końce łańcucha, obróciłam się i pobiegłam do przedpokoju, gnana przerażeniem i desperacją. Miałam wrażenie, że poruszam się na zwolnionych obrotach.
Szybko doszedł do siebie, a krzyk bólu przekształcił się w ryk wściekłości.
– Suko!
Byłam już w wąskim przedpokoju, o mało co nie potykając się o ciągnący się za mną łańcuch.
– Jesteś martwa, suko!
Słyszałam go za sobą, biegnącego przez ciemność, sapiącego jak zdesperowane zwierzę.
– Jesteś moja! Nie uciekniesz!
Chwiejnym krokiem skręciłam za róg, wykręcając ręce, starając się poluzować łańcuch ściskający moje nadgarstki. Krew szumiała mi w uszach. Byłam robotem – mój współczulny układ nerwowy przejął kontrolę.
– Cipo!
Znalazł się między mną a drzwiami wejściowymi, zmuszając mnie do drogi przez kuchnię! Byłam opanowana jedną myślą: dostać się do drzwi balkonowych!
Uwolniłam prawą rękę z łańcucha.
– Kurwo! Jesteś moja!
Po dwóch krokach w głąb kuchni poczułam potworny ból i pomyślałam, że pękła mi szyja. Lewa ręka wystrzeliła mi do góry, a głowa cofnęła się gwałtownie. Złapał koniec łańcucha obwiązanego wokół mojej szyi. Poczułam, jak wnętrzności unoszą mi się do góry i że znowu odcięto mi dopływ powietrza.
Wolną ręką próbowałam zerwać pęta z gardła, ale im mocniej odciągałam łańcuch, tym on mocniej go ciągnął. Obróciłam się i pociągnęłam, ale łańcuch tylko wpił się głębiej w szyję.
Powoli zaczął nawijać sobie łańcuch na dłoń, przyciągając mnie ku sobie. Czułam toczącą go wściekłość, czułam, że trzęsie się na całym ciele. Ogniwo po ogniwie skracał moją smycz. Zaczęło mi się kręcić w głowie i pomyślałam, że mdleję.
– Zapłacisz za to, suko! – syknął.
Na twarzy i czubkach palców czułam mrowienie wywołane brakiem tlenu, a w uszach zaczęło mi głucho dzwonić. Pokój zaczął się wokół mnie zapadać. W środku mojego pola widzenia pojawiły się plamki, które po chwili zaczęły się zlewać, a w końcu rozprzestrzeniać się na boki już jako gęsta, czarna chmura. Przez coraz większą chmurę zauważyłam, jak ceramiczne płytki podłogi zaczynają się ku mnie podnosić, jak na zwolnionym filmie. Widziałam swoje własne wyciągające się przede mnie ręce, kiedy rzuciłam się do przodu, jak nierozsądny gospodarz chcący uwolnić się od swego pasożyta.
Uderzyłam brzuchem w blat, a głową w wiszącą szafkę. Puścił łańcuch, ale natychmiast znalazł się koło mnie.
Rozłożył nogi i przywarł swoim ciałem do mojego, przyciskając mnie mocno do blatu. Krawędź zmywarki do naczyń kłuła mnie boleśnie w lewą kość miednicy, ale mogłam oddychać.
Ciężko oddychał i każde włókno jego tkanek było napięte, jak guma procy gotowej do wystrzału. Ponownie chwycił łańcuch i odciągnął moją głowę do tyłu. Wtedy sięgnął do mojego gardła i przystawił koniuszek noża pod szczękę. Czułam, jak moja tętnica szyjna pulsuje pod zimną stalą. Czułam jego oddech na swoim lewym policzku.
Trzymał mnie w ten sposób przez całą wieczność, głowę do tyłu, ręce wyprostowane z przodu i bezużyteczne, jak zwłoki wiszące na haku. Wydawało mi się, że przyglądam się sobie z daleka, jak widz, przerażony, ale nie będący w stanie pomóc,
Położyłam prawą rękę na blacie, starając się od niego odepchnąć, żeby poluzować ucisk łańcucha na szyi. Wtedy dotknęłam czegoś na blacie. Puszka z sokiem pomarańczowym. I nóż.
Moje palce cicho owinęły się wokół rączki. Jęczałam i starałam się szlochać. Odwróć jego uwagę.
– Cicho, suko! Teraz się zabawimy. Lubisz zabawy, prawda?
Ostrożnie obróciłam nóż, krztusząc się głośno, żeby zagłuszyć cichy chrobot.
Moja ręka zadrżała, zawahała się.
Wtedy ponownie stanęły mi przed oczyma te kobiety, to, co z nimi zrobił. Czułam ich przerażenie i ich skrajną desperację.
Zrób to!
Adrenalina rozlała się po mojej piersi i członkach jak lawa spływająca po zboczu wzgórza. Jeśli mam umrzeć, to nie jak szczur w norze. Umrę walcząc z wrogiem, na śmierć i życie. Mój umysł wrócił do życia i poczułam się panią własnego losu. Ścisnęłam nóż, ostrze skierowałam do góry i wybrałam pod jakim kątem go uderzyć. Potem odepchnęłam się, okręciłam przez lewe ramię i pchnęłam z całą siłą wyzwoloną przez strach, desperację i chęć zemsty.
Czubek noża trafił na kość, ześliznął się nieco, po czym zanurzył się w czymś miękkim. Jego wcześniejszy okrzyk był niczym w porównaniu z tym, co teraz wyrwało się z jego gardła. Kiedy zatoczył się do tyłu, jego lewa ręka opadła, a prawa przejechała po moim gardle. Koniec łańcucha osunął się na ziemię, rozluźniając śmiertelny uścisk.
Poczułam tępy ból w gardle, a potem coś mokrego. Nie miało to znaczenia. Wszystkim, czego mi było trzeba, było powietrze. Oddychałam łapczywie, podnosząc rękę do szyi, żeby poluzować łańcuch i czując coś, co wiedziałam, że musi być moją krwią.
Zza pleców dobiegł mnie kolejny ryk, wysoki, pierwotny, jak skowyt umierającego dzikiego zwierzęcia. Dysząc i trzymając się blatu dla podpory, odwróciłam się, żeby spojrzeć.
Zataczał się do tyłu po kuchni, jedną rękę miał na twarzy, a drugą wyciągniętą przed siebie, starając się złapać równowagę. Miał otwarte usta i przeraźliwie charczał. Po chwili uderzył w ścianę i powoli osunął się na podłogę. Wyrzucona do przodu ręka zostawiła na tapecie wijącą się, czarną strużkę. Przez chwilę jego głowa kiwała się to do przodu, to do tyłu, a potem z jego gardła wydobył się cichy jęk. Ręce osunęły się, głowa znieruchomiała. Broda opadła w dół, a oczy wpatrywały się w podłogę.
Stałam jak sparaliżowana, zdziwiona nagłą ciszą. Słychać było tylko mój charczący oddech i jego coraz cichsze skomlenie. Pomimo bólu zaczęło do mnie docierać więcej bodźców wzrokowych. Zlew. Kuchenka. Lodówka, głucha cisza. Coś śliskiego pod nogami.
Wpatrywałam się w nieruchomą masę leżącą na kuchennej podłodze. Nogi miał szeroko rozłożone, broda spoczywała na piersiach, a plecy oparte były o ścianę. W panującym mroku widziałam ciemną maź spływającą po jego piersiach w stronę lewej ręki.
Błysnęło jak w czasie spawania i w świetle błyskawicy zobaczyłam swoje dzieło. Jego ciało lśniło, wygładzone na ułamek sekundy jaskrawoniebieską błoną, która je spowiła. Na głowie miał niebiesko-czerwoną czapkę, spłaszczającą jego głowę i zamieniającą ją w bezkształtną masę.
Rączka noża sterczała z jego lewego oka, jak chorągiewka znacząca dołek w polu golfowym. Krew spływała mu po twarzy i gardle, tworząc ciemną plamę na jego piersi. Przestał jęczeć.
Zaczęłam się krztusić i flotylla plamek wpłynęła ponownie w moje pole widzenia. Kolana ugięły się pode mną, a ja starałam się oprzeć o blat.
Chciałam wziąć głębszy oddech i uniosłam ręce do szyi, żeby zdjąć z niej łańcuch. Poczułam śliską wilgoć. Opuściłam jedną rękę i spojrzałam na nią. O, tak. Krwawię.
Ruszyłam w stronę drzwi, myśląc o Katy, o wezwaniu pomocy, kiedy usłyszałam jakiś dźwięk i zastygłam w miejscu. Brzęk metalowego łańcucha! Pokój rozbłysnął białym światłem, a potem zrobiło się ciemno.
Byłam zbyt skonana, żeby biec, więc odwróciłam się. Ciemna sylwetka cicho zbliżała się do mnie.
Usłyszałam swój głos, zobaczyłam tysiąc plamek i wszystko spowiła czarna chmura.
Syreny wyjące w oddali. Głosy. Ucisk w gardle.
Otworzyłam oczy. Było jasno i ruchliwie. Zamajaczyła nade mną jakaś bryła. Ręka nacisnęła coś na mojej szyi.
Kto? Gdzie? Mój duży pokój. Wspomnienie. Panika. Ze wszystkich sił spróbowałam usiąść.
– Attention. Attention. Elle se leve.
Ręce przycisnęły mnie delikatnie w dół.
Potem znajomy głos. Niespodziewany. Nie na miejscu,
– Nie ruszaj się. Straciłaś mnóstwo krwi. Karetka jest Już w drodze.
Claudel.
– Gdzie ja…?
– Wszystko w porządku. Mamy go.
– To, co z niego zostało. – Charbonneau.
– Katy?
– Połóż się. Masz nacięcie na gardle i po prawej stronie szyi, kiedy ruszasz głową, krwawią. Straciłaś sporo krwi i nie chcemy, byś straciła więcej.
– Moja córka?
Ich twarze unosiły się nade mną. Błysnęło i na chwilę w żółtym świetle lampy stali się biali.
– Katy? – Serce mi dudniło. Nie mogłam oddychać.
– Nic jej nie jest. Nie może się doczekać spotkania. Jest z przyjaciółmi.
– Cholera. – Claudel odszedł od kanapy. – Ou est cette ambulance?
Wyszedł do przedpokoju i z dziwnym wyrazem twarzy spojrzał na coś na podłodze kuchni, a potem na mnie.
Wycie syreny stało się głośniejsze i wypełniło wąską uliczkę. Potem kolejną. Zobaczyłam za drzwiami balkonowymi pulsujące czerwone i niebieskie światło.
– Spokojnie – powiedział Charbonneau. – Podjechali. A córką się zaopiekujemy. Już po wszystkim…