178037.fb2 Zapach Nocy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Zapach Nocy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

12

Zadzwonił telefon. Nie był to dźwięk skrzypiec maestra Catalda Barbery, który pojawił mu się akurat we śnie, mówiąc:

– Proszę posłuchać tego koncerciku.

Otwierając oczy, Montalbano spojrzał na zegarek. Była ósma za pięć.

Nadzwyczaj rzadko zdarzało mu się budzić tak późno. Wstał i stwierdził z zadowoleniem, że plecy już go nie bolą.

– Halo?

– Salvo, mówi Nicoló. W wiadomościach o ósmej jest mój reportaż na żywo, obejrzyj go sobie.

Włączył telewizor i nastawił na Reteliberę. Po zapowiedzi pojawił się na ekranie przyjaciel i powiedział od razu, że znajduje się na cyplu Pizzillo, bo do kwestury w Montelusie zatelefonował polski admirał w sprawie samochodu, który wpadł do morza. Kierowany swoją nieomylną intuicją komisarz Guarnotta pomyślał natychmiast, że może tu chodzić o alfę 166 księgowego Gargano. Nie tracąc więc czasu, nakazał wyłowić auto – akcja właśnie trwa. W tym miejscu Nicoló przerwał, a filmujący z zawrotnej wysokości operator pokazał wąski skrawek morza u stóp urwiska.

– Samochód – włączył się znowu Nicoló spoza kadru – jest właśnie tam, na głębokości około dziesięciu metrów, dosłownie wciśnięty między ścianę marglową a potężną podwodną skałę.

Operator poszerzył ujęcie: na ekranie pojawiła się wielka płaskodenna barka z dźwigiem oraz około dziesięciu motorówek, łodzi i kutrów rybackich.

– Akcja potrwa jeszcze dość długo – dodał dziennikarz – ale płetwonurkom udało się już wydobyć na po wierzchnie tkwiące we wraku ciało.

Zmiana kadru: na pokładzie kutra skurczone zwłoki, obok nich przykucnięty mężczyzna. To doktor Pasquano. Głos reportera:

– Przepraszam, panie doktorze, czy pana zdaniem zginął, wpadając do morza, czy zabito go wcześniej?

Pasquano (prawie nie podnosząc wzroku):

– Niech pan się ode mnie od… (brzęczyk).

No tak, ta jego niezawodna, wzruszająca uprzejmość.

– Zabiorą teraz głos osoby zajmujące się śledztwem – powiedział Nicoló.

Pojawili się wszyscy, jeden obok drugiego, jak na fotografii: liczna rodzina na świeżym powietrzu. Kwestor Bonetti-Alderighi, prokurator Tommaseo, szef sądówki Arqua, kierujący dochodzeniem komisarz Guarnotta. Wszyscy uśmiechnięci, jakby byli na jakimś przyjęciu, i wszyscy niebezpiecznie blisko grożącego obsunięciem brzegu urwiska. Montalbano odpędził szybko niedobrą myśl, która nagle przyszła mu do głowy: jakim niezwykłym spektaklem byłoby oglądane na żywo zniknięcie połowy kwestury w Montelusie!

Kwestor podziękował wszystkim, od Boga Ojca po portiera, za wysiłek i zapał, z jakim wykonali itd. Prokurator Tommaseo oświadczył, że można wykluczyć przestępstwo na tle seksualnym, w związku z czym on całą sprawę ma głęboko gdzieś (tej drugiej części zdania wprawdzie nie wypowiedział, ale można ją było łatwo odgadnąć z wyrazu jego twarzy). Arqua podał do wiadomości, że na pierwszy rzut oka wydaje się, iż samochód leżał w wodzie około miesiąca. Najwięcej mówił Guarnotta, ponieważ Nicoló jako doświadczony dziennikarz zrozumiał, że z reportażu na żywo robi się niewypał i że on sam musi stawiać właściwe pytania, aby ratować, co się da.

– Panite komisarzu, czy identyfikacja znalezionych w samochodzie zwłok nie budzi żadnych wątpliwości?

– Nie mamy jeszcze oficjalnego potwierdzenia, ale możemy już powiedzieć, że chodzi najprawdopodobniej o Giacoma Pellegrino.

– Czy był on w samochodzie sam?

– Nic nie jesteśmy w stanie na ten temat powiedzieć. We wnętrzu wozu było tylko to ciało, ale nie można wykluczyć, że znajdowała się tam również inna osoba, która przy zderzeniu samochodu z wodą została wyrzucona na znaczną odległość. Nasi płetwonurkowie przeszukują teraz starannie dno w sąsiedztwie.

– Czy te drugie zwłoki mogłyby być zwłokami Gargana?

– Tak jest.

– Kiedy wóz wpadł do wody, Giacomo Pellegrino był jeszcze żywy czy został zamordowany przedtem?

– Dowiemy się tego na podstawie autopsji. Proszę jednak posłuchać: nie mamy pewności, że w grę wchodzi przestępstwo. Może był to po prostu nieszczęśliwy wypadek. Jak pan widzi, grunt jest tutaj…

Nie zdołał dokończyć zdania. Operator, który już wcześniej poszerzył kadr, zdążył uchwycić tę scenę. Za plecami stojącej grupy obsunęło się szerokie pasmo ziemi. Wszyscy razem, jak dobrze wyćwiczony balet, wydali jednocześnie okrzyk i skoczyli do przodu. Montalbano gwałtownie podniósł się do połowy z fotela, co zdarzało mu się także przy oglądaniu filmów przygodowych w rodzaju Poszukiwaczy zaginionej arki.

Kiedy już wszyscy stanęli na bezpiecznym gruncie, Nicoló zaczął znowu:

– Czy znaleźliście coś jeszcze w samochodzie?

– Nie udało się dotychczas dokładnie przeszukać samochodu w środku. Bardzo blisko wozu znaleziono skuter.

Montalbano nadstawił uszu, ale w tym miejscu reportaż dobiegł końca.

Co znaczyły słowa „bardzo blisko wozu"? On widział na własne oczy – nie mógł się pomylić – skuter we wnętrzu bagażnika. A więc? Można to było tłumaczyć tylko na dwa sposoby: albo któryś z płetwonurków wyciągnął stamtąd skuter bez szczególnego powodu, albo Guarnotta świadomie kłamał. Jeżeli jednak kłamał, to dlaczego? Może miał jakiś swój pomysł i starał się dopasować do niego każdy szczegół?

Zadzwonił telefon. Znowu Nicoló Zito.

– Podobało ci się?

– Tak, Nicoló.

– Dziękuję, że umożliwiłeś mi wyprzedzenie konkurencji.

– Udało ci się zrozumieć, jak to wszystko widzi Guarnotta?

– Nie trzeba było się wysilać, bo Guarnotta wcale nie kręci, wyraża się jasno – tyle że w prywatnej rozmowie. Uważa, że na publiczne deklaracje jeszcze czas. Jego zdaniem Gargano nadepnął na odcisk mafii. Bezpośrednio, to znaczy inkasując forsę jakiegoś mafiosa, albo pośrednio, to znaczy wkraczając na teren, na którym nie wolno mu było ani siać, ani zbierać.

– Ale co mógłby mieć z tym wspólnego ten nieborak Pellegrino?

– Miał po prostu to nieszczęście, że znalazł się w towarzystwie Gargana – pamiętaj, że referuję ci opinię Guarnotty – zabili ich obu, wsadzili do samochodu i zepchnęli go do morza. Potem, albo i przedtem, to bez znaczenia, wrzucili do morza także skuter Pellegrina. Za kilka godzin w pobliżu samochodu odnajdą się zwłoki Gargana, jeśli prąd nie zawlókł ich gdzieś daleko.

– Trafia ci to do przekonania?

– Nie.

– Dlaczego?

– Możesz mi wytłumaczyć, co robili tak późno w nocy na tym bezludziu Pellegrino z Garganem? Tam jeździ się tylko po to, żeby sobie podupczyć. A mnie się nie wydaje, żeby Gargano i Pellegrino byli…

– Ale powinno ci się wydawać.

Nicoló zachłysnął się, jakby wstrzymał na chwilę oddech.

– Co ty opowiadasz?

– Aby uzyskać więcej informacji, proszę zgłosić się dzisiaj o godzinie jedenastej do komisariatu miasta Vigata – wyrecytował Montalbano głosem spikerki z domu towarowego.

Kiedy odkładał słuchawkę, naszła go myśl, która kazała mu włożyć w pośpiechu ubranie i wyjść z domu bez mycia się i golenia. W parę minut później był już w Vigacie; uspokoił się, gdy zobaczył, że biura „Króla Midasa" jeszcze nie otwarto. Zaparkował i zaczął czekać. W lusterku wstecznym zobaczył wkrótce stare żółte cinquecento, zupełnie jak dla kolekcjonera. Gdy nadjeżdżający samochód znalazł wolne miejsce – o kilka stanowisk przed wozem Montalbana – wysiadła z niego panna Mariastella Cosentino i bez pośpiechu poszła otworzyć drzwi „Króla Midasa", Komisarz odczekał jeszcze kilka minut, zanim wszedł do środka. Mariastella siedziała na swoim miejscu nieruchomo jak posąg, z prawą ręką na słuchawce telefonu, w nadziei, że zaraz rozlegnie się jego dzwonek i że usłyszy ten upragniony głos, którego już nigdy nie miała usłyszeć Nie poddawała się. Nie miała w domu telewizora, może nie miała też żadnych przyjaciół, więc zapewne nic jeszcze nie wiedziała o odnalezieniu ciała Pellegrina i samochodu Gargana.

– Dzień dobry, jak się pani miewa?

– Dziękuję, nieźle.

Z tonu głosu komisarz domyślił się, że Mariastella nic jeszcze nie wie o tym, co się stało. Teraz musiał zagrać trzymaną w ręku kartą umiejętnie, rozważnie, bo Mariastella Cosentino była zdolna zamknąć się w sobie jeszcze bardziej niż zazwyczaj.

– Słyszała już pani nowinę? – rozpoczął.

No i jak to?! Najpierw obiecujesz sobie, że podejdziesz do sprawy umiejętnie i rozważnie, a potem zaczynasz rozmowę tak bezpośrednio, prymitywnie i banalnie, jak nie zrobiłby tego nawet Catarella? Teraz już lepiej przeć dalej jak czołg, niech się dzieje, co chce.

Jedyną oznaką zainteresowania Mariastelli było skrzyżowanie wzroku ze wzrokiem komisarza; nie otworzyła ust, o nic nie zapytała.

– Odnaleziono ciało Giacoma Pellegrino.

Boże święty, czy ona wreszcie zareaguje w jakikolwiek sposób?

– Leżało na dnie morza, w samochodzie księgowego Gargana.

Mariastella zrobiła wreszcie coś, co awansowało ją z rzędu nieożywionych przedmiotów na istotę przynależną do rodzaju ludzkiego. Poruszyła się, podniosła powoli dłoń znad telefonu i złożyła ją z drugą jakby do modlitwy. Oczy kobiety były teraz szeroko otwarte i pytały, pytały usilnie. Komisarzowi zrobiło się przykro. Odpowiedział:

– Jego tam nie było.

Oczy Mariastelli przybrały normalny wyraz. Jej ręka, działając jakby niezależnie od nieruchomego nadal tułowia, powoli poruszyła się znowu i spoczęła na telefonie. Oczekiwanie mogło trwać dalej.

Wtedy Montalbano poczuł, że ogarnia go ślepa wściekłość. Wetknął głowę w okienko, zajrzał kobiecie prosto w twarz.

– Wiesz doskonale, że nigdy już do ciebie nie zadzwoni – wysyczał.

Wydało mu się, że jest złowrogim wężem, któremu powinno się rozgnieść głowę. Wybiegł pędem z agencji.

Natychmiast po powrocie do komisariatu zatelefonował do doktora Pasquano.

– Czego pan chce, Montalbano? Czego mi pan głowę zawraca? Jeśli się nie mylę, w pana rejonie nikogo nie zamordowano – odezwał się Pasquano z wdziękiem, z którego słynął.

– No to Pellegrina wcale nie zabito.

– Kto panu powiedział taką bzdurę?

– Właśnie pan, doktorze, przed chwileczką. Nikt jeszcze nie dowiódł, że miejsce, gdzie znaleziono samochód Gargana, nie leży w moim rejonie.

– Tak, ale to nie pan prowadzi śledztwo! Prowadzi je przecież ten mądrala Guarnotta! W każdym razie powiem panu, że chłopak zginął od strzału w twarz. Od jednego strzału. W tej chwili nie mogę i nie chcę więcej panu powiedzieć. Proszę w najbliższych dniach kupować gazety, dowie się pan o wynikach autopsji. Zegnam pana.

Zadzwonił telefon.

– Co mam zrobić, łączyć pana czy nie?

– Catarella, jak mam ci odpowiedzieć, skoro nie mówisz, kto dzwoni.

– To prawda, panie komisarzu. Ale ta telefonistka chce być nonimowa, nie chce powiedzieć, jak się nazywa.

– Połącz mnie.

– Halo, tatusiu? Głos z seksowną chrypką w stylu Marleny Dietrich: to Michela Manganaro, ta łobuzica.

– Czego pani sobie życzy?

– Oglądałam rano telewizję.

– Taki z pani ranny ptaszek?

– Nie, ale musiałam się spakować. Po południu jadę do Palermo, mam egzaminy. Nie będzie mnie przez pewien czas, ale przedtem chciałabym się z panem zobaczyć, muszę panu coś powiedzieć.

– Proszę przyjść tutaj.

– Nie, do komisariatu nie przyjdę, mogłabym tam spotkać kogoś niemiłego. Jedźmy do lasku, który pan tak polubił. Jeśli to panu odpowiada, to o wpół do pierwszej pod moim domem.

– Jesteś pewien tego, co mi powiedziałeś? – spytał Nicoló Zita, który zgłosił się punktualnie o jedenastej. – Nigdy bym nie przypuszczał, a przecież przeprowadziłem z nim trzy czy cztery wywiady.

– Oglądałem kasetę – powiedział Montalbano. – Mówił i poruszał się tak, że zupełnie nie wyglądał na homoseksualistę.

– Widzisz? Kto ci opowiedział tę historię? To jakaś brednia, plotka puszczona w obieg tak sobie, żeby…

– Nie, do tego źródła mam zaufanie, to kobieta.

– Pellegrino też był taki?

– Tak.

– Sądzisz, że między tymi dwoma coś było?

– Powiedziano mi, że tak. Nicoló Zito zastanowił się chwilę.

– Nie zmienia to zasadniczo sytuacji. Mogli być wspólnikami w oszustwie.

– Możliwe. Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś nad stawił uszu, bo sprawa nie jest może taka prosta, jak ją widzi Guarnotta. I jeszcze coś: postaraj się zorientować, w którym dokładnie miejscu znaleziono skuter.

– Guarnotta powiedział, że…

– Wiem, co powiedział Guarnotta, ale muszę być pewny, czy mówił prawdę. Jeżeli skuter leżał w pobliżu samochodu, to znaczy, że jeden z płetwonurków wyciągnął go stamtąd, gdzie znajdował się przedtem.

– A gdzie się znajdował?

– W bagażniku.

– Skąd to wiesz?

– Widziałem.

Nicoló spojrzał na niego zaskoczony.

– To ty jesteś tym polskim admirałem?

– Nigdy nie utrzymywałem, że jestem admirałem ani Polakiem – oświadczył uroczyście Montalbano.

Była łobuzicą, ale prześliczną, jeszcze śliczniejszą niż ostatnim razem, może dlatego, że przeszła jej grypa. Wsiadła do samochodu, błyskając odkrytymi udami. Montalbano skręcił w drugą ulicę po prawej, potem wjechał na polną drogę po lewej.

– Trasę pamięta pan doskonale, może pan tu potem wrócił? – zapytała Michela na widok lasku, po raz pierwszy otwierając usta.

– Mam dobrą pamięć – odpowiedział Montalbano. – Dlaczego chciała pani się ze mną widzieć?

– Ale się panu spieszy – odrzekła dziewczyna. Przeciągnęła się jak kotka, z nadgarstkami skrzyżowanymi nad głową, z piersią podaną do przodu. Wydawało się, że zaraz pęknie jej bluzka.

„Gdyby włożyła biustonosz, czułaby się jak w kaftanie bezpieczeństwa" – pomyślał komisarz.

– Papierosa.

Zapalając go, spytał:

– Jakie egzaminy ma pani zdawać?

Michela roześmiała się tak serdecznie, że aż zakrztusiła się dymem.

– Jeśli starczy mi czasu, zdam jeden.

– Jeśli starczy pani czasu? Co innego będzie pani robić?

Michela tylko na niego popatrzyła; w jej fiołkowych oczach błyszczało rozbawienie bardziej wymowne od długich i szczegółowych wyjaśnień. Komisarz poczuł ze złością, że się czerwieni. Objął wtedy nagle ramiona Micheli i silnie ją do siebie przycisnął, jednocześnie wtykając jej brutalnie rękę między uda.

– Proszę mnie puścić! Proszę mnie puścić! – krzyknęła dziewczyna głosem niespodziewanie ostrym, prawie histerycznym. Uwolniła się z uścisku komisarza i otworzyła drzwi; była naprawdę wstrząśnięta i zirytowana.

Wysiadła z samochodu, ale nie odeszła daleko. Montalbano patrzył na nią, nie ruszając się z miejsca. Michela nieoczekiwanie uśmiechnęła się, otworzyła znowu drzwi i usiadła z powrotem obok komisarza.

– Bardzo pan sprytny, a ja uwierzyłam w pańskie udawanie. Powinnam była pozwolić panu posunąć się dalej. Ciekawe, jak by pan wybrnął z sytuacji.

– Wybrnąłbym tak samo jak ostatnim razem – odpowiedział Montalbano – kiedy przyszło ci do głowy mnie pocałować. W każdym razie byłem pewien, że tak właśnie zareagujesz. Bawi cię prowokowanie, prawda?

– Tak. Tak samo, jak panu podoba się odgrywać cnotliwego Józefa z Biblii. Zawieramy pokój?

Ta dziewczyna miała wszelkie zalety – nie brakowało jej też inteligencji.

– Zawieramy – odparł Montalbano. – Naprawdę chciałaś coś mi powiedzieć czy był to tylko pretekst, żeby się rozerwać?

– Pól na pół – powiedziała Michela. – Rano, kiedy usłyszałam o Śmierci Giacoma, byłam pod wrażeniem. Wie pan, jak umarł?

– Strzelili mu prosto w twarz.

Dziewczyna zadrżała, potem dwie łzy wielkie jak perły spadły na jej bluzkę.

– Przepraszam, muszę zaczerpnąć powietrza.

Wysiadła. Kiedy się oddalała, Montalbano spostrzegł, że jej ramionami wstrząsa szloch. Czyja reakcja była bardziej normalna – Micheli czy Mariastelli? Jeśli dobrze się zastanowić, obie były normalne. Wysiadł z samochodu, podszedł do dziewczyny i podał jej chusteczkę.

– Biedaczek! Tak mi go żal! – powiedziała Michela, ocierając oczy.

– Byliście bardzo zaprzyjaźnieni?

– Nie, ale dwa lata przepracowaliśmy w tym samym pokoju. Uważasz, że to nie dosyć?

Zwracała się do niego nadal per ty, a w jej mowie zaczynały pobrzmiewać dialektalne nuty.

– Podtrzymasz mnie?

Montalbano w pierwszej chwili nie pojął, o co jej chodzi; potem objął ją ramieniem. Michela oparła się o niego.

– Wracamy do samochodu?

– Nie. To ta sprawa z twarzą tak mnie… bo on tak o nią dbał… golił się dwa razy dziennie… wcierał sobie rozmaite kremy… Wybacz mi, wiem, że opowiadam głupstwa, ale…

Pociągnęła nosem. Matko święta, teraz wygląda jeszcze ładniej!

– Nie zrozumiałam dobrze tej historii ze skuterem – powiedziała, kiedy wróciła już do siebie, głęboko oddychając.

Komisarz wytężył całą uwagę.

– Prowadzący dochodzenie mówią, że został znaleziony pod wodą w pobliżu samochodu Gargana. Dlaczego o to pytasz?

– Bo oni wsadzali go do bagażnika.

– Wytłumacz to bliżej.

– Na więc zrobili tak przynajmniej raz. Gargano chciał, żeby Giacomo towarzyszył mu do Montelusy, ale nie mógł odwieźć go z powrotem, bo musiał jechać dalej; wsadzili zatem skuter do bagażnika, który był bardzo pojemny. W ten sposób Giacomo mógł wrócić sam, kiedy mu było wygodnie.

– Może przy uderzeniu o skałę bagażnik się otworzył i skuter wypadł.

– Może – powiedziała Michela – ale jest też wiele innych spraw, których nie mogę zrozumieć.

– Opowiedz mi o nich.

– Opowiem ci w drodze. Chcę jechać do domu.

Kiedy wsiadali do samochodu, komisarz przypomniał sobie, że ktoś już użył tych samych słów co Michela: „bagażnik bardzo pojemny".