178037.fb2
– Różne rzeczy mi się nie zgadzają – powiedziała Michela prowadzącemu powoli komisarzowi. – Przede wszystkim dlaczego samochód Gargana znaleziono akurat tutaj? Jedno z dwojga: albo zostawił go do użytku Giacoma, kiedy był tu ostatnim razem, albo sam tu wrócił. Ale po co miałby wracać? Jeśli planował zniknąć po zabezpieczeniu pieniędzy – a planował na pewno, bo nie doszło tym razem do przekazania funduszy z Bolonii do Vigaty – po co miałby przyjeżdżać tutaj i ryzykować, że wszystko straci?
– Mów dalej.
– Mówię. Zakładając, że z Giacomem był także Gargano, dlaczego mieliby się spotykać w samochodzie jak dwoje potajemnych kochanków? Dlaczego nie mieliby się spotkać w hotelu u Gargana albo w innym spokojnym i bezpiecznym miejscu? Jestem przekonana, że przedtem nie spotykali się w samochodzie. No tak, Gargano był trochę skąpy, ale…
– Skąd wiesz, że Gargano był skąpy?
– Właściwie nie skąpy, ale nie lubił wydawać pieniędzy. Wiem, bo byłam z nim kiedyś na kolacji, nawet dwa razy…
– Zaprosił cię?
– Oczywiście, to należało do jego uwodzicielskiej taktyki, lubił być lubiany. Zaprosił mnie więc do restauracji w Montelusie, ale widać było po jego minie, że się boi, bym nie wybrała drogich dań. Potem uskarżał się jeszcze na wysokość rachunku.
– Mówisz, że to należało do jego taktyki. A nie zaprosił cię dlatego, że jesteś bardzo ładna? Myślę, że każdemu mężczyźnie byłoby przyjemnie pokazać się w towarzystwie takiej dziewczyny jak ty.
– Dzięki za komplement. Nie chciałabym wydać się złośliwa, ale muszę ci powiedzieć, że zaprosił na kolację także Mariastellę. Jeszcze następnego dnia była zupełnie oszołomiona, nic do niej nie docierało, krążyła po biurze błogo uśmiechnięta i obijała się o meble. I wiesz co?
– Słucham.
– Mariastella się odwzajemniła: zaprosiła go na kolację do siebie do domu. I Gargano do niej poszedł – tak przynajmniej zrozumiałam, bo Mariastella nie mówiła o tym, tylko jęczała ze szczęścia, taka była przejęta.
– Ma ładny dom?
– Nigdy tam nie byłam. To wielka willa na odludziu, zaraz za Vigatą. Mieszkała tam z rodzicami, teraz mieszka sama.
– Czy to prawda, że Mariastella ciągle płaci czynsz i rachunki za telefon agencji?
– Prawda.
– Ma pieniądze?
– Ojciec coś musiał jej zostawić. Wiesz, chciała mi wypłacić z własnej kieszeni zalegle pobory za dwa miesiące „Księgowy mi później zwróci" – powiedziała. Nie, wymknęło się jej, a zaczerwieniła się przy tym jak burak: „Emanuele mi później zwróci". Świata nie widzi poza tym chłopem, nie chce pogodzić się z rzeczywistością.
– Jaka to rzeczywistość?
– Taka, że w najlepszym wypadku Gargano używa sobie na którejś z wysp Polinezji, a w najgorszym – obgryzają go teraz ryby.
Dojechali na miejsce. Michela pocałowała Montalbana w policzek i wysiadła. Potem wetknęła głowę przez okno i powiedziała:
– W Palermo mam do zdania trzy egzaminy.
– Powodzenia – odparł Montalbano. – Daj mi znać, jak ci poszło.
Pojechał bezpośrednio do Marinelli. Wszedłszy do domu, zauważył natychmiast, że Adelina wróciła do pracy: na łóżku leżały wyprasowane koszule i bielizna pościelowa. Otworzył lodówkę i stwierdził, że zawiera tylko talerz sardeli przyprawionych octem, czosnkiem i oregano oraz duży plaster żółtego sera. Lekkie rozczarowanie minęło, zaledwie otworzył piecyk: była tam wspaniała zapiekanka z makaronu! Porcja ogromna, na cztery osoby, którą pochłonął bez pośpiechu, sumiennie. Usadowił się potem na werandzie – pozwalała na to pogoda. Chciał porozmyślać, ale nie porozmyślał. Szmer fal wkrótce ukołysał go słodko do snu.
„Nie jestem na szczęście krokodylem, bo utopiłbym się we własnych łzach".
Taka była ostatnia sensowna – albo i nie – myśl, jaka przyszła mu do głowy przed zaśnięciem.
O czwartej po południu siedział już w swoim pokoju w komisariacie. Zaraz pojawił się tam Mimi.
– Gdzie byłeś?
– Wypełniałem swój obowiązek. Jak tylko usłyszałem tę wiadomość, popędziłem na miejsce i zgłosiłem się do dyspozycji Guarnotty. W twoim imieniu i zgodnie z rozporządzeniem naszego kwestora. To przecież nasz rejon, prawda? Dobrze zrobiłem?
Augello, kiedy chciał się postarać, mógł naprawdę służyć za przykład dla innych.
– Doskonale zrobiłeś.
– Powiedziałem mu, że zgłaszam się wyłącznie w charakterze pomocnika; że jeśli zechce, pójdę dla niego po papierosy. Bardzo mu się to podobało.
– Znaleźli ciało Gargana?
– Nie, i są zniechęceni. Wypytali jakiegoś starego rybaka z tamtych stron. Powiedział, że jeśli truposz nie zaczepił się o jakąś skałę, to teraz, ze względu na silne prądy, jakie tam są, płynie już w kierunku Tunezji. W związku z tym wieczorem zakończą poszukiwania.
W drzwiach stanął Fazio. Komisarz dał mu znak, żeby wszedł i usiadł. Z wyrazu twarzy Fazia było widać, że cos wie i że trudno mu się powstrzymać.
– A więc? – spytał Montalbano Augella.
– A więc jutro rano Guarnotta ma spotkać się z prasą.
– Wiesz, co powie?
– Naturalnie. Po co inaczej pchałby się na to odludzie? Powie, że zarówno Gargano, jak i Pellegrino padli ofiarą zemsty ze strony mafii, którą Gargano chciał wyrolować.
– No i skąd ta cała mafia mogła wiedzieć o dzień wcześniej – mówię to i powtarzam – że Gargano nie do trzyma słowa i że trzeba go załatwić? Zrozumiałbym, gdyby go zamordowali pierwszego albo drugiego września Ale o dzień wcześniej – nie wydaje ci się to co najmniej dziwne?
– Dziwne z pewnością, nawet bardzo dziwne. Ale pytaj o to Guarnottę, nie mnie.
Komisarz zwrócił się teraz z szerokim uśmiechem do Fazia.
– Szczęśliwy, kto cię widzi!
– Przynoszę ładunek – powiedział z powagą Fazio. – Ciężki ładunek.
Pragnął dać do zrozumienia, że ma w ręku mocny atut. Montalbano nie stawiał pytań, pozwalając mu wypowiedzieć się bez pośpiechu i dać wyraz swojemu zadowoleniu. Fazio wyciągnął z kieszeni kartkę, rzucił na nią okiem i mówił dalej.
– Udało mi się dowiedzieć, czego chciałem, ale dużo mnie to kosztowało.
– Musiałeś zapłacić? – spytał Augello.
Fazio spojrzał na niego niechętnie.
– Chciałem powiedzieć, że kosztowało mnie to dużo słów i cierpliwości. Banki odmawiają udzielania informacji o interesach swoich klientów, zwłaszcza jeżeli te interesy trochę śmierdzą. W każdym razie udało mi się przekonać jednego z urzędników, zaczął mówić. Prosił mnie jednak na kolanach, żeby nie wyjawiać jego nazwiska. Jest na to zgoda?
– Jest – powiedział Montalbano – tym bardziej że śledztwo nie do nas należy. My jesteśmy po prostu ciekawi. Powiedzmy – prywatnie ciekawi.
– Więc tak – ciągnął Fazio – do banku, gdzie Giacomo Pellegrino miał konto, na które wpłacano mu co miesiąc pobory, pierwszego października ubiegłego roku wpłynął przelew w wysokości dwustu milionów lirów. Drugi przelew w tej samej wysokości nadszedł piętnastego stycznia bieżącego roku. Ostatni, na trzysta milionów, wpłynął siódmego lipca. Łącznie siedemset milionów. Więcej przelewów nie było. Pellegrino nie posiada też innych kont ani w bankach tutejszych, ani w Montelusie.
– Od kogo pochodziły przelewy? – spytał Montalbano.
– Od Emanuele Gargana.
– O, cholera! – powiedział Augello.
– Wpłat dokonywał z banku, w którym posiadał konto osobiste, nie z tego, z którym miał do czynienia w związku z działalnością „Króla Midasa" – kontynuował Fazio. – Przekazywane Pellegrinowi pieniądze nie pochodziły z funduszy firmy. Była to najwyraźniej sprawa prywatna między nimi dwoma.
Fazio skończył z zawiedzioną miną. Był rozczarowany, ponieważ Montalbano nie wyglądał bynajmniej na zachwyconego; wydawało się, że to, co usłyszał, ani go ziębi, ani grzeje. Fazio jednak nie chciał się poddać i raz jeszcze ruszył do ataku.
– Wiecie, co odkryłem na dodatek? Za każdym razem, następnego dnia po otrzymaniu przelewu, Pellegrino wpłacał pieniądze…
– …przedsiębiorstwu, które budowało mu willę – dokończył Montalbano.
Opowiadają, że pewnego razu król Francji, mając już dosyć wysłuchiwania od królowej, że jej nie kocha, bo nie jest o nią zazdrosny, poprosił jednego ze swoich dworzan, żeby następnego dnia rano wszedł do sypialni królowej, rzucił się do jej stóp i wyznał swą gorącą miłość. W kilku chwil później miał się zjawić sam król i widząc, co się dzieje, zrobić żonie okropną scenę zazdrości. Więc następnego ranka król zaczaił się w pobliżu sypialni królowej, poczekał, aż wejdzie dworzanin, z którym się umówił, policzył do stu, obnażył szpadę i szeroko otworzył drzwi. No i zobaczył żonę i dworzanina nagich w łóżku, spółkujących z takim zapałem, że nawet nie zauważyli jego przybycia. Biedny król wyszedł z sypialni, włożył szpadę do pochwy i powiedział: „Cholera, popsuli mi scenę!"
Fazio zachował się zupełnie inaczej niż król Francji. Widząc, że popsuto mu scenę, zerwał się z krzesła, zaczerwienił, zaklął i wyszedł, mamrocząc coś pod nosem.
– Co go ugryzło? – spytał zdziwiony Augello.
– Chodzi o to, że ja potrafię być czasem trochę dokuczliwy.
– Mnie to mówisz? – powiedział Augello, któremu dokuczliwość komisarza nieraz dała się we znaki.
Fazio wrócił po chwili. Widać było, że poszedł umyć sobie twarz.
– Przepraszam.
– To ja cię przepraszam – powiedział szczerze komisarz i wrócił do przerwanego wątku: – Zatem za willę zapłacił w całości Gargano. Powstaje jedno jedyne pytanie: dlaczego?
Mimi już otwierał usta, ale zamknął je na znak komisarza.
– Najpierw chcę wiedzieć, czy dobrze sobie coś przypominam – powiedział Montalbano, zwracając się do Fazia. – To ty mi mówiłeś, że kiedy Pellegrino wypożyczał w Montelusie samochód, domagał się wozu z pojemnym bagażnikiem?
– Tak jest – odrzekł Fazio.
– A my wtedy pomyśleliśmy, że chciał tam włożyć walizki?
– Tak.
– I myliliśmy się, bo walizki zostawił w willi.
– To co chciał wsadzić do bagażnika? – wtrącił się Augello.
– Swój skuter. Wynajął samochód w Montelusie, załadował do niego skuter, pojechał na lotnisko w Palermo w sprawie biletów, wrócił do Montelusy, oddał samochód i wrócił do Vigaty skuterem.
– To chyba nie ma znaczenia – zauważył Mimi.
– Właśnie, że ma. Także i dlatego, że – jak się dowiedziałem – wsadził raz swój skuter do bagażnika w samochodzie Gargana.
– No dobrze, ale…
– Zapomnijmy na razie o tej historii ze skuterem. Wróćmy do pytania: dlaczego Gargano sfinansował budowę willi? Zauważcie, że – a mam zaufanie do osoby, która mi to powiedziała – był człowiekiem nielubiącym szastać pieniędzmi.
Pierwszy zabrał głos Augełlo.
– Może z miłości? Z tego, co mi powiedziałeś, wynika, że ich związek nie sprowadzał się do spraw łóżkowych.
– A ty jak to widzisz? – zwrócił się Montalbano do Fazia.
– Wicekomisarz Augello mógłby mieć rację, ale – nie wiem dlaczego – jego wytłumaczenie mnie nie przekonuje. Wydaje mi się raczej, że chodziło o szantaż.
– Jaki szantaż?
– Czy ja wiem? Może Pellegrino straszył Gargana, że rozpowie wszystkim o ich związku… Przecież był homoseksualistą…
Augello wybuchnął śmiechem. Fazio spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Fazio, ile ty masz lat? Dzisiaj to, czy ktoś jest, czy nie jest homoseksualistą, nikogo już, dzięki Bogu, nie obchodzi!
– Gargano nie chciał, żeby go za takiego uważano – sprecyzował Montalbano. – Ale gdyby sprawa wyszła na jaw, nie robiłby chyba z tego tragedii. Nie, taka groźba nie mogła wystarczyć, żeby człowiek w rodzaju Gargana poddał się szantażyście.
Fazio rozłożył ramiona i nie bronił już swojej hipotezy. Wlepił natomiast wzrok w komisarza. Augello uczynił to samo.
– Czemu się gapicie? – spytał Montalbano.
– Gapimy się, bo teraz twoja kolej – powiedział Mimi.
– No dobrze – odrzekł komisarz – ale muszę was uprzedzić, że streszczę wam powieść, co znaczy, że to, co usłyszycie, nie opiera się na najsłabszych nawet dowodach. I że, tak jak we wszystkich powieściach, w miarę jej pisania wydarzenia mogą potoczyć się inaczej i przybrać zupełnie niespodziewany obrót.
– Zgoda – powiedział Augello.
– Zacznijmy od pewnika: Gargano obmyśla oszustwo, którego siłą rzeczy nie można urzeczywistnić w przeciągu tygodnia, na które potrzeba czasu. I nie tylko: musi zorganizować całe przedsiębiorstwo z biurami, urzędnikami i tak dalej. Wśród urzędników, których zatrudnia w Vigacie, jest młody człowiek, Giacomo Pellegrino. Po pewnym czasie zawiązuje się między nimi romans. Zakochują się w sobie, nie chodzi po prostu o łóżko. Osoba, od której o tym słyszałem, dodała, że chociaż starali się swój związek ukryć, świadczyło o nim ich zachowanie. Były dni, kiedy uśmiechali się do siebie, szukali się nawzajem, i inne, kiedy dąsali się, nie chcieli ze sobą rozmawiać – zupełnie tak, jak to robią kochankowie. Prawda, Mimi? Ty się na tym znasz.
– A co, ty nie? – odciął się Augello.
– Rzecz w tym – ciągnął Montalbano – że wy obaj macie rację. Cała ta historia powstała i rozwinęła się w atmosferze dwuznaczności. Pellegrino ma umysł jednostronny i…
– Stop – zatrzymał go Mimi. – Co to znaczy?
– Umysł jednostronny to dla mnie umysł ludzi zajmujących się pieniędzmi. Nie rolnictwem, handlem, przemysłem, budownictwem czy czym tam jeszcze, tylko pieniędzmi samymi w sobie. Rozumieją i wyczuwają wszystko, co dotyczy pieniędzy jako takich, godzina po godzinie, minuta po minucie. Znają pieniądz jak własną kieszeń, wiedzą, jak się wysiusiał, jak się wysrał, co zjadł, czy się wyspał, czy rano nie wstał lewą nogą, kiedy jest w dobrym, a kiedy w złym humorze, kiedy chce płodzić, to jest produkować więcej pieniędzy, kiedy ogarnia go mania samobójcza, kiedy woli być jałowy, wiedzą nawet, kiedy chciałby kogoś przerżnąć, nie narażając się na konsekwencje. Jednym słowem, ujmując to jeszcze prościej, wiedzą, kiedy pieniądz zyskuje na wartości, a kiedy leci w dół jak kamień, żeby użyć słownictwa facetów mówiących o tych sprawach w dziennikach telewizyjnych. Te jednostronne umysły nazywa się zwykle czarodziejami finansowymi, genialnymi bankierami, wybitnymi specjalistami od polityki monetarnej albo też wielkimi spekulantami. Ich umysł funkcjonuje jednak tylko w jednym kierunku; w pozostałych kwestiach są niedouczeni, niezaradni, niezręczni, ograniczeni, prymitywni, nawet całkiem głupi, ale nigdy naiwni.
– Ten wizerunek wydaje mi się przesadny – skomentował Augello.
– Naprawdę? A nie miał twoim zdaniem jednostronnego umysłu ten, który skończył na stryczku pod mostem Czarnych Mnichów w Londynie? Albo ten, który udał, że porwała go mafia, kazał się postrzelić w nogę i poszedł do więzienia, gdzie wypił zatrutą kawę? Bądź poważny!
Mimi nie śmiał mu się sprzeciwić.
– Wracam do Giacoma Pellegrina – powiedział Montalbano. – To umysł jednostronny, który spotyka umysł jeszcze bardziej jednostronny, to znaczy księgowego Emanuele Gargano. Ten chwyta w lot pokrewieństwo z wyboru. Zatrudnia go i zaczyna mu powierzać sprawy, jakich nie powierzyłby nigdy żadnej ze swoich dwóch urzędniczek. Potem stosunki między Garganem a Pellegrinem ulegają zmianie: odkrywają obaj, że to pokrewieństwo z wyboru nie ogranicza się do sfery pieniężnej, że można je rozszerzyć także na sferę uczuć. Stwierdziłem, że tacy ludzie nigdy nie są naiwni. Ale istnieją różne poziomy naiwności. Powiedzmy, że Giacomo jest tylko trochę sprytniejszy od księgowego, ale ta niewielka różnica w zupełności mu wystarcza.
– W jakim sensie? – spytał Augello.
– Giacomo musiał odkryć prawie natychmiast, że z firmą „Król Midas" jest coś nie w porządku, lecz zatrzymał to dla siebie z zamiarem uważnego śledzenia operacji finansowych pracodawcy. Zaczyna gromadzić dane, łączyć fakty. W atmosferze poufałości, jaka się między nimi wytworzyła, może stawia też jakieś pytania, sprawiające wrażenie przypadkowych, a w rzeczywistości mające konkretny cel: zrozumieć dokładniej, dokąd zmierza Gargano.
– A Gargano jest w chłopaku tak zakochany, że nie budzi to w nim żadnych podejrzeń? – wtrącił ze sceptyczną miną Fazio.
– Trafiłeś – potwierdził komisarz. – To najbardziej delikatny moment powieści, którą teraz piszemy. Postarajmy się zrozumieć, jak postępuje postać Gargano. Powiedziałem na początku, że ich związek miał dwuznaczny charakter. Jednego jestem pewny: Gargano w końcu wyczuł, że Giacomo jest niebezpiecznie bliski zrozumienia, na czym polega oszustwo. No, ale co mógł zrobić? Jeśli go zwolni, będzie jeszcze gorzej. Okopuje się więc, jak to się mówi, żeby nie iść do ataku.
– Ma nadzieję, że Pellegrino poprzestanie na willi, którą dostał od niego w prezencie, i że nie zechce więcej? – spytał Mimi.
– Po części tak, bo nie jest pewien, czy Giacomo naprawdę go szantażuje. Chłopak prawdopodobnie go przekonał, opowiadając, jak miło byłoby mieć gniazdko zakochanych, w którym mogliby zamieszkać razem po wycofaniu się księgowego z interesów… Mógł w ten sposób go uspokoić. Obaj wiedzą, jak cała sprawa się skończy, ale sobie tego nie mówią. Gargano ucieknie z forsą za granicę, a Giacomo, jako w ogóle niezamieszany w oszustwo, będzie w spokoju cieszyć się willą.
– Dalej nie mogę pojąć, dlaczego powiedział stryjowi, że wyjeżdża do Niemiec – powiedział jakby sam do siebie Fazio.
– Bo stryj powtórzyłby to nam, kiedy zaczęlibyśmy szukać Gargana, a my czekalibyśmy na jego powrót, zawieszając śledztwo. Zamierzał potem zgłosić się do nas z niewinną minką i opowiedzieć, że do Niemiec rzeczywiście pojechał, ale był to wybieg ze strony Gargana, który chciał się go pozbyć, bo tylko on mógł w porę zrozumieć, że księgowy planuje zgarnąć połów. Powiedziałby nam też, że w bankach, do których skierował go Gargano, nie znalazł ani centyma, że szef nie miał tam w ogóle depozytów.
– Ale po co to mnożenie biletów lotniczych? – nalegał jeszcze Fazio.
– Żeby się zabezpieczyć na wszelki wypadek przed nami i przed Garganem. Wierzcie mi, Giacomo wszystko dokładnie sobie obmyślił. Tyle, że przydarzyło mu się coś niespodziewanego.
– Co takiego? – spytał Mimi.
– Nie uważasz, że strzał z pistoletu w samą twarz to coś niespodziewanego? – odparł komisarz.