178037.fb2
Tymczasem Mimi pobiegł na pomoc pannie Mariastelli, która – chociaż nadal w pozycji siedzącej – poczęła się chwiać niczym szarpane wiatrem drzewo.
– Przynieść pani coś z baru?
– Tak, dziękuję, poproszę o szklankę wody.
W tej chwili usłyszeli z zewnątrz burze oklasków i okrzyki: „Brawo! Niech żyje mierniczy Garzullo!” Najwidoczniej w tłumie było wiele osób, które Gargano oszukał.
– Dlaczego tak go nienawidzą? – spytała Mariastella, kiedy Mimi już wychodził.
Wykręcała sobie nerwowo ręce. Z bladej zrobiła się teraz czerwona jak pomidor, odreagowując niewątpliwie przerażenie.
– No, mają chyba jakieś powody – odpowiedział dyplomatycznie komisarz. – Wie pani lepiej ode mnie, że księgowy zniknął.
– Tak, ale dlaczego od razu myśleć o przestępstwie? Mógł stracić pamięć wskutek kraksy samochodowej, pechowego upadku lub czegoś takiego… Pozwoliłam sobie zatelefonować…
Przerwała, potrząsając ze zmartwieniem głową.
– No i nic – westchnęła, kończąc myśl.
– Proszę mi powiedzieć, do kogo pani dzwoniła.
– Ogląda pan telewizję?
– Czasami. Dlaczego pani pyta?
– Dowiedziałam się, że istnieje program pod tytułem Kto widział tę osobę?, poświęcony ludziom zaginionym. Znalazłam numer jego redakcji i…
– Zrozumiałem. Co pani powiedzieli?
– Że nic nie mogą zrobić, bo nie jestem w stanie podać im niezbędnych danych: wieku, miejsca zaginięcia, nie mam fotografii i tak dalej.
Zapadło milczenie. Ręce Mariastelli zamieniły się w jeden, niemożliwy do rozsupłania węzeł. Drzemiący w komisarzu przeklęty instynkt policjanta niespodziewanie, Bóg wie dlaczego, na chwilę się obudził.
– Proszę pani, musi pani wziąć pod uwagę pieniądze, które zniknęły wraz z księgowym. Czy wie pani, że chodzi o miliardy lirów?
– Wiem.
– Czy nie wie pani zupełnie, co on…
– Wiem, że te pieniądze inwestował. W co i gdzie, tego nie wiem.
– A czy on z panią…?
Twarz Mariastelli stanęła w ogniu.
– Co… co pan chce powiedzieć?
– Czy kontaktował się z panią w jakiś sposób po zniknięciu?
– Gdyby tak było, doniosłabym o tym wicekomisarzowi Augello, który mnie przesłuchiwał. Panu powtórzę to samo, co powiedziałam pana zastępcy: Emanuele Gargano jest człowiekiem mającym w życiu jeden tylko cel – uszczęśliwiać innych.
– Chętnie pani wierzę – odrzekł Montalbano.
I był szczery. Żywił bowiem głęboką wiarę, że księgowy Gargano uszczęśliwia obecnie drogie dziwki, barmanów, dyrektorów domów gry i sprzedawców luksusowych samochodów na którejś z odległych wysp Polinezji.
Mimi Augello wrócił z butelką wody mineralnej, kilkoma plastikowymi kubkami i z przyklejoną do ucha komórką.
– Tak jest, tak jest, już go panu daję. Podał aparacik komisarzowi.
– To do ciebie. Kwestor.
A to uciecha! Nie można było powiedzieć, że stosunki między Montalbanem a okręgowym komendantem policji – kwestorem Bonetti-Alderighim – opierają się na wzajemnym poszanowaniu i sympatii. Telefon od niego oznaczał jakąś nieprzyjemną rozmowę, na którą komisarz nie miał w tej chwili najmniejszej ochoty.
– Melduję się na rozkaz, panie kwestorze.
– Proszę natychmiast przyjechać.
– Najwyżej za godzinkę będę…
– Montalbano, jest pan Sycylijczykiem, ale chyba w szkole uczono pana włoskiego. Czy znane jest panu znaczenie słowa „natychmiast"?
– Proszę chwilę poczekać, postaram się sobie przypomnieć. Ach, tak. Znaczy „bez żadnej zwłoki". Czy dobrze mówię, panie kwestorze?
– Proszę nie silić się na dowcip. Ma pan dokładnie kwadrans na dojazd do Montelusy.
I odłożył słuchawkę.
– Mimi, muszę zaraz jechać do kwestora. Weź rewolwer mierniczego i zanieś na komisariat. Panno Cosentino, niech pani pozwoli, że dam pani radę: proszę zamknąć już teraz biuro i iść do domu.
– Dlaczego?
– Wie pani, wszyscy w mieście dowiedzą się niebawem o wspaniałym pomyśle pana Garzullo. Nie da się wykluczyć, że jakiś dureń zechce jego przedsięwzięcie powtórzyć, a może to być ktoś młodszy i bardziej niebezpieczny.
– Nie – powiedziała zdecydowanym głosem Mariastella – ja tego stanowiska nie opuszczę. A gdyby tak księgowy wrócił i nikogo tu nie zastał?
– Ale by się rozczarował! – powiedział rozzłoszczony Montalbano. – Aha, coś jeszcze: czy zamierza pani podać do sądu pana Garzullo?
– Nie, w żadnym wypadku.
– I tak będzie lepiej.
Na drodze do Montelusy panował duży ruch, co jeszcze bardziej zepsuło komisarzowi humor. Ponadto dokuczał mu piasek, który czuł w skarpetkach i pod kołnierzykiem koszuli. W odległości około stu metrów po lewej stronie, a więc w przeciwnym kierunku jazdy, zobaczył lokal „Pod Ciężarówką", w którym, jak wiedział, parzą doskonałą kawę. Dojechał prawie na jego wysokość, włączył policyjny migacz i zakręcił. Wybuchło okropne zamieszanie, wozy hamowały jeden po drugim, rozległo się trąbienie, posypały przekleństwa i wyzwiska. Cudem udało mu się wjechać na placyk przed lokalem; wysiadł z samochodu i wszedł do środka. Spostrzegł od razu dwie osoby, które natychmiast rozpoznał, mimo że stały zwrócone do niego plecami. Byli to Fazio i Galluzzo, którzy – tak mu się przynajmniej wydawało – opróżniali po kieliszku koniaku. Koniak o tej porze, z samego rana? Stanął za nimi i zamówił u barmana kawę. Fazio i Galluzzo poznali go po głosie i odwrócili się błyskawicznie.
– Na zdrowie – powiedział Montalbano.
– To nie tak… – zaczął się usprawiedliwiać Galluzzo.
– Byliśmy trochę rozstrojeni – dodał Fazio.
– Musieliśmy wypić coś mocniejszego – przyszedł mu z pomocą kolega.
– Rozstrojeni? A to dlaczego?
– Umarł biedny mierniczy Garzullo. Dostał zawału – wyjaśnił Fazio. – Kiedy dojechaliśmy przed szpital, był już nieprzytomny. Zawołaliśmy pielęgniarzy, zanieśli go biegiem do środka. Ledwo zdążyliśmy zaparkować samochód i wejść, a już nam powiedzieli, że…
– Wywarło to na nas duże wrażenie – oznajmił Galluzzo.
– Na mnie też – odparł Montalbano. – Zróbcie teraz tak: dowiedzcie się, czy miał krewnych, a jeśli nie miał, znajdźcie jakiegoś bliskiego znajomego. Zawiadomcie mnie, kiedy wrócę z Montelusy.
Fazio i Galluzzo pożegnali się z nim i odeszli. Montalbano wypił spokojnie swoją kawę i przypomniał sobie, że lokal słynął również ze sprzedaży koziego sera, niewiadomego wprawdzie pochodzenia, lecz doskonałego w smaku. Natychmiast nabrał na niego ochoty i podszedł do lady, za którą sprzedawano nie tylko ser, lecz także salami, balerony i kiełbasy. Komisarza kusiło, aby dokonać zakupów w wielkim stylu; zdołał jednak się przezwyciężyć i nabył jedynie niewielki kozi serek. Opuszczając parking, zdał sobie sprawę, że wjazd na szosę nie będzie łatwym przedsięwzięciem, bo ciężarówki i samochody sunęły zwartym rzędem, bez żadnych odstępów. Mimo to po pięciu minutach oczekiwania udało mu się między nie wślizgnąć. Jechał, zmagając się przez cały czas z zalążkiem myśli, której nie mógł rozwinąć, co bardzo go irytowało. I tak – zupełnie niepostrzeżenie – znalazł się z powrotem w Vigacie.
Co teraz robić? Jechać znowu do Montelusy i zgłosić się w kwesturze z opóźnieniem? Lepiej już będzie, jeśli wróci do domu, do Marinelli, weźmie prysznic, ubierze się porządnie, a potem stawi czoło kwestorowi odświeżony i czysty, z trzeźwym umysłem. Rozjaśniło mu się w głowie, gdy stał pod prysznicem. Pół godziny później zatrzymał samochód przed komisariatem, wysiadł i wszedł do środka. Niemal w tej samej chwili ogłuszył go krzyk Catarelli – nie tyle krzyk, ile coś pośredniego między szczekaniem a rżeniem.
– Ach, panie komisarzu, panie komisarzu! Jest pan tu? To pan, panie komisarzu?
– Tak, Catarella, jestem tu. Co się stało?
– Stało się, że pan kwestor strasznie się żołądkuje, panie komisarzu! Pięć razy telefonii! Za każdym telefonem coraz bardziej wściekły!
– Powiedz mu, żeby się uspokoił.
– Panie komisarzu, nie miałbym nigdy śmiałości tak powiedzieć panu kwestorowi! To byłaby wielka obraza! Co mam powiedzieć, jeśli znowu od nowa zatelefoni?
– Że mnie nie ma.
– Boże święty! Nie mogę przecież kłamać i oszukiwać pana kwestora!
– To go połącz z panem Augello.
Otworzył drzwi do pokoju zastępcy.
– Czego chciał kwestor? – usłyszał.
– Nie wiem, jeszcze u niego nie byłem.
– Jezu! No i kto teraz odważy się z nim rozmawiać?
– Ty. Zadzwonisz i powiesz, że kiedy pędziłem do niego na łeb na szyję, za bardzo przekroczyłem prędkość i wpadłem do rowu. Nic poważnego – trzy szwy na czole. Powiedz mu, że jeśli poczuję się lepiej, zamelduję się u niego po południu. Zagadaj go, jak możesz. Potem przyjdź do mnie.
Wszedł do swojego gabinetu. Zaraz stawił się tam Fazio.
– Chciałem powiedzieć, że znaleźliśmy wnuczkę mierniczego Garzullo.
– Doskonale. Jak wam się to udało?
– Panie komisarzu, nic nie musiało się udawać, zgłosiła się sama. Była zaniepokojona, bo rano poszła do niego do domu i go nie zastała. Najpierw czekała, potem postanowiła przyjść do nas. Musiałem jej zakomunikować potrójną ponurą wiadomość.
– Dlaczego potrójną?
– Panie komisarzu drogi, po pierwsze: nie wiedziała, że z winy księgowego Gargano dziadek stracił wszystkie oszczędności. Po drugie: nie wiedziała, że dziadek odegrał scenę z filmu o gangsterach. Po trzecie: nie wiedziała, że dziadek umarł.
– Jak biedaczka zareagowała?
– Źle to przyjęła, zwłaszcza kiedy do niej dotarło, że dziadek dał sobie wyłudzić zaoszczędzone pieniądze, które miała odziedziczyć.
Fazio wyszedł. Wszedł Augello, wycierając sobie chusteczką szyję.
– Spociłem się przez pana kwestora! Powiedział w końcu, żebym ci przekazał, że jeśli nie jesteś umierający, to on na ciebie czeka po południu.
– Mimi, usiądź i opowiedz mi sprawę księgowego Gargano.
– Teraz?
– Teraz. A co, spieszy ci się gdzieś?
– Nie, ale to skomplikowana historia.
– No to mi ją opowiedz w jak najprostszy sposób.
– Dobrze. Ale zwróć uwagę, że mogę ci ją opowiedzieć tylko w części, bo zajmowaliśmy się nią jedynie w granicach naszych kompetencji, zgodnie z rozkazem kwestora. Dochodzenie prowadził przede wszystkim komisarz Guarnotta, ten specjalista od oszustw.
Popatrzyli po sobie i nie mogli się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. Wszystkim było wiadomo, że dwa lata wcześniej Amelio Guarnotta dał się namówić na zakup znacznej ilości akcji firmy, która obiecywała, że nabędzie na własność rzymskie Koloseum i przekształci je w luksusowy hotel.
– A więc Emanuele Gargano, urodzony w Fiakce w lutym tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku, uzyskał dyplom księgowego w Mediolanie.
– Dlaczego właśnie w Mediolanie? Jego rodzice się tam przenieśli?
– Nie, jego rodzice przenieśli się do raju, po wypadku drogowym. Jako że był jedynakiem, został… jak by to powiedzieć… zaadoptowany przez stryja, starego kawalera dyrektora banku. Przy jego pomocy Gargano, z dyplomem w kieszeni, podejmuje pracę w tymże banku. Po jakichś dziesięciu latach, kiedy jego protektor już nie żyje, przechodzi do pewnego biura handlowego, gdzie doskonale sobie radzi. Trzy lata temu rezygnuje z posady i otwiera w Bolonii firmę „Król Midas", już jako właściciel. I wtedy po raz pierwszy dzieje się coś dziwnego… w każdym razie tak mi powiedziano, bo dochodzenie na tym odcinku nie leżało w naszej kompetencji.
– Co było takie dziwne?
– Przede wszystkim cały personel „Króla Midasa" w Bolonii składał się z jednej jedynej urzędniczki – trochę takiej jak nasza panna Cosentino – a firma w przeciągu trzech lat dokonała obrotów na najwyżej dwa miliardy lirów, to jest na sumę śmiesznie małą.
– To była przykrywka.
– Oczywiście. Ale przykrywka wstępna, przygotowanie do oszustwa na wielką skalę, którego księgowy miał dokonać tutaj, w naszych stronach.
– Możesz mi jasno wytłumaczyć, na czym ono polegało?
– To proste. Powiedzmy, że powierzasz mi milion lirów, abym go korzystnie zainwestował. Ja po pól roku daję ci dwieście tysięcy – dwadzieścia procent wkładu. Dochód jest niezwykle wysoki, zaczyna się o tym mówić. Przychodzi do mnie twój przyjaciel i powierza mi milion. Po upływie następnego półrocza ja daję znowu dwieście tysięcy, a twojemu przyjacielowi tyle samo. Potem postanawiam zniknąć. Zarobiłem w ten sposób milion czterysta tysięcy lirów. Odejmijmy czterysta tysięcy na wydatki różne, pozostaje mi w kieszeni na czysto milion lirów. Krótko mówiąc, według obliczeń Guarnotty księgowy Gargano uzbierał sobie ponad dwadzieścia miliardów.
– A to skurwiel! Wszystko przez tę telewizję.
– Co ma do telewizja?
– Właśnie, że ma. W każdym dzienniku telewizyjnym bombardują cię giełdą kursami, akcjami, obligacjami, gównocjami… Ludzie są pod wrażeniem, nic z tego nie rozumieją, wiedzą, że jest ryzyko, ale że można zarobić. No i rzucają się w ramiona pierwszego lepszego oszusta: ja też chcę grać na giełdzie, ja też… Szkoda gadać. Jaka jest twoja opinia?
– Moja opinia… podziela ją zresztą Guarnotta… jest taka: wśród najważniejszych klientów Gargana był jakiś mafioso. Rozprawił się z księgowym, kiedy zrozumiał, że został oszukany.
– A zatem ty, Mimi, nie sądzisz, że Gargano nurza się w rozkoszach na jakiejś wyspie mórz południowych?
– Nie. A ty co myślisz?
– Ja myślę, że kutas z ciebie i z Guarnotty.
– Dlaczego?
– Zaraz ci wytłumaczę. Przede wszystkim musisz mnie przekonać, że wśród mafiosów są durnie, którzy nie zrozumieliby, iż Gargano to pospolity oszust. Gdyby chodziło o mafiosa, to już raczej o takiego, który zmusiłby Gargana do przyjęcia go na wspólnika z decydującym głosem. I dalej: jak miałby ten hipotetyczny mafioso wyczuć, że Gargano go oszuka?
– Nie rozumiem.
– Nie jesteś zbyt bystry, Mimi, zastanów się. Jak miał mafioso odgadnąć, że Gargano się nie zjawi i nie wypłaci dochodu? Kiedy ostatni raz widziano księgowego?
– Nie pamiętam dokładnie, chyba z miesiąc temu w Bolonii. Powiedział urzędniczce, że następnego dnia udaje się na Sycylię.
– Jak?
– Że udaje się na Sycylię – powtórzył Augello.
Montalbano walnął pięścią w stół.
– Co to, zaraziłeś się od Catarelli? Ty też głupiejesz? Pytałem, jak miał udać się na Sycylię: samolotem, pociągiem, na piechotę?
– Tego urzędniczka nie wiedziała. Ale za każdym razem, kiedy pokazywał się tu, w Vigacie, jeździł alfą 166 z wyposażeniem ekstra, z komputerem na tablicy rozdzielczej.
– Znaleźliście to auto?
– Nie.
– Dziwne. Miał komputer w samochodzie, ale w biurze nie widziałem ani jednego.
– Miał tam dwa, skonfiskował je Guarnotta.
– No i co w nich odkrył?
– Jeszcze nad nimi pracują.
– Ile osób, pomijając pannę Cosentino, było zatrudnionych w tutejszej filii?
– Dwoje młodych ludzi, takich, co to wiedzą wszystko o Internecie i tak dalej. Giacomo Pellegrino, po wyższych studiach w zakresie gospodarki i handlu; Michela Manganaro, przed magisterium w tym samym zakresie. Oboje mieszkają w Vigacie.
– Chcę z nimi porozmawiać, zapisz mi ich numery telefonów. Muszę je mieć po powrocie z Montelusy.
Augello zachmurzył się, wstał i wyszedł z pokoju bez słowa pożegnania.
Montalbano zrozumiał od razu: Mimi obawia się, że on odbierze mu śledztwo. Albo jeszcze gorzej: podejrzewa, że przyszła mu do głowy jakaś genialna myśl, dzięki której dochodzenie pójdzie we właściwym kierunku. Nie odpowiadało to jednak prawdzie. Czy mógł wyznać swojemu zastępcy, że działa pod wpływem niejasnego odczucia, ulotnego cienia, że uczepił się cieniutkiej nici, którą potrafi zerwać najlżejszy podmuch wiatru?
W zajeździe „San Calogero" spałaszował dwie porcje ryby z rusztu, jedną po drugiej, jako pierwsze i drugie danie. Potem – aby ułatwić trawienie – zrobił sobie długi spacer aż pod latarnię morską. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie usiąść na swoim ulubionym głazie, ale wiał silny, zimny wiatr, a ponadto trzeba było załatwić sprawę z kwestorem. Przyjechawszy do Montelusy, nie poszedł jednak od razu na kwesturę, ale zajrzał najpierw do stacji telewizyjnej Retelibera. Powiedziano mu tam, że jego przyjaciel, dziennikarz Zito, wyjechał na reportaż. Do dyspozycji komisarza była natomiast Annalisa, sekretarka zajmująca się wszystkim po trochu.
– Nadawaliście serwisy o księgowym Gargano?
– W związku z jego zniknięciem?
– I jeszcze wcześniej.
– Nadawaliśmy całą masę.
– Czy mógłbym dostać od pani nagrania tych, które uzna pani za najważniejsze? Byłyby gotowe jutro po południu?
Zostawił samochód na parkingu kwestury i wszedł bocznymi drzwiami. Przywitał się ze znajomym wicekomirzem. Nadjechała winda i Montalbana przepuszczono przodem. Kiedy wszyscy weszli już do kabiny, z tym, który nadbiegł w ostatniej chwili, włącznie, wicekomisarz wyciągnął palec wskazujący, aby nacisnąć guzik. Sparaliżował go jednak krzyk Montalbana:
– Stać!
Wszyscy odwrócili się w jego stronę, zdziwieni i lekko przestraszeni.
– Przepraszam! Przepraszam! – Przepychał się łokciami do wyjścia.
Wydostał się z windy, pobiegł do samochodu, włączył silnik i odjechał, przeklinając. Zapomniał zupełnie, że zgodnie z tym, co Mimi naopowiadał kwestorowi, powinien mieć na czole szwy. Nie było rady: musiał wrócić do Vigaty i dać się opatrzyć zaprzyjaźnionemu aptekarzowi.