178037.fb2
Komisarz osłupiał. Coś takiego nigdy nie przyszłoby mu na myśl. Przezwyciężył jednak zaskoczenie i zaraz zaczął się zastanawiać, czy homoseksualizm Gargana ma znaczenie dla prowadzonego śledztwa. Może tak, a może nie; w każdymi razie Mimi nic mu o tym nie mówił.
– Jest pani pewna? Sam to pani powiedział?
– Jestem bardziej niż pewna, ale on nigdy nie wspomniał o tym ani słowem. Zrozumieliśmy się od razu, po pierwszym spojrzeniu.
– Czy pani zasygnalizowała to… tę okoliczność, albo lepiej – to odniesione przez panią wrażenie – wicekomisarzowi Augello?
– Augello ustami stawiał mi pytania, ale oczami żądał ode mnie czegoś zupełnie innego. Powiem szczerze, że nie wiem, czy mu to powiedziałam, temu głupiemu kutasowi.
– Proszę mi wybaczyć, ale skąd u pani tyle niechęci do Augella?
– Było tak, panie komisarzu: przespałam się z nim, bo mi się podobał. A on, kiedy od niego wychodziłam, cały goły, z ręcznikiem na ptaszku, zawiadomił mnie, że jest zaręczony i że niebawem bierze ślub. Czy ja go o coś pytałam? Zachował się obrzydliwie, pożałowałam, że poszłam z nim do łóżka. To wszystko. Teraz chciałabym w ogóle go zapomnieć.
– Czy panna Cosentino wiedziała, że Gargano…
– Panie komisarzu, nawet gdyby Gargano zamienił się nagle we wstrętne monstrum, no, powiedzmy w potwornego robaka Kafki, ona dalej by go uwielbiała w swoim miłosnym szale, niczego nie zauważając. Wydaje mi się zresztą, że biedna Mariastella nie umie odróżnić koguta od kury.
Ta Michela Manganaro zadziwia go bez końca. Teraz znowu wyskoczyła z Przemianą Kafki.
– Podoba się pani?
– Kto? Mariastella?
– Nie, Kafka.
– Przeczytałam całego, od Procesu po Listy do Mileny. Będziemy tu rozmawiać o literaturze?
Montalbano zainkasował cios.
– A Giacomo Pellegrino?
– No pewno, on zrozumiał od razu, może nawet trochę wcześniej niż ja, bo sam też taki jest. I uprzedzając pańskie pytanie, dodam, że tego także nie powiedziałam, kiedy mnie przesłuchiwał Augello.
Pellegrino też? Montalbano nie był pewien, czy dobrze zrozumiał. Chciał usłyszeć potwierdzenie.
– On też?
Wymówił te słowa mimo woli tonem sycylijskiego komika, wyrażającym zaskoczenie i niesmak. Zawstydził się natychmiast, bo był od tego jak najdalszy.
– On też – powiedziała Michela całkiem bezbarwnie.
– Można by wysunąć hipotezę – zaczął Montalbano ostrożnie, jakby poruszał się po zaminowanym terenie – ale podkreślam, to jedynie hipoteza, że między Giacomem u Garganem doszło do stosunków dających się określić jako…
Dziewczę szeroko otworzyło przepiękne fiołkowe oczy.
– Dlaczego pan tak się wyraża?
– Przepraszam – powiedział komisarz – niewłaściwie to ująłem. Chciałem powiedzieć, że…
– Doskonale zrozumiałam, co pan chciał powiedzieć. Moja odpowiedź brzmi: może tak, może nie.
– Powieść D'Annunzia pod tym tytułem też pani czytała?
– Nie, D'Annunzia nie lubię. Gdybym jednak miała wysunąć hipotezę – jak pan to określa – powiedziałabym raczej „tak" niż „nie".
– Dlaczego pani tak sądzi?
– Moim zdaniem ten romans zaczął się prawie na samym początku. Od czasu do czasu oddalali się razem, coś między sobą szeptali…
– To przecież nic nie znaczy! Mogli z powodzeniem rozmawiać o interesach!
– Patrząc sobie w oczy tak jak oni obaj? A zresztą były też dni dobre i dni złe.
– Nie rozumiem.
– No, wie pan, takie typowe dla zakochanych par. Jeśli ostatnie spotkanie wypadło jak trzeba, to następnego dnia ciągle uśmiechy, ocieranie się o siebie… Ale jeśli coś nie poszło jak należy, jeśli była jakaś kłótnia, to jakby mrozem powiało, żadnych uśmiechów, ocierania się… Kiedy Gargano przyjeżdżał do Vigaty, zostawał przynajmniej przez tydzień, nie brakowało więc czasu na dni dobre i złe… Trudno było tego nie zauważyć.
– Wiadomo pani może, gdzie się spotykali?
– Nie. Gargano był bardzo dyskretny, Giacomo też nie lubił opowiadać o swoich sprawach.
– Proszę pani, czy po zniknięciu Gargana mieliście jakieś wiadomości do Giacoma? Napisał do was, zadzwonił, jakoś się odezwał?
– O to powinien pan spytać nie mnie, lecz Mariastellę, bo tylko ona została w biurze. Ja już tam nie poszłam, odkąd stało się jasne, że mogę paść ofiarą jakiegoś rozwścieczonego klienta. Najsprytniejszy okazał się Giacomo, bo tego samego dnia, kiedy Gargano się nie pojawił, on też rano nie przyszedł już do pracy. Widocznie przeczuł.
– Co przeczuł?
– Że Gargano zgarnął forsę. Panie komisarzu, z nas wszystkich tylko Giacomo coś rozumiał z interesów Gargana. Dzień przedtem poszedł pewno do banku i dowiedział się, że nie było przelewu z Bolonii do Vigaty. Domyślił się, że coś jest nie w porządku, i wyparował. Przynajmniej ja tak myślę.
– I myli się pani, bo w dzień przed oczekiwanym przyjazdem Gargana Giacomo wyjechał do Niemiec.
– Naprawdę? – zdziwiła się szczerze dziewczyna. – A dlaczego?
– Wysłał go Gargano, na miesiąc albo i dłużej. Miał załatwiać jakieś sprawy.
– Kto panu to powiedział?
– Jego stryj, ten, który dogląda budowy willi.
– Jakiej willi? – spytała całkiem zdezorientowana Michela.
– To pani nie wie, że Giacomo wybudował sobie willę między Vigatą a Montelusą?
Michela złapała się za głowę.
– Co mi pan tu opowiada?! Giacomo żył z pensji, zarabiał dwa miliony dwieście tysięcy lirów. Wiem na pewno!
– Ale może rodzice…
– Jego rodzice mieszkają w Vizzini, żywią się sałatą z ogródka. Panie komisarzu, nic mi się tutaj nie zgadza. To prawda, że Gargano wysyłał czasem Giacoma, by załatwiał różne sprawy, ale nigdy nie chodziło o nic istotnego, Giacomo jeździł tylko do naszych prowincjonalnych oddziałów. Nie wydaje mi się, żeby Gargano mógł go wysłać do Niemiec w ważnych interesach. Powiedziałam, że Giacomo rozumiał więcej od nas, ale z pewnością nie do tego stopnia, żeby działać na rynku międzynarodowym. Jest na to za młody i…
– Ile ma lat? – przerwał jej Montalbano.
– Dwadzieścia pięć. I brak mu doświadczenia. Nie, jestem przekonana, że nakłamał stryjowi, żeby na jakiś czas się ukryć. Nie umiałby sobie poradzić z rozwścieczonymi klientami.
– I co, ukrywa się tak już cały miesiąc?
– No, sama nie wiem – powiedziała Michela. – Poproszę o papierosa.
Montalbano poczęstował ją i sięgnął po zapalniczkę. Dziewczyna zaciągała się krótko, raz za razem, zdenerwowana, nie mówiąc ani słowa. Montalbano też nie miał ochoty się odzywać, za to jego mózg pracował bardzo intensywnie.
Michela skończyła palić i powiedziała swoim głosem Marleny (albo dubbingowanej Grety Garbo):
– Rozbolała mnie głowa.
Spróbowała opuścić szybę, ale jej się nie udało.
– Ja to zrobię – powiedział Montalbano. – Czasem się zacina.
Pochylił się w stronę dziewczyny i pojął z opóźnieniem, że popełnia błąd.
Michela nagle zarzuciła mu ręce na szyję. Zaskoczony Montalbano otworzył usta, popełniając drugi błąd. Wargi Micheli przylgnęły do jego na wpół rozchylonych warg, jej język rozpoczął dokładne przeszukiwanie jamy ustnej. Montalbano poddał się na chwilę, potem jednak wziął się w ryzy i z bólem doprowadził do tego, że ich usta się rozłączyły.
– Tylko grzecznie – rozkazał.
– Dobrze, tatusiu – powiedziała Michela, a w głębi jej fiołkowych oczu zabłysły wesołe iskierki.
Montalbano zapuścił silnik, wrzucił bieg i ruszył.
Rozkaz „tylko grzecznie" nie odnosił się jednak do dziewczyny. Odnosił się do tej części jego ciała, która nie dość, że zareagowała ochoczo na podnietę, to jeszcze zaintonowała dźwięcznym głosem hymn narodowy: „Otwierają się groby, powstają zmarli…"
– O Matko Przenajświętsza, panie komisarzu! Ale strachu się najadłem! Jeszcze się trzęsę, panie komisarzu. Niechby mi pan rękę odciął, widzi pan, jak drży?
– Widzę. Co się stało?
– Zatelefonił pan kwestor osobiście we własnej osobie i chciał mówić z panem. Powiedziałem, że teraz na razie pana nie ma i że jak tylko pan wróci, to zaraz powiem, że on z panem chce rozmawiać. A on, to znaczy pan kwestor, spytał, czy jest ktoś wyższy ode mnie.
– Wyższy stopniem.
– Chyba tak, panie komisarzu, ależ pan bystry! No to ja powiedziałem, że wicekomisarz Augello ma się żenić i jest na urlopie. I wie pan, co odpowiedział pan kwestor? „Mam to w dupie!" Właśnie dokładnie tak, panie komisarzu! No to ja powiedziałem, bo Fazio akurat wyszedł, że nie ma nikogo wyższego. A on mnie pyta, jak się nazywam, no to ja mówię „Catarella". Mówi mi wtedy: „Słuchaj, Santarella". No to ja pozwoliłem sobie go poprawić i mówię „Nazywam się Catarella". I wie pan, co mi odpowiedział pan kwestor? „Mam to w dupie, jak się nazywasz!" Właśnie dokładnie tak. Ale był wściekły!
– Catarella, jak będziesz tak dalej opowiadał, nie skończysz do północy. Czego chciał?
– Powiedział, żebym panu powiedział, że ma pan dwadzieścia cztery godziny, żeby dać mu odpowiedź, a jaką, to pan wie.
Jutro, jeśli poczta pozwoli, pan kwestor otrzyma pseudoanonimowy list i się uspokoi.
– Jeszcze coś nowego?
– Bez zmian, panie komisarzu.
– Gdzie są inni?
– Fazio na ulicy Lincolna, bo trochę się tam pokłócili. Galio w sklepie Sciacchitana, bo był mały napadzik…
– Jak to „mały napadzik"?
– No bo napadł trzynastoletni chłopaczek z prawdziwym lewolwerem, długim jak moje ramię. Galluzzo poszedł tam, gdzie dziś rano znaleźli bombę, co nie wybuchła. Imbró i Gramaglia są…
– Dobrze już, dobrze – powiedział Montalbano. – Masz rację, Catarella, na zachodzie bez zmian.
I poszedł do swojego pokoju, zostawiając rozglądającego się na wszystkie strony Catarellę.
– Panie komisarzu, gdzie ten zachód?
Na biurku piętrzył się półtorametrowy stos papierów do podpisu, opatrzony przez Fazia kartką ze słowami: „Bardzo pilne". Do diabła, teraz już będzie musiał to zrobić.
Kiedy usiadł przy swoim stole stałego klienta w „San Calogero", podszedł do niego z miną spiskowca właściciel gospody.
– Panie komisarzu, mam drobiazg rybny.
– Przecież nie wolno tego łowić.
– Tak, ale czasem pozwalają zgarnąć po skrzynce na łódź.
– No to dlaczego mi to mówisz, jakbyś uczestniczył w spisku?
– Bo wszyscy chcieliby zjeść, a mnie nie starcza.
– Jak mi go przyrządzisz – z limonką?
– Nie, panie komisarzu. Drobiazg się podsmaża i robi pulpety.
Musiał długo poczekać, ale opłaciło się. Chrupiące spłaszczone pulpeciki były usiane setkami czarnych kropek – oczkami maleńkich, dopiero co wyklutych z ikry rybek, Montalbano zjadł je z wielkim smakiem, choć wiedział, że przełyka żniwo okrutnej rzezi, akcji zagłady. Aby się ukarać, nie zamówił niczego innego. Kiedy wyszedł z gospody, odezwał się w nim natychmiast – jak od czasu do czasu się zdarzało – ogromnie dokuczliwy głos sumienia.
„Żeby się ukarać, powiedziałeś? Montalbano, ale z ciebie hipokryta! Bałeś się po prostu, że będziesz miał kłopoty z trawieniem. Wiesz, ile pulpecików pożarłeś? Osiemnaście!"
Na wszelki wypadek przespacerował się do portu. Dotarł aż do latarni morskiej, głęboko wdychając świeże powietrze.
– Fazio, ile jest twoim zdaniem sposobów, żeby z kontynentu dojechać na Sycylię?
– Panie komisarzu, sposoby są takie: samochodem, pociągiem, samolotem albo, jeśli ktoś sobie życzy, na piechotę.
– Fazio, nie lubię, kiedy udajesz dowcipnego.
– Nie udaję dowcipnego. Podczas ostatniej wojny mój ojciec przeszedł na piechotę z Bolzano do Palermo.
– Mamy gdzieś numer tablicy rejestracyjnej samochodu Gargana?
Fazio spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Czy tą sprawą nie zajmował się wicekomisarz Augello?
– Teraz ja się nią zajmuję. Masz coś przeciwko temu?
– A dlaczego miałbym mieć? Przejrzę zaraz dokumentację pana Augella. Albo raczej do niego zadzwonię, bo jak się dowie, że grzebałem w jego papierach, to mnie zastrzeli. Podpisał pan te dokumenty na biurku? Tak? To je zabieram i przyniosę panu więcej.
– Przynieś mi jeszcze papiery do podpisu, to powtykam ci je do gardła jeden po drugim.
Obładowany aktami Fazio zatrzymał się w drzwiach. Odwrócił się i powiedział:
– Panie komisarzu, za pozwoleniem, z Garganem tracimy tylko czas. Chce pan wiedzieć, co ja o tym myślę?
– Nie, ale mów, jeśli nie możesz się powstrzymać.
– Chryste, ale ma pan dziś humor. Zjadł pan coś niestrawnego czy co?
Wyszedł oburzony, nie wyjawiając, co myśli o sprawie Gargana. Nie minęło pięć minut, a drzwi walnęły o ścianę, na podłogę spadł kawał tynku. Wszedł Catarella z ponadmetrowym stosem dokumentów zakrywającym mu twarz.
– Przepraszam, panie komisarzu, musiałem otworzyć nogą, bo ręce mam zajęte.
– Ani kroku dalej!
Catarella zamarł w bezruchu.
– Co to takiego?
– Papiery do podpisu, panie komisarzu. Dał mi je Fazio.
– Liczę do trzech. Jeśli nie znikniesz, strzelam.
Catarella wycofał się tyłem, jęcząc z przerażenia. To była zemsta obrażonego Fazia.
Fazio nie odezwał się przez dobre pół godziny. Od zemsty przeszedł do sabotażu?
– Fazio!
Zjawił się z bardzo poważną miną.
– Słucham, panie komisarzu.
– Jeszcze ci nie przeszło? Tak bardzo się obraziłeś?
– Dlaczego miałbym się obrazić?
– Bo nie dałem ci powiedzieć, co myślisz. Dobrze, powiedz mi teraz.
– Teraz już nie chcę.
Czy to komisariat Policji Państwowej w Vigacie czy przedszkole imienia Marii Montessori? Fazio przemówi, jeśli dostanie czerwoną muszelkę albo guzik z trzema dziurkami? Lepiej zająć się czymś poważniejszym.
– Co z tą tablicą rejestracyjną?
– Dzwoniłem do wicekomisarza Augello, nie odpowiada nawet komórka.
– Poszukaj w jego papierach.
– Upoważnia mnie pan?
– Tak. Idź już.
– Nie potrzeba. Mam numer w kieszeni.
Wyciągnął z kieszeni karteczkę i podał komisarzowi Ten jednak jej nie przyjął.
– Skąd go masz?
– Znalazłem w papierach wicekomisarza Augello.
Montalbano miał teraz ochotę obłożyć go pięściami Fazio, kiedy się postarał, potrafił najcierpliwszego wyprowadzić z równowagi.
– Przejrzyj znowu papiery Augella. Chcę wiedzieć dokładnie, którego dnia wszyscy oczekiwali przyjazdu Gargana.
– Gargano miał tu być pierwszego września – odpowiedział natychmiast Fazio. – Miał wypłacać odsetki, o dziewiątej rano czekało na niego ze dwadzieścia osób.
Montalbano zrozumiał, że w czasie tej półgodzinnej nieobecności Fazio przestudiował od deski do deski tęczkę Augella. Prawdziwy policjant, teraz już wie wszystko o sprawie.
– Dlaczego czekali w kolejce? Gargano płacił gotówką?
– Nie, panie komisarzu. Płacił czekami, przelewami, przekazami. W kolejce stali starzy emeryci, którym sprawiało przyjemność, gdy mogli odebrać czek od Gargana osobiście.
– Dzisiaj mamy piąty października, więc Gargano nie daje znaku życia już od trzydziestu pięciu dni.
– Nie, panie komisarzu. Urzędniczka w Bolonii zeznała, że widziała go ostatni raz dwudziestego ósmego sierpnia. Gargano powiedział jej wtedy, że wyjedzie na Sycylię następnego dnia, to jest dwudziestego dziewiątego Sierpień ma trzydzieści jeden dni, więc księgowego Gargano nikt nie widział od trzydziestu ośmiu dni. Komisarz spojrzał na zegarek, podniósł słuchawkę, wybrał numer.
– Halo?
Mariastella Cosentino odpowiedziała z pustego biura natychmiast, głosem przepełnionym nadzieją. Z pewnością marzyła o tym, że pewnego dnia zadzwoni telefon i że usłyszy w nim ciepłe, uwodzicielskie słowa swojego ukochanego szefa.
– Mówi Montalbano.
– Ach, to pan.
Jej rozczarowanie zmaterializowało się, wkradło do przewodu telefonicznego, przebiegło go wzdłuż całej linii, wślizgnęło się do ucha komisarza pod postacią nieprzyjemnego swędzenia.
– Proszę o informację. Jakim środkiem transportu posługiwał się księgowy, kiedy przyjeżdżał do Vigaty?
– Własnym samochodem.
– Spytam dokładniej. Przyjeżdżał samochodem z Bolonii aż tutaj?
– Bynajmniej. Zawsze załatwiałam mu bilety powrotne. Ładował samochód na prom Palermo-Neapol, a dla siebie brał kabinę jednoosobową.
Montalbano podziękował, odłożył słuchawkę, spojrzał na Fazia.
– Teraz ci wyjaśnię, co masz zrobić.