178038.fb2 Zapalniczka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

Zapalniczka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 22

O dziwo, odezwała się! Odebrała od razu, normalnie, jak człowiek, przeprosiła, przez pomyłkę miała wyłączoną komórkę. Przez pomyłkę, cha, cha. Specjalnie wyłączyła, żeby nie dać się złapać, cały ten czas poświęciła uprawianiu jakiejś kreciej roboty, ukrywała dowody bliskich kontaktów z denatem, zmawiała się z Gwiazdowskim, diabli wiedzą, co jeszcze… I gdzie się znajduje, proszę, w domu tej okropnej baby, cała szajka to jest czy co, melinę tam mają…? Niby ludzie na jakimś poziomie, ale jeśli w grę wchodzi grubsza afera, kto mają organizować, jak nie ludzie na poziomie? Nie menel jakiś przecież, nie analfabeta!

Gdzieś tam, w jakimś zakamarku umysłu zaświtało mu, że co tu ma do rzeczy jakakolwiek grubsza afera, na pierwsze miejsce pcha się zdenerwowana dziewczyna, wykantowana przez tego roślinnego podrywacza, w afekcie go trzasnęła i cześć, a może facet poderwanej dziewczyny, na afekt wskazuje wszystko. To niby, co, związek porzuconych dziewczyn? Partia zdradzanych facetów? Kretyństwo denne!

Zdusił jednakże błysk, na sygnale przeleciał jedną trzecią miasta, wyciszył się dopiero kilkaset metrów przed celem. Przy ogrodzeniu stały trzy samochody, furtka była uchylona. Na wabia…?

Nie z nim te numery. Zadzwonił. Odczekał. Zadzwonił ponownie. Już zaczął wchodzić, kiedy w drzwiach domu ukazał się ten, zaraz, który to? A, Głowacki. No proszę, personel na miejscu i w pogotowiu. – Wszedł i skamieniał. Jako fachowiec skamieniał na krótko i mógł żywić nadzieję, że nikt jego wrażenia nie dostrzegł.

Na fotelu przy salonowym stole siedziała sprawczyni zbrodni, dokładnie opisana przez siostrę denata. Długie, do ramion, czarne włosy, może nie całkiem proste, lekko falujące, ale nie wymagajmy za wiele, z czerwoną apaszką wokół szyi, z kieliszkiem w ręku… Dłoń, obejmująca kieliszek zaopatrzona była we wspaniałe, ciemnoczerwone paznokcie, a do tego oczy! Cóż za oczy…! Nawet bez zasłaniania twarzy, te oczy przebiłyby wszystko, wytrzeszczone, kretynka ta Gabriela, jakie znowu wytrzeszczone, wyraziste, ciemne, lśniące, ogromne, w ciemnej oprawie, oczy, których nie można nie zauważyć! To ona! Ona stała w kącie salonu zbrodni…!

Sam opisałby ją chyba identycznie…

– Witam państwa – wydusił z siebie uprzejmie z kolosalnym wysiłkiem. – Pani Julita Bitte?

Tak był pewien, że to jest właśnie ta cholerna, nieuchwytna dotychczas, ostatnia uczestniczka zbrodniczego wieczoru, że w pierwszej chwili nie zrozumiał, co słyszy. Czarnowłosa piękność milczała, patrzyła na niego z grzecznym zainteresowaniem i nic. Głos dobiegł z boku.

– To ja – powiedziała wdzięcznie siedząca na fotelu obok dziewczyna. – Słucham pana?

Nawet nie spojrzał w kierunku głosu. Uparcie oczekiwał odpowiedzi od znalezionej wreszcie zabój, czyni, ma ją, wbrew wszelkim łgarstwom, osiągną} sukces!

– Pani Julita Bitte? – powtórzył cierpko.

– Słucham pana – powtórzyła głośniej ta obok. -. To ja jestem Julita Bitte, przepraszam, że tak długo miałam wyłączoną komórkę, ale mogę to panu wyjaśnić. Życzy pan sobie od razu?

Policjant też człowiek. Żadnemu człowiekowi nie jest łatwo zrezygnować z czegoś, czego był pewien, co stanowiło jego osiągnięcie, co wreszcie uzyskał, w co uwierzył granitowo i co, w dodatku, nie tylko wieńczy jego ciężką pracę i kończy wysiłki, ale zarazem stanowi wybuch. Dowód jego umiejętności, poziomu, talentu śledczego!

Chwała Wólnickiemu za to, że już po sześciu sekundach zdołał opanować wszystkie doznania wewnętrzne. Spojrzał na fotel sąsiedni.

Z wielkim zainteresowaniem i trochę niespokojnie patrzyła nie niego prześliczna, młoda dziewczyna, złotoruda, o krótkich włosach, cała jakaś taka pustynna, beżowa, zielonkawa, z oczami, które w pełni pasowały do reszty, piwne, też trochę zielonkawe, w zeznaniach Wólnicki tak by je określił. Paznokcie miała bladozłotawe, gdzie jej było do jakiejkolwiek czerwieni!

Bóg raczy wiedzieć, jakie głupie słowa z ust by mu się wyrwały, gdyby nie odezwała się w tym momencie ta straszna baba, zmora Górskiego, pani domu.

– Julita, daj panu jakieś papiery. Dowód osobisty, prawo jazdy, cokolwiek. Metryki pewnie nie masz, ale te współczesne może wystarczą.

– Och, oczywiście!

Z wielką gorliwością beżowa dziewczyna chwyciła swoją torbę i zaczęła w niej grzebać. Wólnicki czekał, cokolwiek zdrętwiały.

Dowód osobisty, prawo jazdy, nawet paszport, wszystko ujrzał przed nosem, grzecznie podtykane. W oczach mu się zaćmiło, dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo był nastawiony na sugestie tej cholernej Gabrieli, jak dokładnie sam w siebie wmówił, że sprawczyni zabójstwa stała w drzwiach miejsca zbrodni, że teraz tu ją znajdzie, że wywlecze z niej prawdę, ta czarnowłosa pasowała idealnie, wszystko inne właściwie zlekceważył, jak potłuczony baran wystartował w jednym kierunku, z klapami na oczach, ślepy na resztę świata. I dlaczego właściwie…? A, przez ten numer samochodu Gwiazdowskiego!

A przecież na początku myślał całkiem rozsądnie. Brał pod uwagę siostrę denata, dopuszczał łgarstwo, węszył zemstę jakiejś podrywki, konflikt z byłą żoną, motywy materialne, spadek dla brata, no i co? Zgłupiał chyba z pośpiechu, z tej wściekłej chęci rozwikłania sprawy, zanim Górski wróci!

Zmobilizował się potężnie.

– Pani coś wie o sprawie? – zwrócił się do czarnowłosej, w żaden sposób nie mogąc się od niej tak od razu odczepić, nie zdoławszy zarazem sformułować żadnego innego pytania, które nie ujawniłoby mętliku w jego umyśle. – To znaczy – poprawił się, czym prędzej, czując, że to też nie wychodzi najlepiej – pani jest znajomą?

Wreszcie udało mu się kogoś zaskoczyć. Ściśle biorąc, wszystkich, z sierżantem włącznie.

– Czyją znajomą? – spytała dość przytomnie czarnowłosa, w powietrzu zaś wisiało zdumienie i dezorientacja pozostałych.

– Znajomą osób tu obecnych.

I nagle Wólnicki poczuł, że to pytanie wcale nie jest takie głupie, jakby się mogło wydawać. Przecież mogłaby to być całkiem obca kobieta, która przyszła do tego domu pierwszy raz w życiu, przedstawiła się i z grzeczności została zaproszona do wnętrza. Usadzona w fotelu. Poczęstowana kawą… nie, herbatę pije, herbatą. O, i winem! I może przyszła właśnie w związku z Krzewcem, zabiła go, chce się teraz czegoś podstępnie dowiedzieć…

Nie zdążył przywiązać się do tej nowej myśli, bo czarnowłosa zareagowała prawidłowo, sięgnęła do torebki po dowód osobisty, wyciągnęła rękę, żeby podać go komisarzowi i w tym samym momencie szczęknęły drzwi. Ktoś wszedł. Wólnicki spojrzał w kierunku przedpokoju i zamarł z dłonią o centymetr od dokumentu.

Kolejną osobą była bardzo młoda, wyraźnie młodsza od pozostałych, śliczna dziewczyna, z czarnymi włosami, opadającymi na ramiona, w czarnym żakieciku, w bryczesach i w butach do konnej jazdy. Pod czarnym żakiecikiem widać było czerwoną bluzeczkę. Wólnickiemu przeleciało przez głowę, że prześladują go te dwa kolory, czerwony i czarny, i gwałtownie usiłował sobie przypomnieć, czy nie słyszał przypadkiem czegoś o jakiejś nowej modzie na czarne włosy.

– Tak się śpieszyłam, że nie zdążyłam się przebrać-powiedziała dziewczyna. – O co chodzi? Dzień dobry.

– Czy pan życzy sobie mój dowód, czy mam go schować? – spytała równocześnie czarnowłosa bardzo uprzejmie, chociaż odrobinę cierpko.

– Już ci daję tę kawę! – krzyknęła któraś, zaraz, Głowacka chyba, i zerwała się z fotela. – Woda jeszcze gorąca…

– Ja jej zrobię – powiedział facet za plecami komisarza.

Wszystkie wypowiedzi padły w ciągu jednej sekundy a na zakończenie tej sekundy zabrzęczała komórka Wólnickiego. Wyciągając ją z kieszeni, uświadomił sobie, że na widok czarnowłosej od razu stracił z oczu resztę świata i nie umiałby nawet powiedzieć, ile osób znajdowało się w pomieszczeniu, teraz zaś, w obliczu ostatniej potencjalnej podejrzanej, z całą pewnością zgłupiał do reszty. Na domiar złego odezwała się życzliwie pani domu.

– Jeśli ma pan Erę, musi pan wyjść na zewnątrz, byle gdzie, bo w środku nie ma zasięgu. Może być na taras.

Wólnicki i tak by wyszedł, nie chcąc rozmawiać przy ludziach, sierżant, uporczywie wpatrzony w koty, usłużnie otworzył przed nim drzwi tarasowe. Koty odsunęły się na bezpieczną odległość.

Służbowe i rzeczowe informacje dobiegające z telefonu przywróciły Wólnickiemu przytomność umysłu. Uświadomił sobie, że przebywa w tym domu nie dłużej niż trzy minuty, zatem trafiło go coś jakby grom z jasnego nieba, zatem w zasadzie jest usprawiedliwiony. Podejrzane, pchające się w ręce jedna za drugą, każdego mogłyby otumanić. W porządku, już mu przeszło, teraz trzeba to rozwikłać po kolei.

Czarnowłosa okazała się znajomą od dawna, ponadto współpracownicą, obecną tu z przyczyn zawodowych, jakieś papiery przyniosła albo może miała zabrać, bez znaczenia.

– Gdzie pani była wczoraj wieczorem? – padło suche pytanie.

– W drodze – padła zwięzła odpowiedź.

Do zwięzłych odpowiedzi komisarz był przyzwyczajony. Facetka najwyraźniej zaliczała się do małomównych, cholera, trzeba z niej będzie wyrywać po kawałku.

– W jakiej drodze? Skąd dokąd?

– Z Tucholi do Warszawy. Do domu.

– O której?

– Co, o której?

– O której wyjazd, o której przyjazd.

– Wyjechaliśmy z Chojnic około pierwszej. Do domu dojechaliśmy piętnaście po dziewiątej. Wieczorem.

– Co tak długo?

– Za Tucholą jedliśmy obiad. Tam dają bardzo dobrą dziczyznę.

– Z kim pani jechała?