178038.fb2 Zapalniczka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

Zapalniczka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 23

– Z mężem i dzieckiem.

– Kto to wszystko może poświadczyć?

Czarnowłosa zawahała się, popatrzyła na Wojnickiego jakoś dziwnie, milczała chwilę, jakby przełamywała w sobie opór, i westchnęła.

– No dobrze, mam mięso w garnku, więc nie będę przedłużać. Poświadczyć mogą, po kolei, restauracja za Tucholą, stacja benzynowa w okolicy Lipna, gdzie właśnie zabrakło benzyny, czekali na dostawę, potem stacja benzynowa koło Płońska, gdzie akurat tankowali z cysterny, potem stacja benzynowa w Łomiankach, gdzie dojechaliśmy na ostatnich kroplach, pracownik stacji powiedział, że chyba na oparach, potem sąsiad, który przyjechał tuż za nami i czekał, aż wjedziemy w bramę, bo tam ciasno, i na końcu syn, który czekał w domu, ale wiem, że syn się nie liczy. O innych świadkach nie wiem nic.

Nikt się do tego przesłuchania nie wtrącał, nikt nie przeszkadzał. Wólnicki już tylko z obowiązku zadał następne pytanie.

– Znała pani Mirosława Krzewca?

– Wyłącznie ze słyszenia.

– Co pani słyszała i od kogo?

– Od pani Joanny. Że nie jest dobry. Więc nie zamierzałam go angażować i ani razu go nie widziałam.

Związku mięsa w garnku z zamordowanym ogrodnikiem Wólnicki postanowił teraz nie rozpatrywać. Czarnowłosa, niestety, nie dała się na poczekaniu wepchnąć do grona podejrzanych, ale szczęśliwie pojawiła się przed chwilą ta ostatnia, najmłodsza, pasująca najidealniej, i coś mu w duszy mówiło, że jest to ostra dziewczyna, z tych takich reagujących energicznie. Coś w niej było, zaraz, może te spodnie i buty…?

– Pani jeździ konno? – zwrócił się do niej znienacka w chwili, kiedy ze szklanką kawy siadała przy jadalnym stole.

– Jeżdżę – odparła z najdoskonalszą obojętnością.

– Ustawicznie? Zawodowo?

– Tak.

Tego się Wólnicki nie spodziewał. Coś mu gdzieś nie pasowało.

– Jako dżokej?

– Nie.

– Nie? To, jako co?

– Jako jeździec.

– Jeździec…? Na wyścigach?

– Nie.

– To gdzie?

– Na pokazach.

– Na jakich pokazach?

– Ogólnie, możliwości konia wierzchowego.

Na moment Wólnicki zamilkł. Wyraźnie poczuł, że w obliczu aż tak imponującej gadatliwości podejrzanej końskim sprawom nie da rady, poza tym, co tu ma do rzeczy jakikolwiek koń, wierzchowy czy pociągowy, kopytami denat nie został zdeptany i nikt go koniem nie szczuł. Koniem się w ogóle nie szczuje, nie mylić z psem.

Czym prędzej wrócił na znajomy grunt.

– Gdzie pani była wczoraj wieczorem?

Dziewczyna upiła trochę kawy i odetchnęła, jakby z ulgą.

– Zależy, kiedy.

– Pomiędzy osiemnastą trzydzieści a dwudziestą.

– O osiemnastej trzydzieści byłam w Siedliskach. Do dziewiętnastej mniej więcej. O siódmej ruszyłam do Warszawy i za kwadrans ósma byłam w Wilanowie. Krótko po ósmej pojechałam do domu i już nie wychodziłam.

Wólnicki poczuł odrobinę wiatru w żaglach.

– Gdzie dokładnie była pani w Wilanowie i co pani tam robiła?

– Przy ulicy Radosnej, numeru nie pamiętam. Rozmawiałam z weterynarzem.

– Ktoś panią widział?

Dziewczyna znów upiła trochę kawy i przyjrzała się komisarzowi z lekkim niesmakiem.

– Sądzę, że weterynarz. Nie zauważyłam, żeby zamykał oczy.

– Ktoś jeszcze?

Teraz się nawet odrobinę zastanowiła.

– Przypuszczam, że wszystkie inne obecne tam osoby. Żona weterynarza. Właściciele psa, to bokser, miał mały zabieg, pomagałam przy tym. Jakieś dzieci na końcu, jak wychodziłam, przyszły z kotem. Nie wiem, kto jeszcze.

– I cały czas była pani tam, u tego weterynarza?

– W lecznicy. Tak.

Wiatr w żaglach Wólnickiego jeszcze nie zdechł kompletnie. Ostatnie, rutynowe pytanie zadał tylko z obowiązku.

– A kto panią widział w domu?

– Mój brat.

– Nikt więcej?

– Nie wiem. Ktoś mógł widzieć. Nie ukrywałam się. Otóż to. Czas. Wszystko należało sprawdzić, szczególnie czas, według orzeczenia lekarskiego ogrodnik rozstał się z życiem pomiędzy osiemnastą czterdzieści pięć a dziewiętnastą piętnaście. Jeśli pokręciła godziny, zełgała coś, krótkie wahnięcie, mogła zdążyć, kropnęła faceta przed wizytą u weterynarza…

– Po co pani była u weterynarza? – spytał łagodnie, symulując brak głębszego zainteresowania.

Podejrzana popijała kawę, niewzruszona jak skała.