178038.fb2
– Może akurat zapomniała, że ma, zajęta była, czym innym. Grenlandią. Owszem, znajomi się przydadzą, mało ich na razie, niech pan sobie jeszcze poprzypomina…
– Tobie się chyba coś stało – powiedział ostrożnie fotograf, usiłując nie być niegrzeczny. – Czy ty przypadkiem trochę się nie gubisz z pośpiechu?
Wólnicki przez chwilę się łamał.
– Zgadza się – przyznał dzielnie. – Pośpiechu się nie będę wypierał. Zależy mi… no, wiesz… Ale sam widzisz, ile mi tu gulgocze, nie ma, z kim pogadać, pierwszy raz tak zostałem jak idiota, teoretycznie powinien w tym siedzieć Mietek, razem ze mną, tymczasem Mietek uczepiony tej strzelaniny na Stegnach, Górski na urlopie…
– Za parę dni wraca, nie?
– Toteż właśnie – przyświadczył Wólnicki i na chwilę zamilkł.
Fotograf zrozumiał. Jasne, Wólnicki za wszelką cenę chce się wykazać przed powrotem Górskiego, no dobrze, nie musi mu tego tłumaczyć jak sołtys krowie na miedzy. Stąd pośpiech i kołowacizna, na którą zapadł. W porządku, ludzka rzecz, pogadać zawsze można, nie zaszkodzi.
– Wal, co tam masz – zaproponował.
Dopiero teraz, a i to nie od razu, Wólnickiemu zaczęło porządkować się w głowie. Z początku relacja wychodziła nad wyraz chaotycznie. Fotograf dopomógł.
– Skąd on wracał? – zapytał.
– Kto?
– Denat. Mówisz, że ledwo wrócił do domu, wlazł za nim sprawca. Z nim czy za nim, wsio ryba, a gdzie był przedtem, zanim wrócił?
Wólnicki milczał i gapił się na kumpla.
– No i popatrz, nie wiem. Gdzie był cholernik? Kompletnie to przeoczyłem, nie wydawało mi się ważne.
– Bo i pewnie nie jest – pocieszył go fotograf. – Ale dla porządku…
– Dla porządku powinno być ustalone. Nie w knajpie, trzeźwy jak świnia, nie pił. Jak dotąd… czekaj, mam tu wywiady… żadna z tych jego wielbicielek nie przyznała się, że z nim była…
– Może, co nowego poderwał?
– Możliwe. Zaraz, co najmniej do pierwszej po południu, tak, tu mam… był u takiego jednego, w tenisa grali i nic więcej. Ogrodu mu nie robił. Odjechał stamtąd i nikt go później nie widział, dopiero wieczorem…
– Nie umył się nawet po tym tenisie? – skrytykował fotograf.
– Diabli wiedzą, może się i umył. Na obiad gdzieś pojechał? No i masz, na nowo wszystkich pytać, czy go gdzie nie widzieli? Skądś wrócił i tyle, po dużym błocie nie chodził, ale w końcu wrócił żywy, więc ostatecznie to jest sprawa wtórna.
– Ale ten ktoś z kim był, mógł razem z nim przyjechać i kropnąć go, nie?
– Niby mógł…
– Nie, moment, czekaj – zreflektował się fotograf. Na wykazywaniu się przed powrotem Górskiego zbytnio mu nie zależało, był, zatem znacznie przytomniejszy i rozgorączkowanie jego umysłu nie mąciło. – Ta donica, narzędzie zbrodni. Siostra ofiary mówiła… Ja umiem czytać i sklerozy nie mam… Więc ta siostra mówiła, że donica nie ich, to jak? Przynieśli ją ze sobą? Ty byś się nie spłoszył, gdyby za tobą jakiś nerwowy leciał i donicą potrząsał? Zastanów się!
Wólnicki nie musiał się zastanawiać.
– Tu masz rację, nie przyszli razem, czatował i wdarł się za nim…
– O, a nad tym przeleciałeś ze świstem. Jeden świadek, co prawda, ale jednak. Ten gość w gablocie, świadek widział, przyjechał, zaparkował i nie wysiadł. Co to za jakiś? Co za samochód? Zlekceważyłeś chyba?
– Fakt – przyświadczył Wólnicki ponuro. – Zlekce… a gówno. Zwyczajnie, nie zdążyłem. Materiału od groma i trochę, wszystkiemu nie daję rady.
– Nie dałoby się docisnąć?
– Kim? Ludzi mi brakuje. I tak się postarali, a teraz na mój widok po sraczach się chowają. Gdzie on ten obiad żarł, niech to piorun spali… Chyba sam skoczę do tego tenisisty…
– Czekaj no – zwrócił nagle uwagę fotograf. – Mówiłeś, że dwa motywy, albo ogród, albo baby. Ogród u tenisisty odpada, to gdzie baba? Po kiego grzyba do niego pojechał? Tak sobie, tylko dla sportu?
Wólnicki zagapił się na kumpla. Rzeczywiście, czy tam nie było jakiejś baby? Wywiadowca zaniedbał temat?
– Tym bardziej do niego pojadę – zadecydował. – Ale zanim, co, sam popatrz, kogo ja tu mam. Dwie listy, tu miłość, tu przyroda, prawie wszyscy mają alibi…
Fotograf rzucił okiem na długie spisy i skrzywił się od razu.
– Człowieku, co to ma być, żeński klasztor? A gdzie faceci od tych dziewuch? Nie przyleciał tam przypadkiem któryś mąż albo narzeczony lać gacha po mordzie? Musiała koniecznie taka panienka własnoręcznie? Sprawdziłeś, kto tam się przy każdej plącze? A i to, o, wykantowani na krzaczkach i rachunkach, to, co, jeden w drugiego pustelnicy? Żaden nie ma energicznej żony? – pomyślał chwilę, pokręci} głową z podziwem. – Ja tu widzę cztery dziedziny nawet pięć.
– Pięć…?
– A jak? Pierwsza, zdenerwowany hobbysta ogrodniczy. Druga, porzucona facetka. Trzecia, amant, gach, mąż, wszystko jedno, poderwanej facetki. Czwarta, ten pomór roślinny, ujawnia się kant, denat za dużo wiedział, uciszył go wspólnik. Piąta, niewydojeni świadkowie. No fakt, masz zgryz, pół województwa!
– Wielbiciele – rzekł kąśliwie i wytwornie Wólnicki, krzesząc z zębów kilka iskier – wszyscy, z wyjątkiem dwóch, sprawdzeni. I nie żadne tam uczuciowe pierepały, tylko rzetelne alibi, ja może wyglądam na idiotę, ale czasem rozum się do mnie odzywa. Z żonami pustelników ta sama sytuacja, umiejscowione wszystkie. Nie tak ich znów dużo, a jeśli było więcej zapłakanych klientów, nie ma sposobu ich odnaleźć. Jeszcze mi tylko jakaś Wiwien została i na razie dojść nie mogę, o co się czepia, różyczki i fiołki czy łóżko, bo z korespondencji same strzępy ocalały. Dzwoniłem, dom nie odpowiada, komórka wyłączona, wysłałem chłopaka, nikogo nie ma, sąsiedzi nic nie wiedzą, budynek krótko stoi, ludzie się nie znają. Ta Wiwien nazywa się Majchrzycka i nic mi z tego.
– Nie leży tam nieżywa…?
– Nie mieszka sama. Trzy osoby podobno.
– A tych dwóch bez alibi? Kto to taki?
– Jeden amant zakochanej panienki, lekceważąco traktowany, oraz jeden stary piernik w sile wieku, hobbysta ogrodowy. O, to ci, Henryk Węzeł i Antoni Majda, ich alibi sprawdzamy. Nie mam do nich przekonania.
Fotograf z całego serca chciał pomóc. Sprawa wydawała mu się jakaś dosyć beznadziejna, ale wyjście należało przecież znaleźć.
– A co mówią, że robili?
– Ten starszy poleciał na spacer dla zdrowia, a młodszy, amant, po kumplach się pętał, nikt tego nie poświadcza, same niepewności. Czekaj, jest jeszcze i trzeci, podobno spał w domu martwym bykiem, rodzina tak zeznała, na sprawcę byłby niezły, tyle, że z ogrodem dał sobie radę już pięć lat temu, więc emocje mu przyschły.
– Rodzina, mówisz… A ten od spaceru? Samotnik? Rodziny nie ma?
– Z żoną mieszka.
– I żona gdzie była?
Wólnicki pogrzebał w stosie papierów.
– Żona, żona… Mam. Poszła do siostry, wróciły razem i oglądały telewizję. Mąż polazł na świeże powietrze, jednej z nich się wydawało, że pojechał samochodem, ale nie jest pewna.