178038.fb2 Zapalniczka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 61

Zapalniczka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 61

– I Szrapnel podwędził zapalniczkę? – zdziwił się Tadzio.

– Ja mówiłem – przypomniał Sobiesław. – Szrapnel stanowi całą aferę, i nie dla wydziału zabójstw, tylko dla wydziału przestępstw gospodarczych, już zaczęli w tym grzebać. Okazuje się, że to nie były kameralne wybryki mojego brata…

– Zaraz – przerwałam. – Najpierw odpracujmy osobistych znajomych. Ci Pasieczniakowie w końcu, co? Bo ledwie pan ich napoczął! Julita, jak było?

Julita zmieszała się, skrzywiła i westchnęła ciężko.

– Okropnie. Próbowali nic nie mówić i tylko pytać. O mało mi się nie wyrwało, że to myśmy pana Mirka znaleźli, więc przymknęłam się i poszłam do toalety. Nie lecieli za mną. Zwiedziłam mieszkanie, ale pobieżnie. Sobiesław został.

Sobiesław też westchnął.

– Brygidę Majchrzycką znają doskonale, chociaż w pierwszej chwili usiłowali się jej wyprzeć, co było zupełnie idiotyczne. Kręcili, ale źle im to wychodziło. Przypuszczenie, że mogli przewozić cokolwiek, śmiertelnie ich wystraszyło, z tym, że nie o zapalniczkę chodziło, tylko o bursztyn.

– Co…?

– Bursztyn. Tak dedukuję. To rzeczywiście złotnik, ten cały Pasieczniak, a powodzenie mógł mieć, bo robił w bursztynie. Przemycili go sobie chyba nielegalnie i teraz przyjechali po nowy towar, Wiwien go miała dostarczyć, a pośredniczył, niestety, mój brat.

– Skąd pan wie? – zdziwiłam się. – U pańskiego brata śladu bursztynu nie było.

– Owszem, był – wtrąciła cichutko Julita.

Wszyscy spojrzeli na nią, zaskoczeni i zaintrygowani. Pan Ryszard z podejrzliwym wyrazem twarzy. Julita zwróciła się do niego.

– W tym pokoju na górze, nie pamięta pan…? Nie zwrócił pan uwagi. Z klosza od lampy wysypało mi się na nogi i dopiero teraz uświadamiam sobie, co to było. Bursztyn, oczywiście. Wiem przecież, jak wygląda surowy bursztyn, u Joanny widziałam i w naturze… Niedużo, z pół kilo razem i taki drobny, ale był…

– Rzeczywiście, nie zwróciłem uwagi – przyznał pan Ryszard. – Pół kilo drobnego to chyba nie taki wielki majątek…?

– Pierwsze słyszę – skrzywił się Sobiesław. – Jakieś resztki mu zostały czy co? Nigdy tego w domu nie widziałem.

– To skąd pan wie, że miał? I że przehandlował Pasieczniakom?

– Od siostry. Rozmawiałem z nią. Skojarzyły mi się te wszystkie rozmowy, wcześniej z nią i teraz z nimi, przypomniałem sobie, chociaż przedtem przelatywało mi koło uszu i nie pamiętałem. Chyba Mirek wykorzystał jakąś okazję, kupił ten bursztyn bardzo tanio od rybaków nad morzem, od zbieraczy, surowy. Moim zdaniem to był pomysł Pasieczniaka, mieli już na oku ten wyjazd i gość bardzo rozumnie zgadł, na czym tam może zarobić. Przez Wiwien poszło do Mirka, a on… no… co tu gadać, trafił…

To mogłam zrozumieć doskonale. Rasowi bursztyniarze niechętnie wyzbywają się swojego ukochanego towaru, ale w końcu z czegoś żyć muszą, a pan Mirek siłę przebicia posiadał ogromną. Mógł trafić na urodzajny rok i skorzystać z obfitości łupów, ktoś mu sprzedał, może był na bani…

– Oni to wszystko powiedzieli? – spytał Witek z powątpiewaniem.

– Im się wyrywało – odparła Julita. – Czegoś nie wiedzą i koniecznie się chcieli dowiedzieć…

– Z pytań można dużo wywnioskować – dołożył Sobiesław.

– Z jakich, na przykład, pytań tak wam ładnie wyszło?

Julita i Sobiesław zaczęli odpowiadać jedno przez drugie.

– Koniecznie chcieli wiedzieć, czy policja robiła dokładną rewizję w naszym domu i czy nie znaleźli czegoś niezwykłego…

– Bo coś niezwykłego mogłoby naprowadzić na ślad mordercy…

– Czy przesłuchiwali wszystkich wspólnych znajomych…

– Jakich wspólnych znajomych? – wtrąciła się podejrzliwie Małgosia.

– No właśnie, ja też o to spytałam – wyznała ze skruchą Julita. – Zdziwiłam się i tak mi się nietaktownie wyrwało. A tej Pasieczniakowej wyrwało się chyba z rozpędu, że chociażby pan Majda albo pan Węzeł…

– On był spokojniejszy, ona bardziej zdenerwowana, ale tu ugryzła się w język…

– Zaraz – przerwał pan Ryszard, zaskoczony. – Węzeł? Henio Węzeł? A cóż on tu ma do rzeczy?

– A co? – zainteresowałam się. – Henio nazywa się Węzeł?

– Ten Henio od Wandzi? – upewniła się Małgosia. – Ten, co przyjechał na Dawidy?

– I teraz siedzi?

– To kierowca – powiedziała Julita. – Też jej się to wyrwało.

– No to jasne, że Henio! – zdenerwował się pan Ryszard. – Wspólny znajomy? Czyj?

– Chyba Wiwien i pana Mirka…

– Czy ta baba zwariowała…?!

Popatrzyliśmy wszyscy na siebie wzajemnie.

– Coś mi się widzi, że wymieniła razem najgorszych wrogów pana Mirka – zauważył słuchający z zaciekawieniem Tadzio i wygarnął sobie trochę bobu do miseczki.

– W ogóle samych wrogów – poprawiłam. – Wzajemnych. Wszyscy przeciwko wszystkim. Majda leciał do Henia z widłami.

– A skąd wam się wziął bursztyn? – uparł się Witek.

– Z przypadku – odparła żywo Julita. – Ona miała na sobie wisior prawie taki piękny, jak te, które robi ta twoja Beata. Aż zwróciłam uwagę i wtedy ona powiedziała, że to właśnie robota jej męża.

Beata… Rany boskie…!

– A w Kalifornii bursztyn, wbrew pozorom, jest mało znany – podjął Sobiesław, co odruchowo potwierdziłam, kiwając głową. – Wiem, byłem tam.

Samo się nasuwało, że te jego niezwykłości musiały być bursztynowe. To skąd go wziął, z Pacyfiku wyłowił? Przemycili, nie wiem, jakim sposobem, ale parę kilo powinni mieć. Stąd przestrach na tle przewożenia, myśmy mieli na myśli zapalniczkę dla Majchrzyckiej, a oni przemyt bursztynu.

– Jeśli brali surowy, na trzy lata potrzebne im było najmarniej dziesięć kilo, a może i dwanaście… – stwierdziłam z lekkim roztargnieniem, bo rzuciła się na mnie Beata i na chwilę wyłączyła mnie z tematu.

Plastyczka, złotniczka, obdarzona nieziemskim talentem, Jezus Mario, miałam do niej zadzwonić natychmiast po przyjeździe, czekała z prawie gotową biżuterią na drobne uzupełnienie, które leżało w mojej garderobie. Zapomniałam, jak świnia, wyleciała mi z głowy! Pracowała wyłącznie w natchnieniu, jeśli jej przeszło, miesiącami potrafiła nie tknąć roboty, a materiał dla niej był u mnie może ją wybiłam ze szwungu, sklerotyczka obrzydliwa…!

Pełna wstrętu do siebie, podjęłam obowiązki aktualne.

– … to wielki wór, no, dwa mniejsze, po jednym na łba, ale i tak, jeśli im się udało, to tylko psim swędem. Od nas, bo w innych krajach bursztyn mają w nosie. Nie narkotyk, nie wybucha, nie żyje…

– A co do Mirka – ciągnął Sobiesław ponuro – przypomniało mi się więcej. Za którymś poprzednim pobytem robiłem mu zdjęcia bryłek bursztynowych. Ja, przyznaję, zdjęcia zrobię wszystkiemu, bez względu na to, co to jest i do czego komuś potrzebne, nie słuchałem gadania, ale jednak wpadło mi w ucho i okazuje się, że zostało. Teraz dopiero się odzywa. Coś mówił o wspaniałym interesie, zdobył bursztyn prawie darmo, od jakiegoś moczymordy nad morzem, próbował mnie wypytywać, gdzie i jak ten bursztyn idzie, wiedział przecież, że jeżdżę po świecie. I tyle. Nawet nie wiem, co mu wtedy odpowiedziałem, pewnie nic, ale skojarzenia pchają się same.