178042.fb2 Zatoka cykuty - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Zatoka cykuty - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

13

Akademia Treningowa FBI Quantico

Savich siedział w małym biurowym pokoju w hotelu Akademii FBI, kiedy dwóch agentów wprowadziło Marilyn Warluski. Wiadomo było, że Marilyn miała dziecko ze swoim nieżyjącym już kuzynem, Tommym Tuttle, ale nikt nie znał miejsca jego pobytu. Złapano ją w Bar Harbor, w stanie Maine, kiedy wsiadała do autobusu Greyhounda, jadącego do Nowej Szkocji. Była bardzo ważnym świadkiem, a Savichowi zależało na utrzymaniu pełnej tajemnicy, więc przywieziono ją do Quantico specjalnym samolotem FBI, Black Bell Jet.

Znał tę kobietę tylko z fotografii. Wiedział, że nie ma żadnego wykształcenia, i przypuszczał, że nie jest zbyt bystra. Ze zdziwieniem zauważył, że wygląda o wiele młodziej niż na zdjęciu. Miała tam bardzo krótkie włosy, a teraz brudne kosmyki zwisały jej aż do ramion; nie była również tak chuda, jak pamiętał z fotografii. Nie robiła wrażenia przestraszonej, raczej zmęczonej. Nie, mylił się. Była przygnębiona i pozbawiona wszelkiej nadziei.

– Dzień dobry, pani Warluski – odezwał się swoim głębokim, wzbudzającym zaufanie głosem, wskazując jej krzesło. Eskortujący ją agenci wyszli z biura i zamknęli za sobą drzwi.

Savich nacisnął guzik w szufladzie biurka. Dwóch specjalistów od portretów psychologicznych siedziało w przyległym pokoju; teraz mogli słyszeć ich rozmowę. – Nazywam się Dillon Savich. Pracuję w FBI.

– Ja nic nie wiem – powiedziała Marilyn Warluski. Savich uśmiechnął się do niej i usiadł za biurkiem. Przez kilka minut panowało milczenie. Savich zauważył, że dziewczyna coraz bardziej zaczyna się denerwować.

– Niezły z pana przystojniak, ale ja i tak niczego nie powiem – odezwała się wreszcie.

– Moja żona też uważa, że jestem przystojny, ale nie wiem, czy pani mi nie pochlebia.

– Nie. – Marilyn pokręciła głową. – Pan jest naprawdę niezły. Słyszałam, jak jedna policjantka mówiła w samolocie, że z pana jest kawał chłopa. Myśleli, że seksowny facet zmusi mnie do mówienia, więc wzięli do tego pana.

– To możliwe – przyznał Savich. Zamilkł na moment, po czym odezwał się nieoczekiwanie ostrym tonem. – Marilyn, czy widziała pani kiedyś ghule?

Omal nie spadła z krzesła. A więc wiedziała o ghulach. Była biała jak prześcieradło.

– Marilyn, nie ma ich tutaj. Trzęsła głową i coś szeptała do siebie.

– Nie może pan wiedzieć o ghulach – dosłyszał wreszcie. – To niemożliwe. Ghule są złe, bardzo złe.

– Czy Tammy nie mówiła pani, że byłem w stodole, że je widziałem, a nawet strzelałem do nich?

– Nie, tego mi nie powiedziała… O, cholera. Niczego nie wiem, słyszy pan?

– OK, Tammy nie powiedziała pani, że widziałem ghule, nie zdradziła pani mojego nazwiska, chociaż je zna. Mówiła tylko, że chce mnie dopaść, prawda?

Potrząsnęła głową i zacisnęła wargi.

– Tak mówiła i ona to zrobi. Nazywała pana podstępnym federalnym skurwielem. Nie wiem dlaczego nie powiedziała mi, że widział pan ghule.

– Może nie ma do pani zaufania.

– Ona mi ufa. Teraz ma już tylko mnie. Ona pana dopadnie. Na pewno to zrobi.

– Powinna pani wiedzieć, Marilyn, że to ja do niej strzelałem i ja zabiłem Tommy'ego. Nie chciałem tego zrobić, ale nie miałem wyboru. Oni mieli dwoje dzieci w stodole i chcieli je zabić, dwóch przerażonych, małych chłopców. Tommy i Tammy porwali ich, bili i chcieli zamordować – w taki sam sposób, jak zamordowali już wielu chłopców w całym kraju. Wiedziała pani o tym? Wiedziała pani, że kuzyni są mordercami?

Wzruszyła ramionami. Savich zauważył, że jej brązowa, zniszczona skórzana kurtka jest rozdarta pod pachą.

– To moi krewni. Może teraz nawet żałowałabym Tommy'ego, kiedy jest już martwy, ale on zabił nasze dziecko, rozwalił jego biedną główkę, więc byłam na niego wściekła przez długi czas. Tommy był prawdziwym twardzielem. Robił takie rzeczy, paskudne rzeczy, że człowiekowi cierpła skóra. A pan go zabił. A jednak nie ma drugiego takiego jak Tommy. Tammy ma rację. Jest pan podstępnym skurwielem.

Savich tylko skinął głową.

– Nie powinien był pan tak zranić Tammy. Tak jej pan rozwalił rękę, że musieli ją obciąć. W ogóle nie powinien pan być w tej stodole. Nie pana cholerny interes.

Uśmiechnął się do niej, wyprostował na krześle i oparł ręce o biurko.

– Oczywiście, że mój. Jestem policjantem, Marilyn. Mogłem zabić Tammy, a nie tylko rozwalić jej rękę. Gdybym ją zastrzelił w tej stodole, to nie mogłaby zamordować tego małego chłopczyka koło Chevy Chase. Albo ona to zrobiła, albo ghule. Możliwe, że to ghule zabiły chłopca, bo jego zwłoki leżały w kręgu. Marilyn, czy ghule muszą mieć taki krąg? Nie wie pani? Była pani z nią, kiedy porwała tego chłopca? Pomogła jej pani go zabić?

– Nie. – Marilyn ponownie wzruszyła ramionami. – Nawet nie wiedziałam, co ona będzie robić. Zostawiła mnie w paskudnym motelu przy autostradzie i kazała siedzieć cicho, jeśli nie chcę porządnie oberwać. Była taka szczęśliwa, kiedy wróciła. Jej strój pielęgniarki był cały zalany krwią. Powiedziała, że będzie musiała znaleźć sobie jakieś inne ubranie. Mówiła, że to dobrze, że na tym stroju jest krew, że to a propos czy coś w tym rodzaju. Już nic więcej nie powiem. I tak za wiele mówiłam. Teraz chcę stąd wyjść.

– Marilyn, pani kuzynka jest bardzo niebezpieczną osobą. Może w każdej chwili zwrócić się przeciwko pani, ot tak. – Strzelił palcami, a ona skuliła się na krześle i zadrżała. – Chciałaby pani zostać rozdarta na kawałki?

– Ona nigdy by się nie zwróciła przeciwko mnie. Znamy się od urodzenia. Jestem jej cioteczną siostrą, jej mama i moja były siostrami, co prawda przyrodnimi siostrami. Nie były tego pewne, bo ich ojciec zawsze uganiał się za kobitami.

– Dlaczego Tammy udawała, że jest Timmy?

Marilyn wpatrywała się w półkę z książkami i nie odpowiadała na pytanie. Savich już chciał z niego zrezygnować, kiedy nagle przemówiła.

– Ona chciała mnie mieć, rozumie pan, ale nie była żadną lesbiją, więc zabawiała się ze mną tylko wtedy, kiedy była ubrana jak Timmy – nigdy tego nie robiła, kiedy była Tammy.

Savich był tak zdumiony, że nie potrafił wykrztusić słowa.

– OK – odezwał się wreszcie. – Proszę mi powiedzieć, w jakim ona jest stanie.

Marilyn wyprostowała się na krześle.

– Wyliże się z tego, choć to nie będzie pana zasługa. Bardzo boli ją ramię, a ta rana wygląda okropnie. Poszła kiedyś późnym wieczorem do apteki, kiedy już mieli zamykać, i zmusiła faceta, żeby dał jej jakieś antybiotyki i środki przeciwbólowe. Omal się nie wyrzygał, kiedy zobaczył tę ranę.

– Nie słyszałem o żadnej kradzieży w aptece – powiedział z namysłem Savich. FBI podjęło ten wątek, ale nie było jeszcze żadnych konkretnych informacji.

– Pewnie dlatego, że Tammy załatwiła tego faceta, kiedy dostała lekarstwa, i zdemolowała całe pomieszczenie. Mówiła, że policja uzna to za robotę miejscowych narkomanów.

– Gdzie to było, Marilyn?

– Gdzieś w New Jersey. Nie pamiętam nazwy tej miejscowości. Lokalna policja nie skojarzyła zabójstwa aptekarza z biuletynem na temat Tammy Tuttle, który FBI rozesłało po całym wschodnim wybrzeżu. Teraz będą mogli dowiedzieć się od nich wszystkich szczegółów tego morderstwa.

– Gdzie pojechała Tammy, kiedy pani wróciła do Bar Harbor?

– Mówiła, że potrzebuje słońca, żeby jej ręka się zagoiła. Wybierała się na Karaiby, żeby dojść do zdrowia. Nie, nie wiem gdzie, tego mi nie powiedziała. Mówiła tylko, że tam jest mnóstwo wysp i że znajdzie taką, która będzie dla niej dobra. Oczywiście, nie miała na to pieniędzy, więc obrabowała jakiegoś faceta i jego żonę w takim naprawdę fajnym domu w Connecticut. Zdobyła trzy tysiące i jeszcze trochę drobnych. Powiedziała mi wtedy, że już mogę sobie iść, że da sobie radę sama.

– Na pewno odezwie się do pani, żeby dać znać, jak się jej wiedzie.

Marilyn skinęła głową.

– Pod jaki numer będzie dzwonić?

– Na telefon mojego chłopaka, w Bar Harbor. Ale mnie tam już nie ma, no nie? Mój chłopak powie jej, że wyjechałam, bo pojawili się gliniarze.

Tak też będzie, pomyślał Savich. Mógł mieć tylko nadzieję, że Tammy zadzwoni dopiero wtedy, kiedy już będą wiedzieli, gdzie się zatrzymała na Karaibach.

– Założę się – powiedziała Marilyn – że ona tylko czeka na to, żeby wyzdrowieć i móc tu wrócić, żeby pana zabić za to, co jej pan zrobił. Na całym świecie nie ma takiej wrednej kobiety jak Tammy. Zawsze mnie biła, kiedy byłyśmy małe. Ona pana dopadnie, panie Savich. Nie da jej pan rady.

– Marilyn, co to są ghule?

Marilyn Warluski skuliła się na krześle.

– One są okrutne, panie Savich, bezlitosne.

– Ale czym one są?

– Tammy mówiła, że natrafiła na nie, kiedy kilka lat temu ukrywali się razem z Tommym w jaskiniach w Ozarks, gdzieś w Arkansas. Powiedziała mi, że było tam ciemno jak cholera i okropnie śmierdziało. Tommy wyszedł, żeby się wysikać, a kiedy została sama, jaskinia napełniła się nagle dziwnym białym światłem i przyszły ghule.

– Nie zrobiły jej nic złego? Marilyn potrząsnęła głową.

– Co jeszcze mówiła?

– Mówiła, że od razu zrozumiała, że to są ghule, że jakimś sposobem dostały się do jej głowy i powiedziały, jak się nazywają. Mówiły też, że potrzebują dużo młodej krwi, że liczą na nią, śmiały się i zaraz się rozmyły. Tak właśnie mówiła Tammy: śmiały się, mówiły w jej głowie i rozmyły się.

– Ale czym one są, Marilyn?

– Tammy powiedziała mi kilka dni temu – szepnęła Marilyn po chwili milczenia – że ghule są na nią złe, bo ona i Tommy nie dali im młodej krwi wtedy w stodole. Mówiły, że gdyby Tommy żył, toby go od razu zeżarły.

– Myśli pani, że dlatego Tammy porwała tamto dziecko? Żeby ghule mogły mieć młodą krew?

Nie odzywała się przez chwilę, patrząc na niego, potem skinęła głową. Skuliła się, opuściła głowę i rozpłakała się.

– Wie pani coś jeszcze?

Potrząsnęła głową. Savich wierzył jej. Rozumiał, dlaczego cała drży. On sam miał gęsią skórkę na rękach.

Dwóch agentów FBI wyprowadziło Marilyn Warluski z biura Savicha. Miała pozostać w Quantico, dopóki Savich i sędzia pokoju nie podejmą decyzji co do jej dalszych losów.

Stał przy biurku, pogrążony w myślach, patrząc przez okno na typowo amerykańskie miasteczko, które powstało dzięki Akademii Treningowej FBI, szkolącej agentów w walce z przestępcami. Otworzyły się drzwi i pojawił się w nich Jeffers, specjalista od psychologicznych portretów przestępców.

– W życiu nie słyszałem o czymś podobnym, Savich. Co za przedziwne omamy – powiedział, nadmiernie przeciągając samogłoski. Pochodził z Południa, z Alabamy. – Jak to coś porozumiewa się z Tammy Tuttle? Marilyn mówiła, że ghule weszły do głowy Tammy i mówiły jej, co ma robić.

– Musimy się teraz zastanowić, jaki będzie następny ruch Tammy Tuttle, biorąc pod uwagę jej wiarę w te ghule – wtrąciła Jane Bitt, która właśnie weszła do biura.

– Pracuję tu od pięciu lat i spotykałam się z różnymi potworami, ale czegoś takiego jeszcze nie było. Tammy Tuttle jest potworem, a w niej siedzą inne potwory. Potwory w potworze. Problem polega na tym, że nie mamy żadnego punktu zaczepienia – stoimy przed czymś, co jest całkowicie niezrozumiałe, z czym nigdy się jeszcze nie zetknęliśmy.

– Tooo praaawda – przyznał Jeffers swoim południowym akcentem. Zniecierpliwiony Savich już sam chciał dokończyć za niego zdanie. – Jak ją znajdziemy, agencie Savich? Chętnie bym usłyszał, co nam powie o tych ghulach.

– Słyszałeś, jak Marilyn mówiła, że Tammy pojechała na Karaiby, na wyspę, która będzie dla niej dobra. Nie mogła tam pójść piechotą, więc łatwo ją będzie zlokalizować. Zaczekajcie chwilę, zadzwonię do Jimmy'ego Maitlanda, żeby się tym zajęli.

– Pan Maitland jest przekonany, że teraz na pewno ją złapią – powiedział po odbyciu rozmowy. – Co jeszcze przychodzi wam na myśl po tym, co mówiła Marilyn?

– Mnie się wydaje – powiedziała Jane, siadając na krześle – że to pewien rodzaj halucynacji. Marilyn uważa, że one istnieją, a pan i chłopcy widzieliście coś niezwykłego w tamtej stodole. Prawda, że tak było, agencie Savich?

– Tak.

– Może Tommy i Tammy potrafią wprawiać ludzi w jakiś rodzaj hipnozy, zmieniać ich sposób widzenia.

– Ty robiłeś portret psychologiczny Timmy'ego Tuttle'a, zanim okazało się, że jest Tammy? – Savich zwróci! się do Jeffersa.

– Tak, ale to nam wiele nie dało. Nie spotkaliśmy się jeszcze ze zmieniającym płeć psychopatą, który ma jednocześnie zdolności hipnotyczne.

Savich roześmiał się głośno.

– Wiecie, co mi przyszło do głowy? Chcę przekonać Marilyn, żeby się zgodziła poddać hipnozie. Może powie nam wtedy więcej interesujących rzeczy.

– Może ghule istnieją naprawdę – powiedział ze śmiechem Jeffers. – Może to kosmici. Jak myślisz, Jane?

– Ten pomysł bardzo mi się podoba. Jeffers, nasze życie nabrałoby kolorów. Białe stożki wirujące nad czarnym kręgiem… Może one pochodzą z Marsa, jak myślisz?

– Czytałem ostatnio wiele artykułów i raportów na temat niezrozumiałych zjawisk, które towarzyszyły zbrodniom – wtrącił Savich.

– Znalazłeś coś? – spytał Jeffers.

– Nic, co by się dało z tym porównać. – Savich podniósł się zza biurka. – Możecie żartować, ile chcecie, ale nie róbcie tego w obecności mediów.

– O tym nie ma nawet mowy – stwierdziła Jane. – Nie chcę, żeby mnie zamknęli w domu wariatów. – Wstała z krzesła i podała Savichowi rękę na pożegnanie. – Marilyn mówiła panu, że Tammy spotkała się z ghulami w jaskini. Mój mąż jest zapalonym grotołazem i w czasie wakacji chodzimy po jaskiniach. Tego lata mieliśmy w planie jaskinie w Ozarks. Tutaj mogę się z tego śmiać, ale nie jestem pewna, czy jeszcze mam ochotę się tam zapuszczać.

Waszyngton

Lily nachyliła się nad deską kreślarską, oglądając swoją pracę. Nieustraszony Remus naprawdę świetnie się prezentował.

Pierwszy odcinek: Zadowolony z siebie Remus siedzi za ogromnym biurkiem i mówi do kogoś, kto wygląda jak Sarn Donaldson: Mam fotografią, na której jesteś bez peruki. Jesteś całkiem łysy, Sam. Opublikują tę fotografię, jeśli nie zgodzisz się na to, o co cię proszą.

Drugi odcinek: Sam Donaldson ma smutną minę. Zabiera swoją fotografię, mówiąc: Nie jestem, łysy, Remus, i nie noszę peruki. Ta fotografia jest spreparowana. Nie możesz mnie nią szantażować.

Trzeci odcinek: Remus z triumfującą miną: Zadzwoń do Jessiego Ventury. On ci powie, co mu zrobiłem.

Czwarty odcinek: Sam Donaldson, wściekły i pokonany: Czego chcesz?

Piąty odcinek: Mówi Remus: Chcę Cookie Roberts. Załatw, Żebym mógł zaprosić ją na kolację. Muszę ją mieć.

Lily uśmiechała się jeszcze z zadowolenia, kiedy Simon Russo pojawił się w drzwiach. Świetnie wyglądał – opalony i wysportowany. Poczuła się nagle słaba i do niczego. Chciała się go pozbyć i zostać sama.

– Tak? – spytała.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale teraz powinna pani odpoczywać. Przed chwilą rozmawiałem z Savichem i prosił mnie, żebym to sprawdził. Wiedział też, że nie zastosuje się pani do jego poleceń. Komiks już gotowy?

– Tak, chociaż to nie jest jeszcze ostateczna wersja. Remus jest w świetnej formie. Właśnie szantażuje Sama Donaldsona.

Simon podszedł do niej, żeby zobaczyć komiks. Roześmiał się.

– Brakowało mi Remusa, tego cynicznego łajdaka. Miło go znowu widzieć.

– Teraz muszę się tylko dowiedzieć, czy „Washington Post” zechce wziąć mój komiks. Niech pan trzyma kciuki, żeby się zgodzili. Nie zbiję na tym majątku, ale to zawsze coś.

– Wiem, że twórcy komiksów nie zarabiaj ą zbyt dużo – powiedział Simon po chwili namysłu – dopóki nie sprzedadzą praw do publikowania wielu pismom naraz. Znam Riekiego Bowesa. On się tym zajmuje. Mógłbym do niego zadzwonić, umówić się z nim na lunch i pokazać mu Remusa.

Lily nie odezwała się. Ta propozycja widocznie nie przypadła jej do gustu.

– A może pani sama pokaże mu rysunki, a ja zaproszę was oboje do meksykańskiej restauracji?

– Może tak.

– Lily, czy zdrzemnie się pani teraz i weźmie lekarstwa? Z dziecinnego pokoju dobiegł wrzask Seana i głos Gabrielli.

Perswadowała mu, żeby nie gryzł paluszków, że zaraz dostanie krakersa i pójdzie na spacer do parku. Sean wrzasnął jeszcze raz i się uspokoił.

– Tu jest twój krakers, mały awanturniku – roześmiała się Gabriella.

Lily słyszała gaworzenie Seana i łzy zaczęły jej spływać po policzkach.

Simon wiedział, jaką przeżyła tragedię, rozumiał jej ból, który był przytępiony, ale przecież nigdy jej nie opuścił. Nie odezwał się, tylko delikatnie przyciągnął ją do siebie, żeby mogła oprzeć głowę na jego ramieniu.

Kiedy po chwili zadzwonił telefon, Lily odsunęła się od niego i podniosła słuchawkę.

– To do pana – powiedziała.