178042.fb2 Zatoka cykuty - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Zatoka cykuty - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

14

Nowy Jork

Był a niedziela, dziesiąta wieczór. Simon był już w Nowym Jorku i właśnie zakończył serię ćwiczeń na siłowni. Jak zwykle, czuł się wyczerpany, a jednocześnie pełen energii i chęci działania. Wytarł ręcznikiem spoconą twarz, rozprostował ramiona i ruszył do kabiny prysznicowej. W męskiej szatni było kilkunastu na wpół rozebranych facetów, którzy opowiadali kawały, chwalili się swoimi podbojami i narzekali na kontuzje.

Simon rozebrał się szybko i wszedł do ostatniej wolnej kabiny. Kiedy wyszedł spod prysznica, w szatni było tylko dwóch mężczyzn – jeden suszył włosy, a drugi zdejmował plaster z kolana. Po chwili został sam. Stał w samych bokserkach, kiedy nagle zgasło światło.

Chwycił spodnie, przypominając sobie, że awaryjny wyłącznik światła znajduje się na lewej ścianie, za męską szatnią.

Usłyszał lekki szmer. To był ostatni dźwięk, jaki zapamiętał. Otrzymał cios, który powalił go na podłogę. Stracił przytomność.

– Hej, chłopie, zbudź się. Och, Boże! Stary, proszę cię, tylko nie umieraj. Wtedy na pewno stracę pracę. Błagam cię, otwórz oczy!

Simon uchylił powieki i zobaczył bardzo młodego, przerażonego chłopaka, który potrząsał go za ramię.

– Dobra, już dobra. Nie jestem martwy. Przestań mną potrząsać.

Dotknął głowy – wyczuł obrzmienie nad prawym uchem, z którego leciała krew.

– Ktoś zgasił światło i uderzył mnie czymś ciężkim – powiedział.

– O rany! – westchnął chłopak. – Pan Duke powie, że to wszystko moja wina. Pracuję tu dopiero od tygodnia. Teraz on mnie na pewno wyrzuci. – Nerwowo zacierał ręce, niespokojnie się rozglądając, jakby jego kierownik, pan Duke, mógł nadejść w każdej chwili.

– Ten facet, który mnie rąbnął… chyba go nie widziałeś?

– Nie, nie widziałem żadnego faceta.

– W porządku. Nie martw się. Na pewno od dawna go tu nie ma.

Simon podniósł się na nogi, otworzył szafkę z ubraniem i sięgnął po swoją czarną kurtkę. Była już bardzo stara. Nosił ją jeszcze na studiach, dwanaście lat temu, zachowała jednak swój szpanerski charakter – takie kurtki należały do wyposażenia pilotów bombowców w czasie drugiej wojny. Nie znalazł w niej portfela.

Czy to możliwe, żeby pospolity złodziej szukał awaryjnego wyłącznika światła tylko po to, żeby wejść do szatni i ukraść portfel? Musiał tam zaglądać i dlatego wiedział, że w szatni została tylko jedna osoba. Napastnik uliczny w męskiej szatni?

– Przykro mi, dzieciaku, ale musimy zadzwonić po policję. To nie zaszkodzi. Może się czegoś doszukają.

Czekając na policję, Simon zastrzegł swoje karty kredytowe. Przyjechało dwóch młodych policjantów z ulicznego patrolu i spisali jego oświadczenie.

Simon zadzwonił do Savicha dopiero wtedy, kiedy znalazł się w domu, na Wschodniej Siedemdziesiątej Dziewiątej Ulicy. Był to bardzo ładny dom, zbudowany z brązowego piaskowca.

– Co się dzieje? – spytał Savich.

– Miałem przed chwilą trochę kłopotów – Simon.

– Wyjeżdżasz z mojego domu dziś po południu, bo ktoś do ciebie telefonował, nie dzwonisz, żeby mi powiedzieć, co się dzieje, a teraz mówisz, że już wpadłeś w tarapaty? – zdziwił Savich.

– Tak. Mniej więcej o to chodzi. Lily lepiej się czuje?

– Lily czuje się o wiele lepiej, ale jest wkurzona. Powiedziała, że jutro jest poniedziałek, rano zdejmują jej szwy i przyjeżdża do Nowego Jorku bez względu na to, co wymyślisz, żeby ją od tego odwieść.

– Będę musiał to przemyśleć – stwierdził Simon.

– Dobra, powiedz mi teraz, co się wydarzyło.

– Jedź do szpitala – powiedział Savich, po wysłuchaniu relacji Simona. – Niech lekarz obejrzy ci głowę.

– To nic groźnego, Savich, drobne skaleczenie. Tym się nie martw. Chodzi o to, że zabrano mi portfel i zupełnie nie wiem, co mam o tym myśleć.

– Sądzisz, że jacyś ludzie wiedzą, że poszukujesz obrazów mojej babki? – spytał Savich.

– To możliwe. Nie powiedziałem Lily, kto naprawdę do mnie zadzwonił. To nie był pilny telefon od klienta w Nowym Jorku. To był telefon od faceta, który się kręci przy dużych transakcjach dziełami sztuki; czasem ubijam z nim interesy. Dzwoniłem do niego wcześniej, z twojego domu. Powiedział mi, że też słyszał to i owo i że zacznie węszyć wokół obrazów Sarah Elliott. Spodziewa się konkretnych rezultatów i chce się ze mną spotkać w Nowym Jorku. Umówiliśmy się na dziś wieczór, ale w końcu przełożył to na jutro. Jutro wieczorem, w Plaża Hotel, Oak Room Bar – to jedno z jego ulubionych miejsc. Ten facet jest naprawdę dobry, zawsze wie, co robi, więc jestem dobrej myśli.

– To brzmi obiecująco. A gdybyś przypadkiem był ciekaw, czy jesteś dobrym kłamcą, to wiedz, że Lily ani przez chwilę ci nie wierzyła. Ten wypadek, Simon, to mógł być zwykły napad, ale może było to ostrzeżenie. Nie zrobili ci dużej krzywdy, a mogli ją zrobić. Założyłbym się, że twój portfel jest w kontenerze na śmieci gdzieś w pobliżu siłowni. Sprawdź to.

Simon wyobrażał sobie Savicha, który teraz przemierza swój piękny salon szybkimi krokami, trzymając telefon przy uchu.

– Jak się ma Sean?

– Śpi.

– Lily też śpi?

– Nie. Jest tu, wie, że z tobą rozmawiam, i chce ci powiedzieć parę słów. Simon, nie mogę jej powstrzymać od wyjazdu.

– OK, daj jej mój adres. Wyjdę po nią na lotnisko, jeśli nic nowego się nie wydarzy. Lepiej byłoby, żebyś ją jeszcze trochę przytrzymał przy sobie.

– Nie ma szans.

– Savich, zmieniłem zdanie – powiedział Simon. – Tutaj może być niebezpiecznie. Nie chcę, żeby Lily była w to wmieszana. Na litość boską, to twoja siostra. Cofam wszystko, co jej obiecałem. Przy wiąż ją do krzesła i nie pozwól tu przyjeżdżać.

– Czy nie masz przypadkiem innych pomysłów na to, co mógłbym z nią zrobić, żeby nie musieć jej wiązać?

– Daj jej słuchawkę. Chcę z nią porozmawiać.

– To ja – usłyszał głos Lily. – Nie obchodzi mnie to, co pan ma do powiedzenia. Proszę się uspokoić, iść do szpitala, a potem dobrze wyspać. Wylatuję stąd o drugiej, samolotem United, który ląduje na JKF. Dobranoc, Simon.

– Ależ, Lily… Już jej niebyło.

– Simon? – odezwał się Savich.

– Tak, Savich. Jak słyszałeś, zostałem zdyskwalifikowany już na starcie.

– Nie zapominaj, że Lily jest moją siostrą – roześmiał się Savich. – Pozwól jej wziąć w tym udział, jest bystra i w końcu to są jej obrazy. Proszę cię tylko, żebyś zadbał o jej bezpieczeństwo.

– Postaram się – odparł Simon z rezygnacją.

Połknął dwie aspiryny i wrócił w okolice siłowni. Kontener stał w połowie ulicy. Jego portfel leżał na wierzchu, brakowało tylko gotówki. Zauważył dwóch młodych facetów, którzy natarczywie przyglądali mu się.

Kiedy jeden z nich krzyknął coś obraźliwego, Simon ruszył do ataku. Uciekli, a kiedy znaleźli się w bezpiecznej odległości, odwrócili się i zrobili wulgarny gest.

Pomachał im ręką.

Czekał na nią tuż przy wyjściu. Stał ze skrzyżowanymi na piersiach rękami i nachmurzoną twarzą.

Lily uśmiechnęła się i zaczęła mówić, zanim jeszcze do niego podeszła.

– Nie chciałam brać ciężkiego bagażu, bo jestem po operacji. Moj a walizka jest na czwartej taśmie.

– Sądzę, że powinna pani wrócić do Waszyngtonu, żeby spokojnie rysować swoje komiksy.

– A pan w tym czasie znajdzie moje obrazy? Zdaje się, że początek był niezbyt obiecujący. Nie ma pan dobrej miny. Ja sobie lepiej poradziłam w tym pustym autobusie niż pan w siłowni. Poza tym to mnie bardziej zależy na odzyskaniu obrazów mojej babci, a nie panu.

Przeszła obok niego, kierując się po odbiór bagażu.

Simon nie miał samochodu, nigdy nie odczuwał takiej potrzeby, musieli więc wziąć taksówkę. Kiedy dotarli na Wschodnią Siedemdziesiątą Dziewiątą Ulicę, pomógł jej wysiąść, wziął jej torebkę i walizkę, która ważyła prawie czterdzieści kilo.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział. – Mam ładny pokój gościnny z oddzielną łazienką. Powinno być pani wygodnie, do czasu kiedy nabierze pani rozumu i wróci do domu. Jak im idzie ze sprawą tej sekty w Teksasie? Złapali go? Tego Wilbura Wrighta?

– Jeszcze nie. Dillon zbiera wszystkie dostępne informacje na temat morderstw dokonywanych przez sekty. Niech pan nie robi zdziwionej miny. Zna pan przecież metodę jego pracy.

– Powinienem był spytać, czy MAX już złapał Wilbura?

– MAX odkrył, że Wilbur Wright jest Kanadyjczykiem, studiował na McGill University i specjalizował się w biologii molekularnej. Naprawdę nazywa się Anthony Carpelli, jego przodkowie pochodzą z Sycylii. Och, Simon, jakie to piękne.

Lily wchodziła właśnie do wyłożonego marmurem holu, urządzonego w stylu art deco – boazeria z ciemnego drewna, lampy w geometrycznych kształtach, perski dywan z owalnymi wzorami, asymetria i śmiałe kolory.

– Cztery lata temu dostałem świetną prowizję od transakcji i mogłem sobie pozwolić na ten dom. Mieszkał tu, od jakichś pięćdziesięciu lat, starszy facet, którego dobrze znałem, a cena nie była zbyt wygórowana. Większość mebli należała do niego, ale ubłagałem go, żeby mi je sprzedał. Wygląda dość ekskluzywnie, prawda?

– Niesłychanie ekskluzywnie – przyznała. – Chcę wszystko zobaczyć.

Była tam nawet mała biblioteka – wysokie półki z książkami, boazeria, skórzane meble, perskie dywany. Nie pokazał jej swojej sypialni, tylko zaprowadził ją od razu do dużego pokoju na końcu holu, utrzymanego w stylu włoskiego art deco – wszystkie meble pokryte były błyszczącym czarnym lakierem. Na ścianach wisiały afisze z lat trzydziestych. Położył jej walizkę na łóżku i odwrócił się do wyjścia.

– Jest pan bardzo nowoczesny, a mieszka pan w obiekcie muzealnym, który tchnie życiem – powiedziała, zdumiona.

– Nie widziała pani jeszcze łazienki.

Było wpół do jedenastej wieczorem, kiedy poinformował ją, że wychodzi.

– Spotykam się z facetem, który ma dla mnie informacje. Pani ze mną nie pójdzie.

– W porządku – powiedziała, ale była przekonana, że on jej nie dowierza. – Niech pan posłucha, Simon – dodała z uśmiechem. – Nie mam zamiaru wyślizgnąć się z domu i iść za panem. Może pan być o to spokojny. Jestem bardzo zmęczona. Proszę tylko na siebie uważać. Zaczekam na pana powrót, żeby się wszystkiego dowiedzieć, OK?

Skinął tylko głową i za dziesięć jedenasta był już w Plaża Hotel.

LouLou już tam był. Krążył nerwowo po holu; świetnie ubrany, wyglądał jak mafijny don.

Skinął głową Simonowi i wskazał ręką wejście do Plaża Oak Room Bar. Było tam pełno ludzi, ale znaleźli mały stolik i zamówili dwa piwa.

Simon odchylił się w krześle i skrzyżował ręce na piersi.

– Ja ci leci, LouLou?

– Nie narzekam. Ty płacisz za piwo? Tu nie jest tanio.

– Wiedziałem, że będziesz chciał się ze mną spotkać w tym barze. Tak, ja płacę za piwo. Co dla mnie masz?

– Dowiedziałem się, że te Elliotty robi Abe Turkle. Mówi się, że ma kontrakt na osiem sztuk. Wiesz, na które?

– Tak, wiem, ale ty nie musisz tego wiedzieć. Abe Turkle był u mnie drugi na liście. Jesteś pewny, że to nie Billy Gross?

– On jest chory na płuca. To pewnie rak, zawsze dużo palił. Tak czy inaczej, zabrał całą kasę i pojechał do Włoch. Mieszka w Amalfi i jest bliski śmierci. To Abe jest facetem, którego szukasz.

– Gdzie go znajdę?

– W Kalifornii.

– Może w Eureka?

– Nie wiem. On jest w jakimś małym mieście, które nazywa się Hemlock Bay, gdzieś na wybrzeżu. Nie mam pojęcia, gdzie to jest. Ten, kto mu płaci, chce go mieć pod ręką.

– Dobry jesteś, LouLou. Nie sądzę, żebyś mi powiedział, gdzie to usłyszałeś?

– Simon, dobrze wiesz, że tego nie zrobię. – Jednym haustem dopił piwo i delikatnie wytarł usta serwetką. – Abe to przewrotny drań. Nie jest taki jak inni artyści. Bądź ostrożny, OK?

– Tak, będę bardzo ostrożny. Nie krążą jakieś słuchy, kim mogą być nasi potencjalni kolekcjonerzy?

LouLou obracał w palcach papierosa, którego nie mógł zapalić nawet tu, w barze.

– Mówi się, że to może być Olaf Jorgenson.

Ta wiadomość zaskoczyła Simona. Olafa w ogóle nie brał pod uwagę.

– Najbogatszy Szwed, wielki armator. Słyszałem, że jest prawie ślepy, półżywy i że nie występuje już na rynku jako kolekcjoner.

– Tak się mówi – przyznał LouLou. – Po co kupować obraz, jeśli się jest ślepym i nie można go zobaczyć? Ale ja mam tę wiadomość od mojej wtyki w Metropolitan Museum. Ta dziewczyna jest jednym z kuratorów i wszystko wpada jej w ucho. Ufam jej, bo jeszcze nigdy nie przekazała mi fałszywej informacji.

– Olaf Jorgenson – powtórzył wolno Simon. – Musi mieć teraz przeszło osiemdziesiąt lat. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat kolekcjonował głównie sztukę europejską, od średniowiecza do dziewiętnastego wieku. Słyszałem, że po drugiej wojnie światowej wzbogacił swoją kolekcję o dzieła sztuki ukradzione Francji i Włochom. O ile wiem, to nic w jego kolekcji nie zostało kupione legalnie. Ten facet ma fioła na punkcie swoich zbiorów, trzyma wszystkie obrazy w skarbcach o odpowiedniej temperaturze i wilgotności powietrza, do których tylko on ma klucz. Nie wiedziałem, że zaczął kolekcjonować współczesnych malarzy, takich jak Sarah Elliott. Nigdy bym go nie umieścił na swojej liście.

– Sam mówisz, że ten facet to świr. – LouLou wzruszył ramionami. – Może tacy jak on zaczynają jeszcze bardziej świrować, kiedy się zbliżają do setki. Jego syn jest równie zwariowany, stale pływa swoim jachtem, właściwie to na nim mieszka. Ma na imię Ian – ten stary ożenił się ze Szkotką, i stąd to imię. W każdym razie teraz syn zarządza tymi wszystkimi statkami. Ze swojego cholernego jachtu.

Simon lekko pokręcił głową. Ten gest skierowany był do bardzo ładnej kobiety, która siedziała przy barze i od dłuższego czasu się w niego wpatrywała. Przysunął się bliżej do LouLou, żeby jej zademonstrować, że prowadzi poważną rozmowę i nie jest zainteresowany.

– LouLou, skąd pewność, że Olaf kupił te obrazy?

– Zrobiłem wszystko, żeby zweryfikować informację tej dziewczyny z Met. Wiesz przecież, Simon, że moje małe ptaszki ze świata sztuki zawsze wyśpiewują swoje melodyjki. Zaczęły śpiewać głośniej, kiedy posypałem im trochę nasion, i usłyszałem trzy piosenki – wszystkie miały takie same słowa. Czy to już sto procent? Nie, ale to jest początek. Musiałem zapłacić tysiąc dolców, żeby zechciały mi zaśpiewać.

– OK, dobra robota, LouLou. – Simon wręczył mu kopertę z pięcioma tysiącami dolarów. LouLou wsunął ją do wewnętrznej kieszeni kaszmirowej marynarki.

– A wiesz, jak się nazywa jacht Iana Jorgensona? Simon potrząsnął głową.

– Straż nocna.

– Tak nazwano Wymarsz strzelców Rembrandta – powiedział z wolna Simon – kiedy obraz pokryty był tyloma warstwami zżołkłego werniksu, że robił wrażenie sceny nocnej. Widziałem go dwa lata temu w Amsterdamie, w Rijks – museum.

LouLou przekrzywił głowę na bok i uśmiechnął się cynicznie.

– Kto wie? Może Straż nocna wisi nad łóżkiem lana. Często się zastanawiam, ile oryginalnych obrazów zostało jeszcze w muzeach, a ile wisi tam pięknie odrobionych kopii.

– Wiesz co, LouLou, ja nie chcę znać odpowiedzi na to pytanie.

– Sarah Elliott umarła dopiero siedem lat temu. Wszystkie jej przybory – farby, pędzle – są jeszcze dostępne. Wystarczy ogromny talent, połączony z doskonałą techniką, i masz coś tak zbliżonego do oryginału, że większość ludzi równie chętnie patrzyłaby na kopie, nawet gdyby o tym wiedzieli.

– Nie mogę się z tym pogodzić.

– Ja też nie – stwierdził LouLou. – Muszę się jeszcze napić piwa.

Simon zamówił następną kolejkę i wziął kilka orzeszków ziemnych ze stojącej na stoliku misy.

– LouLou, pamiętasz tego fałszerza, Erica Hebborna, który napisał książkę – poradnik dla fałszerzy – w której wyjaśnia, jakich materiałów używać, jak sygnować obrazy i tak dalej, ze wszystkimi szczegółami. A ten facet umiera nagle w dziewięćdziesiątym szóstym roku i, jak stwierdziła policja, w tajemniczych okolicznościach. Słyszałem, że załatwił go jakiś kolekcjoner, który kupił od zaprzyjaźnionego dealera oryginalnego Rubensa, a ten Rubens okazał się kopią autorstwa Hebborna. Przypuszczam, że ten dealer w krótkim czasie zginął w wypadku samochodowym.

– Taaa – mruknął LouLou. – Poznałem Erica ze dwadzieścia lat temu. Bystry jak cholera i niesamowicie utalentowany. Myślisz, że Olaf Jorgenson go wykończył? Jest cała masa kolekcjonerów, którzy zrobiliby wszystko, żeby dostać jakiś medal, znaczek albo obraz. Muszą to mieć, bo inaczej życie straci dla nich sens. Wiesz co, Simon, jak się dobrze nad tym zastanowić, to właśnie tacy ludzie dają nam żyć w tym fachu.

– Ciekaw jestem, czy Olaf zamówił aż osiem obrazów. Jestem też ciekaw, ile za nie płaci.

– Kupę kasy, chłopie, możesz być tego pewny. Osiem obrazów Sarah Elliott? Nie mam pojęcia, Simon. Żadnych innych nazwisk nie słyszałem. Wiem tylko, że te osiem obrazów należy do kogoś z rodziny Elliottów.

– Tak, są własnością Lily Savich. To długa, zagmatwana historia. – Simon wstał od stolika, zostawiając na nim pięćdziesiąt dolarów. – Dziękuję ci, LouLou. Wiesz, gdzie mnie szukać. Myślę, że niedługo wybiorę się do Kalifornii, żeby spotkać się z jednym z głównych graczy – Abrahamem Turkle. To Anglik, prawda?

– Pół – Grek. Dziwny facet. Bardzo ekscentryczny, podobno jada tylko ślimaki, które sam wyhoduje. – LouLou wzdrygnął się z obrzydzenia. – Dwa lata temu Abe gołymi rękami zabił faceta, który chciał go obrabować, więc uważaj. Ta Lily Savich cię wynajęła?

Simon zatrzymał się i przechylił głowę na bok.

– Coś w tym rodzaju. Zależy mi na tym, żeby odzyskać te cztery obrazy.

– Mam nadzieję, że inne są bezpieczne.

– Bardziej bezpieczne niż ślimaki w ogrodzie Abe'a. Trzymaj się, LouLou.

– Dlaczego zaczynasz od Abe'a?

– Chciałbym zobaczyć, czy to spotkanie nie przyniesie ubocznych rezultatów. Tu nie tylko chodzi o fałszerstwo. Za tą sprawą stoją ludzie, którzy dopuścili się jeszcze innego łajdactwa i chcę ich przygwoździć. Może Abe będzie mógł mi w tym pomóc.

– Akurat ci pomoże.

– Zobaczymy. To już koniec jego malarskiej aktywności w Hemlock Bay. Kto wie, co on mi może powiedzieć.

– Życzę ci szczęścia przy poruszaniu gniazda os. Zawsze lubiłem imię Lily – powiedział LouLou i podniósł dwa palce na pożegnanie.

Kiedy Simon wyszedł, LouLou zainteresował się tą bardzo ładną, siedzącą przy barze kobietą, która się im przyglądała.