178042.fb2
Waszyngton
W ten sobotni wieczór w Waszyngtonie było jeszcze zimniej niż w Sztokholmie. Na Wschodnim Wybrzeżu prószył śnieg. Lily leżała w łóżku. Nie odczuwała już bólu po zranieniach odłamkami marmuru. Szwedzki lekarz stwierdził jedynie powierzchowne obrażenia, nie przywiązując wagi do tego, że pozostaną po nich blizny.
Jeszcze w samolocie poskarżyła się na to Simonowi. Powiedział wtedy, że lubi pokiereszowane kobiety. Blizny są oznaką charakteru.
– Nie – zaprzeczyła Lily, kiedy Simon okładał ją poduszkami na przestronnym siedzeniu w kabinie pierwszej klasy – blizny są oznaką że kobieta nie potrafi dokonać właściwego wyboru.
Roześmiał się i pocałował ją. Ujął jej twarz w dłonie i zaczął mówić cichym głosem, ponieważ film już się skończył i pasażerowie szykowali się do snu:
– Lily, myślę, że stworzymy świetną drużynę – ty, ja i Nieustraszony Remus.
Leżała teraz w gościnnym pokoju w domu brata. Nie mogła zasnąć. Miała nadzieję, że przynajmniej Simonowi to się udało.
Simon zaś przewracał się ostrożnie na krótkim łóżku polowym, bojąc się, że spadnie na podłogę. Udało mu się otulić nogi kołdrą, chociaż wystawały poza łóżko. Leżał w pokoju Seana, który nadal przebywał u babci. Kiedy Savich i Dane Carver wnosili do pokoju Seana wąską połówkę, Simon oświadczył, że mógłby spać nawet w łóżeczku Seana, gdyby się tam zmieścił.
Wiedział, że Lily śpi w gościnnym pokoju. Wolałby być tam razem z nią, w jednym łóżku. Cierpliwości, znają się dopiero dwa tygodnie… Oczami wyobraźni widział ją w swoim domu, w jednej z dużych sypialni na górze przerobionej na studio. Ten pokój miał odpowiednie światło do pracy.
Lily nie rozumiała, dlaczego nie może zasnąć. W Waszyngtonie było już po północy. Wprawdzie w Szwecji był ranek, ale oni byli tam bardzo krótko, nie zdążyli się przyzwyczaić do zmiany czasu. Była potwornie wyczerpana, a jednak nie mogła zasnąć.
Bardzo martwiła się o brata. Tammy Tuttle nie przyszła, żeby go dopaść, i zarówno on, jak i Sherlock byli całkowicie wytrąceni z równowagi.
W piątek po południu, zgodnie z udostępnionym mediom scenariuszem, Dillon pojechał taksówką na lotnisko i zgłosił się do odprawy na lot do Teksasu. W ostatniej chwili wymknął się z samolotu i wrócił do domu.
Teraz, chociaż według oficjalnych doniesień Dillona nie było już w Waszyngtonie, jego dom nadal otoczony był przez agentów, włączono też bardzo precyzyjne urządzenie alarmowe. Jimmy Maitland nie chciał ryzykować.
Lily miała nadzieję, że Dillonowi i Sherlock udało się jednak zasnąć. Wiedziała, że tęsknią za Seanem. Przewracając się na bok, odczuła ostry ból. Nie chciała już brać środków znieczulających, więc przymknęła oczy, przywołując na myśl obraz ogromnej sali zawieszonej obrazami babci. Te obrazy wrócą do muzeów na całym świecie. Olaf Jorgenson i jego syn nie będą mogli się temu przeciwstawić, Ian spędzi wiele lat w więzieniu. Olaf był w szpitalu, jego stan był bardzo ciężki.
Lily zaczęła wreszcie zapadać w sen, z którego wyrwała ją nagle świadomość, że coś się dzieje. Usłyszała jakiś ruch. To nie był Dillon, Simon ani Sherlock. To było coś innego.
Mógł to być równie dobrze wytwór jej wyobraźni albo podmuch wiatru, uderzenie gałęzi o okno sypialni. Ten dźwięk pochodził z zewnątrz. Może Simon się obudził?
Lily nasłuchiwała, wpatrując się w ciemność.
Już zaczęła się odprężać, kiedy usłyszała ciche skrzypnięcie dębowej podłogi. Wytężyła słuch, serce biło jej coraz mocniej. Dywany tłumiły dźwięki, trudno byłoby usłyszeć czyjeś kroki.
Usiadła na łóżku, wytężając wzrok. Zbyt późno dojrzała szybko poruszający się cień. Poczuła potworny ból, jakby nóż wwiercał się jej w czaszkę.
Opadła na poduszkę. Zanim straciła przytomność, dojrzała jeszcze nachylającą się nad nią kobietę. Wiedziała, kto to jest.
– Cześć, siostrzyczko – usłyszała cichy szept.
Sherlock też nie mogła zasnąć. Dillon spał obok niej, ale jego kojąca obecność tej nocy nie miała na nią wpływu. Nie mogła przestać myśleć o Tammy. Wstała z łóżka, włożyła stary wełniany szlafrok i skarpetki; postanowiła jeszcze raz obejść cały dom, chociaż już to przedtem trzykrotnie robiła, a Dillon prawdopodobnie też co najmniej trzykrotnie penetrował wszystkie pokoje. Dobrze, że Sean spał u babci, tam był bezpieczny. Kiedy będzie mogła przywieźć go z powrotem do domu? To się musi skończyć, Tammy musi zrobić jakiś ruch.
Pomyślała o czterech agentach, którzy pilnują domu. Śnieg ciągle padał, na pewno jest im zimno. Dobrze, że o dziesiątej zaniosła im ogromny termos gorącej kawy.
Przeszła przez hol i zatrzymała się nagle. W domu było zbyt cicho. Zorientowała się po chwili, że wyłączony jest alarm, brakowało tego ledwie słyszalnego szmeru. Serce podeszło jej do gardła.
Spojrzała w dół; przez przeszklony łuk nad frontowymi drzwiami widać było mdłe światło świtu. Śnieg nadal padał. Zaczęła schodzić ze schodów. Na drugim stopniu jakaś ręka uderzyła ją silnie w plecy. Sherlock krzyknęła i potoczyła się po dębowych stopniach w dół. Ktoś przeszedł obok niej, kiedy leżała na grubym perskim dywanie. Uderzyła się w głowę i była na wpół przytomna.
Wydawało się jej, że słyszy jęk. Uniosła głowę. Fala zimnego powietrza owiała jej twarz. Drzwi frontowe były szeroko otwarte.
Ktoś zrzucił ją ze schodów i wyszedł frontowymi drzwiami.
Podniosła się z trudem. Paraliżował ją strach. Tammy Tuttle – to musiała być ona. W jaki sposób zmyliła agentów i dostała się do domu? I dlaczego jej nie zauważyła?
– Dillon! – krzyknęła z całych sił. – Och, Boże, Dillon, chodź szybko!
Savich i Simon, obaj w samych bokserkach, wbiegli do holu. Zapaliło się światło.
– Sherlock!
Savich chwycił ją w ramiona i przytulił do siebie.
– Nic mi nie jest, Dillon. Była tu Tammy, zepchnęła mnie ze schodów. Alarm był wyłączony. Schodziłam na dół, bo usłyszałam jakiś jęk. Gdzie jest Lily! Na litość boską zobaczcie, co z Lily!
Simon wbiegł na górę, przeskakując po trzy. stopnie naraz.
– Nie ma jej! – krzyknął.
Savich chwycił komórkę, żeby się skontaktować z pilnującymi domu agentami.
Kiedy Dillon rozmawiał z agentami, Simon zapalił wszystkie światła. Drzwi frontowe nadal były otwarte. Tammy uprowadziła Lily, a Sherlock niczego nie zauważyła.
Savich, nadal w samych bokserkach, stał na ganku, usiłując przebić wzrokiem ciemność. Śnieg ciągle padał.
Co mówią ludzie z Jednostki Nauk Behawioralnych? – spytał Jimmy Maitland, popijając tak gorącą kawę, że parzyła go w język.
– Jane Britts powiedziała mi, że o ile się orientuje, jeszcze nikt nie zetknął się z taką osobą jak Tammy Tuttle. Ona ma jakiś specyficzny dar projekcji – zmusza ludzi, aby widzieli to, co ona chce. Jej projekcje mają zadziwiająco szeroki zasięg. Wszyscy, którzy byli w holu lotniska, mieli przed oczami nie ją tylko mężczyznę. Jane mówi, że nie powinniśmy przywiązywać do tego zbyt wielkiej wagi, bo nie pobijemy jej, skupiając się wyłącznie na takich obrazach. Musimy po prostu szukać dwudziestotrzyletniej kobiety, która ma jedną rękę. Gdybyśmy tylko mogli przewidzieć, co ona teraz zrobi.
– Ale tego nie wiemy. Nie wiemy też, gdzie zabrała Lily.
– Przecież ona miała dopaść mnie, a nie Lily – oderwać mi pieprzoną głowę.
Jimmy Maitland był zaskoczony. Savich nigdy nie klął. Dopiero po chwili zorientował się, że on cytuje Tammy. Simon przemierzał pokój szybkimi krokami.
– Posłuchaj, Savich. Ona porwała Lily, bo uznała, że w ten sposób bardziej się zemści na tobie, niż gdyby cię zabiła. Skupmy się, do diabła. Dokąd Tammy Tuttle mogła zawieźć Lily?
Była już czwarta rano, śnieg nadal padał. Savich siedział z zamkniętymi oczami w swoim ulubionym fotelu. Sherlock stała tuż przy nim.
– Chyba wiem, dokąd ona mogła zabrać Lily – powiedziała cicho Sherlock.